„Mój syn zaginął. Miał być u kolegi, ale wyszedł od niego po godzinie. Do domu nie dotarł...”

mężczyzna płacze bo jego syn zaginął fot. Adobe Stock
„Byłem bliski klapnięcia na krawężniku i wycia w głos. Może synek mnie usłyszy? Nieważne, co sobie o mnie ktoś pomyśli. Przypomniało mi się, jak się urodził, jaki byłem dumny i szczęśliwy… A teraz umierałem ze strachu o niego. W całym swoim życiu nigdy tak bardzo się nie bałem!”
/ 19.04.2021 09:44
mężczyzna płacze bo jego syn zaginął fot. Adobe Stock

Wróciłem z pracy nieco później niż zwykle, bo dochodziła już osiemnasta. Zjadłem odgrzany obiad i już chciałem sobie otworzyć piwo, kiedy nagle coś mnie uderzyło. W domu panowała niesamowita cisza. Aśka siedziała w fotelu i robiła na drutach, telewizor był wyłączony, światło górne zgaszone, paliła się tylko mała lampka przy jej głowie.

– Gdzie jest Jędrek? – spytałem.

Nasz ośmioletni syn zawsze pierwszy mnie witał, gdy wracałem z pracy, nawet jeśli był bardzo zajęty zabawą albo grą komputerową. Żona podniosła znad robótki nieprzytomne spojrzenie.

– Co?
– Gdzie jest Jędrek? – powtórzyłem.
– Poszedł do Tomka, bo ten miał dostać nową grę – odpowiedziała. – A która godzina? Bo wyszedł po obiedzie, koło drugiej…
– Wpół do siódmej.
– Boże, już tak późno! – krzyknęła. – Czas minął nie wiedzieć kiedy, jemu pewnie też, ale nie wypada, żeby tak długo u obcych ludzi siedział. Idź po niego i zaraz wracajcie.

Najlepszy kolega mojego syna mieszkał w tym samym bloku, dwa piętra pod nami

Nie chciało mi się wkładać butów ani czekać na windę, więc wyszedłem w kapciach i skierowałem się ku schodom, obiecując sobie w duchu, że synek na urodziny zamiast wymarzonego drona dostanie ode mnie gadający zegarek. Kiedy zadzwoniłem do drzwi, otworzyła mi mama Tomka.

– Dzień dobry, a właściwie dobry wieczór – przywitałem się i spytałem, pro forma, jak mi się wydawało: – Czy jest u państwa nasz Jędruś?

– Jędruś? – wyglądała na zdziwioną. – Był, ale o trzeciej już wyszedł, bo ta nowa gra komputerowa okazała się nie tak fajna, jak myśleli – westchnęła ciężko. – Powiedział, że wraca do domu… – urwała, spojrzała na mnie z nagłym przestrachem i dodała: – Ale widać nie wrócił, tak?

Chciałem jej odpowiedzieć, ale głos uwiązł mi w gardle. Pognałem na górę, pokonując po trzy stopnie. Wpadłem jak burza do mieszkania. Zajrzałem do pokoju Jędrka. Pusto, ciemno. Zapaliłem światło, bo pomyślałem w przypływie głupiej nadziei, że może jednak wrócił niepostrzeżenie i się położył, ale łóżko było puste…

– Aśka! – zawołałem. – Gdzie on jeszcze mógł pójść?

Stanęła obok i patrzyła na mnie oczami jak spodki.

– U Tomka go nie ma? – wyszeptała. Niemal słyszałem, jak wali jej serce.
– Wyszedł o trzeciej i powiedział, że wraca do domu.
– O trzeciej – powtórzyła głucho. – Przecież już prawie siódma…
– Błagam, dziewczyno, skup się! – zawołałem i złapałem ją za ramiona. – Dokąd jeszcze mógł pójść? Do którego kolegi?
– Jak go nie ma u Tomka, to może… może jest u Bartka! Tego z sąsiedniego bloku.
– Numer mieszkania?
– Czterdzieści trzy.

