„Mój facet funduje mi emocjonalny rollercoaster. Raz obsypuje mnie różami, a za chwilę traktuje jak bezdomnego psa”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, leszekglasner
„Dlaczego ja mam takiego pecha? Najpierw zakochiwali się we mnie nie ci, co powinni. A gdy wreszcie poznałam tego jedynego, wymarzonego, to okazał się zwykłem draniem. Roześmiałam się gorzko do siebie i aż skuliłam w sobie. Rozryczałam się jak małe dziecko”.
/ 10.08.2022 14:30
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, leszekglasner

Trzasnęły drzwi windy, a ja zastygłam w oczekiwaniu. Ciężkie kroki, ktoś szurał powłócząc nogami. To nie on. To sąsiad z mieszkania obok wraca z wieczornego spaceru. Jest chory i prawie nie wychodzi z domu, ale codziennie spaceruje 15 minut z zegarkiem w ręku.

Odetchnęłam głęboko, dopiero teraz czując, że cały czas wstrzymywałam oddech. Nie mam się co łudzić, już dziś nie przyjdzie. Nawet nie zadzwonił. Spojrzałam automatycznie na komórkę, którą prawie cały czas ściskałam w ręku. Wyświetlacz zamigotał wesoło, gdy wcisnęłam przycisk. Nic. Zero wiadomości, zero nieodebranych połączeń. Zresztą, na to i tak nie było szans – przecież nawet do łazienki idę z telefonem!

Odeszłam od drzwi, przy których warowałam jak pies

Usiadłam na krześle i bezmyślnie włączyłam telewizor. Film o miłości, film o zdradzie, film o porzuconej. Ze złością wyłączyłam to pudło i rzuciłam pilota na łóżko. Co za cholerny świat! Czy ja nawet na chwilę nie mogę o nim zapomnieć? Wszystko mi go przypomina, na każdym kroku.

Uprasowana koszula, która czeka na niego na krześle. Butelka wina stojąca samotnie na barku. Mieliśmy ją wypić podczas romantycznej kolacji. Boże, jaka ja jestem naiwna! Przecież już dawno powinnam wiedzieć, że z nim nic nie można zaplanować! Roześmiałam się gorzko do siebie i aż skuliłam w sobie, gdy usłyszałam swój śmiech w pustym mieszkaniu. Rozryczałam się jak małe dziecko.

Dlaczego ja mam takiego pecha? Najpierw zakochiwali się we mnie nie ci, co powinni. A gdy wreszcie poznałam tego jedynego, wymarzonego, to okazał się zwykłem draniem. Chociaż właściwie to nie jest drań. Potrafi być słodki, uprzejmy, czarujący. Tak jak tydzień temu, gdy niespodziewanie przyjechał pod moją firmę.

– Cześć, kochanie, bałem się, że nie zdążę i mi uciekniesz – powiedział, wyskakując z samochodu i całując mnie na powitanie. – Porwę cię do kina. I na pizzę. Co ty na to?

Co ja na to? Skakałabym ze szczęścia nawet, gdyby mi zaproponował grzebanie w złomowisku! I chociaż byłam głodna jak pies, nawet mi do głowy nie przeszło, żeby najpierw zasugerować pizzę, a potem iść do kina. Nie chciałam psuć tego, co było.

Jurek był nieprzewidywalny

Znaliśmy się rok i właściwie tyle samo czasu ze sobą byliśmy. Przynajmniej tak to wyglądało z zewnątrz, i tak chciałam myśleć o naszej dziwnej relacji. Bo czasem nie czułam się jak jego druga połowa, tylko… sama nie wiem. A czasem go po prostu nie było.

Na początku naszego związku ustaliliśmy, a właściwie on ustalił, że nie będziemy ze sobą mieszkać. Chociaż to było zupełnie niepraktyczne, bo ja miałam pokój z kuchnią, a on dwa pokoje. Rozsądniej byłoby przecież jedno mieszkanie wynająć, a w drugim zamieszkać. Ale nie, Jurek stwierdził, że wówczas będziemy na siebie skazani, a lepiej, żeby ten związek był wolny.

