Maciek chyba zawsze lubił wypić. Jeszcze przed ślubem zdarzało mu się wrócić z weekendowej imprezy w bardzo chwiejnym stanie. Ale wtedy się tym nie martwiłam. Byłam młoda, trochę szalona, lubiłam się bawić. A w naszym towarzystwie nie tylko Maciek wprawiał się w stan nieważkości. Tyle tylko, że ci znajomi zatrzymali się w pewnym momencie, a mój mąż płynął. Gdy inni szli do łóżka lub do domu, on otwierał kolejne piwo. Kończył pić dopiero wtedy, gdy urwał mu się film. Czy mnie to przerażało? Nie! Przecież zdarzało się to tylko od czasu do czasu, w weekendy. W poniedziałek wszystko było już z nim w porządku.
Później też długo nie zauważałam, że coś jest nie tak. Szklaneczka whisky w tygodniu podczas meczu czy wino do obiadu wydawało mi się czymś zupełnie naturalnym. Może gdyby codziennie się upijał do nieprzytomności, bił mnie, obrażał, zaniedbał pracę, obowiązki, toby mi się zapaliło w głowie czerwone światełko. Ale nic takiego się nie działo.
Codziennie rano wstawał i wychodził do firmy, po drodze odwoził dzieci do przedszkola, a gdy wracał, robił cięższe zakupy. Był odpowiedzialny, dobry i czuły. Często sama kupowałam mu więc tę whisky i szukałam dobrego wina. Chciałam mu pokazać, że doceniam to, jaki jest i co robi dla rodziny. No i żeby się rozluźnił. W firmie nie brakowało mu stresów, a zawsze powtarzał, że kieliszek czegoś mocniejszego koi mu nerwy. Rzeczywiście gdy troszkę wypił, to nawet w obliczu wielkich problemów stawał się spokojniejszy i weselszy.
Stresuje cię obecna sytuacja? Mnie też!
Rok temu nadeszła pandemia i nasze życie wywróciło się do góry nogami. Izolacja, niepewność jutra, praca w domu, dzieci w domu… A do tego żadnych rozrywek i przyjemności. Maciek kompletnie nie potrafił sobie z tym poradzić. Dosłownie z dnia na dzień stawał się coraz bardziej rozdrażniony i zestresowany.
Wystarczył drobiazg i już wybuchał jak wulkan. Krzyczał na mnie, na dzieci. Uspokajał się nieco dopiero wtedy, gdy wypił. A pił coraz więcej. Także w tygodniu. „Niewinna” szklaneczka czy kieliszek zamieniły się w całodzienne popijanie. Sięgał po alkohol nawet wtedy, gdy pracował. Oczywiście, kiedy rozmawiał z szefem lub klientem, to butelka stała poza zasięgiem kamerki. Lecz gdy nikt go nie widział, od razu nalewał sobie kolejną porcję.
Początkowo łudziłam się jeszcze, że to chwilowe. Przecież był rozsądnym, odpowiedzialnym facetem! Musiał wiedzieć, że to droga donikąd. Ale mijały kolejne tygodnie i nic się nie zmieniało. Byłam coraz bardziej przerażona. Powoli zaczęło do mnie docierać, że mój mąż ma problem z alkoholem. I że zawsze go miał, tyle że ja tego nie widziałam. Nie raz chciałam z nim o tym porozmawiać, ale każda próba kończyła się awanturą.
– Kobieto, czy ty jesteś ślepa? Nie widzisz, co się dzieje? Przez tego cholernego wirusa ludzie tracą pracę, lądują na bruku, nie mają co do gara włożyć! Nas też to może spotkać! Ta świadomość mnie dobija! Nie rozumiesz? Piję, bo tylko to pomaga mi przetrwać! A poza tym boje się tego wirusa, tyle się mówi o śmiertelnych przypadkach, muszę się jakoś dezynfekować – wrzeszczał. – A poza tym boje się tego wirusa, tyle się mówi o śmiertelnych przypadkach, muszę się jakoś dezynfekować hehe – dodał prześmiewczo.
