O zawodzie nauczycielki marzyłam od dzieciństwa. Sadzałam lalki na wersalce, brałam podkradziony mamie drut do robienia swetrów, który służył mi za wskaźnik, i „uczyłam” zabawki alfabetu.
Dlatego nikogo nie zdziwiło, kiedy po maturze wybrałam się na studia z nauczania początkowego. A gdy po pięciu latach nauki na moje podanie o pracę odpowiedziała dyrekcja szkoły podstawowej we Wrocławiu, która cieszyła się znakomitą opinią, czułam się jak zdobywca Mount Everestu!
Lubili sobie poimprezować akurat pod moim oknem
Od początku bardzo zaangażowałam się w swoją pracę. Robiłam wszystko, żeby lekcje były dla maluchów ciekawe, a dzieci odwdzięczały mi się wielką sympatią. Rodzice również mnie chwalili.
– Tak trzymać, pani Natalio – dyrektor nie szczędził mi pochwał.
Niestety, nie wszystko układało się tak różowo. Moi rodzice nie należeli do zbyt zamożnych. Żyli w małym miasteczku ponad sto kilometrów od Wrocławia, a ja dopiero zaczynałam zawodową karierę. Nie miałam funduszy własne cztery kąty, a przecież gdzieś musiałam mieszkać.
Z polecenia kolegi ze studiów udało mi się wynająć za wręcz symboliczne pieniądze maleńką kawalerkę w wieżowcu. Był jeden mankament: w dzielnicy owianej zdecydowanie złą sławą.
„Najważniejsze, że mam dach nad głową, a poza tym nie zrujnuje mi to kieszeni – pocieszałam się. – Pomieszkam tu rok, góra dwa. Przez ten czas coś odłożę i znajdę jakiś porządny kąt”.
Samo mieszkanko, gdy je urządziłam po swojemu, zrobiło się nawet przytulne. Gorzej z otoczeniem. Na betonowym osiedlu rządziła bowiem banda zakapturzonych chuliganów. Bezkarnych blokersów, którzy zastraszyli mieszkańców.
Codziennie pod trzepakiem raczyli się tanim winem i podchmieleni wszczynali awantury. Albo, co gorsza, imprezowali na ławce tuż pod moimi oknami. Niby krzywdy żadnej mi nie robili, jednak ilekroć mijałam ich na podwórku, tyle razy słyszałam za plecami pogwizdywania, a nawet wstrętne, chamskie propozycje.
Szybko zorientowali się, że mieszkam sama, więc któregoś wieczoru zaczęli wydzwaniać do mnie domofonem.
Nie odbierałam, ale i tak przez okno słyszałam obleśne opinie na swój temat. Niejedną noc przesiedziałam po ciemku sparaliżowana strachem, ale nie chciałam wyzwać policji. Wiedziałam, że zadrzeć z takimi, to jak podpisać na siebie wyrok. Nieraz też zastępowali mi drogę, zaczepiali, gdy wracałam z pracy. Bałam się, że w końcu coś mi zrobią.
„Koniecznie muszę znaleźć coś innego” – myślałam co dzień po powrocie z pracy, pospiesznie zamykając za sobą drzwi. I co dzień sprawdzałam w internecie oferty wynajmu mieszkań. Nawet zarejestrowałam się w kilku biurach nieruchomości. Niestety, na większość ich ofert nie było mnie stać. Musiałam, więc pogodzić się z blokową rzeczywistością.
Znosiłam ją z najwyższym trudem. Gdy byłam w domu, przez otwarte okna wciąż dochodziły mnie odgłosy „ławeczkowych” imprez. Nie mogłam się zrelaksować, wypocząć po pracy. Byłam zestresowana, chodziłam niewyspana.
– Źle się czujesz? – spytała mnie kiedyś w pokoju nauczycielskim Renia, matematyczka z naszej szkoły. – Ostatnio jesteś jakaś blada, masz podkrążone oczy.
– Szkoda gadać – machnęłam ręką.
W końcu jednak opowiedziałam koleżance o moich problemach. Byłyśmy rówieśnicami i obie pochodziłyśmy spoza Wrocławia. Przez to miałyśmy wiele wspólnych tematów.
