To rodzice chcieli, aby mój brat został lekarzem. On sam marzył o astronomii albo informatyce. A jednak uległ presji starszych; dla świętego spokoju, może z lęku przed przyszłością…
Minęło kilkanaście lat, a ja ciągle widzę sylwetkę brata w drzwiach naszego wspólnego mieszkania. Wahałam się, nie byłam pewna, czy powinnam go zostawić samego, przecież obiecałam rodzicom, że będę go pilnowała. Ale był taki spokojny, uśmiechnięty, żartował.
– No jedź, siostra, jedź, żeby ci miłość życia nie uciekła. W końcu, ile można czekać, nawet święty by nie wytrzymał, a ten twój Kamil chyba święty nie jest, co?
– Na pewno nie taki niewinny jak ty – odgryzłam się.
Ale to były tylko takie przekomarzanki. Leszek nigdy nie komentował tego, co my z Kamilem robimy za zamkniętym drzwiami pokoju, a ja szanowałam wybór Leszka – chciał być sam, trudno. Wstyd się przyznać, ale chwilami byłam zła, że musimy razem mieszkać (po próbie samobójczej nie chcieliśmy go zostawiać samego). Zwyczajnie, jak to zakochana dziewczyna, bałam się, że Kamil nie będzie czekał, że znajdzie sobie inną, taką, która nie będzie musiała dyżurować przy bracie, tylko wyskoczy z nim nad morze albo w góry.
No więc kiedy z Leszkiem już było lepiej (tak nam się wszystkim wydawało), zdecydowałam się wyjechać z Kamilem na dwa dni.
I nigdy sobie tego nie wybaczę
Chociaż może to nie ja powinnam mieć największe wyrzuty sumienia… A Leszek był geniuszem. No, w każdym razie bardzo zdolnym dzieckiem. Szybko zaczął czytać, pisać, już w podstawówce interesowała go astronomia. W szachy ogrywał tatę i wszystkich wujków. Jak nie miał z kim grać, to sam sobie wymyślał sytuacje i je rozwiązywał, tak samo zadania matematyczne.
Całe dnie spędzał nad książkami. Wygrywał wszystkie olimpiady przedmiotowe. Po podstawówce poszedł do najlepszego w mieście liceum, do klasy matematyczno-fizycznej. I to był początek nieszczęść. Połowa jego klasy – niezależnie od zdolności i predyspozycji – chciała iść na medycynę.
Leszka ciągnęło na astronomię, w ostateczności matematykę albo informatykę. To była połowa lat osiemdziesiątych. W szkole stał tylko jeden komputer, a i tak Leszek przy nim spędzał najwięcej czasu.
Dalej wygrywał wszystkie olimpiady, z żadnym przedmiotem nie miał problemów
Nauczyciele nie mogli się go nachwalić, a koledzy uwielbiali, bo w odróżnieniu od innych nigdy nikomu nie odmówił pomocy. Bo ta jego klasa była podzielona. Lepsi – ci co w przyszłości zamierzali być lekarzami, mieli bogatych rodziców, superciuchy i magnetofony – gardzili tymi, którym gorzej się wiodło, albo nie byli dobrzy ze wszystkich przedmiotów. Ten podział był bardzo widoczny.
No i Leszek był w kłopocie, bo jako najlepszy uczeń powinien trzymać z tymi pierwszymi, ale był koleżeński i lgnął do tych drugich. I jego też wszyscy lubili. Niedawno, gdy porządkowałam rzeczy, znalazłam takie zdjęcie: są gdzieś w górach, w schronisku, Leszek pośrodku z gitarą, a wokół niego cała grupa.
Śpiewają pewnie Stachurę, bo brat go uwielbiał. Sam też – o czym mało kto wiedział – pisał wiersze. Pamiętam tę rozmowę, jakby odbyła się wczoraj. Leszek był wtedy w klasie maturalnej. Jakoś tak zaraz na początku roku szkolnego powiedział o tej astronomii.
I wtedy mama chyba po raz pierwszy w życiu na niego krzyknęła
– Ty chyba zwariowałeś! Co to za zawód: astronom?! Co ty jakimś Kopernikiem będziesz? Mowy nie ma. Pójdziesz na medycynę. Lekarz to solidny zawód, cieszy się szacunkiem. Od nikogo nie jesteś zależny, masz pieniądze i zawsze sobie poradzisz.
– Nie interesuje mnie leczenie ludzi. Do tego trzeba mieć powołanie, a ja nie mam – próbował oponować mój brat.
Niestety, z naszą mamą wtedy nie było dyskusji. Zresztą z ojcem też. Oboje pracowali jako umysłowi (tak się wtedy mówiło w odróżnieniu od fizycznych), zarabiali średnio, nie byliśmy krezusami, lecz jakoś się żyło. Na pewno w domu były słodycze. To akurat dla mnie, jako kilkuletniej smarkuli, wtedy było ważne.
Rozmowy o kierunku studiów ciągnęły się przez całe półrocze
Leszek powtarzał, że wolałby na astronomię, a rodzice, że w tych czasach to trzeba mieć zawód, który da pieniądze i poważanie.
– Wszyscy co ambitniejsi z twojej klasy idą na medycynę, to ty też pójdziesz. Astronomia to może być co najwyżej hobby, a nie zawód – mówiła mama.
