Kiedy przyszło na świat moje czwarte dziecko, pomyślałam, że w przyszłości będę babcią sporej gromadki wnucząt. Niestety, najstarszy syn nie śpieszył się do żeniaczki, drugi związał się z dziewczyną, która nie chce słyszeć o dziecku dopóki nie zrobi doktoratu, a młodsza z córek została siostrą zakonną.
Dlatego kiedy Justyna oznajmiła, że zostanę babcią, poczułam się jakbym dostała prezent od losu.
– Córcia, to cudownie! – wykrzyknęłam. – Musisz bardzo o siebie dbać, jeść tylko zdrowe rzeczy, dużo spać, nie przemęczać się… A co ty teraz robisz?
– Pakuję się na siłownię – odpowiedziała, a ja zapytałam, czy to na pewno rozsądne.
– Mamo, wiem jak ćwiczyć, wierz mi, trenuję fitness od ośmiu lat – zbyła mnie. Pojechałam do niej następnego dnia. W słoikach przywiozłam domową zupę ze świeżych pomidorów i pierogi ze szpinakiem. Byłam ciekawa, czy Justyna już ma „ciążowe ciągotki”. Ja na przykład pochłaniałam w kolejnych ciążach bigos z czekoladowymi drażetkami, przegryzałam gulasz czereśniami i potrafiłam zjeść palcami całą miskę makaronu bez sosu. O drugiej w nocy. Justyna z wdzięcznością zjadła zupę, ale pierogów nie tknęła.
– Wiesz, mamo, ile mają kalorii? To prawie same węglowodany. Nie będę tego jadła, wybacz, proszę.
Zaczęło się niewinnie
Pomyślałam wtedy, że przyszła mama po prostu nie ma ochoty na pierogi. Może niezbyt uważnie słuchałam tego, co mówiła, a może nie mieściło mi się w głowie, że ciężarna może liczyć kalorie. Za moich czasów kobiety w stanie błogosławionym na dziewięć miesięcy zapominały o diecie. Jadło się „za dwoje”, a ciężarna mogła sięgać po co chciała, i ile razy chciała. Jasne, efektem był skok wagi, ale przecież taka „uroda” tego stanu – mówili wszyscy. Nikt się nie przejmował dodatkowymi – nawet kilkudziesięcioma – kilogramami.
Liczyło się przede wszystkim dobre samopoczucie przyszłej mamy. Wiadomo było, że mama je to, na co dziecko ma ochotę. A dziecko mogło domagać się pomarańczy z bitą śmietaną w środku nocy. Nawet nasi mężowie to rozumieli i grzecznie maszerowali do lodówki obudzeni w nocy, by zaspokoić zachcianki żon. Gdy powiedziałam to Justynie, prychnęła:
– Jasne, i wszystkie po porodzie miałyście dwadzieścia albo więcej kilo nadwagi.
Tłumaczyła mi, że nie chodzi o to, żeby być ociężałą ciężarną. Ciąża to żadna wymówka, żeby przestać dbać o siebie. Po urodzeniu dziecka kobieta nadal musi być atrakcyjna, życie nie kończy się na porodówce!
Nie śmiałam odpowiedzieć jej, że kobieta wcale nie musi być atrakcyjna zaraz po porodzie. Nie chciałam jej denerwować. Ale od razu przypomniało mi się, jak czytałam o tych wszystkich „fit mamach”, które odzyskiwały figurę sprzed ciąży niemal w ciągu kilku dni. Niczym modelka Heidi Klum, która dwa miesiące po urodzeniu dziecka wróciła na wybieg i prezentowała kolekcję bielizny, zachwycając idealnie płaskim brzuchem. Albo Nicole Kidman, która ciążę przechodziła praktycznie bez brzucha. Kiedyś czytałam w jakimś kolorowym magazynie, że spekuluje się, iż ona wcale w tej ciąży nie jest, tylko zatrudnia surogatkę. Okazało się, że jednak była, tylko tak dbała o wygląd, że niemal nie było tego po niej widać… Ale czy to naprawdę dobry przykład dla przyszłych mam? Dla mojej Justynki?
