Niedługo rocznica pierwszej komunii mojego synka. To nie sama komunia, oczywiście, ale mimo wszystko i tak bardzo ważny dla niego dzień. No i dla nas! Nie wiem, jak jest w dużych miastach, ale u nas, na wsi, rocznica komunii obchodzona jest prawie tak samo hucznie, co sama komunia. Dlatego już od dawna mam wszystko przygotowane i zaplanowane. Zostało dopracowanie drobiazgów. Na przykład zamówienie tortu, bo chociaż cały obiad przygotuję sama, to cukiernik ze mnie żaden. Od przeglądania stron internetowych oderwał mnie telefon.
– Cześć, Gośka z tej strony – usłyszałam zdyszany głos przyjaciółki. – Słuchaj, latam po tych sklepach, szukam czegoś konkretnego, ale w ogóle nie mam pomysłu, co kupić.
– O czym ty mówisz? – zdziwiłam się. – Nie rozumiem, co chcesz kupić?
– No prezent dla Pawełka – krzyknęła do słuchawki. – Na rocznicę. Przecież jestem matką chrzestną, nie? Chyba kupimy coś razem z Jarkiem. Będzie miał jeden prezent od obojga rodziców, za to coś porządnego.
Powiedziałam, że się zastanowię i odłożyłam słuchawkę. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Gośka i Jarek jako rodzice chrzestni to był strzał w dziesiątkę. Chociaż przez kilka lat obawiałam się, że popełniliśmy błąd.
Gośka to moja przyjaciółka, a Jarek kumpel męża. Na początku właściwie się nie znali. Tak się złożyło, że kiedy poznałam Norberta, Gośka w tym czasie siedziała za granicą. Oczywiście była na bieżąco, bo od czego są komputery? Już wtedy miałam Skype’a i opowiadałam jej o wszystkim. Kiedy wróciła, śmiała się, że zna mojego narzeczonego od podszewki.
W tym samym czasie wyjechał Jarek. Wtedy jeszcze obowiązywała służba wojskowa i Jarkowi nie udało się z niej wymigać. W dodatku miał pecha, bo wylądował gdzieś na drugim końcu Polski. Bardzo rzadko przyjeżdżał na przepustki. W efekcie poznali się z Gośką dopiero na naszym ślubie. Oboje zostali drużbami, bo jakżeby inaczej? Ja byłam jedynaczką, Norbert też, i do głowy by nam nie przyszyło, żeby ktoś inny miał nam świadkować. Mieliśmy nadzieję, że się polubią. A jak nie… Cóż, mieli być tylko drużbami, nie musieli się od razu zakochiwać.
A jednak! To był chyba najpiękniejszy scenariusz, jaki mogłam sobie wyobrazić. Przypadli sobie do gustu od razu i tak się zajęli sobą, że prawie zaniedbali obowiązki weselne. Ale nie mieliśmy do nich żalu – przeciwnie. Śmialiśmy się, że to wesele stało się dla nich prawdziwą randką w ciemno.
Zakochali się, ale wkrótce coś się popsuło
Ślub brałam, będąc w ciąży. Nawet o tym nie wiedziałam, bo to były pierwsze tygodnie. W każdym razie, po naszym miesiącu miodowym oznajmiliśmy wszystkim, że za kilka miesięcy odbędą się chrzciny.
– Oczywiście wy jesteście zaproszeni – powiedzieliśmy do Gośki i Jarka.
Przyszli do nas w odwiedziny obejrzeć zdjęcia z wyjazdu, ale tak naprawdę nie bardzo się nimi interesowali. Trzymali się cały czas za ręce i gruchali jak gołąbki. Propozycję zostania rodzicami chrzestnymi przyjęli z wielkim entuzjazmem.
– Może to będzie dobra wróżba na przyszłość – mrugnęłam do Gośki.
– Przestań – parsknęła. – Przecież znam się z Jarkiem dopiero miesiąc.
– Ale jak patrzę na was, to mam wrażenie, że to coś więcej niż zwykłe zauroczenie – zauważyłam.
– Zakochałam się jak nigdy – przyznała, patrząc na mnie rozanielonym wzrokiem. – Aż boję się, co dalej.
