Zawsze miałam wielkie plany. Zmieniał się tylko rodzaj kariery, którą wybiorę: od aktorki i piosenkarki przez zoopsychologa na lekarzu skończywszy. Nic nie potoczyło się według planu. Mam dzieci, rodzinę i pracę. Jednak najpierw musiałam zająć się tylko prowadzeniem domu, a dopiero potem zatroszczyć się o karierę. Jedno po drugim.
Andrzeja poznałam w autobusie. Wsiadał dwa przystanki po mnie. Nie dało się go nie zauważyć, bo głową prawie dotykał sufitu. Oboje wysiadaliśmy na rynku. On szedł w lewo – najwyraźniej uczył się w I Liceum Ogólnokształcącym. Ja w prawo – do dwójki. Więcej szkół średnich w miasteczku nie było. Nie miałam pojęcia, czy ten drągal w ogóle mnie zauważa.
– Jutro w hali sportowej nasza lokalna drużyna siatkarska będzie grać w finale Mistrzostw Polski juniorów. Nasza szkoła dostała od władz klubu kilkadziesiąt biletów. Ktoś jest zainteresowany? – zapytała któregoś dnia nasza wychowawczyni. Cisza. – Mecz zaczyna się o trzynastej, więc chętni zostaną zwolnieni z ostatniej lekcji – dokończyła pani Ania.
Natychmiast w górze pojawił się las rąk.
– Ja, ja, bardzo proszę – przekrzykiwaliśmy się jeden przez drugiego.
Mnie i moim trzem przyjaciółkom udało się wywalczyć bilety. Grupa kibiców miała się spotkać na dziedzińcu szkoły za piętnaście pierwsza i pod wodzą wuefistki udać się na mecz. Mój plan był prosty. Przez pierwszy kwadrans głośno kibicujemy, tak żeby nasza obecność została zauważona, a potem urywamy się i idziemy nad rzekę.
Gratuluję, wspaniale graliście. Pięknie atakowałeś!
Już po pierwszym secie wiedziałam, że będę musiała rozczarować moje przyjaciółki. Na boisku w naszej drużynie szalał mój drągal z autobusu. Zostałam do końca. Przy ostatnich punktach darłam się jak wariatka. W końcu wygraliśmy! Jeszcze zanim zaczęła się dekoracja, ludzie zaczęli wychodzić. Nagle okazało się, że oprócz trenerów i garstki rodziców na hali z publiczności zostałam tylko ja. Wstałam i zaczęłam wkładać kurtkę.
– Cześć. Dziękujemy za doping. I że zostałaś do końca. To miłe – przede mną stał mój drągal z autobusu.
Był wyższy ode mnie o dobrych czterdzieści centymetrów. Oczywiście spiekłam raka.
– Gratuluję, wspaniale graliście… Pięknie atakowałeś – wydusiłam z siebie, modląc się, żeby nie dopytywał mnie więcej o żadne szczegóły.
O siatkówce nie miałam wtedy zielonego pojęcia.
– My to się chyba znamy, prawda? Z autobusu? To chyba pora na oficjalną prezentację. Andrzej – drągal wyciągnął rękę.
– Monika – podałam mu dłoń.
Przez chwilę wystraszyłam się, że szarmancko zechce pocałować mnie w rękę i wyrwie mi ramię, ale na szczęście skończyło się tylko na uścisku.
– Wracasz do domu tym o szesnastej trzydzieści? – zapytał.
Potwierdziłam, kiwając głową.
– To zaczekaj na mnie przed halą, pójdziemy razem. Może starczy nam czasu na lody? – zapytał.
– Nie idziesz świętować z drużyną? – nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście.
– Imprezę mamy w weekend. Teraz muszę zakuwać do klasówki z matmy.
Taki ważny sportowiec, a problemy ma jak wszyscy – pomyślałam. Poszliśmy do miejscowego koktajl baru. Andrzej stawiał. Było tak fajnie, że ledwie zdążyliśmy na autobus. Tuż przed jego przystankiem zapytał, czy pójdę z nim w sobotę na tę imprezę.
– Będzie ognisko i kiełbaski. Trener powiedział, że możemy przyprowadzić dziewczyny. Ale ja jeszcze nikogo nie mam… Zgodzisz się?
– Tak! – odpowiedziałam.