Gdy to słyszałam, to aż mnie skręcało w środku ze złości. Przecież ja też się denerwowałam, też zamartwiałam o nasz byt, przyszłość. I nie szukałam ukojenia w butelce. Któregoś dnia nie wytrzymałam i wykrzyczałam to Maćkowi prosto w twarz. Obiecał wtedy, że udowodni mi, że może nie pić przez kilka dni. Wytrzymał tylko do wieczora i upił się tak, że musiałam go na plecach zatargać do łóżka, bo nie był w stanie sam dojść do sypialni.
W desperacji zadzwoniłam ze skargą do teściowej
Miałam nadzieję, że postawi syna do pionu. Tymczasem usłyszałam, że tym ciągłym gadaniem i pouczaniem tylko dokładam mu problemów i stresów. „Jak pandemia się skończy i nasze życie wróci do normy, to i Maciek się ogarnie. Nie musisz się martwić” – usłyszałam na koniec.
Zazdroszczę teściowej tego optymizmu. Ja, choć bardzo się staram, nie potrafię z siebie wykrzesać nawet odrobiny. Przecież spędzam z mężem całe dnie i widzę, co się z nim dzieje. Zamiast się ogarniać, coraz głębiej zapada się w alkoholową otchłań. Na razie jeszcze wygląda całkiem przyzwoicie – budzi się rano, zasiada przed komputerem i zabiera się do pracy, ale obawiam się, że nie potrwa to długo. Przez picie i kaca coraz więcej rzeczy zawala, więc boję się, że go wyrzucą. I co wtedy? Z mojej lichej pensji nie wyżyjemy.
Chciałam nim potrząsnąć, więc urządziłam mu karczemną awanturę. Krzyczałam, że to nie przez pandemię możemy stracić wszystko, tylko przez jego picie i to, że nie myśli o mnie, o dzieciach… Miałam nadzieję, że coś do niego dotrze. Zacznie przepraszać, obieca, że spróbuje się pozbierać. Może nawet przyzna, że ma problem. Nic z tego. Maciek odparował, że go nie rozumiem, że zamiast go wspierać, tylko go dołuję. A potem odwrócił się na pięcie i wyszedł do sklepu po kolejną butelkę. Z bezsilności i złości chciało mi się wyć.
Ciągle jeszcze kocham męża, ale coraz częściej chodzi mi po głowie myśl, że to początek końca naszego małżeństwa. Przez ten ostatni rok bardzo się od siebie oddaliliśmy. Ja z dziećmi spędzam czas w jednym pokoju, on w drugim, ze szklanką w ręku. Właściwie ze sobą nie rozmawiamy. Ostatnio nasza dziesięcioletnia córka zapytała, czy się wkrótce rozwiedziemy. Kompletnie zaskoczona zapytałam, skąd w ogóle taki pomysł.
„Mamo, nie jestem dzieckiem, przecież widzę, co się dzieje. Kacperek zresztą też” – odparła smutno.
Gdy to usłyszałam, to aż mi się serce ścisnęło. Może powinnam jednak zawalczyć o nasze małżeństwo, rodzinę? Tylko Maciek musi przestać pić… Ale czy to w ogóle możliwe? Czy można skłonić go do tego, by przestał?
Czytaj także:
„Według mamy kobieta ma stać przy garach i robić dzieci, a nie iść na studia. Teściowa pokazała mi, że mogę żyć inaczej”
„Traktowałam pasierbicę jak rywalkę i wroga. Chciałam skupić na sobie uwagę jej ojca i prawie doprowadziłam do tragedii”
„Wiem, że nie poradzę sobie jako samotna matka, ale nie potrafię podjąć decyzji o oddaniu własnego dziecka”