„Mój facet to wieczny chłopiec. Stracił firmę, a wmawia mi, że będzie dobrze. Nie mam już sił”

Para z problemami fot. iStock by GettyImages, Giuseppe Lombardo
„Weszłam w ten związek z rozsądku. Po prostu go lubiłam i dobrze się razem bawiliśmy. Jacek roztaczał przede mną wizje świetlanej przyszłości, ale nie miał na to żadnego planu. Ja nie wiem, jak on sobie wyobraża naszą przyszłość”.
/ 29.09.2023 10:30
Para z problemami fot. iStock by GettyImages, Giuseppe Lombardo

Z Jackiem znaliśmy się od szkoły podstawowej. Oczywiście, nie było wtedy mowy o relacjach damsko-męskich: z chłopaków w tym wieku niewiele jest pożytku. Potem rozjechaliśmy się do szkół średnich i straciliśmy się z oczu. Na studiach zapomniałam o jego istnieniu.

Kiedy los ponownie nas ze sobą zetknął, byliśmy dojrzałymi ludźmi. Ja lizałam rany po kolejnym rozstaniu, on planował wyprowadzkę z miasta.

– Niedaleko wprawdzie – opowiadał z ożywieniem. – Do domu dziadków, który postanowiłem wyremontować. Zamierzam trzymać parę kurek, założę ogród… Pomyśl tylko, codziennie świeże warzywa. Samo zdrowie!

Zazdrościłam mu tego zapału. Zazdrościłam pomysłu na życie, bo ja akurat nie miałam żadnego. Dryfowałam bezwolnie, biorąc, co ześle los. Do tej pory zsyłał same rozczarowania. Weźmy facetów: każdy okazywał się po jakimś czasie zwykłym chamem albo wymoczkiem, czekającym na mamusię, która uporządkuje jego życie.

Jacek był niezastąpiony

Jacek był inny, nieszablonowy, pełen młodzieńczych ideałów. Zarażał entuzjazmem i pogodą ducha, a przede wszystkim wiarą w realizację marzeń. W jego towarzystwie odzyskiwałam chęć do życia.

W tym czasie nie szukałam partnera lecz przyjaciela, i w tej roli Jacek doskonale się sprawdzał. Umiał słuchać, był taktowny i delikatny, a tego właśnie potrzebowałam. Wygadać się, wypłakać albo po prostu pośmiać razem z głupkowatej komedii. Jako brat łata, Jacek był niezastąpiony. Zbliżyliśmy się do siebie i po pewnym czasie nastąpiło to, co zwykle następuje w kontaktach między kobietą a mężczyzną.

– A wiesz – wyznał mi, kiedy leżeliśmy wyczerpani po seksualnych zapasach – że już w podstawówce się w tobie podkochiwałem?

– Całe szczęście, że ci przeszło – próbowałam obrócić w żart tę deklarację zwiastującą kłopoty.

– W tym sęk, że nie – powiedział. – Wyjdź za mnie Malwina, co ci szkodzi?

Mogłam się wykpić dowcipem, ale stało się coś dziwnego: pytanie Jacka zaszczepiło we mnie nową ideę.
Dlaczego by nie? – pytałam odbicia w lustrze, kiedy szczotkowałam zęby.

– Może to niegłupi pomysł – myślałam po przebudzeniu. – Nie kocham go, to oczywiste, ale poza tym? Jacek był przystojny, bardziej oczytany niż niejeden z dyplomem magistra, mimo że edukację zakończył na maturze. Doskonale się dogadywaliśmy i przede wszystkim szanował mnie i moje poglądy. Nigdy nie czułam się skrępowana w jego towarzystwie.

– Ale to jeszcze nie miłość – powiedziałam na głos. – Facet zasługuje na uczciwe traktowanie, a ty go nie kochasz, Malwina.

– Nie szkodzi – powiedział, kiedy w przypływie szczerości wyjawiłam mu prawdę. – Możemy zrezygnować ze ślubu, jeśli cię to niepokoi, ale spróbujmy chociaż pomieszkać razem.

Palenie w piecu stało się moim ulubionym zajęciem…

Jacek finalizował właśnie kwestie prawne dotyczące domku po dziadkach, czyli uzyskał zrzeczenie się prawa własności od wszystkich spadkobierców i stał się jedynym właścicielem. Byłam pod wrażeniem, kiedy pierwszy raz oglądałam nieruchomość. Bardzo ładnie położona, z dala od ruchliwych dróg, blisko lasu i całkiem niedaleko od miasta. Na pierwszy rzut oka, wymarzona lokalizacja, tyle że domek naprawdę wymagał remontu.

– Się zrobi – Jacek jak zwykle tryskał zaraźliwym, choć raczej nieuzasadnionym optymizmem.

