Jurek był moją największą i jedyną miłością. Zobaczyłam go po raz pierwszy na imieninach u przyjaciółki i od razu wiedziałam, że to z nim chcę spędzić resztę życia. Bardzo różnił się od moich kolegów z uczelni. Oni byli hałaśliwi i nieodpowiedzialni, on – spokojny i wyciszony, jakby bardziej dojrzały. Właśnie to podobało mi się w nim najbardziej.
Początki naszej znajomości nie były łatwe. Jurek nie odwzajemniał mojego uczucia. Gdy proponowałam spotkanie, wykręcał się. Ale ja byłam nieustępliwa. W końcu zaczęliśmy się spotykać. Gdy po pół roku wyznał mi, że jest we mnie zakochany, omal nie oszalałam ze szczęścia. Moje marzenie o wielkiej miłości właśnie się spełniało. Nie mogłam prosić o nic więcej.
Byłam przekonana, że Jurek planuje naszą wspólną przyszłość. Przez myśl mi nawet nie przeszło, że może być inaczej. Było nam przecież ze sobą tak cudownie. Spotykaliśmy się codziennie, choć na chwilę. Po to, by pójść na spacer, przytulić się do siebie, porozmawiać. Nasi znajomi śmiali się, że nie warto nas zapraszać na imprezy, bo i tak z nikim nie rozmawiamy. Siedzimy i patrzymy tylko na siebie. Jakby świat poza nami nie istniał. I nie istniał. Byliśmy jak dwie połówki jabłka.
Wydarzył się ten potworny wypadek
Jurek wracał do akademika. Pogoda była okropna, padał deszcz ze śniegiem. Aby chronić się przed zimnem, naciągnął kaptur na głowę. Może dlatego nie zauważył nadjeżdżającego samochodu? Kierowca, który go potrącił, tłumaczył, że Jurek pojawił się na jezdni nie wiadomo skąd.
Dobrze, że szofer nie uciekł z miejsca wypadku, tylko od razu wezwał pogotowie i policję.
Nie wiadomo było, czy Jurek przeżyje. Lekarze rozkładali ręce. Mówili, że zrobili wszystko, co było możliwe, że teraz trzeba czekać. Patrzyłam przez szybę, jak leży nieprzytomny, podłączony do tych wszystkich rurek i z bezsilności i rozpaczy chciało mi się wyć. Czułam się winna. Przecież gdyby nie nasza randka, nic by mu się nie stało. Nie mogłam jeść, spać, chodzić na wykłady. Myśl, że mogę go utracić na zawsze omal nie doprowadziła mnie do obłędu.
Po kilku dniach najgorsze minęło. Lekarze powiedzieli, że mój ukochany wróci do zdrowia. Ale nie od razu. Okazało się, że musi przejść co najmniej jedną operację, a potem czeka go długa rehabilitacja.
Nie obchodziło mnie to. Najważniejsze, że był ze mną i żył. Z radości skakałam jak małe dziecko.
Rzuciłam wszystko, żeby być przy nim. Wzięłam urlop dziekański na uczelni, zrezygnowałam ze spotkań ze znajomymi. Wstawałam rano i od razu biegłam do szpitala. Myłam go, karmiłam, pomagałam w nauce chodzenia. Wracałam do domu późnym wieczorem. Rodzicom bardzo się to nie podobało. Krzyczeli, że przez tę bieganinę tracę zdrowie, że jeśli chcę spędzić z ukochanym resztę życia, powinnam pomyśleć także o sobie. Mieli rację.
Zmęczenie, stres zrobiły swoje. Chudłam w oczach, kilka razy omal nie zemdlałam. Mimo to nie zamierzałam ich słuchać. Przecież nie mogłam odpoczywać i dbać o siebie, gdy on cierpiał w szpitalu i potrzebował pomocy. Zwłaszcza że oprócz mnie nie miał nikogo. Wychowali go dziadkowie. Starsi, schorowani ludzie mieszkający na drugim końcu Polski. Nie mieli siły ani możliwości, by przyjechać.
Jurek wyszedł ze szpitala po siedmiu miesiącach. Dokładnie pamiętam ten dzień. Było słonecznie i bardzo ciepło. Myślałam, że od razu zawiozę go do akademika, ale on chciał koniecznie iść na spacer. Po kwadransie przysiedliśmy na ławce, by odpoczął.
– I jak się czujesz? – zapytałam.
– Świetnie. I to dzięki tobie, Iwonko. Nigdy nie zapomnę tego, co dla mnie zrobiłaś. Żałuję tylko, że nie będę ci się mógł za to odwdzięczyć – powiedział.
Spojrzałam na niego zdumiona. Nie rozumiałam, o co mu chodzi z tą wdzięcznością. Przecież nie oczekiwałam żadnych podziękowań! Byłam szczęśliwa, że jesteśmy razem. I znowu mogę myśleć o naszej przyszłości. Wtedy nie podejrzewałam jeszcze, że są to nasze ostatnie wspólne tygodnie… I że on ma zupełnie inne plany.
