Zdejmowałem kolejne książki z półek i układałem je w kartonie. Obok mój przyjaciel, Romek, pakował płyty. Regał był ogromny, a moja kolekcja bogata. Bo co niby miałem robić samotnie po pracy w tej deszczowej Irlandii? Chodzić wiecznie do pubu? Prawdę mówiąc, należę do tej niewielkiej grupki mężczyzn, którzy akurat nie przepadają za piwem. I jak na ironię pięć lat temu dostałem pracę właśnie w tym kraju! Interesującą i świetne płatną… Słuchałem więc muzyki i czytałem.
Westchnąłem, domykając kolejny pełny karton i zaklejając go taśmą. Po czym rozejrzałem się bezradnie po pokoju. Tyle jeszcze pakowania!
– To bardzo miłe z waszej strony, że wpadliście z Ewą mi pomóc – powiedziałem do Romka.
– Stary, nie wyobrażam sobie, żeby miało być inaczej! – stwierdził jak zwykle otwarcie.
Z kuchni dobiegły nas odgłosy otwieranych i zamykanych szuflad. To żona Romka, Ewa, walczyła z wypełniającymi je przedmiotami.
– Nie do wiary, masz tu wszystko! – stanęła nagle w drzwiach. – Nawet trzepaczkę do ubijania piany! A przecież ty nie potrafisz gotować – stwierdziła zdziwiona. – Kiedy mnie poprosiłeś o spakowanie kuchni, myślałam, że to będzie zaledwie opiekacz do grzanek i ekspres do kawy, a nie wyposażenie godne małej gastronomii.
– Kupiłem to dla Lenki… – wyznałem.
Ewa natychmiast się zmieszała.
– Przepraszam… – odparła. – Powinnam się była domyśleć. Po czym wymieniła z mężem szybkie, znaczące spojrzenie, jak nad łóżkiem ciężko chorego.
– Nie masz za co przepraszać! – zapewniłem ją natychmiast. – To ja to przecież wszystko spieprzyłem!
Sposób na szybki zarobek
Wszystko, czyli moje ośmioletnie małżeństwo. Nie do wiary, że tak się stało, mieliśmy przecież z Lenką tyle planów! Pobraliśmy się tuż po studiach. Ona już po trzecim roku zaczęła pracować jako nauczycielka polskiego, ja po otrzymaniu dyplomu załapałem się na staż w szpitalu. Byliśmy zakochani i pełni entuzjazmu. Oboje nie zarabialiśmy wiele, lecz wtedy nam to nie przeszkadzało. Wakacje pod namiotem, z plecakiem, to była dla nas przygoda.
Szybko się jednak okazało, że z takimi pensjami, bez perspektyw na podwyżki, niedaleko zajedziemy. Nie mieliśmy mieszkania, a wynajmowanie za dużo kosztowało. Zdecydowaliśmy się więc na wzięcie kredytu i kupienie dwóch pokoi z kuchnią. Po odliczeniu miesięcznej raty na życie zostawały nam grosze. Skończyły się wyjazdy, nawet tylko z plecakiem, skreśliliśmy kino, koncerty… Nasze życie stało się strasznie monotonne i szare.
A w dodatku jak tutaj się zdecydować na dziecko, gdy nad człowiekiem wisi kredyt? Wydawało się, że jesteśmy w potrzasku, mieszkanie kupione z myślą o dziecku uniemożliwiało nam zdecydowane się na nie z przyczyn ekonomicznych. I wtedy dostałem propozycję z jednego ze szpitali w Irlandii.
Mogłem tam zrobić specjalizację, a jednocześnie płacili trzykrotnie więcej niż w Polsce. Miałem wrażenie, że odkryłem Eldorado!
– To tylko trzy lata! – tłumaczyłem Lence. – Jakoś wytrzymamy, prawda? Będę przyjeżdżał do Polski, ty będziesz wpadała do mnie… To nasza szansa na szybsze spłacenie kredytu.
I te trzy lata jakoś wytrzymaliśmy. Ale potem irlandzki szpital wystąpił z propozycją, że może mnie zatrudnić po zakończeniu stażu na korzystniejszych warunkach.
Kariera w Irlandii
Byłem rozerwany wewnętrznie, bo z jednej strony to było mnóstwo pieniędzy i doskonałe warunki pracy, z drugiej jednak obiecałem Lence, że wrócę do kraju. Czekała na mnie, mieliśmy się starać o dziecko…
I wtedy dowiedziałem się, że polska szkoła szuka nauczyciela polskiego, a w mojej głowie pojawił się doskonały plan! Lenka może tu do mnie przyjechać, pracować w Irlandii w swoim zawodzie.
