„Moja 4-letnia córka trafiła do szpitala... kompletnie pijana. Opiekunka faszerowała ją lekami z alkoholem"

Płaczące dziecko fot. Adobe Stock, nastia1983
„Kiedy niosłam Julkę do łóżeczka, z przerażeniem odkryłam, że… z jej ust wydobywa się woń alkoholu. Moje dziecko ma cukrzycę! Natychmiast wezwałam karetkę. Julia nie ma cukrzycy. – powiedział stanowczo lekarz. – Za to bez wątpienia jest pijana".
/ 28.07.2021 12:04
Płaczące dziecko fot. Adobe Stock, nastia1983

Wiem, że opiekunka mojej córeczki chciała dla niej dobrze. Ale, jak to mówią, dobrymi chęciami
jest piekło wybrukowane. Nie mogę jej wybaczyć, tego, co zrobiła!

Pewnego dnia moja czterolatka zaczęła zachowywać się dziwnie. Podejrzewałam najgorsze...

Kiedy nadeszły jesienne chłody, zaczęłam martwić się o Julkę. Czy nie złapie kataru, czy jej nie przewieje?

Moja czteroletnia córeczka ma bowiem nadwrażliwość oskrzeli i zwykłe przeziębienie wywołuje  u niej atak długotrwałego kaszlu, który może nawet doprowadzić do astmy oskrzelowej. Mała już od trzeciego roku życia jest na lekach sterydowych i rozszerzających oskrzela. Dlatego nie chodzi do przedszkola, a my z mężem chuchamy na nią i dmuchamy.

Do tej pory Julką opiekowała się moja mama, czyli ukochana babcia Jola. Ale pech chciał, że pod koniec lata mamie wypadł dysk. Ból nie do zniesienia, szpital, a potem długotrwała rehabilitacja. No i oczywiście kompletny zakaz przeciążania kręgosłupa. A wiadomo, że opieka nad czteroletnią dziewczynką do łatwych nie należy.

Mama grała chojraka, ale stanowczo poprosiłam ją, aby się nie wygłupiała.

– Wydobrzej! Jak Julka trochę podrośnie, nadal będziesz mogła się nią opiekować. A teraz zajmij się lepiej swoim kręgosłupem.

– No, ale kto w tym czasie zajmie się moją wnusią? – denerwowała się mama.

– Jakaś opiekunka! – rozłożyłam ręce.

Oczywiście, nie byłam z tego powodu szczęśliwa, ale co miałam zrobić? Lepsze to niż przedszkole, w którym moja córka miałaby okazję łapać wszelkie choroby.

Pani Krysia została nam polecona przez znajomych, których dzieckiem się opiekowała.

– Jest jak prawdziwa babcia! Miła, cierpliwa, wyrozumiała – zachwalali.

Faktycznie, na mnie i na mężu także zrobiła dobre wrażenie. Od razu zaznaczyła, że jest fanką zdrowego życia.

– Nie wiem, jak państwo się na to zapatrujecie, ale preferuję owoce zamiast cukierków. I obiadki dla dziecka gotuję zawsze świeże, żadnego odgrzewania – mówiła z ciepłym uśmiechem.

Byliśmy zachwyceni, bo w dodatku  nie zażądała za swoje usługi jakiejś wygórowanej kwoty. Byłam pewna, że się dogadamy i wszystko się dobrze ułoży.

Już pierwszego dnia zostawiłam pani Krysi kilka zaleceń dotyczących Julci, z których najważniejsze było to, by uważała, aby dziecko nie złapało przeziębienia. Szczegółowo wyjaśniłam jej, na co mała jest chora i dlaczego dla niej jest takie ważne, aby nie kaszlała.

– Ze mną jej to nie grozi! – obiecała pani Krysia.

Istotnie, wydawało się, że bardzo dba o to, aby Julcia była odpowiednio ubrana. Nie przegrzana, a jednocześnie zabezpieczona przed chłodem i jesienną wilgocią.

Pewnego dnia zauważyłam, że córka jest dziwnie senna

Nie chciała oglądać ulubionej bajki, tylko poszła do łóżeczka. Czoło miała chłodne, więc pomyślałam, że to może pogoda. Było tak niskie ciśnienie, że sama się słaniałam.

Ale następnego dnia gorsze samopoczucie Julci się powtórzyło, i kolejnego także. Pytałam panią Krysię, czy coś zauważyła, lecz zaprzeczyła.

– Dziewczynka nie może być przeziębiona, bardzo o nią dbam! – oświadczyła kategorycznie.

Tego samego wieczoru Julka nie zjadła kolacji, bo... zasnęła przed telewizorem. „Z nią się dzieje coś niedobrego!” – pomyślałam, biorąc małą na ręce. „Jutro z samego rana zapiszę ją do pediatry!” – postanowiłam.

Ale kiedy niosłam Julkę do łóżeczka, z przerażeniem odkryłam, że… z jej ust wydobywa się woń alkoholu!

– Jarek! Natychmiast wracaj do domu! Z Julką trzeba jechać do szpitala! Nasze dziecko prawdopodobnie ma cukrzycę! – zadzwoniłam do męża przerażona.

