„Moja znajoma wymaga stałej opieki, ale jej bliscy mają ją w nosie. Są wściekli o to, komu zapisała mieszkanie”

starsza samotna pani w szpitalu fot. Adobe Stock, pressmaster
„Mówiła, że brakuje jej pieniędzy na czynsz, że już wydała wszystkie oszczędności, a z emerytury nie starcza na opłaty. Dlatego gdy w jakiejś gazecie znalazła ogłoszenie o odwróconej hipotece, od razu poszła do banku i podpisała umowę, nie pytając nikogo o radę”.
/ 17.03.2022 16:05
starsza samotna pani w szpitalu fot. Adobe Stock, pressmaster

Więzy krwi nie zawsze są wystarczającym powodem, by okazać komuś z rodziny troskę. Dla niektórych liczą się tylko pieniądze.

Elizę znam chyba ponad 40 lat, ale nie jest moją przyjaciółką. W ogóle nasza znajomość nie jest szczególnie zażyła. Dawniej, kiedy jeszcze pracowała razem z moim mężem w tym samym szpitalu, spotykałyśmy się u wspólnych znajomych. Raz tylko byłyśmy na babskich ploteczkach w kawiarni.

Ponad dwadzieścia lat temu, kiedy owdowiała, przestała pracować i pojechała do córki do Szwajcarii i przez dłuższy czas w ogóle się nie kontaktowałyśmy. Gdy wróciła do Polski po długiej nieobecności, pomogłam jej trochę się tu zadomowić, załatwić kilka spraw, jak choćby kupić mieszkanie, ale tak naprawdę niewiele mnie z nią łączy. Teraz wydaje mi się jednak, że jestem jedynym człowiekiem, na którego Eliza może liczyć…

Kilka dni temu zadzwoniła do mnie jakaś pacjentka szpitala wojewódzkiego. Powiedziała, że moja znajoma leży z nią w sali na ortopedii, jest po operacji i bardzo prosi, żebym ją jak najpilniej odwiedziła. Pojechałam jeszcze tego samego popołudnia. Podejrzewałam, że Eliza trafiła do szpitala z powodu jakiegoś wypadku, dlatego wzięłam ze sobą kilka potrzebnych drobiazgów. Nie poznałam jej, tylko domyśliłam się, że to musi być ona. Pielęgniarka powiedziała mi, że leży pod oknem.

Gdy podeszłam do jej łóżka, leżała nieruchomo z zamkniętymi oczami. Miała zapadnięte policzki, szarą cerę, usta ściśnięte w pełnym bólu grymasie. Dolna połowa jej ciała była unieruchomiona w gipsie. Usiadłam przy łóżku i czekałam, aż się obudzi. Musiała sporo wycierpieć.

– Halinka? – już po chwili otworzyła szeroko oczy i patrzyła na mnie, jakby nie dowierzała, że jestem obok.

– To ja. Przyniosłam ci ręcznik, mydło, szczoteczkę do zębów, pastę.

– A ja nie wiem, jak ja się będę teraz myć… – pokazała na gips i zaśmiała się gorzko; potem powiedziała mi wszystko o tym, co ją czeka.

Złamała kość udową, może zrobią jeszcze operację, wszczepią endoprotezę, ale są małe szanse, żeby mogła stanąć na własnych nogach.

– Ta moja cholerna osteoporoza. No i wiek! Przecież ja, Halinko, skończyłam 83 lata. Powinnam była uważać, nie chodzić bez laski. Sama sobie jestem winna, że się przewróciłam.

Wynosiła śmieci i pośliznęła się przed domem na ostatnim schodku.

– Pamiętasz, jak u mnie jest elegancko, same marmury. Strasznie śliskie!

Przypomniałam sobie, jak zazdrościłam Elizie, że stać ją na mieszkanie w takim luksusowym bloku.

– Dobrze, że miałam ze sobą komórkę i od razu mogłam zadzwonić na 112 – mówiła dalej. – Szybko przyjechali, nie powiem. Tylko tu w szpitalu się naczekałam…

– Dlaczego nie zadzwoniłaś do mnie od razu? Albo do Jacka? – przypomniałam sobie, że Eliza ma bratanka.