Będziemy tutaj mieli dom, a nie tylko dwupokojowe mieszkanie! Cudowne warunki dla dzieci, bo przecież w takiej sytuacji będziemy mogli zdecydować się na więcej niż jedno! – myślałem podniecony. Nie wziąłem pod uwagę tylko jednego, najważniejszego, że moja żona nie zechce się przeprowadzić.
– Zupełnie nie widzę takiej możliwości. Umawialiśmy się inaczej, zapomniałeś? – usłyszałem. – A ty obiecałeś mi, że wrócisz…
Sęk w tym, że nie mogłem… Byłem bowiem tak pewny tego, że Lenka z radością się do mnie przeprowadzi, iż podpisałem już nowy kontrakt ze szpitalem.
– Co zrobiłeś?! – moja żona w pierwszej chwili wręcz mi nie uwierzyła! – To niemożliwe!
– Niestety, to prawda… – odparłem nie dodając, że na fali entuzjazmu wynająłem też dla nas dom.
Z dwoma sypialniami, jadalnią i salonem oraz ładnym ogródkiem. To właśnie z tego domu wyprowadzałem się teraz, gdy stało się jasne, że noga mojej żony nigdy tutaj nie stanie. A raczej już byłej żony…
Przez kilka miesięcy po podpisaniu nowego kontraktu byłem pewny, że uda mi się jednak przekonać Lenkę do tego, aby do mnie przyjechała. Przecież korzyści były niezaprzeczalne i wydawało się to takie logiczne! Nawet kiedy posada nauczyciela była już zajęta. Mogła przecież udzielać korepetycji polskim dzieciom, to byłoby naprawdę intratne zajęcie.
Ale ona się uparła. Ciągle powtarzała, że to ja nie dotrzymałem słowa.
– Tylko krowa nie zmienia zdania, a tylko idiota nie przyjmuje korzystnych propozycji – odpowiadałem, usiłując nakłonić ją do swoich racji. Daremnie.
Początek końca
Między nami rósł mur niezgody, a że mieliśmy kontakt ze sobą głównie na skypie lub przez telefon, to wystarczyło nie zalogować się na komputerze lub nie podnosić słuchawki… I tak minął kolejny rok. To Lenka po raz pierwszy wspomniała o rozwodzie, czym ubodła mnie do granic!
„Przecież ja ją kocham i robię to wszystko dla nas! – pomyślałem sobie. – Jeśli tak stawia sprawę, to proszę bardzo, niech idzie do diabła!”.
No i rozwiedliśmy się… To dlatego właśnie dzisiaj pakowałem wszystkie swoje rzeczy, bo już nie był mi potrzebny dom z trzema sypialniami.
– Słuchaj, jak ty to zrobiłeś, że Ewa przyjechała z tobą do Irlandii? – zapytałem Romka, który pracował jako inżynier w przedsiębiorstwie budowlanym.
– No wiesz… to był zwyczajny kompromis – stwierdził. – Nie jest łatwo wyjechać, gdy ma się starszych rodziców, ale na szczęście oboje mamy duże rodziny.
Słuchałem go i powoli coś zaczynało do mnie docierać.
– Ja mam trzech braci. – mówił dalej Romek. – Ewa dwie siostry i brata. Ma się kto zaopiekować staruszkami.
„A Lena jest jedynaczką… – pomyślałem. – Kiedy wyjeżdżałem do Irlandii, jej matka czuła się już niezbyt dobrze. Wiedziałem, że będzie potrzebowała opieki, ale jakoś to do mnie nie docierało. Może dlatego, że moi rodzice byli jeszcze pełni sił i bardzo niezależni.
W dodatku miałem przecież brata, który mieszkał niedaleko nich…”.
Jestem zakichanym egoistą! Dotarło to do mnie z wielką mocą. W naszych rozmowach nigdy nie padła kwestia jej matki, było tylko ja i my. Jak mogłem być tak nieczuły?
Nagle podjąłem decyzję.
– Romek, spakuj to do końca, proszę! Za godzinę powinna przyjechać firma przeprowadzkowa, niech zabiorą te pudła i wstawią je do mojego nowego mieszkania, tutaj masz klucze! – dałem mu pęk. – Rachunek niech mi prześlą pocztą.
– A ty gdzie wtedy będziesz? – zdziwiony patrzył na mnie, kompletnie nic nie rozumiejąc.
– Ja mam coś ważnego do zrobienia! Muszę jechać, natychmiast! – wyrzuciłem z siebie. Pognałem do sypialni i z pudła z ubraniami wyciągnąłem na chybił trafił jakieś dżinsy i bluzę. Zarzuciłem na siebie kurtkę i pobiegłem do drzwi.
– Jesteście oboje tacy kochani! Bardzo wam dziękuję! – krzyknąłem. – Klucze zabierzcie ze sobą, odbiorę je od was po powrocie.
