„Moje synowe najchętniej wydrapałyby sobie oczy. Nie potrafię machnąć na to ręką. Jestem kłębkiem nerwów”

smutna starsza pani fot. AdobeStock
„Pierwsze objawy zauważyłam, gdy Marek i Martyna nie przyszli na chrzciny Kacperka. Byli świeżo po ślubie i pojechali sobie w podróż poślubną, którą zafundowali im teściowie w prezencie. – Bo nie poprosili żadnego z nich na chrzestnych – domyślał się mój mąż".
/ 12.05.2022 06:10
smutna starsza pani fot. AdobeStock

Jestem matką dwóch dorosłych synów. Obaj mają już swoje rodziny. Kiedyś bardzo ubolewałam, że nie mam córki. Zawsze uważałam, że córka jest bardziej związana z matką niż syn. Ale nauczyłam synów wszystkiego – jeden i drugi potrafi gotować, sprzątać, włączyć pralkę, wyprasować sobie koszulę. Mąż zadbał o typowo męskie umiejętności, czyli wkręcanie śrubek, malowanie, tapetowanie. Wpoiliśmy im pewne zasady, w tym szacunek dla kobiet. Liczyłam na to, że zaprzyjaźnię się z synowymi, że zastąpią mi córki, których nigdy nie miałam.

Moje synowe szczerze się nienawidzą

Nie wiem, czy to zwyczajny pech, czy zrządzenie losu... Faktem jest, że moje synowe bardzo się nie lubią, żeby nie powiedzieć – nie znoszą. Dziewczyny wcześniej się nie znały, nie chodzi więc o dawne waśnie.

Pierwszy ożenił się Jacek. Dorota jest piękną kobietą o blond włosach i niebieskich oczach. Jacek założył firmę remontowo-budowlaną, jego żona jest pielęgniarką. Powodzi im się nieźle, mają jednego synka Kacperka; wynajmują mieszkanie, ale kupili działkę i już w tym roku zaczynają budowę własnego domu.

Młodszy o rok Marek skończył technikum leśne, pracuje w straży leśnej, a jego żona jest urzędniczką. Mieszkają razem z rodzicami Martyny, teściowie na dole, młodzi na górze, w wygodnym domku na peryferiach miasta. Mają córeczkę Sonię.

Jacek ożenił się pięć lat temu, Marek cztery. Jednemu i drugiemu wyprawiliśmy huczne weseleMyślę, że Martyna zazdrości Dorocie urody. Może i pieniędzy, ponieważ Martynie i Markowi powodzi się ciut gorzej. Ale kiedy powstał konflikt, nie wiem.

Nie przyszli nawet na chrzciny swoich dzieci

Pierwsze objawy zauważyłam, gdy Marek i Martyna nie przyszli na chrzciny Kacperka. Byli świeżo po ślubie i pojechali sobie w podróż poślubną, którą zafundowali im teściowie w prezencie.

– Bo nie poprosili żadnego z nich na chrzestnych – domyślał się mój mąż, który jak ja zdążył zauważyć, że między synowymi dzieje się coś złego.

Też się temu trochę dziwiłam, ale Martyna nie jest praktykującą katoliczką i może to zaważyło na ostatecznej decyzji rodziców. Niestety, Marek z żoną szybko odbili piłeczkę i też nie pojawili się na chrzcinach Soni.

– Dopadła nas grypa żołądkowa – tłumaczyli się później.

Najgorzej było, gdy przez rok bawiłam Kacperka, podczas gdy małą Sonią zajmowała się druga babcia. Niby na głos nie padły żadne pretensje, lecz najgorsze były te niewypowiedziane… Bardzo się denerwowałam z tego powodu, nie tak wyobrażałam sobie moje życie na emeryturze. A w następnym roku, mimo że Sonia mogła nadal być z tamtą babcią, synowa zaproponowała, żebym to ja się nią zajęła. Nie śmiałam odmówić, choć uważałam, że to nie w porządku, bo czułam się tak, jakbym musiała odrobić jakąś pańszczyznę.

Cieszę się, że nie muszę przebywać pod jednym dachem z synowymi, bo jeśli się spotykają nawet na krótko, ja od razu dostaję palpitacji sercaOd pewnego czasu nie wyprawiam ani swoich imienin, ani męża, gdyż wiem, że nigdy razem nie przyjdą. Jedni i drudzy przychodzą niezobowiązująco z życzeniami i kwiatami.

 

Nawet świąt nie spędzamy wspólnie

Tak było i teraz – całe imieninowe popołudnie siedziałam w kuchni, czekając, kiedy zjawią się goście. Wychodzą jedni, przychodzą drudzy. Bardzo tego nie lubię, męczy mnie ta sytuacja.

Jeszcze gorsze są święta. Kiedyś marzyłam, że całą rodziną zasiadamy do wieczerzy wigilijnej lub wielkanocnego śniadania; starsi rozmawiają, dzieci wesoło baraszkują. Nigdy do tego nie doszło. Jednego roku spędzamy Wigilię u Jacka, drugiego u Marka. Wielkanoc – podobnie.

 

Najgorsze, że stosunki między moimi synami też się pogorszyły. Przedtem jeden za drugiego skoczyłby w ogień. Teraz mijają się jak obcy. Dzieci na szczęście są jeszcze małe, niewiele rozumieją, ale nie wyobrażam sobie, że nie będą utrzymywały ze sobą kontaktów.

Jest mi bardzo przykro. Mój mąż radzi mi, żebym machnęła na to ręką, ale nie potrafię. Jestem kłębkiem nerwów. Może kiedyś synowe się dogadają i sytuacja się zmieni. Bardzo na to liczę. Ludzie nie zdają sobie niekiedy sprawy z tego, jak dotkliwie mogą zranić drugiego. I jak dużo zależy od dobrej atmosfery w rodzinie

Czytaj także:
„Po śmierci żony zostałem skreślony przez własne dzieci. Uznały, że taki staruch nie zasługuje już na miłość”
„Pół miesiąca mąż spędza ze mną i z dziećmi, a pół z kochanką. Godzę się na ten chory układ, bo bez Janka jestem nikim”
„Mój mąż od 5 lat jest w śpiączce. Zakochałam się w innym, mój synek go uwielbia, ale czuję się, jakbym zdradzała”

Redakcja poleca

REKLAMA