Wyszłam za mąż w wieku 30 lat. Wcześniej zajmowałam się chorą mamą i ojcem. Nadawałam się do tego, bo jestem pielęgniarką. Kochałam rodziców, więc to, że mogę im być pomocna, dawało mi wiele radości.
Po śmierci rodziców poczułam się niepotrzebna
Po ich śmierci jedna z moich koleżanek ze szkoły pielęgniarskiej zadzwoniła do mnie i zaproponowała mi pracę.
– Zwolniło się miejsce u nas na oddziale geriatrycznym. Powiedziałam przełożonej, że przez kilka lat zajmowałaś się starszymi ludźmi i na pewno dasz sobie radę.
I tak oto zaczęłam pracować w naszym szpitalu wojewódzkim. Zarobki mogłyby być nieco wyższe, ale jakoś sobie radziłam. No i trafiłam na świetny oddział.
Lubię pomagać starszym osobom. Wiele z nich zdaje sobie sprawę, że to ich ostatnie tygodnie lub miesiące. Wówczas dobrze jest, gdy obok znajdzie się życzliwa duszyczka.
Tak właśnie nazwała mnie jedna z pacjentek: „Życzliwa duszyczka”. Kobieta nie była umierająca, jednak przeszła poważny zawał. Co dzień w szpitalu zjawiał się jej syn – wysoki, przystojny brunet. Od razu wpadł mi w okno. Chyba i ja mu się spodobałam, bo kiedy przychodził z wizytą do mamy, zawsze zaglądał do pokoju pielęgniarek i pytał o mnie.
Zakochałam się w synu pacjentki, którą się opiekowałam
Pani Alicja najwyraźniej dostrzegła moje oczarowanie jej synem i po wyjściu ze szpitala zaprosiła mnie do siebie do domu na obiad. Raczej unikam tego typu wizyt, żeby nikt mnie nie posądził o jakieś dziwne konszachty z pacjentami.
Lepiej dmuchać na zimne i nie dawać powodów do plotek. Jednak do pani Alicji poszłam z nadzieją, że spotkam Rafała. Nie zawiodłam się. Rok później byliśmy już małżeństwem, a po 9 miesiącach przyszła na świat Justynka.
Oprócz wychowania córeczki do moich obowiązków należało opiekowanie się chorą teściową, ale nie narzekałam.
Mniej więcej wtedy skończyło się szczęście w naszym zawiązku. Najpierw niczego nie zauważyłam. To tak jak z pomnikiem, który co dzień mijamy na ulicy. Nikt nie zauważa, że kamień powoli kruszeje,
a rysy twarzy postaci stojącej na cokole zacierają się i tracą swój kształt. Aż pewnego dnia stajemy zaskoczeni i pytamy, jakim cudem tego nie zauważyliśmy.
Mąż miał własny biznes - ja opiekowałam się teściową
Podobnie było ze mną. Mąż otworzył sklep z akcesoriami samochodowymi. Całe życie o tym marzył i wreszcie, przy moim znaczącym wsparciu finansowym, otworzył własny biznes. Pieniądze dałam mu ze spadku po rodzicach i sprzedaży kawalerki po dziadku. Rafał również włożył w ten interes sporo zaoszczędzonych przez siebie pieniędzy.
Właśnie od chwili otwarcia sklepu w naszym małżeństwie zaczęły się problemy. Mąż przejął domowe finanse. On zarządzał, a ja go słuchałam. Ponieważ biznes zaczął przynosić dochody, mąż stwierdził, że będzie lepiej, jak zajmę się domem, bo nie ma sensu harować za grosze.
Nie powiem, żebym była temu przeciwna. Zwłaszcza że urodziły nam się bliźnięta i czasem nie wiedziałam, w co ręce włożyć.
