Proszę mnie źle nie zrozumieć – powiedziałam ostrożnie, przyglądając mu się – ale chciałabym wiedzieć, właściwie ile lat jest pan starszy od Wiktorii...
Siedzieliśmy przy stole w niedzielne południe
Przygotowałam na obiad swoją specjalność – kaczkę z jabłkami. Roman zachwalał ją tak, jakby to nie był zwykły posiłek, tylko wielka uczta połączona z koncertem symfonicznym. Myślał pewnie, że tym kupi sobie moją przychylność.
– Mam 47 lat. Martwi się pani, że jestem dla niej za stary? – uśmiechnął się. – Mój ojciec zawsze powtarzał, że mężczyzna powinien być starszy od kobiety, żeby związek był udany.
– My tam z mężem byliśmy z jednego rocznika – mruknęłam pod nosem. – I jakoś nam się układało, nie powiem.
– Od każdej reguły są wyjątki – wzruszył ramionami Roman. – Ja z kolei zaobserwowałem wśród swoich znajomych, którzy właśnie tak się dobierali, że te małżeństwa nie wytrzymują próby czasu.
– A ile pan widział takich, w których różnica wieku wynosiłaby ponad 20 lat? – nie wytrzymałam.
Wiktoria, dotąd patrząca na tego człowieka z zachwytem w oczach, spojrzała teraz na mnie ze zdumieniem i pretensją.
– Czy uraziłem czymś panią? – spytał.
– Nie, panie Romanie, niczym mnie pan nie uraził – odparłam chłodno. – Tylko zastanawiam się, jak dojrzały mężczyzna może się interesować o tyle młodszą dziewczyną. Przecież to jeszcze dziecko.
Nie podobał mi się. Nie to, żeby był brzydki, o nie. Całkiem atrakcyjny mężczyzna, choć wcześnie zaczął siwieć... Miał jednak w sobie to coś, co przyciąga kobiety. Może to mnie niepokoiło?
– Na mnie chyba już czas – Roman podniósł się, grzecznie pożegnał i wyszedł.
Gdy tylko drzwi się za nim zamknęły, moja córka naskoczyła na mnie.
– Tego się po tobie nie spodziewałam, mamo. Dlaczego tak się zachowałaś?!
– Boję się o ciebie... Boję się, że on cię skrzywdzi – odparłam zgodnie z prawdą.
– Bardzo mnie zawiodłaś – rzuciła cicho i zamknęła się w swoim pokoju.
Myślałam, że to zwykłe zauroczenie
Sądziłam, że szybko przejdzie jej to zauroczenie. Nawet mi do głowy nie przyszło, że to może przerodzić się w coś poważniejszego. Przecież dziewczyna w jej wieku w naszych czasach wcale nie musi tak się spieszyć do ołtarza. A jednak…
– Chcemy się z Romkiem pobrać w lecie – oznajmiła mi pewnego dnia.
– Dziecko, czyś ty oszalała?! – osłupiałam. – Masz jeszcze na to czas! Znacie się dopiero od kilku miesięcy…
Jak się można domyślić, nie była zachwycona moją reakcją. Stwierdziła, że chcę zepsuć jej szczęście. Pomyślałam wtedy, że mój świętej pamięci mąż rąbnąłby teraz pięścią w stół, a potem Romana w szczękę i postawił sprawę jak trzeba. Ja tak nie umiałam. Nie chciałam… Bałam się, że stracę kontakt z dzieckiem; z jedyną istotą, którą miałam na tym świecie.
– Roman jest dojrzałym mężczyzną, w pełni gotowym do takiej odpowiedzialności – powiedziała dumnie córka. – Uważam więc, że nie ma na co czekać.
– Proszę cię, Wikusiu, błagam cię, jeszcze się nad tym zastanów – zwołałam.
– Mamo! – jęknęła prawie z płaczem. – Dlaczego ty go tak nie cierpisz?
Westchnęłam ciężko. Jak jej to wytłumaczyć? Jak przekazać własny bagaż doświadczeń młodej dziewczynie?
– To nie tak, kochanie – odparłam po chwili. – Uwierz mi. Widzisz, ty jesteś jeszcze młoda. Masz dopiero 20 lat. On jest dużo starszy... Boję się, że teraz, kiedy ty jeszcze chcesz się bawić, używać życia, on oczekuje już spokoju... Boję się, żeby cię nie pozbawił radości w twoich najlepszych latach... Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć.
– A ja myślę – rzuciła nagle lodowatym tonem – że jesteś o niego zazdrosna. Tak jak każda teściowa o swojego zięcia.
Zamurowało mnie. Chcę dla dziecka dobrze, a ona mi tu z takim oskarżeniem?! Zapowiada się niezła awantura…
– Wspomnisz moje słowa – powiedziałam po chwili milczenia. – Nie będziesz z nim szczęśliwa. Mówię ci to jako matka.
Sama nie wiem, co we mnie wstąpiło. Zrobiłam chyba najgorszą rzecz, jaką mogłam zrobić w tej sytuacji. Bardzo ją zraniłam. A to, co zobaczyłam w tamtej chwili w oczach córki, było straszne.
