Mówiły jaskółki, że niedobre są spółki” – powinnam była wziąć sobie do serca to przysłowie jeszcze wtedy, gdy mama czytała mnie i bratu bajki Brzechwy na dobranoc. Ale człowiekowi zawsze się wydaje, że to inaczej działa, gdy w grę wchodzi rodzina. Ta przecież powinna trzymać się razem.
Michał, mój o dwa lata starszy brat, okazał się bardzo pomocny, kiedy moje małżeństwo z Tomkiem rozpadło się z hukiem. Były mąż odchodząc do kochanki, wszystko zostawił na mojej głowie. Nagle spadły na mnie wszelkie obowiązki, nie tylko te, które pełniłam do tej pory, ale również sprawy, o których nie miałam pojęcia, bo zawsze on się nimi zajmował.
Przyznam, że był taki moment, kiedy mnie to wszystko zwyczajnie przerosło. Z lękiem uzmysłowiłam sobie, że brakuje mi i czasu, i siły, by wszystkiemu podołać. Choćby taki drobiazg, że do tej pory ja odwoziłam dzieciaki do przedszkola, a Tomek je stamtąd odbierał. Teraz, żeby zdążyć po maluchy na piątą, musiałabym chyba mieć skrzydła.
Byłam totalnie wyczerpana
Byłam wykończona, ale z pomocą przyjaciółki oraz Michała krok po kroku wszystko sobie układałam. W pewnym momencie brat mnie zapytał, co powiem na to, aby kupić samochód.
– Bardzo by ci się przydał – uznał. – Przecież masz prawo jazdy.
Owszem, miałam, ale nie jeździłam od kilku lat, bo przecież Tomek nigdy by mi nie pozwolił się dotknąć do swojego ukochanego auta! Wychuchany fokus to było coś, co zabrał jako pierwsze przy podziale majątku.
– Poradzisz sobie – pocieszał mnie Michał. – Jazda samochodem to jak jazda na rowerze. Tego się nie zapomina, trzeba tylko poćwiczyć.
Pomógł mi załatwić formalności
I pomógł mi kupić w komisie niedużą corsę. Strasznie się przejmowałam tą transakcją, bo dla mnie te kilkanaście tysięcy złotych to była spora kwota. „A jeszcze ubezpieczenie! Nie mam żadnych zniżek… Pójdzie na to sporo kasy!” – złapałam się za głowę, kiedy to wszystko podliczyłam.
Chciałam wykupić zarówno OC, jak i AC, bo liczyłam się nie tyle z tym, że mi ktoś w samochód wjedzie, ile że mogę mieć wypadek z własnej winy. Nie czułam się przecież pewnie za kółkiem.
– Słuchaj, jest rada na te zniżki… – powiedział tymczasem brat. – Musisz wziąć do spółki kogoś, kto już korzysta z maksymalnych zniżek, wtedy ubezpieczenie będzie tańsze. A po dwóch, trzech latach one przejdą także na ciebie – wyjaśnił mi.
Nie śmiałam go prosić, aby się zgodził udzielić mi swoich zniżek, bo wiedziałam, że to dla niego może być kłopot. W końcu jeśli będę miała stłuczkę, to jemu te zniżki zabiorą, a przecież był świetnym kierowcą. Ale Michał sam mi to zaproponował.
– Jesteś kochany! – rzuciłam się bratu na szyję, myśląc, że naprawdę mi się udał. Prawdziwy starszy brat, który nie opuści siostry w potrzebie.
Corsą jeździło mi się świetnie
Michał pomógł mi ją wybrać bardzo umiejętnie – była zadbana, a jej oryginalny, opalizujący lakier rzucał się w oczy.
– Moje kochane cacko – mówiłam o niej czule.
Czy dlatego skusiła jakiegoś złodzieja, że była taka ładna, czy też wybrał ją przypadkiem? Nie wiem. Kiedy ukradli mi samochód, w pierwszym momencie nie wierzyłam własnym oczom! Byłam pewna, że musiałam go postawić gdzie indziej i biegałam w panice po ulicy, wyrzucając sobie od idiotek. Ale w końcu dotarła do mnie przykra prawda.
– Musisz złożyć zgłoszenie na policję. Mam tam pójść z tobą? – zapytał Michał.
– A mógłbyś? – byłam mu znowu wdzięczna, że się tak przejął.
– Oczywiście.
Brat pomógł mi załatwić wszystkie formalności
– To trochę potrwa, zanim dostaniesz wypłatę z ubezpieczenia. Policja musi bowiem najpierw umorzyć dochodzenie.
– A co? Będą próbowali go szukać? – obudziła się we mnie nadzieja.
– No… wiesz, jak jest. Szanse na odnalezienie auta tak naprawdę są minimalne.
Tymczasem po kilku dniach Michał do mnie zadzwonił.
– Znaleziono twoją corsę! – usłyszałam i aż podskoczyłam z radości.
– Wiedziałam, że się znajdzie! – wykrzyknęłam.
– Niestety, na twoim miejscu bym się tak nie cieszył, bo spowodowało to nowe trudności. Corsa jest rozbita. Policjant powiedział mi, że musiały ją ukraść jakieś dzieciaki, które chciały się tylko przejechać i tuż za miastem rozwaliły się na drzewie. Chyba nic im się nie stało, bo uciekli, porzucając auto.