– No, nie wiem – powątpiewałam. – Nie znam się na tym, ale jakoś marnie mi ta hacjenda wygląda.

– No, tak – posmutniał trochę Jacek. – Po śmierci babci rodzina zajęła się poszukiwaniem złota, w które dziadek inwestował oszczędności. Nie ufał bankom, a że dość dobrze zarabiał, mógł sobie pozwolić na odłożenie sporej sumki co miesiąc. Co jakiś czas kupował od znajomych numizmatyków złote monety… Z czego się śmiejesz? Sam widziałem te monety, to znaczy, tylko parę sztuk, ale było tego podobno dużo więcej. W każdym razie, nikt z rodziny nie znalazł złota albo się nie przyznał, że znalazł, zrujnowany domek przestał kogokolwiek interesować… Dlatego mogłem wejść w jego posiadanie, ot i cała historia.

Trochę mnie przerażała perspektywa zamieszkania w ruderze, ale z drugiej strony, czyż nie było to romantyczne? Zanim się sprowadziłam, Jacek zdążył doprowadzić do stanu używalności jeden pokój, kuchnię i łazienkę, więc w zasadzie nie było źle. Remont miał przebiegać etapami, ale tak się złożyło, że nigdy nie wyszliśmy poza etap pierwszy.

Najpierw splajtowała firma, którą Jacek prowadził z przyjacielem. Wspólnik okazał się kanciarzem i zniknął razem z firmowymi finansami, zostawiając w zamian długi do spłacenia. Potem była próba założenia nowej firmy. W rezultacie ciągle brakowało środków.

Mimo to, miło wspominam tamte chwile, bo wszystko miało posmak nowości i przygody. Palenie w piecu kuchennym stało się moim ulubionym zajęciem i awansowało do mistycznego wręcz przeżycia.

Z zachwytem obserwowałam także cud przeistaczania się małego nasionka, które wrzucałam w ciepłą ziemię na grządce, w prawdziwą rzodkiewkę, cebulę czy rozłożyste krzaki ogórków. Ja, dziecko betonowych blokowisk, odkrywałam świat na nowo.

W kwestii romantyzmu, życie z Jackiem mnie nie zawiodło, ale stopniowo zaczynałam dostrzegać niedogodności związane z marnymi środkami finansowymi. Pracowaliśmy oboje i nie brakowało na bieżące wydatki, ale perspektywy rozwoju pozostawały wciąż w sferze marzeń. Jackowi to nie spędzało snu z powiek, a mnie, o dziwo, zaczynało stresować.

Pojawiła się pierwsza rysa w naszym związku. Póki co, niewielka, cienka jak włos, ale jednak była. Poza tym układało nam się nieźle. Pomysł z małżeństwem tkwił nadal w zawieszeniu i byłabym ostatnią, która wróci do tematu. Po co ulepszać coś, co dobrze funkcjonuje? Nie przewidziałam jednego, ciąży.

– Juhu! – krzyknął zachwycony nowiną Jacek. – Tego nam było trzeba do pełnego szczęścia.

Złapał mnie wpół i okręcił wokoło. Niby fajnie, ale jakoś mi nie było wesoło. Życie zaczynało robić się śmiertelnie poważne.

– A to niby czemu? – protestował Jacek. – Moim zdaniem, zabawa dopiero się zaczyna – krzyknął.

I tak odkryłam, co mnie niepokoiło w naszym związku: Jacek był wiecznym chłopcem, pełnym nowych pomysłów, skorym do zabawy i ryzyka. Jako przyjaciel sprawdzał się znakomicie, ale zostanie ojcem to już nie zabawa, to odpowiedzialność.

Muszę go sprawdzić

– Masz rację – przytaknęła Dagmara, jedyna przyjaciółka, jaką miałam. – Jackowi wszystko przychodzi zbyt łatwo. Postaw go przed konkretnym zadaniem, wymagającym więcej trudu niż jazda na rowerze, a zobaczysz, na ile wyrzeczeń będzie go stać. Niech to będzie próbnik jego uczuć.

Tak, też mi się zdawało, że temu facetowi wszystko przychodzi bez trudu. A jeżeli nie przychodzi, to znaczy, że nie jest godne posiadania. Dom, mimo iż zaniedbany, praktycznie dostał w prezencie od rodziny. Jeżeli myśli, że ja jestem prezentem od losu, to się myli.

– Teraz nie mamy wyjścia – powiedział, klękając przede mną. – Wyjdź za mnie, Malwina. Sformalizujmy nasz związek, zanim urodzi się mały bękarcik.

Ten zawsze znajdzie powód do żartów!

– Dach przecieka – powiedziałam. – Chcesz położyć dziecko pod zagrzybioną plamą na suficie?

