– Szybciej, Waldek… – marudziłam, tupiąc nogami, żeby się rozgrzać. – Daniel, no kończcie wreszcie.
Tamta zima była wyjątkowo mroźna, jeszcze na przełomie lutego i marca temperatura schodziła grubo poniżej zera.
Razem z mężem i synem pojechaliśmy do naszego domku na działce, bo ktoś nas zawiadomił, że było włamanie. Na szczęście nie trzymaliśmy tam nic wartościowego i skończyło się na wymianie szyby w oknie. Chciałam stamtąd jak najszybciej odjechać, zwłaszcza że moja siostra zaprosiła mnie na przedstawienie swojej wnuczki w domu sztuki, ale chłopcy ciągle coś robili w domu.
– Nic nie ukradli poza starym czajnikiem i radiem! – powtarzałam, bo nawet gdyby włamywacze zabrali jeszcze jakieś graty, to i tak było mi wszystko jedno; zmarzłam i się spieszyłam. – Chodźcie, jedźmy już!
W końcu syn włączył silnik, żebym mogła posiedzieć w nagrzewającym się samochodzie, a sam dalej robił coś z ojcem w środku. Kiedy wreszcie wsiedli do auta, byłam już mocno poirytowana i kazałam Danielowi jechać jak najszybciej. Przedstawienie Nikoli miało się zacząć za czterdzieści minut.
– Mogłeś przejechać na żółtym! – rzuciłam z pretensją, kiedy syn zatrzymał się na światłach. – Teraz będziemy stali!
– Tereska, spokojnie… – mąż tylko jeszcze bardziej mnie denerwował z tylnego siedzenia. – Nie ma co szaleć na drodze, Daniel dobrze robi, że ostrożnie jedzie. Zobacz, jaka szklanka na jezdni.
– Jedzie jak stara ciotka – mruknęłam zła, bo moje spóźnienie wciąż się powiększało.– No ruszaj, chłopie! – krzyknęłam, kiedy światło zmieniło się na zielone, a my ciągle staliśmy.
Po co od razu wzywać karetkę?
Widziałam, że Daniel się zestresował. Miał prawo jazdy jako jedyny w naszej rodzinie. Kupiliśmy mu samochód na jego osiemnaste urodziny, żeby mógł nas wozić na działkę. Nigdy wcześniej nie myślałam, że to dla niego taka presja. Sądziłam, że cieszył się z własnego auta i, jak to młody człowiek, niezbyt przejmował marudzeniem matki. Dopiero potem zrozumiałam, że denerwował się za każdym razem, kiedy nas wiózł, a moje uwagi, że się wlecze albo że przepuszcza okazję do przejechania przez skrzyżowanie, wytrącały go z równowagi.
Na szczęście nie było korka, więc mogliśmy przyspieszyć na prostej drodze. Mimo że jezdnia faktycznie była śliska, Daniel docisnął pedał gazu. Byłam zadowolona, bo wyglądało na to, że nie wparuję na przedstawienie w jego połowie. Zajęłam się poprawianiem brwi, patrząc w lusterko.
Nagle samochodem zarzuciło tak mocno, że uderzyłam w boczną szybę. Krzyknęłam dokładnie w momencie, kiedy poczułam uderzenie. Nie było mocne, raczej głośne. Obraz dotarł do mnie sekundę później. Uderzyliśmy w coś od mojej strony. Coś, co odbiło się od auta z łoskotem i pokoziołkowało na pobocze.
Daniel zahamował gwałtownie i kiedy na niego spojrzałam, zobaczyłam, że jest śmiertelnie blady, a oczy ma szeroko otwarte z przerażenia. Dopiero wtedy dotarło do mnie, co się stało… To coś, co uderzyło w samochód, to był człowiek. Leżał kilkanaście metrów za nami, zupełnie nieruchomo.
Waldek zareagował pierwszy. Wyskoczył z samochodu i podbiegł do potrąconego.