O Boże, a jeśli on się zatrzasnął w tej windzie?

Wypadłem z domu i znów nie czekając na windę, pognałem po schodach. Gnany niepokojem, osiem pięter w dół pokonałem, jakbym frunął. Po chwili już stałem pod domofonem sąsiedniego bloku. Numer czterdzieści trzy. Nikt nie odpowiada. Wybrałem jeszcze raz. Znowu nic. Próbowałem pięć razy. Bez skutku. Poczułem, że włosy stają mi dęba. Gdzie on jest?! Wróciłem do domu. Aśka była już w histerii.

– Jak go nie ma ani u Bartka, ani u Tomka, to gdzie jest? Może coś mu się stało? Córce sąsiadki winda ucięła kawałek palca zbitą szybką w drzwiach! A jacyś chłopcy wyszli na dach naszej sąsiadki i mało ich piorun…
– Przestań! Nie cuduj! Słyszałaś jakieś alarmujące odgłosy?
– Niby jakie?
– No sygnał karetki, policji? – nie wierzyłem, że to powiedziałem na głos.

Asia przyłożyła obie dłonie do ust.

– O, Boże, słyszałam! W dodatku tuż pod naszym blokiem…

Wyleciałem jak z procy. Ale teraz specjalnie podszedłem do wind i nacisnąłem guzik przywołania. W naszym bloku są stare windy, które co rusz się zacinają albo wariują; mieli je zmienić w zeszłym roku, ale nie starczyło funduszy. Po dłużącej się potwornie chwili winda pasażerska dotelepała się wreszcie na moje piętro. Wsiadłem i zjechałem na parter. Drugiej windy nie udało mi się przywołać z dołu. Nie reagowała na przycisk.

– Niech pan da sobie spokój – usłyszałem głos za plecami.

Odwróciłem się. Sąsiadka, starsza pani z pierwszego piętra, uśmiechała się z politowaniem.

– Znów się zepsuła. Stanęła między czwartym a piątym chyba…

Coś jeszcze mówiła, ale już jej nie słuchałem. Gnałem po schodach w górę, bo druga winda zdążyła odjechać z pojękiwaniem. Faktycznie, towarowa utknęła między piętrami. Widziałem tylko jej podłogę przez okienko ze zbrojonego szkła. Zbitego. Śladów krwi nie było. Odetchnąłem trochę, a potem zacząłem stukać w szybkę.

– Jędrek, jesteś tam? Odezwij się!

Cisza. Walnąłem pięścią w drzwi windy, aż zadudniło w całym szybie.

– Jędrek!!! – wrzasnąłem rozpaczliwie na cały głos. Drzwi jednego z mieszkań otworzyły się gwałtownie.
– Panie, ciszej, bo własnych myśli nie słyszę! – powitał mnie sąsiad, którego znałem jedynie z widzenia.
– Co z tą windą? – zapytałem szybko. Wzruszył ramionami.
– Stoi od dwóch godzin.
– Pusta?

Znowu wzruszenie ramion.

– Skoro nikt się nie darł, to widać pusta – oznajmił i zamknął drzwi.

Aśka słyszała karetkę pod naszym blokiem…

Znów wbiegłem na nasze piętro. Aśka stała na progu mieszkania.

– Winda towarowa utknęła między piętrami, ale Jędrka w niej nie ma – zameldowałem. – Myśl, gdzie jeszcze mógł poleźć. Jezu, dostanie szlaban do osiemnastki, jak się znajdzie!
– A jak się nie znajdzie? – chlipnęła, cała roztrzęsiona. – Jak go porwał jakiś pedofil?
– Nie bredź! – huknąłem na nią, zdenerwowany do granic.

Jej narastający strach był zaraźliwy. I nie pomagał. Jakbym mało się bał sam z siebie!