Andrzej wyskoczył na przystanek. Pomachałam mu na pożegnanie
Następnego dnia przedarł się do mnie przez cały autobus.
– Dobrze, że jesteś, bo przecież nie znam twojego telefonu. A nie umówiliśmy się! A wracać będę późnym wieczorem, dopiero po zakończeniu treningu.
Zapisałam mu telefon na jakimś zeszycie, który mi podsunął.
– Masz na wszelki wypadek, gdybyś do jutra znalazł sobie dziewczynę i chciał odwołać nasze spotkanie – zażartowałam. – Ale jak się nie rozmyślisz, będę w autobusie o siedemnastej. Tylko się nie spóźnij!
W sobotę szykowałam się od rana. Wyciągnęłam z szafy jedyne dżinsy, jakie miałam. Dostałam w paczce od cioci ze Szwecji. Trzymałam je na specjalne okazje. Takie jak ta. Do tego włożyłam cienką żółtą bluzkę, a rozpuszczone włosy przepasałam chustką. Do torebki upchnęłam szminkę i tusz do rzęs. Malować musiałam się na przystanku. Mama powtarzała mi, że makijaż jest dla dorosłych kobiet.
Gdy autobus dojeżdżał do przystanku Andrzeja, na chwilę serce mi stanęło. Nie było go! Po chwili wynurzył się zza budki. Poczułam, że to będzie wspaniały wieczór. I był. Po raz pierwszy w życiu piłam piwo. Jeden z kolegów przytargał całą torbę. Trener chyba udawał, że nic nie widzi. W drodze powrotnej Andrzej nie wysiadł na swoim przystanku.
– Ciemno już, odprowadzę się. A do domu podbiegnę. Przyda mi się trening po tym obżarstwie – wyjaśnił.
Były świece, wino i spaghetti, a potem nasz pierwszy raz
Gdy już widać było mój dom, Andrzej złapał mnie za rękę i stanął. Przyciągnął mnie do siebie. Choć się pochylił i tak, żebyśmy mogli się pocałować, musiałam wspiąć się na palce. Było tak, jak sobie wyobrażałam. A może i jeszcze lepiej. Od tamtego wieczoru byliśmy parą. Na studniówce Andrzej wyjawił mi fantastyczną nowinę.
– Dostałem propozycję gry w profesjonalnej drużynie. Nie pójdę na studia – opowiadał mi cały w skowronkach. – Wiesz, ja już to wszystko wymyśliłem – dodał, widząc moją zmartwioną minę. – Przecież nie musisz studiować w Warszawie. W tamtym mieście też są uczelnie. Pojedziesz ze mną, zamieszkamy razem. Ty będziesz się uczyć, a ja grać i zarabiać. Co ty na to? – zapytał.
No, ja byłam zachwycona. Ale wiedziałam, że moi rodzice raczej nie będą. Jednak jeśli to sprytnie rozegram… Moim ostatnim pomysłem było studiowanie psychologii. Po wcześniejszych pomysłach rodzice pytali tylko, czy z tego da się utrzymać. Zapewniałam ich, że tak.
W mieście, gdzie miał grać Andrzej, był na szczęście wydział psychologii. Wmówiłam rodzicom, że jeden z najlepszych w Polsce. A przy okazji tak się składa, że Andrzej będzie tam studiował na AWF-ie i grał w uczelnianej drużynie. Nasze akademiki będą w jednej dzielnicy. Wspaniale prawda? – cieszyłam się. Moi rodzice nie interesowali się sportem, a już na pewno ligową siatkówką. Nie czytali fachowej pracy. Nie mieli pojęcia, że Andrzej ma grać zawodowo, że dostanie mieszkanie i będzie zarabiał całkiem niezłe pieniądze.
Mojego akademika nie zobaczyłam nawet z zewnątrz. Gdy pod koniec września z plecakiem pełnym weków wysiadłam z pociągu, na dworcu czekał na mnie Andrzej z bukietem kwiatów. Nową toyotą „od sponsora” zawiózł mnie do siebie. W wakacje, gdy spędzaliśmy tydzień nad morzem już prawie przeżyliśmy nasz pierwszy raz. W ostatniej chwili Andrzej powiedział stop.
– Wiesz, poczekajmy z tym, aż razem zamieszkamy. Tyle już wytrzymaliśmy… A to będzie wtedy taka nasza specjalna noc. Początek wspólnego życia.