– Zrobi się – machnął ręką i dodał ni z gruszki, ni z pietruszki – Kocham cię.

– Mieszkamy ze sobą od trzech lat – zauważyłam. – I co roku powtarzasz tę samą zwrotkę. Dach, to są koszty, Jacku, a my nie śmierdzimy groszem. Okej, wyjdę za ciebie. Weźmiemy ślub, kiedy na naszym dachu zostanie położona ostatnia błyszcząca nowością dachówka. Co ty na to?

Robiliśmy już kiedyś wstępną wycenę dachu i kwota, jaka wyszła, była daleko poza naszymi możliwościami finansowymi, więc liczyłam na to, że propozycja ślubu długo nie padnie po raz kolejny.

– Okej – beztrosko stwierdził Jacek.

– Trzymam cię za słowo… I jeszcze jedno, Malwinko. Nigdy nie powiedziałaś, że mnie kochasz. Zakładam, że tak, ale fajnie by było usłyszeć jakąś deklarację.

Czy mogłam traktować poważnie takiego kandydata?

Wzruszyłam ramionami. On nie miał problemu z deklaracjami, tylko termin realizacji nigdy nie był ustalony.

Jeżeli myślicie, że po zapewnieniu dotyczącym remontu dachu mój partner podjął pracę na drugi etat albo zasuwał w weekendy, by realizować złożoną obietnicę, to pobudka – nic takiego nie zaszło. W jego życiu nic się nie zmieniło. Ciągle miał czas na rekreację, głupie pomysły i snucie wielkich planów. Stan konta od tego, niestety, się nie zmieniał, a jeśli już, to na gorsze.

Czy mogłam traktować poważnie takiego kandydata na męża i to wtedy, kiedy nasza rodzina miała się powiększyć?

Chyba go kochałam, bo przecież nie wytrzymałabym tak długo z kimś zupełnie obojętnym, ale faktycznie miałam problem, by to uzewnętrznić. Widocznie ze mną też jest coś nie tak…

Moje nastroje wahały się między czarną rozpaczą a radością i za cholerę nie mogłam ich wypośrodkować. Do tego doszedł pies, którego Jacek przyprowadził w pewien deszczowy dzień.

– Patrz, jaki biedak – powiedział, wpuszczając zabłoconego po pas kundla na świeżo wytartą podłogę. – Nie mogłem go zostawić samego.

Tam, gdzie rósł mój krzak róży, ziała potworna dziura

Pies rzeczywiście spragniony był ludzkiego zainteresowania i pieszczot, ale jeśli chodzi o mnie, to źle trafił.
Nie miałam dobrego nastoju, jak coraz częściej ostatnio.

– Chyba zwariowałeś, przyprowadzając bezpańskiego, zapchlonego kundla – powiedziałam. – Zapomniałeś, że noszę twoje dziecko w brzuchu? Sądzisz, że te wszystkie insekty, drobnoustroje, bakterie i cholera wie, co jeszcze, dobrze mi teraz zrobią?

Jezu, ależ ze mnie wychodzi czasami zołza. Sama siebie zadziwiam.

– Chyba nie każesz mi go wyrzucić? – Jacek opiekuńczym gestem objął zabłoconego zwierzaka. – Spójrz na tego poczciwinę!

– Wyrzucić, od razu wyrzucić – gderałam ze złością. – Możesz go ulokować w szopie. To chyba całkiem dobre lokum, nie? Jak już go odpchlisz i odrobaczysz, możecie negocjować kąt w kuchni…

– Jesteś aniołem – Jacek objął mnie i pocałował. – Chodź, Pasztet, idziemy zrobić ci jakieś legowisko.

Pasztet, co to za imię?

Psu się jednak chyba podobało, bo zamerdał przyjaźnie ogonem i wybiegł za Jackiem, a ja zostałam zawstydzona niezasłużonym komplementem. Co też ze mnie za anioł, chyba zagłady! Ciąża wydobywała ze mnie złe moce, których dotąd nie byłam świadoma i naprawdę powinnam była się pilnować.

Pies został z nami, a Jacek, o dziwo, dotrzymał słowa i doprowadził zwierzę do „stanu używalności”, czyli wykąpał go i odrobaczył. Na szyję, zamiast obroży, założył Pasztetowi czerwoną bandanę i niezmiernie się cieszył, że zyskał czworonożnego przyjaciela.

Ja cieszyłam się mniej, a bywały dni, że witalność Paszteta doprowadzała mnie do szału. Jego ciągłe zabieganie o uwagę, wariackie biegi po świeżo skopanym ogródku, opieranie się brudnymi łapami o wszystko co czyste, no i mania kopania dziur. Całe podwórko było zryte jak Dolina Królów w Egipcie. Zapomnij o wypieszczonym trawniczku.