Nie najlepiej znosiłam ciążę, zwłaszcza ostatnie miesiące. Było mi stale ciężko, duszno, źle. W dodatku termin porodu wypadał we wrześniu, więc z największym brzuchem chodziłam podczas upałów. Ostatnie, na co miałam ochotę, to spotkania towarzyskie. Wszyscy to rozumieli i szanowali. Gośka także – przychodziła tylko zapytać czy czegoś nie potrzebuję, czy mi nie pomóc. Dlatego właściwie nie wiem, w którym momencie pomiędzy nią a Jarkiem zaczęło się coś psuć.
Sama nic nie zauważyłam, a Gośka pewnie nie chciała mnie martwić. Norbert też o niczym nie wiedział – faceci raczej nie zwierzają się sobie z sercowych kłopotów. W każdym razie, na niecałe dwa tygodnie przed chrzcinami okazało się, że oni już nie są razem.
– Daj spokój, nie chcę go znać – Gośka wzruszała ramionami, gdy dopytywałam, o co chodzi. – Sukinsyn z niego i tyle. W konia mnie zrobił, w trąbę, w ostatnią chabetę…
– Ale co się stało? – starałam się ją pocieszyć, podając kolejne paczki chusteczek. – Kurczę, znam go dobrze, nie wyglądał mi na świnię.
– Ale nią jest! – krzyknęła, aż mały się zbudził i musiałam się nim zająć.
Do rozmowy wróciłyśmy po kilku minutach. Zdążyła się już opanować.
– Sorry – powiedziała szeptem. – Wyobraź sobie, że ten idiota ma od dwóch miesięcy inną! Rozumiesz, podobno jakaś panna, z którą kiedyś, jeszcze w szkole się spotykał, teraz wróciła ze studiów i znowu się widują.
– Marta? – zdziwiłam się.
Znałam ją, wiedziałam, że kiedyś byli razem. Ale to było dawno!
Co chwilę sobie nawzajem dogryzali
– A jesteś pewna, że to coś poważnego? Z tego, co wiem, to między nimi wszystko się skończyło. Może spotykają się tylko na stopie przyjacielskiej.
– Wiesz, ja jestem naiwna, ale nie do tego stopnia – Gośka niemal się obraziła. – Daj spokój, nie będę się poniżać. Nie chcę go już nigdy widzieć.
– A chrzest? – zapytałam zaniepokojona. – Mamy szukać kogoś innego?
– Nieee – zawahała się. – Dam radę. No coś ty, przecież to synek mojej przyjaciółki. Poza tym, jak mogłabym zrezygnować z bycia mamą chrzestną Pawełka? Nie, nie denerwuj się, przyjdę. To tylko uroczystość, nie muszę ani z nim gadać, ani przy nim siedzieć. A właśnie – proszę, posadź mnie podczas obiadu z dala od niego, dobrze?
Rozmawiałam z Norbertem, ale nie wiedział, o co chodzi. I nie bardzo się interesował, twierdząc, że to ich sprawa. Upewnił się tylko, na moją prośbę, że Jarek będzie ojcem chrzestnym. Zajęta przygotowaniem do chrztu synka nie myślałam o Gośce i Jarku. Niestety. Może gdybym się nad tym głębiej zastanowiła, przewidziała, co się stanie dalej, to zdecydowałabym się na zmianę rodziców chrzestnych.
To była kompletna porażka! W kościele zachowywali się poprawnie, chociaż atmosfera wokół nich była aż gęsta. W ogóle się do sobie nie odzywali, a gdy musieli stać razem, to aż iskrzyło. Nawet moja mama to widziała i po uroczystości dopytywała z troską o co chodzi, co się stało.
A już na obiedzie to była po prostu tragedia. Posadziliśmy ich osobno, ale to i tak nie przeszkodziło Gośce dogryzać Jarkowi. On zresztą nie pozostawał jej dłużny. Czepiali się nawzajem każdego swojego słowa! Tak naprawdę, to rodzinny obiad z okazji chrzcin mojego synka zmienił się w pole bitwy. A ja i Norbert musieliśmy bez przerwy pilnować, żeby sprawy nie zaszły za daleko. Jak tylko się dało, to zmienialiśmy temat albo odciągaliśmy jedno lub drugie od stołu pod pretekstem wymuszenia pomocy. I gdy obiad się skończył, odetchnęliśmy z ulgą.
Niestety, nie był to koniec naszych kłopotów. Przecież zadanie rodziców chrzestnych nie kończy się na samym chrzcie! Chciałam, żeby byli także obecni podczas imienin i urodzin. Ale to się okazało niemożliwe.
