„Mój facet wylicza każdą wydaną na mnie złotówkę. Powiedział mi, że chciałyśmy równouprawnienia to mamy za swoje”

Kobieta, kórej facet jest sknerą fot. Adobe Stock
/ 27.11.2020 17:35
Kobieta, kórej facet jest sknerą fot. Adobe Stock

W przeszłości role kobiece i role męskie były jasno określone. Kobieta zajmowała się domem i dziećmi, do mężczyzny należało zapewnienie rodzinie bezpieczeństwa, również finansowego. Mam wrażenie, że od tego czasu wszystko bardzo się pogmatwało.

Pamiętam opowieści mamy o jej pierwszych randkach: o zaproszeniach na kawę czy do kina, o szarmanckim zachowaniu mojego ojca, gdy przepuszczał ją w drzwiach, pomagał zdjąć płaszcz czy przysuwał jej krzesło do stołu, kiedy usiadła. Nie do pomyślenia było wtedy, aby miała za siebie płacić. Ojcu honor by na to nie pozwolił.

W czasach moich pierwszych randek takie postępowanie należało już dawno do przeszłości. Nie mówię, zdarzali się czasem dżentelmeni, jednak był to rzadko spotykany typ mężczyzny. Ale ja długo nie zwracałam na to uwagi. Kiedy coś staje się powszechne, zaczyna być postrzegane jako normalne.
Na trzecim roku studiów zapisałam się na zajęcia z myśli feministycznej. Nasza pani profesor często podkreślała, że niezależność finansowa kobiety jest podstawą emancypacji.
– Pamiętajcie, że kiedy mężczyzna płaci, to również wymaga. Nic nie ma za darmo – mówiła. – Niesłusznie uważa się, że skoro kobieta nie musi troszczyć się o pieniądze, jest to jej przywilej. Tymczasem pieniądze, które mężczyźni na nas wydają, są symbolem męskiej władzy nad nami i naszego zniewolenia– podsumowała.

„Dużo w tym racji” – pomyślałam i nie przejęłam się zbytnio, kiedy Rafał zaprosił mnie do kina, a ja nie dość, że musiałam płacić za siebie, to dołożyłam także do jego biletu. No ale nie chciałam przecież być zniewolona, prawda?

Rafał studiował informatykę na tym samym uniwersytecie co ja. Spotykaliśmy się często na kampusie, poza tym mieliśmy wspólnych znajomych. On był na ostatnim roku, więc z racji niewielkiej liczby zajęć już pracował w pełnym wymiarze godzin. Jako programista miał całkiem dobrą pensję. Kiedy ja tłoczyłam się z koleżankami w akademiku, on wynajmował mieszkanie w centrum miasta. Imponowało mi to. Chodziliśmy na imprezy i do pubu, korzystaliśmy z różnego rodzaju rozrywek, szczególnie lubiliśmy grę w bilard i kręgle. Po paru miesiącach zaczęło mi się jednak wydawać, że coś jest nie do końca tak, jak trzeba. Wpadłam na to w dniu swoich urodzin, kiedy to dostałam od niego buziaka, i... tyle. Kiedy zwróciłam mu uwagę, że mógłby choć jakiś kwiatek przynieść, spojrzał na mnie z oburzeniem i powiedział:
– Daj spokój, po co wydawać 8 złotych na różę, która zaraz zwiędnie? Przecież i tak liczy się moje uczucie do ciebie.

Nie byłam przekonana. Uświadomiłam sobie nagle, że jesteśmy razem już prawie rok, a ja nigdy nic od niego nie dostałam. Nie chodziło mi o jakieś diamenty czy nie wiadomo co, ale chociaż jakiś kwiatek – ot, mały gest, dowód, że mu na mnie zależy. Z wypadami na miasto było tak samo. Zwykle płaciliśmy na pół, często też ja płaciłam za nas dwoje, bo on akurat zapomniał portfela albo po prostu „nie miał kasy”.
– I nigdy nie zaprosił cię nawet na głupie lody? Niewiarygodne! – dziwiła się moja przyjaciółka, Małgosia.
– Zaprosił, owszem – odpowiadałam z przekąsem.– Ale za nie nie zapłacił. Ja zawsze płacę za siebie.
– No no... to prawdziwa feministka z ciebie – zaśmiała się Gośka.
– To nie jest śmieszne – skrzywiłam się.
– Nie robię z płacenia wielkiego problemu, bo uważam, że to obciach. Ile razy płaciłam za niego i nawet nie pisnęłam, żeby mi oddał. To dla mnie normalne. Sęk w tym że on mnie rozlicza z każdej złotówki, rozumiesz?
– Jak to?
– Weźmy na przykład taką sytuację. Byliśmy w supermarkecie. On robił zakupy, bo miała przyjechać jego mama. Wiesz, wielki kosz żarcia za co najmniej dwie stówy... Ja wzięłam sobie soczek za 3 złote, bo mi się pić chciało. Zapłacił za wszystko kartą, a potem kazał mi oddać za sok.
– Żartujesz...
Gosia poradziła mi porozmawiać na ten temat z Rafałem. Na spokojnie, bez pretensji – powiedzieć, co mi leży na sercu. Nie wiedziała jednak, że robiłam to już wielokrotnie. Za każdym razem słyszałam w odpowiedzi, że jestem materialistką.

Kiedyś zaprosił mnie do siebie. Byłam pewna, że szykuje jakąś niespodziankę, romantyczną kolację lub coś w tym stylu. Mój chłopak przywitał mnie z piwem w ręku oraz świecącą pustkami lodówką. Wściekłam się.
– Zapraszasz mnie i nie masz nawet piętki chleba w domu?– fuknęłam.
– O co ci chodzi? – zamrugał oczami
– Przecież powiedziałem ci, że napijemy się piwa u mnie. A... gdzie twoje piwo?
Myślałam, że mnie szlag trafi. Jak on śmie się tak zachowywać? To już nawet nie chodzi o pieniądze, ale
o zwykłą przyzwoitość.