Skąd ten pomysł? W mojej rodzinie występuje cukrzyca dziecięca typu pierwszego. Podstępna choroba, która dość długo nie daje objawów, jednocześnie niszcząc organizm. Miałam nadzieję, że Julka będzie od niej wolna, ale najwyraźniej się pomyliłam.

Mimo czujności objawy choroby takie jak zmęczenie wzięłam za przejaw przeziębienia. A teraz moja córeczka zapadła w groźną dla życia śpiączkę! Wiedziałam, że zapach alkoholu z ust to objaw właśnie cukrzycy!

Tak pachną w tej chorobie resztki substancji odżywczych wydalane przez płuca i nerki.

Nie czekając na męża, wezwałam pogotowie

. Na słowa: śpiączka cukrzycowa zjawili się błyskawicznie. Lekarz obejrzał nieprzytomną Julkę, pokręcił głową i kazał wieść dziecko do szpitala.

– Nic jej pan nie zaaplikuje? – byłam zdumiona, bo sądziłam, że będą ratowali moją córkę na miejscu.

– Moim zdaniem trzeba wykonać badania – stwierdził jednak lekarz.

Mąż wpadł do domu, gdy wynosili małą na noszach. Pojechaliśmy za karetką do szpitala. Tam wzięto Julkę na badania. Nie mogłam powstrzymać łez.

Najpierw zagrożenie astmą, a teraz to: cukrzyca insulinozależna. Ciągła konieczność brania leków. Czy to nie za dużo jak na jedną małą dziewczynkę?

Kiedy lekarz do nas wyszedł, z jego miny wyczytałam, że nie jest dobrze.

–  Co z nią, panie doktorze? – rzuciłam się do niego przez pół korytarza.

– No cóż… Mam do państwa jedno krótkie pytanie. W jaki sposób dziewczynka mogła spożyć alkohol?

– Jaki alkohol? – popatrzyłam na niego zaskoczona. – To przecież cukrzyca! Podczas cukrzycy…

– Julia nie ma cukrzycy! – przerwał mi stanowczo. – Za to ponad wszelką wątpliwość jest pijana!

Oniemiałam. I Jarek także. Oboje musieliśmy wyglądać na niezwykle zaskoczonych, bo twarz lekarza złagodniała.

– Czy to możliwe, że dobrała się do barku z alkoholami? – dociekał.

Rozłożyliśmy bezradnie ręce.

– Przez cały czas jest z nią opiekunka. Chyba by zauważyła… – stwierdziliśmy.

Oczywiście, natychmiast zadzwoniliśmy do pani Krysi.

– Alkohol? Ależ skąd! W żadnym wypadku! – zaprzeczyła. 

Gdy wróciliśmy do domu, przejrzeliśmy z Jarkiem zawartość barku. Wszystko było na swoim miejscu.

– A może dobrała się do apteczki? Tam jest spirytus… – zasugerowałam.

Pobiegłam  sprawdzić. W oczy rzuciła mi się jakaś nowa buteleczka. Głowę bym dała, że takiego preparatu nie kupowałam!

– Melisana... – przeczytałam. – Lek na ukojenie nerwów… przeziębienie… – zaczęłam czytać wskazania.– Skąd to się u nas wzięło?

– No, ja kupiłam! – pochwaliła się z zadowoleniem pani Krysia, gdy do niej zadzwoniłam. – To takie ziółka, bardzo dobre i skuteczne. Zawsze je piję jesienią i zimą i dlatego nigdy nie choruję!

– Pani je pije? To dlaczego są w mojej apteczce? – zapytałam.

No, bo ja je daję Julce! Na odporność – stwierdziła dumnie pani Krysia.

A czy pani wie, że to są zioła na alkoholu? I to w dość wysokim stężeniu? – zapytałam, tłumiąc gniew.

– Tak? – pani Krysia wydawała się zaskoczona.

– Nie czytała pani ulotki? Tam jest jak byk napisane, żeby nie stosować u dzieci! – nie wytrzymałam i podniosłam głos.

– Ale ja je dla Julki rozcieńczałam… – odparła cicho pani Krysia.

I dlatego moja córka trafiła pijana do szpitala dopiero po trzech dniach, a nie pierwszego.

Na szczęście lekarze szybko doprowadzili ją do normalnego stanu. A opiekunka? Została zwolniona, chociaż nie jestem pewna, czy zrozumiała za co. Bo nie tylko za podanie dziecku leku z alkoholem, ale przede wszystkim za to, że chciała podać dziecku lek bez porozumienia z nami!

Bo co by było, gdyby Julka dostała od niej preparat, na który jest uczulona? Nawet nie chcę o tym myśleć…  

Czytaj także:
„Mój mąż nie mógł mieć dzieci. Po jego śmierci dowiedziałam się, że na własne życzenie...”
„Gdy dowiedziałam się, że Krzyś się rozwodzi, wydałam na siebie grube tysiące. Zrobiłam nawet operację nosa”
„Ukradłam chłopaka mojej najlepszej przyjaciółce, a teraz on mnie zostawił. To kara za zdradę”

Redakcja poleca

REKLAMA