Na początku nie zauważyłam, że w naszym związku dzieje się coś złego. Na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku. Nadal się spotykaliśmy. Ale to nie były już takie spotkania jak kiedyś. I nie ten sam Jurek. Zawsze był spokojny i poukładany, ale wtedy jeszcze bardziej się wyciszył. Często się zamyślał, rzadko uśmiechał. Dużo mówił o sensie życia i przemijaniu, o marności świata. Zaczął się żarliwie modlić, codziennie chodził do kościoła.
Nie dziwiło mnie to. Wielu ludzi po tak ciężkich przeżyciach robi rachunek sumienia i dziękuje Bogu za drugą szansę. Myślałam, że z Jurkiem jest podobnie. Miałam nadzieję, że po pewnym czasie odzyska dawną wesołość, radość życia. I że znowu będziemy snuli plany na przyszłość. Nie wyobrażałam sobie, że mogłoby być inaczej.
Mijały kolejne dni. Zamiast lepiej było coraz gorzej. Mój ukochany się ode mnie odsuwał. Gdy dzwoniłam i chciałam się z nim umówić, wykręcał się. Tłumaczył, że źle się czuje lub musi się uczyć. Nie rozumiałam, co się dzieje. Czyżby zakochał się w innej dziewczynie? Miał mnie dość?
Gdy próbowałam się dowiedzieć, co się dzieje, zmieniał temat lub milczał. Gdy któregoś dnia znowu mnie zbył, nie wytrzymałam. Zaczaiłam się na niego pod akademikiem.
– Powiedz prawdę! Masz kogoś? I dlatego nie chcesz mnie już więcej widzieć? – napadłam na niego. Spojrzał na mnie zaskoczony.
– Słucham? – zdziwił się. – Nie, nie chodzi o żadną kobietę. Przysięgam! – uderzył się w pierś.
– To o co? – naciskałam.
– Nie męcz mnie! Nie wszystko da się wyjaśnić! Gdy będę gotowy, to do ciebie zadzwonię. A teraz, błagam, daj mi święty spokój! – krzyknął.
Odwrócił się na pięcie i odszedł
Byłam w szoku. Nigdy wcześniej nie potraktował mnie w ten sposób. Gdybym wiedziała, dlaczego tak się zachował, może mogłabym podjąć walkę, próbować to naprawić. A tak? Czułam, że go tracę. Z bezsilności, aż się popłakałam. Minęło kilka dni. Jurek ciągle mnie unikał. Nie odbierał telefonów, nie oddzwaniał. Od znajomych dowiedziałam się, że gdzieś zniknął.
Nie pojawiał się ani w akademiku, ani na wykładach. Szalałam z niepokoju. Myślałam nawet, żeby zgłosić na policji jego zaginięcie. I wtedy zadzwonił i poprosił o spotkanie. Umówiliśmy się w parku. Przy tej samej ławce, na której usiedliśmy, gdy spacerowaliśmy po wyjściu Jurka ze szpitala. Kiedy przyjechałam na miejsce, on już na mnie czekał.
Zamiast powitania chwycił mnie mocno za ramiona i spojrzał mi w oczy.
– Obiecałem ci, że jak będę gotowy, to powiem ci prawdę – wykrztusił.
– A jesteś? – upewniłam się.
– Jestem.
– W takim razie mów.
– Iwona, rzucam studia. Od nowego roku akademickiego rozpoczynam naukę w seminarium duchownym. Czuję powołanie. Bardzo silne powołanie – wyrzucił z siebie.
– Zaraz, zaraz… Chcesz zostać księdzem? – nie wierzyłam w to, co słyszę.
– Tak. To nasze ostatnie spotkanie. Więcej się nie zobaczymy. Kocham cię, ale nie mogę postąpić inaczej. Zrozum i wybacz, jeśli możesz…
Zdębiałam. Przez dłuższą chwilę zastanawiałam się, czy to, co usłyszałam, to prawda, czy koszmarny sen. Gdy dotarło do mnie, że jednak nie śnię, dostałam histerii. Na zmianę płakałam i wyzywałam go od najgorszych. Krzyczałam, że jest parszywym oszustem, że mnie wykorzystał, skrzywdził. Nawet nie próbował się bronić.
– Niech cię piekło pochłonie! – wrzasnęłam na koniec i zapłakana pobiegłam na przystanek.
Wsiadając do autobusu, spojrzałam w jego stronę. Siedział na ławce ze spuszczoną głową. Czyżby płakał?
Od tamtej pory minęły trzydzieści lat. Ciągle jestem sama. Próbowałam spotykać się z kilkoma mężczyznami, ale nic z tego nie wychodziło. W każdym z nich szukałam Jurka. Nie potrafię o nim zapomnieć. To dlatego jestem taka wściekła na Pana Boga. Przecież na tym świecie jest tylu mężczyzn. Dlaczego musiał zabrać właśnie jego?
Czytaj także:
„Nie sprawdzam się w roli matki. A do tego jest finansowo zależna od partnera i boję się odejść”
„Ojciec odszedł, gdy miałam 3 lata. Po 27 latach przypomniał sobie o nas. Jest ciężko chory i błaga o wybaczenie”
„Norbert nie miał pojęcia, że byłam w ciąży. Uznałam, że nie nada się na męża i ojca, więc odeszłam”