Decyzja o przeprowadzce na wieś nie była dla mnie i Kasi łatwa. Oboje jesteśmy mieszczuchami z krwi i kości i nie wyobrażaliśmy sobie życia z dala od Warszawy. Ale okazało się, że nasza dwuletnia córeczka, Basia, jest chora na astmę i każdy kolejny dzień spędzony w zadymionym mieście tylko potęgował dolegliwości. Sprzedaliśmy więc nasze mieszkanie i pod koniec wiosny ubiegłego roku przenieśliśmy się do niewielkiego domku pod lasem. Byli właściciele zapewniali, że w okolicy nie ma nawet małej fabryczki, więc powietrze jest krystalicznie czyste.
Początki wiejskiego życia wyglądały obiecująco. Stan zdrowia Basi się poprawił, a i my dość szybko odnaleźliśmy się w nowym miejscu. Po dwóch miesiącach byliśmy już zaprzyjaźnieni prawie ze wszystkimi sąsiadami.
Wyjątkiem był tylko Wojciechowski. Choć mieszkał za płotem, zupełnie nas ignorował. Nie odpowiadał na dzień dobry, odwracał głowę, gdy chciałem z nim porozmawiać.
– O co mu chodzi? – zapytałem któregoś dnia sąsiada z naprzeciwka.
– Nie przejmuj się. To dziwak. Nie lubi miastowych. Uważa, że przyjeżdżają na wieś i wprowadzają własne rządy, nie oglądając się na starych mieszkańców – Artur machnął ręką.
– Ale my nie chcemy żadnych kłótni! – zapewniłem.
– Przecież wiem. Ale on już taki jest, zacięty. Gdy sobie coś wbije do głowy, to za nic nie zmieni zdania.
– I co, może uprzykrzać nam życie? – zdenerwowałem się.
– Wątpię. Jest raczej nieszkodliwy i będzie się trzymał z boku. Pod warunkiem oczywiście, że zostawicie go w spokoju. Nie lubi, gdy ktoś wtrąca się w jego sprawy – zaznaczył.
– My na pewno nie będziemy tego robić – odparłem.
Od tamtej pory Wojciechowski żył swoim życiem, my swoim. Nie wchodziliśmy sobie w drogę. Aż do pierwszego ataku zimy.
Córeczkę znowu przez cały dzień męczył kaszel
To było w połowie października. Pamiętacie ten nagły spadek temperatury i opady śniegu? Gdy wyjeżdżałem rano do pracy, było jeszcze względnie ciepło i zielono. Gdy wróciłem, wszystko było pokryte białym puchem. Wysiadłem z auta i aż się cofnąłem. W powietrzu roznosił się potworny, jakby chemiczny smród. Był tak intensywny, że aż trudno było oddychać. Od razu zorientowałem się, że ktoś pali w piecu śmieciami. Przerażony pomyślałem o córeczce. Źle znosiła takie zapachy.
– Co z Basią? – krzyknąłem, gdy tylko wpadłem do domu.
Żona spojrzała na mnie smutno.
– Przed chwilą zasnęła. Ale przez cały dzień kaszlała. Musiałam jej zwiększyć dawkę leku, żeby poczuła się lepiej…
– Nie dziwię się. Odsapnę chwilę i pójdę się rozejrzeć, kto nas tak truje.
– Nie musisz. Już wiem.
– Kto?
– Wojciechowski.
– Jesteś pewna?
– Na sto procent. Kiedy poczułam ten fetor, od razu wybiegłam przed dom. Tylko z jego komina wydobywał się gęsty, czarny, gryzący dym.
– A to bydlę! – zdenerwowałem się.
– Właśnie! Nie po to przeprowadzaliśmy się na wieś, żeby wdychać trujące świństwa! Musisz to jakoś załatwić!
– Załatwię. I to zaraz! – krzyknąłem i pobiegłem do sąsiada.
Nie zamierzałem od razu wszczynać awantury. Chciałem z nim spokojnie porozmawiać, uświadomić mu, jak szkodliwe jest palenie śmieciami. Wojciechowski początkowo nie chciał mi otworzyć. Byłem jednak nieustępliwy. Pukałem, stukałem. W końcu stanął w progu.
– Czego? – warknął.
– Witam, sąsiedzie, musimy porozmawiać… Mogę wejść?
– Nie! O co chodzi?
– O to, czym pan pali w piecu. Podejrzewam, że to śmieci. Plastiki, guma, może lakierowane deski… – zacząłem.
– A skąd ty to, człowieku, wiesz?
– Wystarczy spojrzeć na dym z komina i wciągnąć powietrze.
– A nawet jeśli, to co ci do tego?
– Jak to, co? Przecież to szkodliwe! Nie tylko dla pana, ale i dla nas! Nie rozumie pan? – ledwie hamowałem złość.
– O patrzcie go, jaki wrażliwy. Przez całe życie żył w miejskich smrodach i jakoś mu to nie przeszkadzało! Dopiero u nas zachciało się świeżego powietrza! My na wsi niczego nigdy nie marnowaliśmy. Zawsze paliliśmy śmieciami i będziemy palić. A jak się to wam, miastowym, nie podoba, to wracajcie, skąd przyjechaliście – Wojciechowski wzruszył ramionami.
– Nic z tego, drogi sąsiedzie – wycedziłem przez zaciśnięte zęby. – To prawnie zabronione! Radzę więc panu zmienić zwyczaje. I to od razu!