– Biedna jesteś – powiedziała ze współczuciem. – Ja też wynajmuję, ale to całkiem inna bajka. Mieszkanko jest niewielkie, w miarę nowoczesne, za oknem park. A dzielnica spokojna, sąsiedzi kulturalni. Jestem bardzo zadowolona! Tym bardziej że płacę mało.
Uśmiechnęła się, a widząc, że słucham jej z zainteresowaniem, dodała:
– Mieszkanie należy do znajomych moich rodziców. Jak się tylko dowiem, że gdzieś w okolicy coś niedrogiego się zwalnia, od razu dam ci znać.
Nawet w sobotę nie dadzą człowiekowi pospać!
Podziękowałam Reni i poszłam na lekcje. Na szczęście praca z uczniami dawała mi tyle radości i adrenaliny, że nawet kolejna nieprzespana przez blokersów noc nie mogła popsuć mi humoru.
Któregoś sobotniego poranka – a było to pod sam koniec roku szkolnego – obudziły mnie odgłosy imprezy dobiegające z ławeczki. Bladym świtem! Musiała się przeciągnąć… Wstałam wściekła. Myślałam, że w wolny dzień dłużej pośpię, wypocznę po tygodniu pracy, a przez tych chuliganów wszystko wzięło w łeb… Nieprzytomna poczłapałam do kuchni nastawić wodę na kawę. Płakać mi się zachciało z bezsilności. Przecież nie może być tak, że kilku wyrostków nie daje mi żyć! Muszę coś z tym zrobić…
Zdesperowana usiadłam do komputera i po raz kolejny zaczęłam poszukiwać jakiegoś sensownego lokum do wynajęcia. Ale znów nie znalazłam niczego, na co byłoby mnie stać. Zdenerwowana wróciłam do kuchni, żeby dolać sobie kawy, i odruchowo wyjrzałam przez okno.
Coś przykuło moją uwagę. Wśród chuliganów dostrzegłam młodego mężczyznę, który zdecydowanie wyróżniał się wśród pozostałych. Widziałam go pierwszy raz. Był od tych wyrostków wyraźnie starszy i zdecydowanie lepiej ubrany. Niby w dresową bluzę i dżinsy, a jednak czyste, lepszej jakości.
„Starszy, więc niby mądrzejszy, a zadaje się z tymi młodocianymi menelami” – pomyślałam z niesmakiem.
Od tamtej pory często widywałam „Nowego”, jak go nazywałam w myślach, z osiedlowymi chuliganami. Nawet kłaniał mi się lekko, co było zachowaniem nietypowym dla blokersów, ale ja zawsze odwracałam głowę.
Po kilku tygodniach zaczęłam odnosić jednak wrażenie, że chuligani jakby się uspokoili. Ich zaczepki nie były już takie nachalne. I, co najważniejsze, przestali wreszcie imprezować na ławce pod moim oknem. W domu wieczorami panowała upragniona cisza. Nie wiedziałam, dlaczego sobie poszli, lecz w jakiś sposób kojarzyło mi się to z pojawieniem się „Nowego”.
Menele grają w kosza? Chyba mam omamy!
A kiedy któregoś dnia, już latem, zobaczyłam, że blokersi przymocowali sobie do jednego z drzew prowizoryczną obręcz i grają w coś w rodzaju koszykówki – aż przystanęłam z wrażenia. Nietypowym rozgrywkom sędziował „Nowy”. Miał nawet gwizdek…
Ten widok tak mnie zaskoczył, że przez dłuższą chwilę stałam i zadziwiona patrzyłam na rywalizację chuliganów przy piłce. Ale szybko zauważyłam, że „nowy” zamiast pilnować meczu też spogląda w moją stronę. Obleciał mnie strach, czym prędzej odwróciłam więc głowę i poszłam w kierunku domu.
Udawałam, że idę spokojnie, jednak byłam bardzo zdenerwowana. Jeszcze tego by brakowało, żeby ten dziwny facet coś sobie pomyślał i zaczął mnie na przykład nachodzić! Wbiegłam do mieszkania i z ulgą zamknęłam za sobą drzwi.
