Hulaj dusza, piekła nie ma. Tak brzmiała moja dewiza przez całe życie. Teraz, oparty o mur falochronu niespiesznie sączyłem piwo. Patrzyłem na morze i na tę bandę idiotów, którzy przyjechali tu z całej Polski, żeby tłoczyć się na wąskiej plaży skwierczeć w upale. Mnie to gorąco wykańczało. Naprawdę nienawidziłem takiej pogody.
Ale miała ciało
Zdecydowanie wolałbym siedzieć rozwalony w fotelu i przerzucać kanały osiedlowej kablówki, gdyby nie to, że w moim bloku administracja postanowiła akurat wymieniać rury centralnego ogrzewania. Huk, rumor i wibrujący dźwięk wiertarek udarowych były nie do zniesienia. I tak jakoś nogi same zaniosły mnie w okolice miejskiej plaży.
„Frajerzy! Że też im się chce tak skakać w tym upale” – przyszło mi na myśl na widok grupki czterdziestolatków grających w siatkówkę. Chociaż z drugiej strony… Umęczony ostrym słońcem wzrok zawisł mi na chwilę na opalonym ciele jednej z odbijających piłkę kobiet. Gibka i bardzo zgrabna. Fajna laska!
I nagle zdałem sobie sprawę, że ona też na mnie zerka. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Odwróciłem wzrok, żeby sobie nie pomyślała, że ze mnie jakiś tam letniskowy Mietek-podnietek. Nonszalancko przytknąłem do ust puszkę, przechyliłem i…
– Andrzej? To naprawdę ty? – usłyszałem.
Stała obok mnie. Śliczna zjawa z innego świata. Jej kształtny biust osłonięty skraweczkiem materiału jeszcze falował z powodu przyspieszonego oddechu po sportowych zmaganiach. Pachniała olejkiem do opalania i rozgrzanym kobiecym ciałem. Omal się nie zakrztusiłem z wrażenia.
– Tak. To ja – odpowiedziałem ostrożnie. – A skąd pani mnie zna?
– Nie poznajesz mnie – stwierdziła z lekkim uśmiechem, bez cienia wyrzutu.
– Szczerze mówiąc to… nie – przyznałem, równocześnie przeszukując gorączkowo zakamarki pamięci w poszukiwaniu obrazu tej twarzy: duże oczy, zmysłowe usta o uroczo zadartej górnej wardze, wyraźnie zarysowane kości policzkowe.
– No cóż, trudno – odparła, odwracając się w stronę czekających znajomych.
Dopiero wtedy mnie olśniło.
– Elka! – zakrzyknąłem triumfalnie.
– Rany. Ty… nic się nie zmieniłaś!
Odpowiedziała mi uśmiechem.
– Zaproponowałabym ci, żebyś do nas dołączył – powiedziała – ale zaraz wracamy na konferencję. Zadzwoń kiedyś, pogadamy – dodała, sięgając do leżącej przy ręczniku torebki i podając mi wizytówkę.
Rzuciłem okiem na prostokąt papieru. Było tam jej imię poprzedzone słowami „dr nauk medycznych” i jakieś nazwisko.
– Mąż się nie obrazi, że obcy facet się do ciebie dobija? – zapytałem domyślnie.
– Raczej nie. Jestem po rozwodzie – zachichotała, a po chwili już jej nie było.
Wróciły wspomnienia
„Konferencja – powtórzyłem w myślach. – Pani doktor. Fiu, fiu!”.
Do domu wróciłem jak na skrzydłach. Czułem się, jakby mi ubyło z dziesięć lat. I dziesięć kilo nadwagi. A więc Elka. Tak, teraz już pamiętałem ją dokładnie.
Poznaliśmy się przeszło dwadzieścia lat temu. Byłem wtedy jeszcze w czynnej służbie. Podoficer elitarnego oddziału morskich komandosów. Tak tajnego, że nie można było o nim nawet wspominać. Stacjonowaliśmy m.in. w dawnej poniemieckiej torpedowni w okolicach Pucka – betonowej wysepce wyłaniającej się z morza. Nurkowaliśmy, desantowaliśmy się z okrętów podwodnych, szaleliśmy po Zatoce Gdańskiej ślizgaczami. W tamtych czasach miałem dwadzieścia parę lat, mięśnie jak okrętowe liny i spojrzenie ostre jak szkło.
Rozpierała mnie energia. Służba w wojsku mi nie wystarczała. Byłem też instruktorem nurkowania. I to właśnie na jednym z obozów szkoleniowych poznałem Elkę. Gówniara, miała zaledwie osiemnaście lat. Od razu zwróciłem na nią uwagę. Ładna, wysportowana, w jej oczach błyskały iskierki. I podobałem się jej.
Dla kursantów instruktor był kimś. Przyznaję, ochoczo to wykorzystywałem. Kiedy po zajęciach następowała część nieoficjalna – ognisko, kiełbaski, wódeczka – stawałem się duszą towarzystwa. Na każdym zgrupowaniu do mojego namiotu prędzej czy później trafiała jakaś dziewucha. Na tamtym była to akurat Elka.
No, ale trzy tygodnie szybko mijały i nieubłaganie nadchodził czas powrotu do domu. Moje obozowe narzeczone liczyły rzecz jasna na kontynuowanie znajomości, więc z uśmiechem na ustach przyznawałem im się, że w Trójmieście czeka na mnie żona i pięcioletnia córcia. „Przecież ci niczego nie obiecywałem” – to był wtedy mój dyżurny pożegnalny tekst. W swoim czasie usłyszała go i Elka.