Poczekaliśmy. Ta noc miała być właśnie dzisiaj. Pod słoikami z pulpetami miałam schowaną kupioną specjalnie na tę okazję elegancką bieliznę. Mieszkanie było nieduże, ale nowe i ładnie urządzone. Salon z kuchnią i sypialnia z wielkim, małżeńskim łożem. Andrzej przygotował kolację. Były świece, wino oraz spaghetti bolognese. Jak się miałam przekonać przez następne lata, było to jego popisowe i jedyne danie, jakie potrafił przygotować.
Żadne z nas do rana nie zmrużyło oczu. Po pierwszym, trochę nieporadnym razie, był jeszcze całkiem przyzwoity drugi i wspaniały trzeci. A potem po prostu leżeliśmy wtuleni w siebie, rozmyślając o życiu, które właśnie się dla nas zaczęło.
Nasze małe kłamstewko wydało się dwa lata później
Andrzejowi skończył się kontrakt. Chciał podpisać nowy w mieście na drugim końcu Polski. Ja akurat zastanawiałam się, jak mam wytłumaczyć rodzicom tę nagłą zmianę w swoim życiu. Zanim zdążyłam cokolwiek wymyślić, wybuchła bomba.
– Sąsiedzie, a wy wiecie, że ten chłopak waszej córki to w reprezentacji ma grać? – zagaił mojego tatę przez płot pan Heniek.
Rzeczywiście, nazwisko Andrzeja pojawiło się na liście graczy powołanych do tak zwanej szerokiej kadry. Jednak do regularnej gry w reprezentacji to tak naprawdę było jeszcze daleko. Tata, jak już wspominałam, sportem się nie interesował. Ale nawet jemu wydało się to dziwne, że graczem akademickim interesuje się trener kadry.
– Coś chyba sąsiad pokręcił – odpowiedział.
Na to pan Henryk przyniósł z domu „Przegląd Sportowy”. I palcem pokazał ojcu nazwisko Andrzeja. W artykule była też wzmianka, że młody obiecujący zawodnik właśnie skończył swój drugi sezon w ekstraklasie i zmienia klub. Przyparta przez staruszków do muru przyznałam się do wszystkiego. Wyjawiłam, że Andrzej nie studiuje, ma mieszkanie i że z nim mieszkam.
– Jak żona z mężem? – zapytała mama, nie podnosząc wzroku znad rosołu.
– Tak – wyszeptałam jak najciszej umiałam. Mama wstała i wyszła do kuchni.
– Monika, chodź, córeczko, pomożesz mi – zawołała po sekundzie.
Szłam jak na ścięcie. W najlepszym wypadku spodziewałam się kazania.
– Jesteś szczęśliwa? – zapytała tymczasem mama.
– Jestem.
– Uważacie?
– Uważamy.
– Cóż, jesteś już dorosła, córeczko – westchnęła. – Mam nadzieję, że wiesz, co robisz. I nie zmarnujesz sobie życia – poważnie i głośno oznajmiła mama.
A potem przysunęła się do mnie, przytuliła mnie i wyszeptała mi wprost do ucha:
– My z twoim tatą to też nie byliśmy święci… – wyznała. – Nawet nie byliśmy jeszcze zaręczeni, kiedy na weselu ciotki Jadźki poszliśmy do stodoły… – uśmiechnęła się do wspomnień.
Przez następny kwadrans chichotałyśmy w kuchni jak nastolatki
Tata pewnie myślał, że zwariowałyśmy. Z gry Andrzeja w kadrze w tym roku nic nie wyszło. Za to w nowym klubie odnalazł się doskonale. Ja dalej studiowałam, tylko na innej uczelni. Wprawdzie musiałam dojeżdżać osiemdziesiąt kilometrów, ale na dwudzieste pierwsze urodziny dostałam od ukochanego samochód, więc jakoś sobie radziłam. W następnym roku tuż przed ogłoszeniem powołań do kadry Andrzej zerwał więzadło w kolanie. Kolejny sezon upłynął mu na rehabilitacji. Ale do takiej formy jak wcześniej Andrzej już nie wrócił. Marzenie o kadrze oddaliło się na dobre.