Niemal w tym samym momencie zadzwonił mój telefon. To była Renata.
– Natalka?! – wykrzyknęła radośnie.
– Nie, Angelina Jolie – mruknęłam zjadliwie, bo jej entuzjazm jeszcze bardziej wytrącił mnie z równowagi.
– Natalka, mam dobrą nowinę! – ciągnęła niezrażona Renia. – Wyobraź sobie, że rodzice kupili mi mieszkanie! Moje własne! Rozumiesz?! Jestem taka szczęśliwa! – piszczała.
– To super… – próbowałam wykrzesać z siebie choć odrobinę radości, lecz zabrzmiało to jakoś fałszywie.
Nie, żebym się nie cieszyła ze szczęścia koleżanki, ale akurat w tym momencie jej nowina tylko pogorszyła mój i tak fatalny nastrój… Rodzice Reni najwyraźniej mogli sobie pozwolić na taki prezent dla córki. A ja? Miałam w perspektywie tkwienie na tym blokowisku Bóg wie jak długo i pogrążanie się w depresji z powodu tych meneli! Poczułam, że zaraz się rozpłaczę, choć użalanie się nad sobą nie leżało w mojej naturze.
– Natalia, głowa do góry! – Renia jakby czytała w moich myślach. – Pomyśl. Przecież jeśli ja się wyprowadzam, to zostaje po mnie mieszkanie do wynajęcia, tak? Już rozmawiałam z właścicielami. Poręczyłam za ciebie. Masz je zaklepane! I to za takie same niewielkie pieniądze, za jakie ja je wynajmowałam. I co? Nie mam dobrych wiadomości?
No i teraz to się już naprawdę popłakałam. Tyle że ze szczęścia.
– Naprawdę? – wychlipałam.
– Naprawdę! Nie rycz, wariatko, tylko się ciesz! Zaczynasz nowe życie. Fajnie, co? – spytała Renia, a ja najchętniej bym ją wyściskała, jednak przez telefon było to cokolwiek utrudnione.
I tak, miesiąc później, zamieszkałam
w ślicznym mieszkanku, za moimi oknami śpiewały ptaki, a sąsiedzi byli spokojni i życzliwi. Dopiero wtedy dotarło do mnie, przez jakie męki przechodziłam na tamtym osiedlu… Wreszcie poczułam, jak wspaniale jest wracać do domu, w którym niczego nie trzeba się bać i można bez lęku wyjść do sklepu czy na spacer, nawet po zmroku! I jaką wartość ma odpoczynek w ciszy…
Nareszcie spokój i przytulne cztery kąty
„Ale mi dobrze” – myślałam, z rozkoszą wyciągając się na sofie przed telewizorem albo podlewając kwiaty na balkonie.
Czułam się taka szczęśliwa!
Miałam ochotę Renię ozłocić. Tymczasem za wysupłane oszczędności kupiłam jej ładny zestaw garnków, żeby miała „na nową drogę życia”. Dałabym jej wszystko, taka byłam wdzięczna!
Zaraz po wakacjach spotkała mnie kolejna niespodzianka. Pewnego dnia wezwał mnie dyrektor szkoły.
– Pani Natalio, mam dla pani propozycję – zaczął tajemniczo i wskazał mi ręką krzesło. – Nasza szkoła otrzymała unijny grant na podyplomowe studia dla wyróżniających się nauczycieli. Wytypowałem pięciu pedagogów, w tym panią. Jest pani zainteresowana darmowymi studiami podyplomowymi z resocjalizacji? Taka specjalność zawsze się przyda, czasy są, jakie są. Młodzież nam się zmienia.
Aż podskoczyłam z radości. Od dawna myślałam, że fajnie byłoby dalej się kształcić, jednak dodatkowe studia oczywiście zbyt dużo kosztowały…
– Pewnie, że chcę! Dziękuję, za zaufanie – jego też miałam ochotę uściskać. Powstrzymałam się z trudem. Na pierwszy zjazd pobiegłam jak na skrzydłach, taki miałam zapał do nauki. Zajęcia okazały się bardzo ciekawe. W przerwie wyszłam przed gmach uczelni, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza.