Ech, wspomnienia... Teraz, z racji takiej pracy, byłem młodym emerytem. Piętnaście lat służby zleciało nie wiem kiedy, moje małżeństwo się rozpadło, a córka wyjechała studiować do Warszawy i zapomniała numeru telefonu do ojca. Dopadła mnie nuda i marazm.
Zakopałem się w swojej klitce na dziewiątym piętrze, tylko od czasu do czasu łapałem zastępstwa jako ochroniarz w supermarkecie. Kobiety już dawno przestały patrzeć na mnie jak na mężczyznę, a ja już dawno przestałem liczyć na to, że mnie w życiu czeka coś ekscytującego.
A tu proszę. Elka. Pierwsza mnie rozpoznała, dała swój numer telefonu, sprytnie przemyciła informację, że jest wolna.
„Może nie jest z tobą jeszcze tak źle” – pomyślałem tamtego dnia.
Dostałem kosza
Zadzwoniłem do niej od razu wieczorem. W końcu trzeba kuć żelazo, póki gorące. Pochlebiało mi, że byłem adorowany przez taką kobietę. Że trzymałem w dłoni wizytówkę, za którą pewnie dałby się pokroić niejeden nadęty doktorek.
– Słucham? – po piątym sygnale usłyszałem w swojej komórce jej głos, zniecierpliwiony, dosyć ostry i stanowczy.
– To ja – oznajmiłem zadowolony.
– Jaki „ja”? Proszę jaśniej.
– No, Andrzej! Prosiłaś, żebym zadzwonił. Więc jestem. Może miałabyś dzisiaj wieczorem czas, żeby…
– Andrzej – wpadła mi w słowo. – Nie gniewaj się, ale jestem zajęta. Dzisiaj wieczorem na pewno nie będę miała czasu. Mam kolację z profesorem… No mniejsza z tym, mam inne zobowiązania.
– To może jutro? – spytałem, czując, jak opuszcza mnie cała pewność siebie.
– Jutro jadę do Warszawy. Poczekaj, spojrzę do notesu… Hmm. W przyszłym tygodniu też nigdzie cię nie wcisnę. Może zadzwoń… powiedzmy za miesiąc.
Poczułem się jak zbity pies. Odłożyłem komórkę i smętnie poczłapałem do kuchni zrobić sobie zielonej herbaty. Po drodze, w przedpokoju, rzuciłem okiem w lustro. I aż się przestraszyłem! Stary, gruby jak beczka, zaniedbany facet. Potargane, siwiejące włosy, sine wory pod oczami, opadające ramiona. Oto, w co się zamieniłem… Jak w ogóle mogłem sobie roić, że taka kobieta jak Elka jest mną zainteresowana? Idiota!
Nie będę się ośmieszać
Tamtego popołudnia postanowiłem, że już do niej nie zadzwonię. Po co się ośmieszać? A poza tym biorę się za siebie. Codziennie spacer, może nawet rower, zdrowe odżywianie. I koniec z piwskiem.
Początkowo szło mi opornie. Nie dawałem jednak za wygraną i już po miesiącu byłem o siedem kilo lżejszy. Czułem dziwny przypływ energii. Niestety, również beznadziejną samotność. Jakby spotkanie z Elką wyzwoliło we mnie jakąś głęboko ukrytą tęsknotę za starymi czasami, kiedy doba była dla mnie za krótka, a świat kusił tysiącem nowych możliwości.
W połowie sierpnia odezwała się moja komórka. Robiłem akurat pompki, odebrałem więc nieco zdyszany.
– Andrzej? Wszystko w porządku? – usłyszałem zaniepokojony głos Elki.
– Miałeś odezwać się w lipcu. Martwiłam się, czy nic ci nie jest.
– Dziękuję za troskę – udało mi się wykrztusić. – U mnie wszystko okej.
– Wiesz – ciągnęła – byłam ostatnio wobec ciebie niegrzeczna. Przepraszam.
– Wcale ci się nie dziwię – odparłem. – Miałaś prawo kopnąć mnie w tyłek po tym, jak cię kiedyś potraktowałem. To ja przepraszam. Za tamto...
– Fakt, byłeś draniem – zgodziła się Elka, lecz w jej głosie usłyszałem raczej rozbawienie niż urazę. – Już dawno nie mam do ciebie żalu. Dobrze wspominam tamte czasy, a ty jesteś częścią tych wspomnień. Więc nie przepraszaj. Było, minęło.
Po tych słowach Elka zaproponowała, żebym wybrał się z nią i paczką znajomych do Jastarni polatać na kajtach.
– Tylko sobie nie wyobrażaj, że próbuję nawiązać z tobą romans – zaśmiała się.
– Nie jestem już smarkulą podkochującą się w panach instruktorach.
Ha! Super! Znowu wracam do gry. I co z tego, że tym razem już nie jako adorator Elki? W życiu nie można mieć dwa razy tego samego. Jak coś schrzaniłeś, to jest schrzanione. I koniec. Nareszcie to zrozumiałem. Dlatego postanowiłem, że tym razem jej nie zawiodę. Nie dam zginąć rodzącej się między nami przyjaźni.
Czytaj także: „Dręczyła mnie samotność, więc umówiłam się na spotkanie dla singli. Żeby kogoś poznać, trzeba wyjść ze swojej pieczary” „Nie chciałam ciąży i domowych pieleszy. Od zawsze stawiałam na karierę, aż wydarzył się cud”
„Pasierbica wbija mi szpile, bo nie mogę znaleźć pracy. Ta arogancka dziewucha sprawia, że czuję się jak nieudacznik”