– Sorry, ale jak Jarek będzie, to ja nie przyjdę – niezmiennie odpowiadała Gośka. – Wiem, że to głupio, ale nie jestem w stanie go ścierpieć. Przyjdę po prostu jakiegoś innego dnia.
Takie samo podejście miał Jarek. W efekcie wszystkie uroczystości mojego dziecka były odprawiane w dwóch turach. Jemu to nie przeszkadzało, bo świętował podwójnie. Ale dla mnie to nie była komfortowa sytuacja. Tym bardziej że zbliżał się czas komunii. A tej w dwóch terminach urządzić się nie da! Dlatego w zeszłym roku postanowiłam z nimi pogadać. Osobno z Gośką, osobno z Jarkiem.
– Wiem, myślę już o tym od dawna – przyznała z niechęcią Gośka, gdy zaczęłam temat. – I nie martw się, przyjdę. Wiesz, emocje opadły. Mam do niego żal i nigdy mu nie wybaczę tego, co mi zrobił. Ale Pawełek, Pawełek… On jest najważniejszy.
Mogli wyjaśnić sobie wszystko wcześniej
Jarek, na szczęście, też podszedł do sprawy odpowiedzialnie. Obiecał, że będzie się zachowywać poważnie. Zastanawiał się nawet, czy nie umówić się z Gośką przed komunią, żeby wszystko wyjaśnić, ale zrezygnował. Nie byłam przekonana czy wszystko pójdzie dobrze, ale co miałam robić? Jedyne, co mi pozostało, to mieć nadzieję, że ze względu na Pawełka darują sobie swoje prywatne rozgrywki.
Komunię organizowałam w knajpie, bo w domu wszystkich bym nie pomieściła. Pamiętając obiad po chrzcinach, starannie rozsadziłam Gośkę i Jarka. Dalej od siebie już nie mogli siedzieć! Ale chyba rzeczywiście im przeszło, bo nie dość, że na siebie nie warczeli, to widziałam jak wychodzą razem na papierosa i rozmawiają.
Sensacja wybuchła niedługo potem. Otóż rodzice chrzestni ponownie zaczęli się spotykać! Gośka wyznała mi to dopiero po kilku tygodniach. Podejrzewałam, że kogoś ma, bo rzadziej do mnie dzwoniła, a wpadała prawie w ogóle. Kiedy więc przyszła pewnego dnia, kiedy siedziałam akurat sama, byłam pewna, że to coś poważnego.
– Zanim mnie osądzisz albo cokolwiek powiesz, najpierw posłuchaj – zaczęła, a moja ciekawość sięgnęła zenitu. – Znowu jestem z Jarkiem.
Okazało się, że po komunii poszli razem na spacer, a potem do knajpy. Nie widzieli się kilka lat i być może to sprawiło, że złe emocje opadły, a to, co do siebie kiedyś czuli, odżyło. W każdym razie postanowili pogadać i wyjaśnić sobie wszystko. Jarek twierdził, że z Martą nic go już od dawna nie łączyło. Ale przyznał, że zachował się po świńsku. Znów Gośka wyznała, że jej reakcja była zbyt gwałtowna.
– Żal mi, że zmarnowaliśmy tyle lat – westchnęła. – Zobacz, jesteśmy już po trzydziestce, oboje nie znaleźliśmy drugiej połówki…
– To chyba dobrze, skoro pasujecie do siebie? – zauważyłam przytomnie.
– Niby tak, ale wiesz… Mogliśmy wcześniej ze sobą pogadać. Jakieś takie głupie zakapiory z nas! Zobacz, gdybym nie była taka uparta i przyszła na któreś urodziny Pawełka w czasie, kiedy Jarek tam był, to kto wie…
– Może tak właśnie miało być.
Tym razem ich miłość wygrała. Mieszkają razem, a miesiąc po rocznicy komunii Pawełka odbędzie się ich ślub. Ja i Norbert będziemy drużbami, a nasz synek będzie podawał obrączki.
Czytaj także:
„Zdradziłam narzeczonego, więc mnie zostawił. Nie przyznałam się, że noszę jego dziecko. Przez głupią dumę straciliśmy 8 lat”
„Miłość wróciła ze zdwojoną siłą, gdy po latach na ślubie córki spotkałam byłego męża. Tylko co na to ten obecny?”
„Mam ośmioro rodzeństwa. Na wiele lat straciliśmy kontakt, ale zjednoczył nas... nagrobek rodziców”