– Oddycha! – krzyknął do nas, nachylając się nad mężczyzną. – Ale jest nieprzytomny. Daniel, szybko, chodź tu.
Nagle dotarła do mnie groza sytuacji. Mój syn kogoś potrącił. Nie musiałam pytać, żeby wiedzieć, że przekroczył prędkość na drodze. To była jego wina. A raczej moja, bo to ja nalegałam, żeby przyspieszył.
Mężczyzna był niewiele młodszy od Waldka i ode mnie. Ciepło ubrany, z plecakiem, musiał iść poboczem na przystanek, który majaczył kilkadziesiąt metrów dalej.
– Wypadłem na zakręcie. Wyrzuciło mnie… Widziałem go, ale nie mogłem nic zrobić…– bełkotał Daniel. – Musimy wezwać pogotowie… Tato, dzwoń szybko…
– Nie! – sprzeciwiłam się nagle. – Nie ma co czekać, aż wyślą tutaj karetkę. Zawieziemy go sami!
Mąż i syn nie oponowali. Jak zawsze, dali mi przejąć kontrolę nad sytuacją i po prostu wykonywali polecenia. Daniel cofnął samochód, a potem obaj podnieśli nieprzytomnego mężczyznę i umieścili go w aucie. Kiedy ruszyliśmy, poszkodowany jęknął boleśnie i zamrugał oczami. Ulżyło mi, że odzyskuje przytomność.
Tak naprawdę jednak miałam nadzieję, że nie będzie niczego pamiętał. A już na pewno nie tego, że potrącił go zbyt szybko jadący samochód. To dlatego nie chciałam wzywać karetki na miejsce. Szosa była pusta, nie mieliśmy żadnych świadków, ale gdyby biegli z policji zbadali ślady hamowania na asfalcie, na pewno wywnioskowaliby, z jaką prędkością jechał Daniel.
A ten wypadek to nie była jego wina. Jechał za szybko, to fakt, ale dlatego, że wierciłam mu dziurę w brzuchu. Jeśli mieliby kogoś za to ukarać, to powinni ukarać mnie, nie mojego syna. Tyle że to przecież tak nie działa. Nikogo by nie obchodziło, dlaczego kierowca złamał przepisy, to on zostałby oskarżony o spowodowanie wypadku, nikt inny.
Właśnie dlatego chciałam to załatwić tak, by ranny nie wiedział, jak do niego doszło. Czy nie każda matka postąpiłaby tak samo?
Wolałam, żeby skłamał niż się pogrążył
Kiedy zajechaliśmy pod najbliższy szpital, potrącony mężczyzna był już przytomny, chociaż ciągle w szoku. Wybiegłam z auta, wołając personel do pomocy. Bardzo szybko zjawili się ratownicy z noszami. Po chwili wyszedł do nas lekarz i poprosił, żebyśmy weszli i odpowiedzieli na kilka pytań.
– Przepisy wymagają, żebym w takiej sytuacji wezwał policję – poinformował nas. – Proszę zaczekać tutaj – wskazał nam plastikowe krzesła w poczekalni.
Daniel najwyraźniej wciąż był w szoku – patrzył na mnie, jakby oczekiwał kolejnych poleceń, ręce mu dygotały. Waldek za to unikał mojego spojrzenia. Musiałam szybko podjąć decyzję, co powiemy policji.
– Jechałeś pięćdziesiąt na godzinę – szepnęłam do Daniela. – Nie wiedzą, gdzie to się stało, więc niczego nie sprawdzą. To był po prostu wypadek, śliska jezdnia. Nie zrobiłeś nic złego, rozumiesz? Waldek, my to potwierdzimy. Jechaliśmy powoli, ale padał deszcz, Daniel nie mógł nic zrobić…
Mąż nie patrzył mi w oczy i się nie odezwał, ale wiedziałam, że się nie zgadzał. Waldek zawsze taki był – uczciwy do bólu, prawdomówny, szanujący prawo. Wiedziałam, że nie popierał mojego pomysłu, by zataić winę syna. Gdyby to on prowadził, na pewno wziąłby odpowiedzialność za potrącenie pieszego.