Rafał przyjeżdżał do mnie prawie codziennie po pracy. Stałam przy małej kuchence w rogu mojego pokoju i gotowałam mu obiadki. Lubił wykwintne dania, a produkty kosztowały. Nie pomyślał, że jestem tylko biedną studentką psychologii, utrzymującą się z pieniędzy przysyłanych przez rodziców. A może pomyślał, tylko mnie z premedytacją wykorzystywał? Pamiętam, że kiedyś, podczas jednej z wielu naszych rozmów o kasie, usłyszałam od niego wprost:
Przecież chciałyście równouprawnienia.

W nosie miałam takie równouprawnienie. Jak wiadomo, nic nie jest tylko czarne albo białe. Pominąwszy skąpstwo, Rafał był całkiem przyzwoitym facetem. Zawsze mnie wspierał, był przy mnie w trudnych chwilach, prawił komplementy, tak że czułam się piękna i doceniona. Kiedyś, gdy zwichnęłam nogę na schodach, zwolnił się z pracy i siedział ze mną cały dzień. Czyli nie był taki do końca okropny. Postanowiłam więc ratować ten związek za pomocą małej intrygi.

„Musi poczuć na własnej skórze, że to, co robi, nie jest w porządku” – pomyślałam. Skończyły się domowe obiadki i dogadzanie. Kiedy przychodził do mnie po pracy głodny jak wilk, czekało na niego to samo, co zawsze czekało na mnie: pusta lodówka.
– Wiesz, kochanie, przechodzę na dietę, więc teraz będziesz musiał zacząć sam sobie gotować. Chyba że lubisz kiełki...
Oczywiście nie było żadnej diety. Na czas jego odwiedzin przekazywałam moje jedzenie na przechowanie współlokatorce. Może to i było drastyczne, ale dzięki temu Rafał wreszcie zaczął kupować jedzenie. Sama rozliczałam go z każdego drobiazgu, kiedy robiliśmy zakupy wspólnie, a gdy szliśmy na obiad do restauracji, ostentacyjnie wręczałam kelnerce należność za swoją część rachunku.

Rafał uwielbiał kabarety. W marcu miała występować w naszym mieście jego ulubiona grupa. Dużo wcześniej zarezerwowaliśmy bilety i od dawna wiadomo było, że w piątkowy wieczór idziemy na kabaret. Wcześniej tego samego dnia wybrałam się z Rafałem do miasta, bo musiał kupić jakieś części do komputera... Muszę przyznać, że byłam w szoku, kiedy zobaczyłam, ile kosztują takie rzeczy. Rafał wydał bardzo dużo pieniędzy.

Wieczorem, kiedy staliśmy już w kolejce do kasy biletowej, rzucił od niechcenia:
– Wiesz, wydałem dziś całą gotówkę.
– Uhm – mruknęłam w odpowiedzi bez cienia zainteresowania.
– A kartę zostawiłem na stole w kuchni... – kontynuował niezrażony.
Wiedziałam, do czego zmierza. Zaszalał z zakupami, nie patrząc na to, czy mu coś zostanie, bo wiedział, że w razie czego zapłacę za jego bilet. To było dla niego oczywiste.
– Biedaku mój, straszna szkoda – westchnęłam z udawanym współczuciem. – Tak bardzo chciałeś zobaczyć ten występ...
Trzeba było zobaczyć minę Rafała w tamtym momencie. Na jego twarzy zagościła mieszanina zaskoczenia z autentycznym przerażeniem. Do dziś wspominam to ze śmiechem.
– Jak to?! – prawie krzyknął. – Chcesz mi powiedzieć, że nie pożyczysz mi tych kilkudziesięciu złotych?!
– Ależ, kochanie, chętnie bym ci pożyczyła, ale nie mam. Wiesz dobrze, że nie pracuję i ostatnio cienko u mnie z pieniędzmi. Ledwo wysupłałam coś na własny bilet. Ale nie martw się, może zdążysz jeszcze podjechać do domu po swoją kartę.

Nie zdążył podjechać po kartę. Nawet nie próbował, bo występ miał zacząć się za 15 minut, a na ulicach były o tej porze straszne korki. Dąsał się na mnie przez kolejne kilka dni, jakby to była moja wina, że nie wziął pieniędzy na występ swojego ulubionego kabaretu.

Jednak od tej pory coś się zmieniło. Jakby Rafał zaczynał wreszcie rozumieć to, co usiłowałam mu wielokrotnie powiedzieć wprost. Przestał rozliczać się ze mną co do grosza i witać mnie za każdym razem pustą lodówką. Na urodziny i rocznice dostaję zawsze drobny upominek lub kwiatek, a czasem nawet, ot, tak sobie, bez okazji zaprasza mnie do kina lub na kolację. I teraz już wiem, że aby nauczyć czegoś swego mężczyznę, trzeba przejść od słów do czynów. Bo tylko to do niego dotrze.

Przeczytaj więcej prawdziwych historii:W życiu nie pomyślałabym, ze mój mąż mnie zdradzi. Po 5 latach małżeństwa zabrał się za... moją siostrę!Dawał mi 200 zł na miesiąc, a nasze wspólne pieniądze wydawał na kochankęZostawiłem żonę  dla stażystki. Dopiero teraz widzę, jaki byłem głupi


 

Redakcja poleca

REKLAMA