– Nie wszyscy, bo Kaśka idzie na dziennikarstwo, a jej mama jest przecież lekarzem i wcale nie chce, żeby Kaśka szła na medycynę – zaprotestował Leszek.
– Eee tam, Kaśka. Wasza wychowawczyni mówi, że nie ma szans się dostać, i w ogóle, że zawsze staje w obronie najsłabszych, tych z klasowego ogona.
Leszek bronił się coraz słabiej
Bo widać było, że mama jest w komitywie z wychowawczynią. Miała taką ambicję, żeby Leszek był w awangardzie, a nie w ogonie. Nikt z najbliższego otoczenia nie próbował jej wytłumaczyć, że każdy powinien realizować własne, a nie cudze marzenia. Chyba tylko fizyk (ten, który sprowadził do szkoły pierwszy komputer) był zdania, że najlepiej gdyby Leszek wybrał coś ścisłego i praktycznego – czyli fizykę właśnie, no może informatykę, o której zaczynało się wtedy mówić jako o przyszłościowej specjalności.
Ale wybrał medycynę. Szło mu dobrze. Tylko z nim samym działo się coś dziwnego. Zamykał się w sobie. Czas spędzał na nauce albo nad innymi książkami – z astronomii czy matematyki. Podobno się spotykał z jakąś dziewczyną, ale go zostawiła albo może on ją, no w każdym razie nie chodził raczej na randki. Na każdy weekend przyjeżdżał do domu.
Kiedy był na trzecim roku, w Polsce upadła komuna. I zmieniły się priorytety
Nagle najlepszym wyborem okazał się handel albo marketing i zarządzanie. No więc część z tych Leszka kolegów, którym na medycynie szło średnio, czmychnęła na inne studia, korzystając z tego, że nawet na innej uczelni zaliczali część przedmiotów ogólnych.
Wtedy Leszek powiedział, że chciałby studiować drugi kierunek, jakiś ścisły. I tu natrafił na mur. Rodzice nadal nie chcieli go słuchać.
– Zacząłeś, to skończ, a potem się zobaczy – powiedział ojciec.
Jakoś tak pod koniec Leszka studiów, ja przeprowadziłam się do niego, bo też zaczęłam studiować. Jako mniej zdolnej pozwolono mi samej wybrać kierunek, więc poszłam na polonistykę. Mało oryginalnie i nie wiem, czy dobrze, ale przynajmniej robię to, co lubię. Po dyplomie Leszka trzeba było zdecydować, co dalej.
I wtedy po raz pierwszy podjął samodzielną decyzję
Nie poszedł nawet na staż lekarski. Tylko od razu zatrudnił się w takim ośrodku doświadczalnym, gdzie powstają prototypy aparatów medycznych czy coś podobnego. O pracy mało mówił, o znajomych jeszcze mniej. Chwilami tracił kontakt z rzeczywistością.
Książki, komputer to był jego świat. Nie interesowały go ani dziewczyny, ani imprezy. Wtedy już na niektóre wykłady mogli chodzić wolni słuchacze, więc gdzieś tam jeszcze podobno się pojawiał, jednak potem stwierdził, że i tak już tych sześciu lat nie nadrobi.
Było coraz gorzej.
Zaczął łykać jakieś pigułki
Z dnia na dzień coraz więcej… Kiedyś przyszłam z uczelni wcześniej i znalazłam go leżącego na podłodze. Był nieprzytomny. Wezwałam karetkę. Zdążyli. Szpital. Płukanie żołądka. Nie przyznał się, że to zrobił specjalnie.
Wtedy naprawdę trudno było już nim rozmawiać. Powtarzał, że jest za późno, że to nie ma sensu. Dlatego rodzice kazali mi nie spuszczać go z oka. Mama zaproponowała, żebym znalazła mu dziewczynę. Wspólne mieszkanie dawało takie możliwości. Zapraszałam koleżanki, Leszek był miły, ale nie było mowy o żadnej bliższej znajomości. W końcu dałam sobie spokój. Wiem, że mama próbowała nawiązać kontakt z jego dawnymi kolegami.
Rozmawiała z mamą tej Kaśki, która skończyła dziennikarstwo. Nawet się jakoś umówiły, że Kaśka przyjedzie do Leszka, lecz nic z tego nie wyszło. Inni też o Leszku jakby zapomnieli.
To były lata dziewięćdziesiąte, jego dawni koledzy robili szybkie kariery
Mijały miesiące, wydawało się, że z Leszkiem jest lepiej. Dlatego pojechałam na ten weekend. Pożegnałam się z nim. Jeszcze ze schodów spojrzałam do tyłu. Stał w drzwiach, wydawał się taki pogodny, mocny. Nie wyglądał na człowieka, który nienawidzi swojego życia. Nie przypuszczałam, że wszystko ma już przygotowane. Jak tylko zniknęłam za rogiem, mój brat drugi raz targnął się na życie. Tym razem skutecznie.
Czytaj także:
„Po ślubie moja Kalinka zmieniła się w jędze nie do wytrzymania. Szkoli mnie jak w wojsku. Ktoś mi podmienił żonę"
„Urodziłam i mąż stracił na mnie ochotę. Woli po nocach oglądać porno niż pójść ze mną do łóżka. Czuję się jak śmieć"
„Po 12 latach pracy, dzięki której wzbogacił się on, jego dzieci i jego była żona, ja nie mam nic”