Nie mogłem uwierzyć, gdy żona podała mi sumę, którą zebrała nasza córa na imprezie z okazji osiemnastych urodzin.
– Jaja sobie robisz, Lilka – skwitowałem krótko. – Przecież było mnóstwo prezentów rzeczowych… Rower od chrzestnych, nowy laptop od dziadków.
– A jednak – Lilka pokiwała głową. – Cztery tysie! Ni mniej, ni więcej.
– To może niech Malwina zwróci przynajmniej część kosztów– zażartowałem, ale żona nie wychwyciła ironii i spojrzała koso:
– Osiemnaste urodziny ma się raz w życiu!
Nie znoszę takiego gadania. Każdy dzień zdarza się tylko raz w życiu!
Ale cóż, jak się człowiek żeni z laską z mieszczańskiego krakowskiego domu, to mu się potem przez całe życie dulszczyzną odbija. Żalu mieć nie mogę: nie jest winą Lilki, że nasiąkła podobnymi bzdetami ani moją, że się z nią ożeniłem… Szczerze? Zrobiłbym to jeszcze raz, a nawet dwa razy bo, pomijając mieszczańskie naleciałości, Lilka to dziewczyna skrojona dokładnie na moje potrzeby.
– Kocham cię, mój ty krakowski centusiu – przygarnąłem ją teraz ramieniem, ale wywinęła się ze złością.
– Ja? Ja jestem centuś?! To ty postulujesz, żeby Malwina zwróciła koszty!
– Kto z kim przestaje, takim się staje, skarbie – przewróciłem oczami, ledwo umykając przed rzuconą we mnie ścierką.
Może matka przemówi tej wariatce do rozumu
Pies drapał koszty – pomyślałem. – Zapłacone, na cholerę sobie w ogóle o tym przypominać. Sobota w jednej z najlepszych knajp w mieście plus didżej… Brrr. Poza tym, Malwina nie jest głupia. Nie przepije tej kasy, nie wyda na dopalacze, nie przeżre z czipsami. Pewnie sprawi sobie jakąś pamiątkę, a resztę wpłaci na konto.
Ściubi tam przecież grosz do grosza z myślą o studiach w Warszawie. To już za niecałe dwa lata… Nawet mi się myśleć nie chce, że moja dziewczynka pojedzie tak daleko. I wiadomo, jak już pojedzie, to nie wróci, nie ma się co łudzić.
– I cóż tyle wzdychasz, Radziu? – żona zwykle niczym sejsmograf wyłapuje moje nastroje i tym razem nie było inaczej. – Kłopoty w pracy czy samotny staruszek porzucony przez jedyne dziecko na śnieżnej pustyni pełnej wygłodniałych wilków?
– To drugie – burknąłem. – Nie mów, że ciebie takie wizje nie nachodzą.
– Ja, mój drogi – uniosła się znad zmywarki z talerzem w dłoni – myślę pozytywnie. Zamierzam zapisać się na hiszpański. A potem pójdę na pielgrzymkę szlakiem Świętego Jakuba.
– Szerokiej drogi – wzruszyłem ramionami. – Widzę, że już nie możesz się doczekać, aż nam jedyne dziecko wybędzie… Na wypadek mojej śmierci też masz plan?
– Dowiesz się, gdy umrzesz, he he.
Wiedziałem, że Lilka ma rację. Człowiek wychowuje dzieci dla świata, nie dla siebie. No ale coraz częściej zdarzało mi się patrzeć na Malwinkę tak, jakbym stał na nabrzeżu i żegnał odpływający okręt. Cud boski, że jeszcze tego nie zauważyła. Już jakiś czas temu przestała być córeczką tatusia; teraz świat ciekawił ją bardziej niż idol, który niepostrzeżenie zsunął się z piedestału. Ba, każdy z chłystków, który wpadał do nas niby po notatki, interesował ją bardziej niż ojciec.
– Myślałem, że w dzisiejszych czasach takie rzeczy przesyłacie sobie przez internet – dogadywałem czasem.
– Ty się może, tatuś, zdecyduj – patrzyła z politowaniem. – Ostatnio narzekałeś, że młodzież non stop siedzi na necie, zamiast nawiązywać kontakty międzyludzkie.