Do końca kariery przy okazji różnych podsumowań dziennikarze pisali o nim, że to „solidny ligowiec”. Po przymusowej przerwie skończył się kontrakt Andrzeja. Propozycji z Polski nie było. Jego agent znalazł mu klub ze środka tabeli ligi greckiej. Piękne miasteczko nad morzem, całkiem dobre pieniądze, postanowiliśmy spróbować. To były dwa bardzo piękne lata. Wprawdzie musiałam przerwać studia, ale wiedziałam, że więcej w życiu mogę już nie mieć okazji mieszkać w takim miejscu.
W drużynie grał jeszcze jeden cudzoziemiec, Holender. Zaprzyjaźniliśmy się z nim i jego dziewczyną. Kiedy nasi panowie wyjeżdżali na zgrupowania i mecze, ja i Evi zwiedzałyśmy Grecję.
Do Polski wróciliśmy już we trójkę
Andrzej zachował się zgodnie z panującymi w naszych stronach obyczajami i o moją rękę najpierw poprosił tatę.
– No już zdążyłeś udowodnić, że umiesz zadbać o moją Monikę. Zarobić na rodzinę i dać jej szczęście. To co ja mam tu do gadania? – tata mrugnął do przyszłego zięcia znacząco i poklepał go po plecach.
Następnego dnia wymiotowaliśmy razem. Ja z powodu porannych nudności, Andrzej – bimbru, którym spoił go tata. Po ślubie zamieszkaliśmy w kolejnym polskim mieście. Do narodzin syna studiowałam zaocznie. Potem już nie dałam rady. Babcie daleko, mąż ciągle w rozjazdach. Zostałam kurą domową. Zanim się zorientowałam, w drodze była już Dominika.
Urodziła się w Czechach, ponieważ tam właśnie od nowego sezonu grał Andrzej. Miasteczko było ładne, a pieniądze wciąż niezłe, więc nie protestowałam. Piotruś poszedł do lokalnego przedszkola. Był moment, że po czesku mówił lepiej niż po polsku.
Gdy skończył sześć lat, postawiłam Andrzejowi warunek: teraz mieszkamy już tylko w Polce. I to w jednym mieście. Przynajmniej ja z dziećmi.
– Nie chcę, żeby co roku musiały zaczynać wszystko od nowa. Wiesz, że jestem prawie psychologiem. Trochę wiem. Życie nomada nie jest dobre dla małych dzieciaków – wyjaśniłam.
Wróciliśmy do miasta, w którym zaczynaliśmy. Z kontraktu męża ciągle dało się jeszcze całkiem przyzwoicie żyć. Kupiliśmy domek z ogródkiem na przedmieściach. Piotruś poszedł do szkoły, Misia do przedszkola. A ja wreszcie skończyłam studia. I zaczęłam się nudzić. W mojej głowie zaczął kiełkować plan. Przedstawiłam go Andrzejowi w weekend, który akurat spędzał w domu.
– Kochanie, koniecznie musisz mnie wysłuchać. Do końca i to uważnie. Skup się, proszę – zaczęłam. – Masz jeszcze kontrakt na rok. Potem kończysz karierę. Nie wiem, co będziesz robił dalej. Ale na jedno się nie zgodzę: żadnej trenerki. Bo to znowu będzie oznaczać tułaczkę. Mamy oszczędności, przez jakiś czas nie umrzemy z głodu. A co potem? Potem utrzymywać nas będę ja. Teraz moja kolej. Nie mówię, że masz do emerytury siedzieć w domu, sprzątać i prać. Dzieci są coraz większe, teraz już będzie prościej. Wystarczy, jak będzie obiad na stole, zakupy w lodówce i nie będę musiała biegać na wszystkie wywiadówki i do lekarzy. Resztę czasu, jak go sobie wygospodarujesz, możesz poświęcić na hobby albo nawet pracę, twój wybór. To chyba jest uczciwa propozycja? – upewniłam się.
Jestem pewna, że mój mąż zbaraniał. Jednak nie dał tego po sobie poznać. Siedział, słuchając mnie z kamienną twarzą, dopóki nie skończyłam. Potem przełknął ślinę, pocałował mnie w rękę i oświadczył:
– Jak sobie życzysz, kochanie…
Myślę, że mój mąż uznał, że zanim minie rok, to zapomnę o ambicjach
Bardzo się pomylił. Kiedy on biegał, skakał, pocił się na siłowni i tłukł klubowym autobusem po całej Polsce, ja szykowałam się do realizacji mojego planu.
