„Teofila myślała tylko o wdzięczeniu się do facetów. O mały włos, a przypłaciłaby to życiem”

Moja babcia była skandalistką fot. Adobe Stock, e_serebryakova
„Babcia uwielbiała jeździć konno, biegać po lasach i czytać. – Panna, która pięciu minut nie usiedzi w miejscu, nigdy nie wyjdzie za mąż – kładły jej do głowy krewne, przymuszając ją do nauki prostego wyszywania, bo do wymyślnych haftów, którymi można by się chwalić w towarzystwie, nie miała cierpliwości”.
/ 02.07.2023 08:30
Moja babcia była skandalistką fot. Adobe Stock, e_serebryakova

O Teofili, mojej prababci krążą w rodzinie legendy. Od najmłodszych lat pociągało ją bowiem to, co pannie z ziemiańskiego rodu nie przystoi. Miała ogromny apetyt na życie i duży temperament, a oczekiwano od niej potulności i łagodności. 

– Panna, która pięciu minut nie usiedzi w miejscu, nigdy nie wyjdzie za mąż – kładły jej do głowy guwernantki, przymuszając ją do nauki prostego wyszywania, bo do wymyślnych haftów, którymi można by się chwalić w towarzystwie, Teofila nie miała cierpliwości.

Jedwabna nić w jej rękach nie dawała się okiełznać i zamiast kunsztownego wzoru wychodziło poplątanie z pomieszaniem, w sam raz do natychmiastowego sprucia.

Teofila zupełnie nie przystawała do swoich czasów

– Po kim to dziecko odziedziczyło maślane łapy – biadała zafrasowana matka Teofili, podejmując swoją siostrę w zacisznym, wschodnim saloniku, uroczym pokoju o doskonałych proporcjach, którego okna wychodziły na oblane słońcem ogrodowe rabaty.

– I niechęć do kuchni – dorzucała swoje trzy grosze ciotka Klementyna. – Wieść się już rozniosła po okolicy, bo służba plotkuje, jak to panienkę siłą trzeba nakłaniać do pieczenia mareng, a chwila nieuwagi wystarczy, żeby framugę okienną przeskoczywszy, w pole uciekła.

To było francuskie okno – sprostowała z naciskiem matka Teofili, przerażona, że w owej chwili plotkuje się we wszystkich dworach o skokach przez przeszkody, które miałaby uprawiać jej córka, zadzierając nieprzystojnie nogi i spódnicę.

– Wszystko jedno, dobrze wiesz, że nie o to chodzi. Teofilę trzeba okiełznać, żeby wstydu rodzinie nie przynosiła – Klementyna upiła odrobinę lemoniady. – Wielka szkoda, że nie wysłałaś jej na pensję, tam by dobrych manier nabrała i ogłady, kłopotu nie przysparzając.

Jan nastawał na domową edukację – zasłoniła się mężem matka Teofili.

– Moja Anno, toż wszyscy wiedzą, na czym ta nauka polegała. Na szukaniu panienki po łąkach i lasach. A ona konno na oklep szalała, jakby na folwarku się urodziła, ojcowe hodowlane stada przez rzekę z wiejskimi chłopakami spławiała, kartofle na ognisku piekła i lepiej się znała z pastuszkami niż z panienkami z sąsiedztwa.

– Jan jej nie bronił, mówił, że tężyznę fizyczną rozwija, a w salonie zdąży się nasiedzieć.

– A od kiedy to mężczyzna na wychowaniu dziewcząt się zna? A i owszem, zyskała muskuły, że wstyd głośno powiedzieć. Tak tylko o tym wspominam, bo w ścisłym rodzinnym kółku jesteśmy. Teosia jest nieprzystojnie silna i zręczna, jak parobek jaki. Czas z tym coś zrobić, bo jak tak dalej pójdzie, starą panną zostanie, a winne temu będziemy my, bośmy starań nie dołożyły.

– Siać pietruszki na pewno nie będzie – pani Anna raz miała dobrą nowinę do zakomunikowania – dawno już ułożone, że wyjdzie za kuzyna z drugiej linii, Mateusza. Znali się jako dzieci.

– O, pamiętam – ożywiła się Klementyna. – Teosia oblała go kiedyś wodą ze studni.