– Telefon mi się rozładował, a Jacek… To jest trudna sprawa, ale powiem ci kiedy indziej, nie tutaj – Eliza ściszyła głos.

Zauważyłam, że jej oczy się zaszkliły.

– Ja cię tylko proszę, Halinko, żebyś tu do mnie zajrzała od czasu do czasu, dopóki mnie będą trzymać, a potem… – złapała mnie mocno za rękę i z trudem, oblizując wysuszone usta, wyszeptała: – Zapytaj lekarzy, co mnie naprawdę czeka. Chcę wiedzieć, rozumiesz mnie, moja droga?

Załamała się po śmierci córki

Lekarz najpierw nie chciał ze mną rozmawiać, bo nie jestem krewną. Uświadomiłam mu, że jego pacjentką nikt się nie zajmie, bo jedyny krewny jest za granicą. Kłamałam, ale wtedy było to konieczne. Lekarz powiedział, że Eliza wymagać będzie ciągłej opieki, jeśli nawet dostanie endoprotezę, to jej noga już nie wróci do pełnej sprawności.

– Tu potrzeba rehabilitacji, ale prawdę mówiąc, i ona nie pomoże. Pani koleżanka sama chyba dobrze wie, o co chodzi. Jest lekarzem, prawda?

Skinęłam głową. Po plecach przebiegł mi zimny dreszcz i pewnie zbladłam, bo lekarz, jak jakiś frywolny Dyzio, zażartował niesmacznie:

– No, chyba mi tu pani nie zemdleje? To ortopedia, a nie wewnętrzny!

Pożegnałam się i wyszłam chwiejnym krokiem.

A więc Eliza miała już do końca życia nie wstać z łóżka. Nie wiedziałam, jak z nią rozmawiać…

– Gdzie masz telefon? – spytałam, gdy wróciłam do jej sali. – Naładuję w domu i jeszcze dziś przywiozę, musisz mieć kontakt ze światem.

– Co powiedział lekarz? – spojrzała na mnie błagalnie.

– Będzie dobrze, ale to potrwa… Endoproteza, potem rehabilitacja,

– A jak nie dadzą endoprotezy?

– Zobaczymy – nie mogłam już kłamać. – Teraz pójdę do domu, spytam siostrę, kiedy będziesz mogła coś jeść, i wrócę jeszcze dzisiaj.

W domu doładowałam telefon Elizy i wyszukałam numer jej bratanka. Eliza nie miała ani przyjaciół, ani rodziny, więc na liście figurowali fryzjer, hydraulik, dentysta, ja i Jacek. Poznałam go, gdy Eliza wróciła ze Szwajcarii. Zrobił na mnie wrażenie człowieka bardzo zaradnego. Umiał energicznie i rzeczowo pokierować sprawami swojej starej ciotki. 

Eliza była wtedy całkiem rozbita, załamana po śmierci jedynej córki. Hania miała glejaka, podstępnego raka, który toczył ją na długo przedtem, nim został wykryty. Gdy specjaliści postawili diagnozę, na wszystko było za późno. Nie pomogły znajomości, szwajcarscy medycy ani pieniądze. Hania umierała krótko, ledwie miesiąc, ale dla Elizy to była istna Golgota.

Hania na szczęście zabezpieczyła matkę na tyle, żeby mogła wrócić do Polski i tu urządzić się na nowo. Eliza miała też prawo do polskiej emerytury, choć nie były to duże pieniądze. Ponadto przywiozła ze Szwajcarii wiele bibelotów i wartościowych przedmiotów, które udało jej się tutaj spieniężyć. Wszystkim zajął się Jacek. Ja tylko, dzięki znajomej z biura nieruchomości, pomogłam wyszukać mieszkanie dla Elizy. Zamieszkała w nowym, pięknym domu, tuż obok parku.