– W sumie to dobrze, bo nie znosiłem go kosić – Jacek, jak zawsze, znalazł plusy w beznadziejnej sytuacji.
Złoty chłopiec, daję słowo. Nie imały się go żadne kłopoty, a jeżeli już się pojawiały, omijał je szerokim łukiem.

Zbliżał się koniec trzeciego miesiąca ciąży, a ja już byłam wrakiem, przynajmniej, jeśli chodzi o psychikę. Która kobieta zniesie widok jakichś dziwnych wybroczyn, plam i przebarwień na swojej twarzy? Ja co rano, spoglądając w lustro, dostrzegałam nowe cuda. Cholerna orgia barw, na czole, policzkach, szyi.

Wyglądałam jak pieprzona zorza polarna, a czekały mnie jeszcze dwa trymestry!

Zmieniam się w jakieś monstrum – powiedziałam swojemu odbiciu w lustrze i rozryczałam się.

Klapnęłam na podłogę i płakałam jak dziecko. Dobrą godzinę zajęło mi uspokojenie się na tyle, by się podnieść i próbować dalej żyć.

Postanowiłam wyjść do ogrodu i zrelaksować się przy różach. Zaczynałam właśnie przygodę z uprawą tych roślin i byłam dumna z każdego nowego krzaka, który udało się zdobyć. Dwa rzadkie egzemplarze zasadziłam na tyłach szopki i pierwsze kroki skierowałam właśnie tam. Otworzyłam furtkę w ogrodzeniu chroniącym uprawy przed Pasztetem i kurami, i mało nie zemdlałam. W miejscu, gdzie rósł krzak róży, ziała ogromna dziura, a połamana i zwiędła roślina leżała obok. Poznałam dzieło Paszteta, chodź jego samego nie było w pobliżu.

Tego już było za dużo!

Znowu zaniosłam się histerycznym płaczem i pokonana przeciwnościami losu, wróciłam do domu. Rzuciłam się na łóżko, gdzie spędziłam resztę dnia. Kiedy Jacek wrócił z pracy, byłam już lodowato spokojna.

– Odchodzę – powiedziałam. – Chyba że pies odejdzie pierwszy. Wybieraj: ja albo on.

– Co się właściwie stało, Malwina?– spytał przestraszony.

Wskazałam kierunek palcem, a Jacek wybiegł. Minęło z piętnaście minut, a wciąż nie wracał. Pewnie zajął się zabawą ze swoim czworonożnym kumplem, pomyślałam złośliwie i już chciałam wyjść, by to sprawdzić, kiedy stanął w drzwiach, uśmiechając się głupkowato.

– No i czego rżysz?! – wybuchnęłam. – Tak ci wesoło?

Skinął głową i wyciągnął zza pleców jakiś słoik. Miałam ochotę walnąć go nim w głowę.

– Zobacz tylko – powiedział, wysypując zawartość szklanego naczynia na stół.

– Pasztet znalazł złoto dziadka.

Dopiął swego, pobraliśmy się, a potem urodziłam córkę

Rzeczywiście, na drewniany blat wysypały się złote i srebrne monety: ruble, dolary, marki i nie mam pojęcia, co jeszcze. Kupka była na tyle duża, bym zapomniała o swoim nieszczęściu.

No to mamy pieniądze na nowy dach – powiedział Jacek i objął mnie ramieniem. – Teraz już nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy się pobrali…

Dopiął swego. Pobraliśmy się, potem zrobiliśmy remont, a jeszcze później urodziłam piękną, zdrową córeczkę. Plamy i wypryski zniknęły z mojej skóry i świat znowu zrobił się piękniejszy.

Nasze małżeństwo, mimo wcześniejszych obaw, ma się całkiem dobrze, choć minęło dobrych pięć lat. Pasztet trochę się zestarzał i woli wylegiwać się na kanapie przed telewizorem, niż ganiać po podwórku, a mnie, o dziwo, wcale nie bulwersuje ten widok. Jestem szczęśliwa.

A Jacek? Jacek jest dzieckiem fortuny, trzeba się z tym pogodzić.

Czytaj także:
„Była nie powiedziała mi, że jest w ciąży, bo jej zdaniem nie byłem godny zostać ojcem. Co za wyrachowana kreatura”
„Siostra wyszła za mąż za faceta bez serca. Nie wiem, co by było, gdyby któregoś dnia nie zniknął bez śladu”
„Mój mąż uwodził kobiety, pozbawiał je dachu nad głową i zostawiał z pustym kontem. Dla kasy był zdolny do wszystkiego”

Redakcja poleca

REKLAMA