Miała pięć lat, a poza tym to objaw zainteresowania.

– A potem, jak była starsza, go wyśmiewała, bo się jąkał ze zdenerwowania.

– Teraz oboje dorośli, jak Mateusz wróci z Lozanny, gdzie studiuje, będzie zupełnie inaczej – łagodziła matka Teofili, przykładając chusteczkę do czoła.

Rozmowa z siostrą wiele ją kosztowała

Niestety, Klementyna miała rację. Teosi wiele brakowało do ideału. Nie miała artystycznych talentów, którymi mogłaby wykłuwać rywalkom oczy, popisując się na sąsiedzkich salonach. Nie była też uległa i eteryczna, a nade wszystko nigdy nie było wiadomo, jaki pomysł za chwilę przyjdzie jej do głowy. Pani Anna zastanawiała się, co takiego uczyniła, że pan Bóg ją pokarał takim odmieńcem. Znała jednak swoje powinności. Odmieniec czy nie, już ona zrobi z niego pannę na wydaniu jak się patrzy. Teofila haftowała zawzięcie, nie poświęcając ani jednej myśli temu zajęciu. Duchem była w stajni, gdzie w osobnym boksie stał hanowerski ogier, świeżo przez ojca sprowadzony dla poprawienia jakości stada. Szczerze żałowała, że przewidujący rodzic stanowczo zabronił jej dosiadania tego cuda.

– Champion nie jest ułożony pod damskie siodło, a debiutująca w towarzystwie panna nie może jeździć inaczej. Wstyd by był na cały powiat, gdyby cię zobaczono.

Chcąc nie chcąc, Teofila musiała przyznać mu rację. Już raz się rozniosło, że panienka ze dworu okrakiem jeździ, Teosia była pewna, że nie zdradził jej żaden z towarzyszy eskapad, z gminu co prawda pochodzących, ale wiernych i wpatrzonych w nią jak w obraz. Musiał to kto inny być, od tej pory ojciec wydał srogi zakaz używania konia inaczej, jak po damsku. Tymczasem pani Anna szykowała niespodziankę, która miała odmienić nastawienie niepokornej panny do salonowych powinności. Teofilę należało wprowadzić w świat, a nadarzała się właśnie doskonała okazja – zbliżały się hucznie obchodzone imieniny pana domu, tym razem, jak zdecydowano, połączone z balem, na który zaproszono całe sąsiedztwo. Z Lozanny, na wypoczynek po roku ciężkiej nauki, miał zjechać Mateusz.

Trudno było o lepszy zbieg okoliczności

Młodzi odświeżą znajomość, a o ich przyszłość zatroszczą się obydwie rodziny. Pani Anna miała tylko jedno, ale za to potężne zmartwienie. Musiała przemienić krzepką córkę w eteryczną piękność i wytłumaczyć jej, że przynajmniej na czas wizyty młodzieńca, powinna uważać na to, co mówi i robi. Stroskana matka zamówiła w mieście uroczą suknię, którą uszyto w salonie krawieckim obsługującym samą hrabinę. Nie dokonano koniecznych wstępnych przymiarek, bo pani Anna nie miała siły jeździć tak daleko, by towarzyszyć córce, ale to nie stanowiło problemu. Miejscowa szwaczka też nie była od macochy, powinna dać sobie radę z koniecznym dopasowaniem stanu i podebraniem dołu. Na widok sukni Teofila oniemiała. Przymierzyła zwiewne cudo i pierwszy raz w życiu poczuła się kobietą. I to niczego sobie – stwierdziła przeglądając się w wielkim tremo.

Do tej pory przykładała niewielką wagę do strojów, ale teraz poczuła, jak to jest być dobrze ubraną. Już nie mogła doczekać się balu. Mateusz był boleśnie świadom obowiązku, jaki nałożył na niego pakt dwóch rodzin. Miał pojąć za żonę dziewczynę, którą pamiętał, jak pamięta się zardzewiały gwóźdź, który kiedyś przebił niespodzianie stopę. Mógł tylko mieć nadzieję, że pannie przez ostatnie lata odrobinę stępiał język, bo ciągle nie mógł zapomnieć, jak się z niego wyśmiewała. Ale mus, to mus, Mateusz nie miał zamiaru się wymigiwać. Odważnie wkroczył do wypełnionego gwarem gości salonu, po czym musiał długo czekać, żeby przypomnieć się Teofili. Dziewczynę oblegał tłum panów, a całe towarzystwo zdawało się doskonale bawić. Raz po raz dobiegał Mateusza wybuch śmiechu. Teofila prowadziła ożywioną konwersację, a panowie byli tak zainteresowani, jakby nie były to zwykłe powinności towarzyskie, a męski klub.