– Wiesz, dlaczego ludzie się rozstają? – mówił, wodząc palcem po moim policzku, a ja odpływałam w błogostan. – Bo są ze sobą nie dlatego, że chcą, a dlatego, że muszą. A co, jeśli zapragniesz pobyć czasem sama? Będę cię irytował swoją obecnością, a tego bym chyba nie zniósł.

– W życiu nie będziesz mnie irytował – zaoponowałam słabo, niezdolna do większych protestów. – Nie znudzisz mi się. To niemożliwe.

– Może tak, ale ja będę czuł się pewniej, jeżeli na razie każde z nas zostawi sobie azyl. Co nie znaczy, że nie będziemy u siebie pomieszkiwać – dodał i pocałował mnie namiętnie.

W tym samym tygodniu przywiózł do mnie parę swoich rzeczy. Ja kupiłam nową szczoteczkę do zębów, jego ulubioną kawę i zadbałam, by w lodówce zawsze była śmietanka. Przychodził po pracy, jadł obiad, potem szliśmy do kina albo oglądaliśmy telewizję, przytulając się do siebie. Rano piliśmy kawę i jedliśmy świeże bułeczki, po które leciałam wcześniej do pobliskiej piekarni.

Taka sielanka trwała trzy dni. Czwartego po prostu nie przyszedł. Nie zadzwonił, nic mi nie powiedział, nie odbierał telefonów. Szalałam z niepokoju. Wreszcie o północy nie wytrzymałam, zamówiłam taksówkę i pojechałam do niego. Był zdziwiony.

– Ależ kochanie, przecież mówiłem, że każde z nas musi sobie zostawić kawałek prywatności – przytulał mnie i uspokajał, gdy cała roztrzęsiona wpadłam do jego mieszkania.

– Mogłeś zadzwonić – szlochałam. – Myślałam, że coś ci się stało…

– Mogłem, ale nie lubię takiej kontroli – skrzywił się nieznacznie. – Jak będę do ciebie dzwonił, to gdy raz tego nie zrobię, umrzesz na zawał.

– Ale mogłeś odebrać telefon ode mnie – nie dawałam za wygraną. – Dzwoniłam do ciebie kilka razy!

– Kochanie, nie zapominaj, że jestem muzykiem i pracuję wieczorami – jego głos był już lekko zniecierpliwiony. – A jak wiesz, nie mam etatu. Więc łapię to, co jest. Akurat kumpel zadzwonił, że skrzypek im się rozchorował, a grają na jakimś bankiecie i nie mogą nawalić. Nie miałem czasu na żadne telefony – musiałem odprasować frak i chwilę poćwiczyć.

Obchodzę się z nim jak z jajkiem

Jurek był skrzypkiem, ale zdaje się, niezbyt utalentowanym. Ja co prawda nie umiem tego ocenić, a już na muzyce klasycznej nie znam się w ogóle. Ale skoro nie chcą go nigdzie na stałe zatrudnić, z trudem znajduje nawet pracę jako grajek „do kotleta”, to chyba wirtuoz z niego żaden, prawda? Oczywiście, w życiu mu tego nie powiedziałam wprost ani nawet nie pytałam o jego pracę, bo takie rozmowy zazwyczaj go denerwują.

W ogóle strasznie jest kapryśny i nerwowy. To kolejny powód, dla którego obchodzę się z nim jak z jajkiem. O byle co się wkurza, obraża, wiele rzeczy go drażni. A gdy jest zły, ucieka do siebie i znowu go nie ma. Kiedyś, gdy siedzieliśmy na ławce i przytuleni do siebie podziwialiśmy jesienne barwy drzew, Jurek wyznał, że jest wrażliwy i romantyczny.

– Tak naprawdę, to faceci niechętnie się do tego przyznają. A poza tym powszechnie uważa się, że my nie mamy uczuć – powiedział, schylając się po kasztana. – A tymczasem ja uwielbiam takie scenerie, ciszę, śpiew ptaków. I bardzo wszystko przeżywam. Nie jestem w ogóle odporny na czyjąś krzywdę i cierpienie. 