– Ale kiedy? – zdziwili się.
– Jutro albo pojutrze… W każdym razie na pewno najpóźniej w niedzielę! – odkrzyknąłem. Wsiadłem do auta i pognałem na lotnisko.
„Nieźle zapłacę za parking i bilet na samolot… – pomyślałem tylko. – Ale mam nadzieję, że będzie warto!”
Miałem mnóstwo szczęścia, że udało mi się złapać lot przez Londyn do Warszawy. Oczywiście, skoro kupowałem bilet w ostatniej chwili, zgodnie z przewidywaniami kosztował mnie tyle, co transkontynentalny. Miałem też mały kłopot z kontrolą bezpieczeństwa, bo dla nich tylko terrorysta samobójca może latać bez bagażu.
– Jadę się pogodzić z żoną, nie chcę rozwodu! – mówiłem wszystkim konsekwentnie, ale i tak w Londynie wzięli mnie na kontrolę osobistą.
Po kilku godzinach podróży byłem w Warszawie. Wyleciałem jak oparzony na postój dla taksówek i dopiero w drodze do domu uprzytomniłem sobie, że nie mam żadnych polskich pieniędzy. Na szczęście mogłem za taksówkę zapłacić kartą kredytową. Pod blokiem spojrzałem w okna naszego mieszkania. Świeciło się w kuchni.
Stojąc pod blokiem uprzytomniłem sobie, że nie mam kluczy! Szczęśliwie akurat ktoś wychodził z klatki i udało mi się wejść do budynku, zanim drzwi się ponownie zamknęły.
A potem obleciał mnie strach…
„Co będzie, jeśli każe mi się wynosić? – pomyślałem. – No, to moja sytuacja się nie zmieni. Jestem rozwodnikiem i nadal nim będę. Nie mam nic do stracenia”.
Otworzyła mi po drugim dzwonku. Zobaczyłem swoją żonę po raz pierwszy od wielu miesięcy, bo rozwód załatwiałem przez adwokata i ani razu nie pojawiłem się w sądzie. Znowu wzruszyło mnie to, że jest taka niewysoka, krucha i drobna.
Staliśmy naprzeciwko siebie, milcząc.
– Jesteś bez bagażu? – zapytała w końcu.
– Tak wyszło… Nie miałem czasu się spakować, nie chciałem, żeby samolot odleciał beze mnie.
– A do czego ci się tak spieszyło?
– Do ciebie…. – wyznałem szczerze. – Byłem idiotą, że pozwoliłem na ten rozwód. Chcę wszystko naprawić, chcę z tobą mieć dzieci tutaj, w Polsce.
Zza drzwi naprzeciwko dobiegł nas szelest.
– Sąsiadka podsłuchuje – stwierdziła i wciągnęła mnie do środka. – Mów dalej…
– No więc… Zrozumiałem, co straciłem, dopiero kiedy odeszłaś. Wiem, że zawiodłem, bo mieliśmy umowę, a ja ją złamałem. Pieniądze to nie wszystko, liczy się także rodzina i ja tego nie rozumiałem. Wydawało mi się, że tylko ja jestem dla ciebie rodziną, a przecież jest jeszcze twoja matka… Jesteś jej winna opiekę, teraz to wiem. Przepraszam cię, za to wszystko… Wybaczysz mi? Przyjmiesz z powrotem?
– Czy to znaczy, że wrócisz do Polski? – zapytała zdumiona.
– Tak.
– A co z kontraktem ze szpitalem?
– Znajdę im innego lekarza. Nie będzie to trudne, na takie warunki wielu poleci – stwierdziłem. – Będę musiał tam tylko wrócić na dwa, może trzy miesiące, aby uporządkować sprawy. Zgodzisz się?
Lenka przyglądała mi się.
– Ty mówisz całkiem serio… – Lenka przyglądała mi się z niedowierzaniem. Kiwnąłem głową, biorąc ją nieśmiało w ramiona. Nie odsunęła się…
Jak dobrze, że nasz rozwód nie był jeszcze prawomocny. Oboje więc napisaliśmy do sądu, że go odwołujemy. Zrozumiałem też, że małżeństwo jest kompromisem i obie strony muszą być w nim szczęśliwe.
Więcej listów do redakcji: „2 lata po ślubie mój ukochany mąż zginął w wypadku. Teściowa chce odebrać mi mieszkanie, bo było jej syna”„Odszedłem od żony, bo… mi się znudziła. Zamiast nudnej żony miałem teraz w łóżku o 20 lat młodsze dziewczyny”„Zrobiłem dziecko dziewczynie, do której nic nie czułem. Syn miał 2 lata, gdy zginęła w wypadku. Zostałem z nim sam”