Skorzystała jeszcze na bessie, jaka wtedy pojawiła się na rynku nieruchomości. W 2008 przyszedł kryzys, ludzie tracili grube pieniądze na kredytach zaciągniętych w obcej walucie, popyt na mieszkania zmalał, dlatego każdy, kto chciał kupić mieszkanie, był wtedy przez deweloperów witany z otwartymi ramionami. Eliza dostała spory rabat.

O ile pamiętam, połowę zaoszczędzonych w ten sposób pieniędzy od razu przekazała Jackowi w podzięce za pomoc w przeprowadzce z Bazylei i urządzeniu się w Polsce.

Widziałam, że coś złego się z nią dzieje

Gdyby nie rozpacz i tęsknota za córką, Eliza mogłaby sobie żyć spokojnie i w dostatku. Niestety, z każdym dniem, tygodniem i miesiącem, z zadbanej emerytowanej lekarki przeistaczała się we wrak człowieka. Zapominała o różnych płatnościach, dlatego co najmniej dwukrotnie wyłączano jej telefon. Pobierała spore sumy z banku i nie wiadomo, co się dalej działo z tymi pieniędzmi…

– Halinko, wybrałam wczoraj sześć tysięcy i nie mam tych pieniędzy. Okradli mnie – mówiła z rezygnacją.

– Jak to cię okradli?! Kiedy, gdzie? – denerwowałam się, lecz nie umiała nic odpowiedzieć.

Kupiła dywan do dużego pokoju, a gdy go przywieźli ze sklepu, nie wpuściła do domu dostawcy. Dzwonili potem do niej ze sklepu, były wyjaśnienia… Ostatecznie dywan przywieźli z powrotem, ale Eliza już go nie chciała. Oddała jednemu z ochroniarzy, którzy pilnują bloku. Miesiąc później kupiła komplet mebli do stołowego i inny dywan…

Zaprosiła mnie wtedy na herbatę. Żaliła się, że zaczyna jej brakować pieniędzy. Doradziłam, żeby żyła oszczędniej, ale już wtedy widziałam, że coś złego dzieje się z moją znajomą. Zakupy stały się jakimś natręctwem, którego nie umiała opanować, sposobem na pokonanie samotności. W jej mieszkaniu przybyło mnóstwo nowych sprzętów, między innymi wielki telewizor i rzeźbiona komoda. We wszystkich pomieszczeniach panował rozgardiasz, wszędzie walały się jakieś torby, pudełka, pakunki.

W przedpokoju w nierozpakowanych kartonach stały dwa miksery i ciśnieniowy ekspres do kawy.

– To nowe zakupy? – spytałam zdziwiona, ale w odpowiedzi usłyszałam niezrozumiałe mruknięcie.

Kilka razy Eliza nie zapłaciła czynszu. Dostała upomnienie od administratora budynku, ale nie zareagowała. Mówiła, że brakuje jej pieniędzy na czynsz, że już wydała wszystkie oszczędności, a z emerytury nie starcza na opłaty. Wtedy w jakiejś gazecie znalazła ogłoszenie o odwróconej hipotece. Poszła do banku i podpisała umowę, nie pytając nikogo o radę. Odtąd właścicielem mieszkania Elizy stał się bank. Ona nie musiała martwić się o stałe opłaty, a bank w ramach umowy co miesiąc wpłacał Elizie sporą sumę na konto.

Potem widziałam ją kilka razy. Spotykałyśmy się najczęściej w parku w pobliżu jej domu. Mówiła, że woli nie zapraszać do siebie. Tłumaczyła, że na wszystkim oszczędza i zdarza się, że w domu nie ma nawet herbaty… Kiedy zaproponowałam, żeby przyszła do mnie, odmówiła, wykręcając się, że pewnie nie trafi.

Minęło kilka miesięcy, w czasie których nie miałam z Elizą kontaktu. Zbliżały się święta, więc zaprosiłam Elizę na Wigilię. Była bardzo zmieszana, nie wiedziała, co odpowiedzieć, ale w końcu przyjęła zaproszenie i przyszła. Spędziłyśmy spokojny wieczór. Na koniec zamówiłam taksówkę i dałam Elizie na nią pieniądze.