Pogodziłam się jednak z myślą, że nie będę mogła dokarmiać córki pierogami i placuszkami. Zabronione było też przynoszenie do jej domu słodyczy i ciast. Z lodówki zniknęły wszystkie słodkie napoje, zabroniła mi też dosładzać kompot. Przynosiłam jej więc kurczaka gotowanego na parze i sałatkę warzywną. Co było robić?
– Przecież w niej jest majonez – zgłosiła zastrzeżenie moja córka, odsuwając miseczkę z sałatką. – Mówiłam ci, ja nie jem śmietany, majonezu, białego pieczywa, słodyczy…
– A co jesz? – nie wytrzymałam. – Olek mówił, że ostatnio byliście na weselu jego kuzynki i przez całą noc zjadłaś tylko barszczyk, i to bez pasztecików!
– To było po dwudziestej – wyjaśniła. – Ja nie jem po tej godzinie.
Robiła coraz ostrzejsze treningi i mniej jadła
To samo powiedział mi zięć. Długo rozmawialiśmy o jadłospisie Justyny. On też martwił się jej dietą. Do tego jeszcze dochodziły ćwiczenia. Justyna nie tylko nie zrezygnowała z treningów na siłowni, ale teraz chodziła tam jeszcze częściej. Obsesyjnie też się ważyła i zięć kilka razy musiał ją pocieszać, bo płakała, że znowu przytyła. Chciałam poważnie porozmawiać z córką, wyjaśnić jej, że nie da się przejść ciąży bez przybrania na wadze, choćby dlatego, że samo dziecko, łożysko i wody płodowe muszą ważyć kilka kilogramów. Ale kiedy tylko poruszałam temat masy ciała i diety, Justyna robiła się nerwowa.
– Mamo, ja jestem w piątym miesiącu, a już przybrałam pięć i pół kilo! – rzucała podniesionym tonem. – Przecież zostało mi jeszcze cztery miesiące! Jeśli to dziecko przybiera na wadze w tym tempie, to chyba urodzę słonia!
Justyna była przekonana, że zwyczajnie tyje. „Jestem obrzydliwie gruba”, „zobacz, jakie mam uda, przecież dziecko nie siedzi w udach!”, „nawet ramiona mi ociekają tłuszczem!” – słyszałam to za każdym razem, kiedy z nią rozmawiałam. Mówiła tak również przy Olku, który oczywiście zaprzeczał wszystkiemu i zapewniał ją, że wygląda cudownie. Przekonywał ją, że podoba mu się w ciąży bardziej niż wcześniej, i że kocha każdy gram jej ciała. Ale Justyna jakby tego nie słyszała. Czytała za to kolejne artykuły i książki: „Jak dobrze wyglądać w ciąży”, czy „Fit mama powraca”. Z jakiejś gazety wycięła zdjęcia kilku celebrytek, które chwaliły się figurą odzyskaną w kilka tygodni po porodzie. Każda z nich wyznawała, że nie odniosłaby takiego sukcesu, gdyby w ciąży sobie folgowała. Doradzały więc przyszłym mamom ćwiczenia i powstrzymywanie się od objadania.
Tyle że myśmy nie kazali Justynce się objadać. Uważaliśmy też oboje, że gimnastyka czy joga w ciąży robią dobrze zarówno jej, jak i maleństwu. Gimnastyka tak, ale, na Boga, nie trening interwałowy!
– Wie mama, co to jest?! – zaalarmował mnie zięć. – To taki wycisk, że po nim nie można złapać oddechu! Ona się na to zapisała! Boję się, że to zaszkodzi dziecku, ale do Justyny nic nie dociera… Już nie wiem, co robić…
Pamiętam, że kiedy dowiedziałam się o tych forsownych treningach, zareagowałam bardzo stanowczo. Powiedziałam córce, że jeśli natychmiast z nimi nie skończy, to ja nie sfinansuję jej wyposażenia pokoju dla dziecka. Tak, zaszantażowałam ją, ale wiedziałam, że robię to dla jej dobra! Przez jakiś czas był spokój. Olek pilnował, czy Justyna faktycznie ćwiczy tylko łagodnie. Chodził z nią na siłownię. Opowiadał mi, że przeraża go, kiedy obserwuje, jak jego żona ze sporym już brzuchem robi seriami przysiady albo maszeruje z zaciętą miną na steperze, a pot leje się jej po plecach. Przynajmniej jednak nie wykonywała już intensywnych ćwiczeń, tyle udało nam się osiągnąć.