Akurat! Może i wzruszał się, gdy jakiś pies skomlał albo dziecko płakało w sklepie. Ale gdy ja się denerwowałam, że znowu się nie odzywa, to jakoś go to nie obchodziło. Potrafił zniknąć na kilka dni i nawet nie raczył do mnie zadzwonić i uspokoić, że nic się nie dzieje. Uważał, że on ma prawo dysponować swoim czasem. Ja oczywiście ze wszystkiego musiałam mu się tłumaczyć. A moje łzy go raczej denerwowały niż wzruszały.

– Ależ, myszko, nie maż się – mówił, gdy znowu zranił moje uczucia, a ja po raz kolejny nie wytrzymałam. – Wiesz, że mnie boli, gdy płaczesz.

– To dlaczego znikasz, nie dajesz znaku życia? – łkałam. – Mnie też boli, kiedy tak mnie traktujesz!

– Kochanie, jestem artystą i potrzebuję sporo wolności – to był zawsze jego koronny argument, którego nie potrafiłam niczym zbić.

Justyna, moja przyjaciółka, czasem pytała, dlaczego ciągle z nim jestem.

– Przecież on cię wykończy – tłumaczyła, gdy znowu, szarpana niepewnością, co się z nim dzieje, zjawiłam się u niej na kawie. – Gra ci na nerwach niczym prawdziwy wirtuoz! W tej dziedzinie to on rzeczywiście ma talent, bo ze skrzypcami to sobie średnio radzi – dodała złośliwie.

Justyna sama skończyła konserwatorium, a zatem w przeciwieństwie do mnie, na muzyce się zna.

– Bo ty nie wiesz, jak to jest – broniłam go. – Owszem, ma paskudny zwyczaj nie odzywania się przez kilka dni. Ale gdy jesteśmy razem, jest cudowny! Czuły, kochający...

– Wymagający i marudzący. – przerwała mi. – Co ty w nim widzisz, dziewczyno? Przynajmniej dwa razy w miesiącu płaczesz przez niego.

– Ale za to w pozostałe dni jestem obsypywana kwiatami i czułościami! – zaprotestowałam gwałtownie.

– No, mówię, wirtuoz – Justyna wzruszyła ramionami. – Wie, co robi.

Nie przepadała za Jurkiem i się z tym nie kryła

Wiedziałam, że niczym jej nie przekonam. I właściwie nie wiem, po co do niej chodziłam w chwilach załamania, bo pocieszenia nie miałam co oczekiwać. Ale było wiele racji w tym, co powiedziała. Jurek rzeczywiście często mnie ranił. Może i nieświadomie, ale dobrze wiedział, że martwię się i denerwuję o niego. A gdy wreszcie się pojawiał, a ja, zła i nakręcona, robiłam mu awanturę i groziłam rozstaniem, on zawsze znalazł sposób, by jakoś mnie rozbroić. Przez kilka dni rekompensował mi to, że przez poprzednie wprowadzał w stan stresu.

Tak jak tydzień temu, gdy po dwudniowym milczeniu przyjechał po mnie do pracy. Było kino, pizza, potem upojny wieczór w domu. I aż do wczoraj wszystko się układało. Na tyle wspaniale, że wywietrzały mi z głowy poważne rozmowy.

Bo już od jakiegoś czasu szykuję się, by z nim pogadać. Coś przecież trzeba postanowić, tak dalej być nie może. No, a poza tym… Chciałabym wiedzieć, czy myśli o mnie poważnie. Mój zegar biologiczny tyka. Ale tak mną zamotał, że o dyskusjach nie było mowy.

A dziś znowu się nie odzywa. Nie odbiera telefonu, nie dzwoni. Znowu jestem kłębkiem nerwów. Justyna ma rację – to prawdziwy wirtuoz, a ja pozwalam, by grał mi na nerwach!

Czytaj także:
„I ja, i siostra mamy swoje życie i nie mamy czasu zajmować się rodzicami. Ale żeby od razu pozbawiać nas rodzinnego domu?”
„Randka z Andżeliką była kompletną porażką. Gdy myślałem, że już wszystko stracone, kumpel przysłał mi na pomoc... drona”
„Sąsiadki rozpowiadały tajemnice mojej przyjaciółki. Wredne plotkary z wypiekami na twarzy mówiły o jej życiowych tragediach”

Redakcja poleca

REKLAMA