W rzeczy samej, rozmawiano o koniach

Teofila wykazywała zaskakującą znajomość tajników hodowli i chociaż nie był to temat podejmowany zwykle na balu, nikt się jakoś nie dziwił. Mateuszowi udało się w końcu przecisnąć do panny i zamienić z nią kilka przewidzianych konwenansem słów. Był mile zaskoczony. Teofila nie była, co prawda, pięknością, ale tego wieczoru prezentowała się nad wyraz korzystnie. Skrojona wedle ostatniej mody suknia wdzięcznie się układała na dziewczęcej figurze, tak jak fryzura pozostająca zwykle w nieładzie. Teraz długie blond włosy ułożone na głowie w fale opadały misternie splecionym warkoczem, dodając jej kobiecego uroku. Podbudowany Mateusz poprosił pannę do tańca, czym wypełnił słodyczą serce pani Anny, nie spuszczającej wzroku z córki. Okazało się jednak, że inni panowie mieli lepszy refleks i przyszły narzeczony musiał poczekać.

W oknach sali balowej goście dostrzegli łunę ognia

Kolejka była całkiem długa. Zaopatrzywszy się w kieliszek wina, Mateusz stanął więc w wykuszu. Nagle coś zabarwiło szybę na czerwono i zaraz zgasło. Mateusz pomyślał, że szykują się sztuczne ognie, ale po chwili zmienił zdanie. To była łuna, straszny odblask pożaru, najgorszego wroga każdego gospodarza. Paliło się jedno z zabudowań gospodarczych.

Nie tylko on zauważył ogień. Przerwano tańce, panowie wylegli na zewnątrz, informując panie zgromadzone przy oknach, co widzą, a raczej czego nie są w stanie dostrzec z powodu odległości. Mateusz zobaczył jasną postać biegnącą w kierunku pożaru. Teofila! Pośpieszył za nią, mętnie myśląc, że powinien ją zawrócić, zaprowadzić do matki. Tak naprawdę ruszył za dziewczyną powodowany ciekawością, co też ona zamierza. Paliła się stodoła. Pożar szybko strawił wypełniony sianem drewniany budynek, nie było co ratować. Prawdziwe niebezpieczeństwo stanowiły strzelające w niebo i na boki pióropusze iskier, zagrażające pozostałym zabudowaniom. Rżenie przerażonych, otumanionych dymem koni, zawiodło Mateusza w pobliże stajni, która choć murowana, również zaczynała się palić. Podgrzane ogniem stropowe belki trzeszczały i dymiły, nie było czasu do stracenia. Pan Jan krzyczał do biegających bezładnie po podwórku ludzi, żeby zaprowadzić porządek. Mateusz dojrzał studnię, ale jak się przekonał, urzędowała już tam Teofila. Podkasała suknię, żeby jej nie przeszkadzała i uwijała się jak w ukropie. Wydostała skądś wiadra, które rozdała chłopakom ustawionym w szereg sięgający stajni. Znała wszystkich po imieniu, a oni bez szemrania robili, co kazała. Woda, sprawnie podawana z rąk do rąk, wędrowała ku tlącej się stajni. Polewano ściany, by uchronić je przed ogniem, dymiący dach, pozostawiając opiece bożej.

Potrzeba było więcej wody

– Zaraz przyjedzie straż ogniowa, napełniają w stawie beczkowóz, za chwilę będą – usłyszał Mateusz, kiedy stanął obok Teofili i wyciągnął rękę po wiadro.

Nie dostał go jednak.

– Chłopcy sobie poradzą, wiedzą, co mają robić, nam trzeba konie ratować – wydyszała i ruszyła do stajni.

Pobiegł za nią bez namysłu. Z otwartych wierzei stajni wytoczył się zgięty wpół koniuszy Feliks. O mało nie wykaszlał zajętych dymem płuc, walcząc o każdy haust świeżego powietrza.