Doszło do poważnych zaburzeń odżywiania
Nasza satysfakcja jednak nie trwała długo, bo Justyna znalazła inny sposób na utrzymanie sylwetki w ciąży. Zorientowałam się, że coś jest nie tak, dużo za późno…
– Jak to, wymiotuje codziennie? – zdziwiłam się, kiedy zięć mi to powiedział. – To trzeci trymestr, nie powinna mieć już mdłości. Zaraz, Olek… Jezus Maria! A jeśli ona to robi specjalnie?! Moja córka nosząca w łonie dziecko tak bardzo bała się przytyć, że prowokowała wymioty.
Opowiedziałam o tym mojemu lekarzowi rodzinnemu i to on uświadomił mi, że istnieje coś takiego jak pregoreksja, czyli ostre zaburzenia odżywiania w ciąży. Po polsku coś jak „ciążoreksja”: anoreksja w ciąży. Zaczęłam szukać informacji na ten temat i dowiedziałam się, że właściwie jest to choroba. Cierpiące na nią kobiety są najczęściej ofiarami lansowanego w mediach tak zwanego ideału kobiecego ciała. Kiedy ich wymiary zaczynają odbiegać od akceptowalnej normy, a w ciąży dzieje się to dość gwałtownie, spada ich samoocena, pojawia się strach przed porzuceniem, zdradą męża z powodu własnej nieatrakcyjności, poczucie niedopasowania i bycia gorszą.
Sytuacji nie poprawiają przekazy z telewizji czy internetu, gdzie komentatorzy rozpływają się w zachwytach nad modelkami, które błyskawicznie wróciły do formy po porodzie. Zwykłe kobiety czują się wtedy gorsze, mają wrażenie, że ich nadwaga to skutek zaniedbania, lenistwa i obżarstwa. Tym nieco słabszym psychicznie trudno wyperswadować te bzdury i przekonać je, że nawet najzdrowsza kobieta w ciąży, prowadząca aktywny tryb życia, może sporo przybrać na wadze, bo tak działają hormony.
Musieliśmy więc z Olkiem pilnować Justyny. On porozmawiał także z jej ginekolożką, która starała się uświadomić córce zagrożenia płynące z jej zachowania.
– Ryzykuje pani poronieniem, jeśli nie przestanie tak restrykcyjnie się odchudzać i wymiotować – powiedziała podobno pani doktor. – A nawet, jeśli urodzi pani dziecko, to może ono przyjść na świat z anemią i problemami zdrowotnymi.
Widziałam, że na Justynę podziałało to otrzeźwiająco. Według relacji Olka, przestała „cierpieć na mdłości”, ale ja obawiałam się, że po prostu lepiej się z tym kryje. Co do diety, to nie namówiliśmy jej na jedzenie ciast czy nieszczęsnych pierogów, ale zgadzała się przynajmniej na zupy zaprawione śmietaną i pożywny rosół, chociaż krytykowała mnie, że jest za tłusty.