Znów minęło kilka miesięcy, kiedy pewnego dnia Eliza zadzwoniła do mnie. Była bardzo roztrzęsiona po rozmowie z Jackiem, swoim bratankiem. Mówiła, że zrobił jej przykrość, ale nie chciała zdradzać szczegółów. Poprosiła tylko, żebym ją odwiedziła w dogodnym momencie. Poszłam następnego dnia. Zaniosłam pączki i paczkę herbaty. Rozmawiałyśmy o błahostkach, i tylko raz Eliza wyznała:

– Jacek ma pretensję, że mieszkanie bankowi oddałam. Myślał, że po mnie odziedziczy… – zanim zdążyłam skomentować, szybko zmieniła temat: – Może jeszcze herbatki?

Czyżby to właśnie był powód, dla którego Jacek, oddany bratanek, nie chciał z ciotką mieć teraz do czynienia? Czy dlatego Eliza nawet nie próbuje prosić go o pomoc? Gdy wybrałam numer bratanka Elizy, szybko przekonałam się, że moje obawy były uzasadnione.

– Pana ciotka potrzebuje pomocy. Jest w szpitalu i… – nie skończyłam, bo mi przerwał w pół słowa.

– Niech jej bank pomoże. Ja żadnych obowiązków wobec ciotki nie mam – powiedział, po czym się rozłączył.

Nie zapytał nawet, co jej jest, o jaką pomoc chodzi. Byłam w szoku. Odczekałam, aż mi opadło ciśnienie, i postanowiłam zaatakować jeszcze raz. Niestety, bratanek Elizy za drugim razem nie odebrał telefonu. Wieczorem zadzwoniła do mnie jakaś kobieta. Miała delikatny, miły głos, przedstawiła się i dopiero po chwili dotarło do mnie, że nosi panieńskie nazwisko Elizy. Była to więc żona Jacka.

– Nie wiem, kim pani jest – zwróciła się do mnie słodko – ale z pewnością jest pani w kontakcie z ciocią Elizą. Proszę cioci powiedzieć, że ja i Jacek życzymy jej zdrowia, jednak żadne z nas nie ma czasu, żeby się ciocią zająć. Zresztą na pewno pani wie, że ciocia ma dość pieniędzy, aby zapewnić sobie najlepszą opiekę.

– Ależ nie ma… Pan się myli, nie zna jej sytuacji, zresztą, tu nie tylko chodzi o chorobę fizyczną – czułam, że wzbiera we mnie furia.

– No to już niech ciocia z tym bankiem załatwi… Moglibyśmy się ciocią zająć, gdyby wcześniej głupstw nie narobiła. A teraz, co my byśmy z tego, proszę pani, mieli?

Nie mogłam jej dłużej słuchać. Rozłączyłam się i pognałam do szpitala. Wzięłam klucze od mieszkania Elizy, spytałam gdzie trzyma umowę z bankiem. Wiedziałam, że muszę sprawdzić, jakie są warunki tej umowy, i na jaką pomoc może liczyć moja znajoma. Wiedziałam również, że ja w żadnym wypadku nie mogę wziąć na siebie odpowiedzialności za jakąkolwiek opiekę nad schorowaną staruszką. Sama mam już 76 lat, nikogo bliskiego pod bokiem, a zdrowie coraz bardziej mi szwankuje.

Póki Eliza jest w szpitalu, muszę zrobić wszystko, by zapewnić jej opiekę. Skoro rodzina jej nie chce pomóc…

Czytaj także:
„Przespałam się z 24-latkiem, żeby uciszyć myśli o starości. Zaliczyliśmy wpadkę i dorwała mnie brutalna rzeczywistość”
„Chora ambicja Agnieszki zniszczyła nasz związek. Sprzedała się za drogie ciuchy, a mnie wymieniła na droższy model”
„Umarłam dwa razy: raz po śmierci męża, a drugi, gdy odkryłam, że moje małżeństwo było fikcją. 10 lat żyłam ze zdrajcą”

Redakcja poleca

REKLAMA