– Zdążyłem otworzyć boksy, nic więcej – zameldował panu Janowi – konie same nie wyjdą, są zbyt przestraszone.

Trzeba je siłą wyprowadzić – dopowiedziała Teofila.

– Nie tak szybko – Mateusz wyrwał wiadro z wodą jednemu z chłopaków i chlusnął z rozmachem na dziewczynę.

Drugą połowę sprawiedliwie wylał sobie na głowę.

– Teraz lepiej. Przydałaby się mokra derka na grzbiet, ale skoro jej nie mamy... Ja wchodzę, ty zostajesz.

Teofila nie zauważyła dziwnie poufałej formy, która zażyłością z lat dziecięcych od biedy mogłaby być tłumaczona. Mateusz zniknął w ciemnym wnętrzu stajni, a zaraz za nim Teosia. Nie mogła stać i czekać, nie pozwalała jej na to czynna natura. W przejściu minęła się z Mateuszem ciągnącym za kantar opierającą się Luizjanę, za którą kłębiło się niezdecydowane stado klaczy. Młodzieńcowi udało się przeprowadzić oporną klacz przez zadymiony korytarz, Luizjana złapała w chrapy świeże powietrze i już wiedziała, co ma robić. Wyrwała galopem na podwórko, a za nią przepychały się towarzyszki, bijąc zadami i walcząc o szybką ewakuację z zagrożonego miejsca. Mateusz rozmasował nadwyrężony bark i uświadomił sobie, że w stajni została Teofila.

Zawrócił jak rażony piorunem

Nie musiał długo szukać. Uchylała się przed kopytami szalejącego Championa, próbując uchwycić rzemień ogłowia, by okiełznać spłoszonego ogiera. Mateusz odjął od ust mokry gałgan, którym chronił przed dymem twarz i podał go dziewczynie. Rozumieli się bez słów, materiał trzeba było zarzucić koniowi na głowę, by nie widział pożogi. Teofila, walcząc z ogierem, nie zdążyła uchwycić szmaty, ale zaraz znalazła wyjście oddzierając dół balowej sukni. Poskromiony Champion wybiegł za Teofilą, drobiąc nerwowo nogami, potulny jak baranek. Czas już był po temu ostatni, dym począł walić jeszcze gęstszy, bo do akcji włączyli się strażacy ochotnicy, gasząc palące się belki stropowe. Teofila z Mateuszem stali ramię w ramię, drżąc od niedawnego wysiłku i wieczornego chłodu. Pierwszy oprzytomniał młodzieniec, a to za sprawą niecodziennego wyglądu towarzyszki, której suknia pozbawiona oddartego dołu, odsłaniała znacznie więcej, niż mógł sobie wymarzyć.

Bez słowa pociągnął ją za sobą, schodząc z oczu biegających po podwórku ludzi. Na razie nikt nie zwracał uwagi na dziwny strój panienki, ale to mogło się w każdej chwili zmienić. Teofila zrazu stawiła opór, ale idąc za wzrokiem Mateusza, zrozumiała, w czym rzecz. Wyrwała mu rękę i uciekła w kierunku domu.

„Co za dziewczyna!" – pomyślał przyszły narzeczony, już nie tak niechętny małżeńskiemu kontraktowi.

Pani Anna, która wciąż nie mogła pozbyć się obaw, czy Mateusza nie zrazi brak obycia jej szalonej córki, ale kawaler szybko je rozwiał. Prawie nie opuszczał ich domu, wracając do siebie tylko na nocny spoczynek.

– Zobaczył ją w balowej sukni i przepadł z kretesem – zwierzała się siostrze, pewna że przyczyniła się do korzystnego mariażu.

Nie wiedziała, jak była bliska prawdy. 

Czytaj także:
„Ślub miał być początkiem szczęścia, a był zwiastunem tragedii. Rodzice postawili na swoim, a ja straciłam miłość życia”
„Odwołałam ślub 2 godziny przed ceremonią i porzuciłam narzeczonego, ale dzięki temu poznałam miłość życia”
„Narzeczony porzucił mnie przed ołtarzem, więc... wyszłam za kumpla. Nie po to przez 2 lata planowałam ślub, żeby się nie odbył”

Redakcja poleca

REKLAMA