– Ty mnie chyba nienawidzisz, mamo, skoro tak mówisz – powiedziała.
– Ja się tylko o ciebie martwię! – jęknęłam zrezygnowana, bo nic do niej nie docierało. – Boję się, że on cię stłamsi, zamrozi. Że cię zrani i przestaniesz istnieć. Ten mężczyzna jest doświadczony, ma olbrzymi bagaż życiowy. Wykorzysta cię. Chce mieć młodą żonę, żeby się nią pochwalić i żeby mu urodziła zdrowe dzieci. Chcesz być inkubatorem?
– Mamo… – szepnęła przerażona.
– Ja to widziałam na własne oczy, kochanie! – wybuchłam. – Moja przyjaciółka wydała się za faceta starszego o 20 lat. I tak to właśnie wyglądało!
Wyszła z pokoju, a chwilę później usłyszałam trzaśnięcie drzwi w przedpokoju. Widziałam kiedyś pewien program naukowy, stąd to moje skojarzenie z zamrożonym kwiatem. W tym programie pokazali, jak wkładają różę w płynny azot. Po wyjęciu z niego kwiat wyglądał tak, jakby się nic nie stało. Tyle że po lekkim stuknięciu młotkiem płatki rozpadły się w pył. Obawiałam się, że to właśnie stanie się z Wiktorią. Że Roman zamknie ją w kokonie własnego życia, pozbawi radości poznawania świata. Będzie chciał ją utrwalić taką, jaką jest teraz; zamrozić. Chciałam ją ostrzec. Tyle że po naszej rozmowie ona przestała się do mnie odzywać. A potem...
– Co ty robisz? – spytałam, patrząc na torby stojące pośrodku pokoju.
– Wyprowadzam się – to były pierwsze słowa Wiktorii od kilku dni.
Nie musiałam pytać dokąd.
– Dziecko, tak nie wolno!
– A co? Zabronisz mi? A może każesz iść do swojego pokoju i przemyśleć swoje postępowanie? – prychnęła z ironią.
Ręce mi opadły. Była już dorosła. Nie chciałam się z tym pogodzić, ale to prawda… Nagle opanowała mnie złość.
– Skoro tak bardzo chcesz, to idź sobie do niego! – krzyknęłam. – Zobaczysz, że prędko wrócisz i będziesz prosiła, żebyś mogła znowu ze mną zamieszkać.
Zmrużyła oczy w wąskie szparki.
– Po tym, co mi teraz powiedziałaś – wycedziła – prędzej pójdę mieszkać pod mostem, niż wrócę do tego domu! Nienawidzę cię! I nie chcę cię więcej znać.
Jej oczy mówiły rzeczy jeszcze gorsze. Prędko pożałowałam swojego wybuchu. Przecież to moje dziecko… Nawet jeżeli chciała zrobić coś, co uważałam za głupotę, to jednak ciągle była moją córką!
Siedziałam w pustym domu przed wyłączonym telewizorem i rozmyślałam. Właściwie co powinnam zrobić w tej sytuacji? Nie chciałam stracić dziecka, ale z drugiej strony, po tym co usłyszałam... W końcu doszłam do wniosku, że nie będę podejmować żadnych działań. Skoro pragnie zrobić ze swoim życiem to, co postanowiła, niech robi. Jeszcze wróci. Coś się we mnie zacięło. Z jednej strony czułam, że postępuję głupio. Że obie postępujemy głupio… Jednak z drugiej, kiedy sobie przypomniałam, jak mówiła, że mnie nienawidzi, jakim na mnie patrzy wzrokiem – umacniałam się w swoim postanowieniu. Niech sobie posiedzi z tym swoim Romanem! Niech skruszeje…Zobaczy, że to wszystko jest bardziej złożone, niż jej się roi w tej młodej łepetynie!
Minęło kilka dni
Przychodziłam z pracy i siadałam w fotelu. Czekałam, czy nie dostanę od córki jakiegoś znaku. Nie potrafiłam przestać myśleć o niej i całej tej przykrej sprawie. Pewnego dnia zadzwonił telefon. Może to ona? Może zmieniła zdanie i wraca?
– Dzień dobry. Czy pani Helena? – spytał męski głos w słuchawce.
Wypuściłam powietrze z płuc. Płonna nadzieja! Pewnie jakaś reklama albo operator sieci kablowej czy inny ankieter.
– Mówi Roman. Myślę, że powinniśmy porozmawiać – usłyszałam.
Przez chwilę miałam ochotę rzucić słuchawką. Mimo to odparłam:
– Tak... Myślę, że zdecydowanie powinniśmy porozmawiać.
– Będę u pani za pół godziny – oznajmił mi. – Powiedziałem Wice, że muszę wyjść do biura, bo zapomniałem oddać rozliczenie. Mamy więc niewiele czasu. Gdyby wiedziała, że jestem u pani, pewnie urządziłaby niezłą awanturę...
Gdy tylko zobaczyłam go w progu mieszkania, znów opanowała mnie złość.
– Czego pan właściwie ode mnie chce?
Spokojnie zniósł mój wybuch.