Od maleńkości była promocyjnym egzemplarzem: żadnych kolek niemowlęcych, alergii, grymasów czy nieprzespanych nocy – znajomi nie mogli uwierzyć, że już z dwulatką mogliśmy wyjeżdżać na wakacje pod namiot. Do przedszkola poszła jak na bal, później do szkoły – z podobnym entuzjazmem. Dostała się do najlepszego liceum w mieście, była gwiazdą miejscowego chóru, prowadziła szkolną gazetę – czemu zatem teraz miałaby nagle zacząć robić głupstwa? Ale byłem ciekaw, na co przeznaczy pieniądze z urodzin. Ciuchy, książki, może kupi gitarę, o której wspominała kilka miesięcy temu?
– A nie, tatuś – Malwina machnęła ręką, gdy zapytałem. – To musi być coś ekstra. Pamiątka na całe życie. Mam już pomysł – zaczęła grzebać w telefonie i po chwili podetknęła mi ekran pod nos.
– Super, nie? Obraz? Moja córka chce kupić obraz?!
– Starość nie radość – roześmiało się bezlitośnie moje dziecko. – Pan okulista się kłania… To tatuaż, tatulu, tatuaż!
– Nie kumam. Po co ci obraz przedstawiający tatuaż? – zapytałem. – Już nie masz miejsca na ścianie w pokoju.
– Jaki obraz, to JA się wydziaram – jęknęła. – Może na łopatce? Zrobię sobie wilka albo któreś z ginących zwierząt – znów zaczęła szukać w telefonie. – Rysia? Orangutana sumatrzańskiego? Jak myślisz?
– Myślę, że po raz kolejny stroisz sobie żarty ze staruszka. Nie dam się wkręcić.
Potrząsnęła głową, aż koczek jej się rozsypał.
– Wszyscy wiemy, że tatuaż to obciach – wyjaśniłem. – Cywilizowana kobieta ozdabia ciało biżuterią, a nie malunkami jak Zuluska. Kup sobie wisiorek albo kolczyki w prywatnej galerii. Będą niepowtarzalne.
Malwina spojrzała na mnie jak na skamielinę legendarnego zwierzęcia, w którego istnienie już nikt nie wierzy, i wtedy w nagłym przebłysku dotarło do mnie, że moje dziecko mówi poważnie. Rozumiałem to, ostatecznie, młodość, hormony, przejściowy napad głupoty ale, na Boga, tego się przecież nie da usunąć! Teraz się może Malwinie podobać, ale za pięć lat, dziesięć? Gdy wyjdzie za mąż i zostanie mamą? A potem babcią? Poza tym, jest kobietą – schudnie, przytyje… Próbowałem jej to wszystko wyłożyć, w końcu to rozumna istota, jednak argumenty odbijały się od niej jak od ściany.
– Dobra, sama chciałaś – powiedziałem wreszcie. – Zabraniam ci. Po prostu jako ojciec.
– Nie możesz, tatuńciu – cwaniara okręciła się na pięcie. – Jestem dorosła i sama decyduję o swoim ciele!
Złapałem ją za ramię i zaprowadziłem do Lilki. Niechże coś zrobi, jest przecież matką! A moja mieszczańska żona na to, że na miejscu Malwiny zaczekałaby jeszcze rok lub dwa, bo jeżeli urośnie, tatuaż się rozciągnie i jak to będzie wyglądać…
– Ja wyrosłam ze stroju maturalnego kupionego pół roku wcześniej – wyjaśniła. – To rodzinne, ty pewnie też jeszcze się wyciągniesz.
Dwa lata to akurat, stwierdziła lekko, żeby znaleźć dobrego fachowca, przyglądając się tatuażom innych na przestrzeni czasu.
– Niby co ma się z nimi dziać? – prychnęła Malwina i poszła do siebie.
– Zwariowałaś? – syknąłem do żony. – Czemu jej nie po prostu nie zabronisz? Chcesz, żeby nasza córka wyglądała jak jakaś żona piłkarza? Ej no, gdzie idziesz? Rozmawiamy! Czy tylko ja jeden mam w tym domu zdrowy rozsądek i troszczę się o to dziecko?!
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Moja synowa to znana ginekolożka, która ma problemy z własną płodnością
Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa, ale i tak nie mam spokoju
Próbowałam żyć w chorym trójkącie - ja, Adam i jego matka