Zaczął wyliczać mi pieniądze na życie
Zajęta dziećmi, domem, teściową – nie zauważyłam, że mąż zwraca na mnie coraz mniejszą uwagę. Nie zauważyłam też, że chce, abym dokładnie rozliczała się z pieniędzy, które co miesiąc wydzielał mi na życie.
Na początek kładłam to na karb rozwijającej się firmy. Kiedy jednak Rafał otworzył drugi sklep, wiedziałam już, że powodzi nam się całkiem nieźle.
– Jak możesz mnie posądzać o skąpstwo – wybuchnął pewnego dnia, gdy się pożaliłam, że wydzielał mi na dom nędzne grosze. – Ja po prostu liczę moje pieniądze i nie mam zamiaru pozwolić, żeby były tracone na byle co, rozumiesz?
Po raz pierwszy wtedy usłyszałam określenie: „Moje pieniądze”. Wtedy jeszcze tak naprawdę nie zwróciłam na to uwagi. „Moje”, „twoje” – jakie to miało znaczenie? W końcu byliśmy małżeństwem. Nie chciałam kłótni.
Łaskawie dawał mi 200 zł miesięcznie na ciuchy
To ja zawsze dążyłam do zgody. Rafał na coś kręcił nosem, a ja od razu się wycofywałam. W efekcie mąż utwierdził się w przekonaniu, że zawsze ma rację. I tak oto pieniądze stały się głównym punktem zapalnym naszego małżeństwa. Innych nie było, gdyż mąż przestał zwracać na mnie uwagę, zarówno w ciągu dnia, jak i w nocy.
To prawda, że rozpieszczał dzieci. No i nadal zachowywał pozory. Na przykład często podkreślał, że lubi, gdy ładnie wyglądam. Dlatego co miesiąc dawał mi 200 złotych, żebym coś sobie kupiła.
Bądźmy szczerzy, za 200 złotych można kupić niewiele. Kiedy zatem pewnego dnia powiedziałam, że chcę kupić sobie solidniejszy płaszcz, to wyjął z portfela pieniądze, ale przez następne trzy miesiące nie dostawałam pieniędzy na „ładny wygląd”.
Weszło też u nas w zwyczaj, że co sobota siadałam z Rafałem do stołu i dawałam mu wszystkie rachunki z tygodniowych zakupów. On zawsze dokładnie je przeglądał, sumował i niestety komentował.
– Stale cię proszę, żebyś robiła zakupy kartą – mówił. – Wtedy codziennie będę wiedział, na co poszły moje pieniądze.
– No to idź na bazar, kup trzy kilo ziemniaków, owoce i warzywa i zapłać za wszystko kartą – tłumaczyłam. – Wyśmieją cię, bo tam nikt nie ma czytników.
– Ten proszek do prania kupiłaś za 24 złote, gdy w internecie widziałem wagowo taki sam za 18 złotych – narzekał.
– Więc wypierz w tym za 18 tyle co ja w tym za 24 – denerwowałam się. – Czasami śmieci nie warto kupować, a tamten proszek to w większości piasek, który nadaje się tylko do kosza!
Postanowiłam wreszcie wrócić do pracy
Rafała to jednak nie przekonywało. Co chwilę wybuchały awantury, że tracę na mieście jego pieniądze. Zaczynałam mieć tego dość. Kiedy więc dzieci poszły do szkoły, postanowiłam wrócić do pracy. No i w domu zaczęło się drobne piekło.
Nieustannie słyszałam, że w najważniejszym okresie dla dzieci (weszły wtedy w wiek dojrzewania) ja je porzucam, że dom już mnie nie interesuje i przewróciło mi się w głowie. No i co ludzie powiedzą, gdy jego żona zacznie pracować.
– Chcesz mieć jakieś pieniądze dla siebie? – spytał pewnego dnia Rafał. – W porządku, ja to rozumiem. Dlatego do pieniędzy na „ładny wygląd” będę ci co miesiąc dorzucał 100 złotych. Pasuje?