– Nie mam pojęcia, dlaczego pani założyła, że chcę skrzywdzić Wiktorię albo panią. Ja wiem, że jestem od Wiki sporo starszy. Ale ja ją naprawdę kocham! Serce nie wybiera, miłość nie zna wieku.
Milczałam, czekając, co powie dalej.
– Nie mogę już patrzeć, jak Wika chodzi struta. Wiem mniej więcej, co między wami zaszło, chociaż nie było mi łatwo to od niej wyciągnąć. Jej bardzo na pani zależy i nigdy nie będzie w pełni szczęśliwa, jeśli pani nie zaakceptuje nas jako pary...
Serce nie wybiera
Przez chwilę patrzył w okno, jakby rozważając coś ważnego.
– Uważam, że powinnyście się pogodzić... – powiedział w końcu.
– To ona uciekła z domu, nie ja.
– Nie uciekła. Wyprowadziła się, a to jest różnica. Ale nie o to chodzi – dodał szybko widząc, że już-już otwieram usta. – Proszę mi wybaczyć szczerość, ale obie panie zachowały się, delikatnie rzecz ujmując, niedojrzale... Tyle że... jakby to powiedzieć… – tu urwał z wahaniem.
– …ona jest jeszcze młoda, a ja powinnam być mądrzejsza? – dokończyłam.
Zrobił dziwną minę, jakby przepraszając, że o to właśnie mu chodziło.
– Nie życzę panu, żeby musiał się pan tak martwić o własne dziecko.
– Bardzo bym chciał się martwić o własne dzieci, pani Heleno – powiedział tak jakoś cicho i miękko. – Ale w życiu nie wszystko układa się tak, jak powinno.
Właśnie w tamtym momencie zobaczyłam w nim kogoś innego niż podstarzałego lowelasa uganiającego się za młódkami. Biła od niego szczerość, a także dziwny smutek, który zdawał się wykluczać możliwość stosowania gierek.
– Dlaczego właściwie tak się pani do mnie uprzedziła? – spytał nagle.
Po chwili wahania opowiedziałam mu o tej zamrożonej róży i moich obawach. Myślałam, że go to rozbawi. Przeciwnie.
– Nie patrzyłem na to z tej strony – zamyślił się. – Tak, teraz rozumiem. Być może, będąc na pani miejscu, zachowałbym się podobnie. Zamrożony kwiat... Ale tak być nie musi. Może lepiej, że pomieszkamy razem. Wika zobaczy, jaki jestem. Zobaczy to, co może ją drażnić... Jeśli się rozmyśli, nie będę jej zatrzymywał.
Patrzyłam na niego i myślałam, że moja córka raczej się nie rozmyśli. Zdziwiłabym się, gdyby było inaczej.
– Zadzwoni pani do niej? – spytał.
Po chwili wahania skinęłam głową.
– Tylko proszę jej nie mówić, że tu byłem. Niech myśli, że... że pani sama...
Przytaknęłam. Wika była dumna. Nie przyjęłaby wymuszonego pojednania.
– Mam tylko jedną prośbę – powiedziałam. – Chodzi o ślub, konkretnie o datę…
– Rozmawiał z tobą – bardziej stwierdziła, niż zapytała Wiktoria, kiedy spotkałyśmy się po raz pierwszy od jej odejścia.
– Skąd wiesz? – zdumiałam się.
– Znam cię – uśmiechnęła się. – Wiem, że sama w życiu byś się nie odezwała.
Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie odrobinę niepewnie, lecz już po chwili córka przytuliła się do mnie, a mnie natychmiast łzy popłynęły po policzkach.
– Ten twój Roman... – zaczęłam, a ona spojrzała na mnie niespokojnie – chyba jednak jest w porządku. Jeśli zechcesz za niego wyjść, trudno, jakoś to przeżyję.
– Dzięki – ucałowała mnie. – Widzisz? Nie wolno oceniać ludzi po pozorach.
– To kiedy chcecie wziąć ten ślub? – spytałam znienacka, bo zastanawiało mnie, czy moja prośba przyniosła efekt.
– Najpierw myśleliśmy o sierpniu... – odparła i zamyśliła się. – Ale Romek zmienił zdanie. Przesunęliśmy na styczeń. Powiedział, że powinnam się nad tym zastanowić, bo to decyzja na całe życie, więc muszę się przekonać, czy tego na pewno chcę... No pewnie, że chcę. To wspaniały facet. Zawsze można na niego liczyć.
„Rzeczywiście – pomyślałam z uśmiechem. – Można na niego liczyć”. Kto wie, może nawet po jakimś czasie się do niego przekonam? Gdyby jeszcze był choć odrobinę młodszy...
Czytaj także:
„Moja chora ambicja sprawiła, że córka prawie zmarła. Zamiast na dobrą uczelnię, trafiła do ośrodka leczenia uzależnień”
„Znalazłam damską bieliznę w jego rzeczach i pomyślałam, że mnie zdradza. Prawda była jeszcze gorsza”
„Kuzyn szefa zgwałcił mnie, a ja nie mam na to dowodów. Wstydzę i boję się powiedzieć o tym mężowi”