– Przepraszam – usłyszałam nagle za plecami męski głos. – My się chyba znamy… Z widzenia.
Odwróciłam się: przede mną stał jakiś młody facet. Rzeczywiście, kogoś mi przypomniał, tylko gdzie ja go mogłam go spotkać? Nic nie przychodziło mi do głowy. Musiałam mieć głupią minę.
Tymczasem przystojny brunet w marynarce i dobrze skrojonych dżinsach spoglądał na mnie z sympatią.
– Pani mnie nie poznaje! – roześmiał się. – No tak, zawsze spotykała mnie pani w pracy. Tam rzeczywiście wyglądam inaczej. Jestem Maciek – wyciągnął rękę.
– Natalia – odpowiedziałam. – Skąd ja pana znam? – spytałam wprost.
– Z osiedla wieżowców, na którym jeszcze niedawno pani mieszkała. Jestem psychologiem i streetworkerem. Pracuję na ulicy, między innymi z, jak to mówimy, trudną młodzieżą, czyli chuliganami, i staram się ich zawrócić na dobrą drogę. Z tego powodu spędzałem dużo czasu z blokersami na tamtym osiedlu, gdzie mnie pani widywała – uśmiechnął się.
Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Przede mną stał… „Nowy”! Że też od razu się nie zorientowałam… Tylko jak mogłam na to wpaść, skoro zawsze go widziałam w kapturze?! I z chuliganami, na których nawet patrzeć nie chciałam?! A teraz okazuje się, że on jest psychologiem i studiuje razem ze mną…
– To pan nie jest chuliganem? – wyrwało mi się bez sensu.
Głupszego pytania już chyba nie mogłam zadać.
Degeneraci czy… zagubione nastolatki?
Mężczyzna parsknął śmiechem:
– Nie, nie jestem chuliganem. Ani żadnym panem, tylko po prostu Maćkiem. Robię doktorat na psychologii, a te dodatkowe studia z resocjalizacji bardzo mi się przydadzą, więc się na nie zdecydowałem. I widać dobrze zrobiłem. Nie tylko ze względów edukacyjnych – urwał i przyjrzał mi się z zainteresowaniem.
– Tak nagle zniknęłaś z tamtego osiedla, a ja oczy za tobą wypatrywałem!
Milczałam zakłopotana.
– Zapraszam cię po zajęciach na obiad, pogadamy spokojnie. Nie odmawiaj…
W jego zielonych oczach było tyle ciepła, że skinęłam głową.
Przegadaliśmy w knajpce cały wieczór. Muszę przyznać, że najpierw czułam się w towarzystwie Maćka trochę nieswojo. Chyba dlatego, że kojarzył mi się z tamtymi blokersami i ich ordynarnymi zaczepkami. Ale im dłużej rozmawialiśmy, tym bardziej się rozluźniałam. Zwłaszcza że Maciek okazał się bardzo inteligentnym i sympatycznym chłopakiem.
Jednego nie mogłam zrozumieć.
– Dlaczego zdecydowałeś się być tym, jak mówisz, streetworkerem? Lubisz przebywać z degeneratami? – żadne lepsze słowo nie przyszło mi do głowy.
Maciek westchnął i opuścił głowę.
– No cóż, taką sobie obrałem w życiu drogę – powiedział.
Jego twarz spochmurniała, widać było, że o czymś gorączkowo myśli. Nie naciskałam. Sam zaczął opowiadać.
– Miałem brata bliźniaka. Nazywał się Jurek. Nasi rodzice pracowali na uniwerku. Stworzyli nam dobry, ciepły dom. Sam nie wiem jak to się mogło stać…
Zwiesił głos, jakby się nad czymś zastanawiał, po czym podjął opowieść.