– Bo co? – wziął się pod boki.
– Bo nie będę drugi raz prosił. Wezwę straż gminną, a jak trzeba będzie, to i policję. Gdy zapłacisz pan słony mandat, to inaczej będziesz śpiewać!
– A wzywaj sobie, wzywaj… Droga wolna! Przyjadą i pojadą! Nikt mi nie będzie mówił, czym mam palić we własnym piecu! I jazda z mojego podwórka, bo psem poszczuję! – ryknął, a potem cofnął się do środka i zatrzasnął mi drzwi przed nosem.
Po powrocie do domu opowiedziałem o wszystkim żonie. Była oburzona. Postawiła mi kolację pod nos i pobiegła do innych sąsiadów pogadać o tym, jak zmusić Wojciechowskiego do tego, by przestał palić śmieci. W głowie jej się nie mieściło, podobnie zresztą jak mnie, że ten fetor i wydobywające się z komina szkodliwe, toksyczne substancje nikomu nie przeszkadzały.
– Jak zjednoczymy siły, to ten bydlak szybko zmieni zdanie – odgrażała się, wkładając kurtkę.
Wróciła po godzinie. Z jej miny wynikało, że rozmowy nie przebiegły tak, jak się spodziewała.
– Wiesz, co mi wszyscy powiedzieli? – jęknęła. – Że nie zamierzają się mieszać, niczego zgłaszać! Bo raz, nie chcą zadzierać z Wojciechowskim, dwa, uchodzić za kapusiów.
– Żartujesz!
– Wcale nie. Co więcej, usłyszałam, że do smrodu można się przyzwyczaić. I że jak zawieje wiatr, to nawet go nie czuć. Dlatego lepiej, żebyśmy sobie odpuścili. Wyobrażasz to sobie?
– Prawdę mówiąc, nie.
– To co my teraz zrobimy?
– To chyba jasne. Sami zawalczymy o czyste powietrze w naszej wsi – odparłem i odpaliłem laptopa.
Przez godzinę wertowałem internet w poszukiwaniu informacji o tym, jak i gdzie powinienem zgłosić palenie śmieci. Miałem gdzieś, co myślą sąsiedzi. Nie mogłem pozwolić, by Wojciechowski bezkarnie truł moją rodzinę. Następnego ranka od razu po przebudzeniu wyszedłem na dwór. W powietrzu znowu unosił się ten sam obrzydliwy fetor, a z komina Wojciechowskiego walił czarny dym.
Chwyciłem za komórkę i zadzwoniłem do straży gminnej. Przyjechali.
Sąsiad początkowo nie chciał ich wpuścić do środka, ale w końcu uległ. Nie mam pojęcia, o czym rozmawiali, ale gdy strażnicy odjechali, Wojciechowski był wściekły jak osa.
– I co zabolała wizyta? – zapytałem, nie kryjąc satysfakcji.
Spojrzał na mnie spod oka.
– Phi, dostałem groszowy mandat. Głupie sto złotych. Zapłacę, a i tak będę robił swoje! Ze mną nie wygrasz! Zapamiętaj sobie: wolnoć Tomku w swoim domku! – wysyczał.
– Jeszcze zobaczymy! – rzuciłem i wyruszyłem do pracy.
Miałem nadzieję, że jak sąsiad wszystko na spokojnie przemyśli, to zmieni zdanie. Kto normalny chce płacić mandaty?
On jednak nie zamierzał odpuścić
Przez następne dni nadal palił odpadami. A ja uparcie dzwoniłem do straży gminnej, domagałem się interwencji. Nie byli zachwyceni. W końcu komendant powiedział mi nawet, że nie mają czasu zajmować się tylko moim sąsiadem.
– Nic mnie to nie obchodzi! Prawo stoi po mojej stronie, a wy macie obowiązek dopilnować, żeby było przestrzegane! – wrzasnąłem.
– Ale Wojciechowski nic sobie nie robi z mandatów – westchnął.
– W takim razie przestańcie się z nim bawić w kotka i myszkę, i oddajcie sprawę do sądu. Macie dowody! Gdy dostanie kilkutysięczną grzywnę, to może wreszcie coś do niego dotrze!
Tak naciskałem, tak pilnowałem sprawy, tak koło niej chodziłem, że w końcu nie mieli innego wyjścia i przed świętami skierowali wniosek do sądu. Nie mam pojęcia, kiedy odbędzie się rozprawa. Wojciechowski już jednak wie, co go czeka. Przestał palić śmieciami, zrozumiał, że to nie przelewki, ale się mści. Chodzi po wsi i rozpowiada, że donosimy na niego, bo chcemy doprowadzić go do bankructwa i kupić za grosze jego działkę i dom. Ludzie mówią, że w to nie wierzą, ale kto ich tam wie. Czasem mam wrażenie, że nie uśmiechają się już do nas tak przyjaźnie… A przecież ja walczę o dobro i zdrowie nas wszystkich!
Czytaj także:
„Powiedziałem żonie: »Sorry skarbie, nasz czas minął« i zostawiłem ją dla kochanki. Teraz błagam o wybaczenie”
„Mój 51-letni ojciec ma romans 21-latką. Kazałam mu zakończyć ten romans i nie powiedziałam nic mamie”
„Przez 4 lata byłam utrzymanką żonatego faceta i nie żałuję. Płacił mi za mieszkanie, drogie ubrania i samochód”