To cud, że moja wnusia jest zdrowa
Miesiąc przed terminem porodu Justyna ważyła o dwanaście kilogramów więcej, niż przed ciążą. Była tym zdruzgotana. Popadła w obsesję, że Olek ogląda się za szczupłymi dziewczynami, robiła mu nawet o to awantury. Była przekonana, że jest „tłusta”. Płakała, że już nigdy nie wróci do dawnej wagi. Doradziłam Olkowi zabranie jej do psychologa, który stwierdził, że moja córka cierpi na dysmorfofobię, czyli zaburzone postrzeganie własnego ciała… Tak bardzo bała się utraty atrakcyjności, że nie potrafiła myśleć o niczym innym. Olek robił, co mógł, by ją przekonać, że nadal jest piękna. I, prawdę mówiąc, naprawdę była. Co z tego, że się zaokrągliła? Miała śliczną cerę, w policzkach pojawiły jej się dołeczki. Dla wszystkich wyglądała pięknie. Tylko nie dla siebie…
Pamiętam, że płakałam nad moją córeczką. Tak bardzo chciałam jej pomóc. Ale co ja mogłam zrobić? Jak podać w wątpliwość mądrości z gazet i mediów o tym, co jest estetyczne i piękne, a co nie jest? Jak walczyć z wszechobecnym przekazem, że jedynym słusznym ideałem piękna jest wychudzona modelka?
Ja miałam wtedy pięćdziesiąt dziewięć lat i nie musiałam się przejmować, że wyłamuję się z tych głupich standardów, ale młode kobiety nie potrafiły im nie ulegać. Zaczęłam nienawidzić wszystkich dziennikarzy piejących z zachwytu nad figurą kolejnej celebrytki, która miesiąc po porodzie paradowała po czerwonym dywanie w obcisłej małej czarnej. Obrzydzały mnie porady dla ciężarnych, jak „być fit przed i po porodzie”. Wszystko jest dobre, ale z umiarem. A media dawno go zatraciły.
W końcu Justyna urodziła. Jeszcze w dziewiątym miesiącu cierpiała ponoć na zatrucie pokarmowe, które wywołało u niej trzydniową biegunkę. Oboje z Olkiem podejrzewaliśmy jednak, że ona celowo zażyła środki na przeczyszczenie… Kinga przyszła na świat dzięki cesarskiemu cięciu, bo Justyna była tak słaba, że nie miała siły na poród siłami natury. Wnusia urodziła się niestety z niską masą ciała i jedynie sześcioma punktami w skali Apgar. Na początku miała też problemy z oddychaniem. W badaniach stwierdzono u niej również anemię, istnieje ryzyko, że w przyszłości będzie cierpieć na cukrzycę…
Na szczęście po narodzinach córki Justyna się zmieniła. Przeraziły ją problemy zdrowotne malutkiej, zrozumiała, że można było ich uniknąć. Ściśle więc stosowała się do zaleceń co do diety dla matek karmiących, aby dostarczyć córeczce wszystkiego, czego niemowlę potrzebuje do rozwoju.
Dzisiaj Kinga ma cztery lata i jest całkowicie zdrowa, dzięki Bogu. Justyna wróciła do wagi sprzed ciąży i temat diety czy ćwiczeń już nie jest najważniejszy w jej życiu. Każdego dnia modlę się o zdrowie dla moich dwóch dziewczynek. A dlaczego opisałam tę historię? Bo ostatnio przeczytałam hymny pochwalne o tym, jak to Ania Lewandowska błyskawicznie odzyskała figurę po ciąży, i kilka tygodni po porodzie reklamowała już odzież sportową.
To cudownie, że żona naszego piłkarza dobrze się czuje po urodzeniu dziecka i wróciła do pracy, zanim minął czas połogu, ale trzeba pamiętać, że nie każda Polka musi być drugą Anią. Kobiety mają prawo wyglądać inaczej po urodzeniu dziecka, mają prawo na jakiś czas przestać za wszelką cenę starać się być atrakcyjnymi i po prostu cieszyć się tym, że są mamami. Nie możemy wpłynąć na media, by przestały wywierać taką straszną presję na kobiety, ale możemy je wspierać w codziennym życiu. Bo każda – także przyszła i świeżo upieczona – mama jest cudowna i przepiękna. I trzeba im to powtarzać przy każdej okazji!
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Moja synowa to znana ginekolożka, która ma problemy z własną płodnością
Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa, ale i tak nie mam spokoju
Próbowałam żyć w chorym trójkącie - ja, Adam i jego matka