– No ale jak go nie ma u Tomka i u Bartka, to gdzie jest? I jeszcze ta karetka…
– Trzeba zadzwonić do szpitala.
– Jakiego?
– Dzwoń po kolei do każdego. Zacznij od naszego rejonowego. Ja jeszcze raz pójdę do tego Bartka.
– Przecież już byłeś?
– Nie do końca. Tylko dzwoniłem przez domofon, ale nikt nie odebrał.

Znów schodami w dół, znów sąsiedni blok. Strach brał we mnie górę i choć próbowałem go okiełznać, już nie dawałem rady. Rozpełzał się po moim ciele, podchodził pod gardło, ściskał za serce. Byłem bliski klapnięcia na krawężniku i wycia w głos. Może synek mnie usłyszy? Nieważne, co sobie o mnie ktoś pomyśli. Nieważne, że mnie wezmą za panikarza i płaczliwego mięczaka. Co mi po męskości, która nie pomoże mi odnaleźć syna? Przypomniało mi się, jak się urodził, jaki byłem dumny i szczęśliwy… A teraz umierałem ze strachu o niego. W całym swoim życiu nigdy tak bardzo się nie bałem!

Kiedy po raz kolejny wybierałem numer mieszkania Bartka, do klatki schodowej weszła elegancka kobieta w moim wieku. Spojrzała najpierw na wyświetlacz, a potem na mnie.

– Pan do nas? – spytała. Odetchnąłem głęboko. – Pani jest mamą Bartka? Czy syn jest w domu? Czy jest u niego jakiś kolega? Nasz Jędrek gdzieś wsiąkł. Może jest u Bartka? Czemu nikt nie odbiera domofonu?
– Bartkowi nie wolno odbierać ani otwierać nikomu, jak jest sam w mieszkaniu – powiedziała, też lekko zaniepokojona. – Proszę, niech pan jedzie ze mną na górę. Parę minut później już byliśmy pod drzwiami mieszkania. Kobieta otworzyła drzwi kluczem.
– Bartek?! – zawołała od progu. – Jest u ciebie jakiś kolega?

Cisza. Zmartwiałem. Cisza. Przerażająca. A po chwili…

– No, jest, Jędrek. Oglądamy kreskówki! Nie przeszkadzaj! – dobiegła nas odpowiedź z głębi mieszkania. Nogi ugięły się pode mną…
– Chodźcie tu zaraz! Obaj! – zarządziła mama Bartka. Moment później stanął przede mną pyzaty ośmiolatek. A zza jego pleców wychylił się Jędruś. Cały i zdrowy.

– O! Cześć, tata! – zawołał radośnie. Złapałem go za nadgarstek i ścisnąłem. Mocno. Aż pisnął.
– Do domu, migiem! – warknąłem.

Czekając na windę, obaj milczeliśmy. Synek zerkał na mnie niepewnie. A ja… Nie widziałem, co mu powiedzieć, jak zareagować. Nakrzyczeć na niego, pouczyć, udawać niewzruszonego, nałożyć jakieś kary? Strach przeszedł w ulgę, ale też w złość i konsternację. Jak zacznę krzyczeć, długo mogę nie skończyć. Więc milczałem. I to milczenie było dla Jędrka bardziej wymowne i straszne niż wszelkie wyrzuty. Szedł za mną jak na ścięcie.

– No to masz tego swojego asa – mruknąłem do Aśki.

Moja żona nie wahała się ani chwili. Uklękła i porwała młodego w ramiona, on zaś głośno się rozpłakał. Kucnąłem obok i objąłem ich ramionami. Moich najukochańszych na świecie. Gdybym stracił… Nie! Nawet nie chcę o tym myśleć!

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Rok mieszkałam z teściami. Teściowa wtrącała się we wszystko
Znaliśmy się 2 lata, ale on nie chciał przedstawić mnie rodzinie
Być kochanką to jak żywić się resztkami i odpadkami z cudzego stołu

Redakcja poleca

REKLAMA