Dziś jest mężem i ojcem, działa charytatywnie
– To nie była wina Daniela – syknęłam, pochylając się na krześle. – Jeśli już, to moja, ale policja tego nie uzna. Daniel, rozumiesz, co mówię? Nie możesz się przyznać, że szybko jechałeś… Wsadzą cię do więzienia, rozumiesz?
– Mamo… ten facet…On…– jąkał się mój syn.
Dopiero teraz dotarło do mnie, że nie wiemy, co z ofiarą wypadku. I jeszcze coś, co mocno mnie zawstydziło. Mianowicie to, że tak bardzo się skupiłam na tym, by ochronić syna przed karą, że nie zapytałam nawet, co z człowiekiem, którego omal nie zabiliśmy.
– Jest operowany – powiedziała pielęgniarka. – Z tego, co wiem, ma połamane nogi, ale był przytomny, kiedy wieźliśmy go na blok.
Policja przyjechała po ponad dwóch godzinach. Nie chcieli rozmawiać ze mną, chociaż bardzo się o to starałam. Zabrali Daniela do radiowozu, żeby spisać jego zeznania. Kiedy z nimi wychodził, próbowałam złapać jego wzrok i nakazać mu bezgłośnie, żeby trzymał się wersji, którą wymyśliłam, ale unikał mojego spojrzenia. Kiedy jednak się odwróciłam, napotkałam twardy wzrok męża.
– On jest dorosły – powiedział cicho, ale z mocą. – On prowadził i on podjął decyzję, że przekroczy prędkość. Myślisz, że kłamanie i unikanie odpowiedzialności to właściwa postawa?
– To nasz syn! – jęknęłam. – Chcesz, żeby zrujnował sobie życie przez jeden błąd?! Co z ciebie za ojciec??
Tamtego popołudnia Daniel nie odbierał moich telefonów. Miałam nerwy w strzępach, bałam się, że przetrzymują go w areszcie albo że zrobił coś głupiego. I rzeczywiście…
– Przyznałem się, mamo – powiedział, tym razem, patrząc mi prosto w oczy. – Ten człowiek ma złamane obie nogi i czekają go miesiące rehabilitacji. A ja omal go nie zabiłem, bo złamałem przepisy.
Nie powiedział, że to ja to na nim wymusiłam. Nie obwinił mnie. Wziął pełną odpowiedzialność, poddał się postępowaniu sądowemu i wziął pożyczkę, żeby zapłacić odszkodowanie tamtemu mężczyźnie. Mnie powiedział, że nie mógł postąpić inaczej.
– Chciałam cię tylko chronić, synku… – próbowałam wytłumaczyć mu, co mną kierowało. – Nie chciałam, żebyś zniszczył sobie życie…
– Wiem, mamo – mruknął. – Ale gdybym się nie przyznał, to właśnie to by mi zniszczyło życie.
Dzisiaj mój syn jest mężem i ojcem, szanowanym właścicielem firmy i aktywnie działa w fundacji pomagającej ofiarom wypadków drogowych. Jestem z niego dumna. A z siebie? Nie. Do dzisiaj czuję wstyd za to, jak się zachowałam…
Czytaj także:
„Adrian szastał pieniędzmi i miał swoje tajemnice. Wynajęty detektyw odkrył ohydną prawdę”
„Narzeczony zmuszał mnie do zamieszkania z teściową. Nie ustąpiłam, to był największy błąd mojego życia. Żałuję do dzisiaj”
„W czasie pogrzebu nie byłam w stanie ukryć radości. Brak łez i lekki uśmiech zostały odebrane jednoznacznie...”