Rodzice ogromną wagę przykładali do naszej edukacji, ale też dawali nam dużo wolności. Chcieli, żebyśmy nauczyli się żyć odpowiedzialnie. Ale dla Jurka tej wolności okazało się za dużo… Zaćpał się na śmierć tuż przed maturą. Ktoś poczęstował go na imprezie jakimś lewym towarem, a potem już samo poszło
– Maciek zaczerpnął powietrza, twarz mu się nagle postarzała. – Nie umiem nawet opisać, co przeżyłem po jego śmierci. Byliśmy bliźniakami, myślałem o nas: „Dwa serca, jedna dusza”, a nie zauważyłem, że idzie na dno! Jurek po mistrzowsku ukrywał swój nałóg. Oszukiwał mnie, rodziców. Prawda dotarła do nas zbyt późno… Po jego śmierci tato przeszedł zawał serca. To właśnie wtedy, jak czuwałem przy nim w szpitalu, wymyśliłem, co będę robić w życiu. Będę ratować zagubionych nastolatków, których nazywasz degeneratami. Oni rzeczywiście sprawiają takie wrażenie. Ale młodociani narkomani czy alkoholicy to często dobre dzieciaki, tylko nadwrażliwe. Jak mój brat… Z kolei blokersami zostają często ci, którym brak troski i autorytetu: tato pije, mama haruje od rana do nocy i dla dojrzewającego dziecka nikt nie ma czasu. I jedni, i drudzy tak naprawdę chcą się wyrwać z piekła, w którym tkwią częściowo na własne życzenie. A przy tym ostentacyjnie robią wszystko, żeby pokazać światu, że żadnej pomocy nie potrzebują. I błędne koło się zamyka. A czasem wystarczy tak niewiele: podejść, pogadać, wskazać właściwy kierunek. Naprawdę można im pomóc …
Na chwilę zapadła cisza. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Maciek sprawiał wrażenie, jakby wracał do rzeczywistości z jakiejś odległej krainy.
Teraz już się mnie raczej nie pozbędzie
Patrzyłam na niego z podziwem. Ile musiał mieć w sobie siły!… Szedł między narkomanów, chuliganów, może tez prostytutki, żeby zdobyć ich zaufanie i im pomóc. Kogo dziś na coś takiego stać? Ludzie raczej uciekają od problemów do spokojnego życia w czterech ścianach. Ja też nie byłam lepsza…
Dzięki rozmowie z Maciejem zaczęłam inaczej patrzeć na różne sprawy.
– Natalko… – wyrwał mnie z zamyślenia, dotykając delikatnie mojej dłoni.
Coraz bardziej go lubiłam.
– Wiesz – powiedział, zupełnie zmieniając temat – kiedy zniknęłaś z tamtego osiedla, plułem sobie w brodę, że pozwoliłem ci odejść bez słowa. Tak bardzo mi się podobałaś, a nie zrobiłem nic, żeby cię poznać. Przychodziłem do chłopaków nawet częściej, niż powinienem, bo liczyłem, że może będziesz tam akurat przechodziła, że na ciebie wpadnę…
Poczułam, że się rumienię.
– Udało mi się nawet definitywnie zabrać ich z tej ławki pod twoim oknem, żebyś miała spokój. Nawiasem, pewnie nie wiesz, ale ci blokersi założyli osiedlową drużynę koszykówki i głównie grasują w sali gimnastycznej – uśmiechnął się przekornie. – Szykują się do rozgrywek w podwórkowej lidze. Oczywiście ciągle daleko im do ideału, ale i tak to mój wielki sukces! – w jego głosie zabrzmiała duma. – A wracając do tematu… Czy mógłbym cię odprowadzić do domu? I pogadać z tobą jeszcze kiedyś? Nie chcę, żebyś mi znowu gdzieś zniknęła – powiedział cicho i dotknął mojej ręki.
A ja poczułam, że on już się ode mnie nie uwolni. Choć nie jestem chuliganem.
Czytaj także:
„Mam na głowie utrzymanie rodziny i domu. Mąż uważa, że opieka nad córką jest zbyt męcząca, by miał więcej obowiązków”
„Poświęciłam wszystko dla męża, który pił i mnie tłukł. Gdy odszedł, moje dzieci i tak wybrały jego”
„Nie wyszło mi małżeństwo. Potem drugie. A potem jeszcze kilka związków. Nie potrafiłem zapomnieć o dawnej miłości”