Szybko zrozumiałam, że trzydziestolatka bez doświadczenia nie ma szans na znalezienie dobrej posady. Nikt mnie nie chce? To muszę zatrudnić się sama! Założyłam gabinet świadczący usługi z psychologii sportu. Na razie była to firma jednoosobowa. Swoje usługi na początek zaoferowałam gratis klubowi młodzieżowymu.
– Referencje? Pan mnie pyta o referencje? – spojrzałam na szefa klubu, jakby się wczoraj urodził. – Proszę pana, jestem psychologiem i piętnaście lat żyję z zawodowym sportowcem. Jak na razie nie zwariował ani on, ani ja. Potrzebuje pan lepszych referencji? – uśmiechnęłam się.
Ciekawe, co powie Andrzej. Jak wybrnie z tej pułapki? Zanim Andrzej przeszedł na emeryturę, oprócz juniorów pod opieką miałam już kilku płacących klientów. Tak się wszystko dobrze ułożyło, że moja kariera nabrała rozpędu dokładnie wtedy, gdy kariera Andrzeja się skończyła. Wzięłam pod opiekę piętnastoletnią nadzieję lekkiej atletyki. Asia miała doskonałe wyniki na treningach, ale jej starty kończyły się dotkliwymi porażkami. Podejrzewam, że oprócz mojej pracy trochę było w tym szczęścia i przypadku, ale po trzech miesiącach pracy ze mną Asia została mistrzynią Polski w swojej kategorii wiekowej i chwilę później wicemistrzynią Europy.
Po kraju poszła fama o pewnej psycholog czarodziejce
Propozycje pracy z młodzieżą posypały się z całej Polski. Był taki moment, że moje dzieci widywały mnie rzadziej, niż tatę w szczytowym momencie jego kariery. Za to Andrzej świetnie sobie poradził jako pan domu. Jego repertuar kulinarny znacznie się poszerzył od czasów, gdy umiał gotować tylko spaghetti. Ku zadowoleniu wszystkich mam został też skarbnikiem rady rodziców. A odkąd nauczył się robić warkocz dobierany, moja córka nie pozwala mi już dotykać się do swojej fryzury.
– Mama, zostaw, to jest męska robota – powtarza za każdym razem z poważną miną i ucieka do ojca.
Przystopowałam z pracą. Mogę sobie na to pozwolić. Mam taką renomę, że trenerzy przywożą podopiecznych do mnie. Andrzej prowadzi osiedlowy klub siatkarski dla dzieciaków. Trochę mu pomagam. Gwiazdą jest tam Sebastian. Już interesują się nim trenerzy młodzieżowych reprezentacji. Ostatnio nasz syn przy kolacji zamyślił się i nagle zapytał.
– Tato. A ty bardzo tęsknisz do czasów, jak byłeś zawodnikiem? I nie musiałeś prać ani gotować? Przecież pamiętam, że kiedyś mama to robiła.
Zapadła cisza. Zastanawiałam, co powie Andrzej. Jak wybrnie z tej pułapki? Mój mąż długo się zastanawiał. Wiedział, że tylko udaję, że bardzo mnie wciągnęło krojenie ciasta.
– Wiesz, synku, jak człowiek jest dzieckiem, to chciałby być dorosły. Potem marzy czasem, żeby znowu wrócić do szkoły. Młodzi marzą o emeryturze, starzy daliby wszystko, żeby móc pochodzić znowu do biura czy fabryki. Prawda jest taka, że każdy etap życia może dać ci szczęście, jak się postarasz. Czy tęsknię? Jasne. Czy oddałbym moje życie z wami, byle wrócić? Nigdy. A teraz idź się pobawić kolejką, bo chcę, żebyś jeszcze trochę pobył dzieckiem i przestał mi zadawać takie trudne pytania, gówniarzu!
Andrzej zerwał się zza stołu i zaczął gonić piszczącego Sebastiana. Po chwili na plecy wskoczyła mu Miśka i cała trójka zniknęła w głębi domu. Pomyślałam, że ja również nie zamieniłabym się z nikim na moje życie. Na żaden jego kawałek.
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Rok mieszkałam z teściami. Teściowa wtrącała się we wszystko
Znaliśmy się 2 lata, ale on nie chciał przedstawić mnie rodzinie
Być kochanką to jak żywić się resztkami i odpadkami z cudzego stołu