– Ale da się je naprawić? – zapytałam zdruzgotana tą informacją.
– To oceni rzeczoznawca. Ale na pierwszy rzut oka nie wygląda to dobrze. No i na pewno wydłuży się czas wypłacenia odszkodowania.
Postanowiłam sama tam zadzwonić
Bardzo mnie to wszystko zmartwiło. Znowu nie miałam samochodu, a co gorsza, nie miałam także pieniędzy. Życie, które sobie poukładałam, rozsypało się ponownie jak domek z kart. Mijały kolejne dni i tygodnie, a Michał nie miał dla mnie dobrych wieści.
– Trzymam rękę na pulsie! – zapewniał mnie. – Ale jeszcze nie ma decyzji, czy auto nadaje się na złom, czy do naprawy.
– Cholerni ubezpieczyciele! – klęłam w żywy kamień. – Wszystko zrobią, żeby od człowieka wyciągnąć pieniądze, a jak przychodzi do płacenia, to ich nie ma!
W końcu uznałam, że mój brat jest chyba za grzeczny i zbyt uległy w rozmowach z towarzystwem ubezpieczeniowym i postanowiłam sama ich opieprzyć! Byłam zdesperowana, miałam zamrożone pieniądze, a tymczasem pojawiła się propozycja lepszej pracy, w której potrzebowałam samochodu.
Zadzwoniłam więc na infolinię i po wielu przełączeniach oraz podaniu miliona danych osobowych wreszcie zadałam pytanie o odszkodowanie.
– Zostało wypłacone – padła odpowiedź, której się nie spodziewałam.
– Naprawdę? – ucieszyłam się. – Bo ja jeszcze nie mam tych pieniędzy na koncie… – usprawiedliwiłam swój niemiły przed chwilą ton.
– Sprawdzała pani? Powinny już dawno być. Wypłaciliśmy je miesiąc temu – usłyszałam na to.
„Dlaczego oni mi tego jeszcze nie zaksięgowali?” – zastanawiałam się.
– My nie mamy żadnej oczekującej kwoty! – zdziwiła się pani w banku. – Jest pani pewna, że pieniądze miały przyjść na ten rachunek?
Ano, na ten. Innego przecież nie miałam…
Dla pewności jednak zadzwoniłam do brata. A tymczasem Michał, zamiast dać mi dojść do głosu, kiedy tylko usłyszał, że chodzi o odszkodowanie, przerwał mi dość obcesowym tonem.
– Siostra, jak będą pieniądze, to ci na pewno powiem! Dzwonię do nich prawie codziennie!
I wtedy właśnie zapaliło się w mojej głowie czerwone światełko. Rozłączyłam się i zamarłam, intensywnie myśląc. „Czy to możliwe, aby mnie oszukiwał? Mój własny brat?!” Nie mieściło mi się to w głowie, ale… wiele na to wskazywało!
– Na jakie konto poszły pieniądze? – zadzwoniłam ponownie na infolinię.
– Na to, które pani podała.
– Czyli jakie? Niech mi je pani przeczyta, bo chyba wkradł się błąd – nie dałam się spławić i… po chwili usłyszałam numer konta mojego brata.
– Wpłacono na nie wszystkie pieniądze? – upewniłam się.
– Zgodnie z pani dyspozycją.
Usiłowałam sobie przypomnieć, jak to wszystko się rozegrało
Wszystkie papiery do ubezpieczenia wypełniał Michał, podpisałam mu je in blanco. Wprawdzie spytał mnie o numer mojego konta, ale najwyraźniej wcale go nie wpisał, tylko podał swoje.
– Jesteś straszna świnia! – zadzwoniłam do Michała wściekła. – Kiedy mi oddasz moje pieniądze? Ja ich potrzebuję! Muszę kupić nowe auto!
Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza, po czym Michał stwierdził.
– Słuchaj, na trochę je sobie pożyczyłem… Mam kłopoty finansowe…
– Kłopoty? To trzeba było mi o nich powiedzieć, a nie robić ze mnie idiotkę! – wrzeszczałam. – Potrzebuję kasy, mam widoki na lepszą pracę i…
Głos mi się załamał... To wszystko nie mieściło mi się w głowie. „Jak Michał mógł mnie tak okłamać?!”. W dodatku… kłamie dalej. Mija kolejny miesiąc, a ja nie zobaczyłam swoich pieniędzy. Corsa została zezłomowana i nie mam czym jeździć. A mój brat stara się mnie unikać za wszelką cenę.
Nie wiem, co mam zrobić. Kiedy wpisałam brata jako współwłaściciela samochodu, nie przyszło mi do głowy, że się poczuje, jakby faktycznie nim był. W dodatku przecież podpisałam papiery, że kasa pójdzie na jego konto. Nie mam szans w sądzie i… czy na pewno chcę się sądzić z bratem?
Czytaj także:
„Zrobiłem eksperyment - zamiast iść do łóżka z kochanką, zacząłem z nią rozmawiać. Ale ile można gadać o tipsach?”
„Nigdy nie wierzyłam w horoskopy, lecz ten jeden sprawdził się i odmienił zupełnie moje życie”
„Teściowa zrobiła z mojego domu więzienie. Ubzdurała sobie, że jestem w ciąży i nie opuszczała mnie na krok”