Powiedziałam, żeby się wypchał swoją jaśniepańską dobrocią. Kłótnia była taka, że aż mamusia Rafała wyszła ze swojego pokoju i powiedziała, że nie słyszy, co gadają w telewizji, natomiast całe miasteczko z pewnością już wie, co się u nas dzieje.
Rafał miał kochankę, od początku mnie oszukiwał
Tydzień później pewna „życzliwa duszyczka” przysłała mi zdjęcie zrobione komórką, jak mąż wychodzi z jakiegoś domu. Z informacji pod zdjęciem dowiedziałam się, że Rafał od początku naszego małżeństwa ma kochankę. Swoją prawdziwą miłość.
Jednak hipochondryczna i apodyktyczna matka zmusiła go, żeby to właśnie ze mną się ożenił. Dzięki temu stale miała przy sobie darmową pielęgniarkę. Przeżyłam straszny szok. Ja przecież mimo wszystko kochałam Rafała. I byłam przekonana, że jestem i dla niego, i dla teściowej kimś więcej niż służącą… Niestety, myliłam się. Oboje mnie wykorzystali. To bardzo zabolało…
Wyprowadziłam się do mieszkania po rodzicach
Ale kiedy przepłakałam już swoje nieszczęście, zacisnęłam zęby. Dosyć tego dobrego! Nie pozwolę się tak traktować! Wyniosłam się z dziećmi do mieszkania po moich rodzicach, które komuś wynajmowałam, a pieniądze oddawałam mężowi. Poszłam do adwokata i założyłam sprawę o rozwód.
Mąż zagroził mi, że jeśli nie wycofam pozwu i nie wrócę z dziećmi jak przykładna i uczciwa żona, to mnie wykończy. Nawet nie chciało mi się go słuchać.
Wzięłam adwokata. Przed sądem mój mąż dowiedział się, że przez 15 lat naszego małżeństwa stosował wobec mnie przemoc ekonomiczną. Ja usłyszałam, że byłam ofiarą, z czego w sumie wcześniej nie zdawałam sobie sprawy.
Zdecydowano też, że cały „jego” majątek będzie podzielony na dwie równe części, między innymi dlatego, że wniosłam połowę kapitału zakładowego, kiedy firma była tworzona.
– Ale przecież to ja rozwinąłem ten interes! To dzięki mnie jest tak dochodowy! – wrzasnął zdenerwowany Rafał.
– To prawda, pan rozwijał firmę – stwierdziła sędzia – ale w tym samym czasie żona dbała o rozwój waszej rodziny. Każde z was wypełniło zatem swoją rolę i każde z was ma prawo do połowy waszego majątku.
Na szczególne zaś potępienie zasługuje przemoc, którą stosował pan wobec osób słabszych i zależnych od siebie.
– Ale ja jej nie tknąłem! – jęknął mąż.
– Wydzielanie pieniędzy to też przemoc! – oznajmiła sędzia. – Z jednej strony nie dzielił się pan ze swoją żoną należną jej częścią majątku, a z drugiej tracił go pan na osobę, która nic do niego nie wniosła.
Wróciłam do zawodu pielęgniarki, choć wcale nie muszę pracować. Ale kocham to, co robię, i uczę swoje dzieci, aby nigdy nie oceniały innych na podstawie tego, ile kto ma. Nie chcę, by pieniądze przesłoniły im to, co jest w życiu naprawdę ważne.
Czytaj także:„Na studiach mieli mnie za bohatera, bo zagrałem na nosie komunistycznej władzy. Zrobiłem to... z miłości”„Miałam męża, ale po latach spotkałam miłość z młodości. Zdradziłam ślubnego i zaszłam w ciążę, czekałam na to całe życie”„Wszyscy dręczyli Ulę, bo była biedniejsza i odstawała. Mogłem ją bronić, ale byłem tchórzem. A ona i tak mnie chciała”