„Miałem żonę jak marzenie, kasę, biznes i wszystko straciłem przez własną głupotę. Sięgnąłem dna, ale co mi innego pozostało?”

Załamany meżczyzna fot. Adobe Stock, Daniel
„Przez 45 lat życia uważałem się za szczęściarza. Wszystko szło jak z płatka: zdrowe, wysportowane ciało, piękna żona, dobrze prosperująca firma, wygodny dom, interesujący przyjaciele. Czego chcieć więcej?".
/ 02.01.2023 08:30
Załamany meżczyzna fot. Adobe Stock, Daniel

Nie mieliśmy z Aliną dzieci, i był to nasz wybór. Nie każdy nadaje się na rodzica. Ale też dziecko jest spoiwem rodziny, więc kiedy w moje czterdzieste urodziny Alina powiedziała, że odchodzi do innego, bo między nami od dawna nie ma uczucia, nie stawiałem przeszkód. Potem były przelotne związki i nadzieja, że spotkam tę jedyną, zanim całkiem zgrzybieję.

Nie zdążyłem. Moje kłopoty zaczęły się od zawiadomienia, że jestem skarbówce winien pieniądze. Duże pieniądze. Zdziwiłem się, bo pilnowałem, by nie mieć żadnych zaległości. Okazało się, że zmieniły się pewne przepisy i według tych nowych jestem winien. Nie miałem takich pieniędzy, więc spróbowałem wyjaśnić, że przecież prawo nie działa wstecz, i że moi znajomi z branży dostali zapewnienie, że o ile teraz płacą nowe stawki, mogą spać spokojnie. Oni mogą, a ja nie? W końcu udało mi się dowiedzieć, który z urzędników zajmuje się moją sprawą. Poszedłem, pokazałem mu wszystkie dokumenty, regulaminy.

– Dlaczego akurat mnie traktujecie inaczej? Niech mi pan to wytłumaczy.

– Cóż – wzruszył ramionami.

Siedział za wielkim biurkiem i nawet nie podniósł się na przywitanie.

– Najwyraźniej na pana wypadło.

– Co na mnie wypadło?!

Gadałem do ściany

Byłem wykończony nerwowo i czułem się jak Józef K., bohater „Procesu” Kafki, który wpada w absurdalne tryby machiny urzędniczej. Próbowałem temu facetowi wytłumaczyć, że jeśli nie zmieni decyzji, to doprowadzi mnie do bankructwa. Siedział, słuchał z beznamiętnym wyrazem twarzy i tylko spoglądał na zegarek. W końcu powiedział:

– Nic nie mogę zrobić. Przepisy.

– Bzdura! – wrzasnąłem. – Innych jakoś te przepisy nie dotyczą. Pozwę was do sądu.

– Pana prawo, ale najpierw musi pan zapłacić – wycedził.

– Rany, jest pan bezduszną maszyną, nie człowiekiem!

Niby żyjemy w państwie demokratycznym, ale tak naprawdę jest to zlepek różnych księstw udzielnych, władanych przez określonych ludzi, którzy często zębami i pazurami wyrąbywali sobie drogę na szczyt. Demokratyczne zasady są przez nich wykorzystywane do własnych celów, potrafią żonglować prawami i obowiązkami jak cyrkowcy. I nigdy nie przyznają się do błędu, bo wtedy straciliby swoją moc. Trzeba mieć za sobą innych potężnych władców, czyli tzw. plecy, żeby z nimi wygrać. Ja nie miałem.

Po dwóch latach przepychanek przegrałem i zbankrutowałem. Komornik zlicytował mój majątek, dom, samochód, firmę, maszyny, konta bankowe też – weszli na nie tego samego dnia, kiedy przyszło pismo z urzędu. Tamtego dnia siedziałem w marnym barze, sam. Na dworze lało i chciałem przeczekać w ciepłym pomieszczeniu. Nie wiedziałem, dokąd iść. Nie miałem już nic. Zastanawiałem się, którego z przyjaciół poprosić, by mnie przytulił na tydzień, dwa, zanim się ogarnę.

– Wygląda pan jak kłębek nerwów na granicy załamania – powiedział barman i postawił przede mną kieliszek wódki. – Na mój koszt.

Nie powinienem był wypić. Od szesnastego roku życia – czyli od pierwszego doświadczenia z alkoholem – byłem abstynentem. Nie mogłem pić, bo alkohol zmieniał mnie, stawałem się agresywnym potworem poza kontrolą. Ale byłem w takim dołku, tak spięty i załamany, że… wypiłem. Żar rozlał się po moim ciele, niemal natychmiast łagodząc ból ciała i duszy. To był raj.

Po piątym kieliszku straciłem nad sobą kontrolę. Odzyskałem ją na policyjnym dołku, następnego dnia. Pamiętałem tylko strzępy: wściekłość, z jaką rozwalałem coś. Okazało się, że pojechałem pod urząd skarbowy i kiedy „mój” urzędnik wyszedł,  zniszczyłem mu samochód.

Dostałem cztery lata za napaść z pobiciem. Po wyjściu z mamra przez dwa tygodnie próbowałem jakoś utrzymać się na powierzchni. Kilka dni pomieszkiwałem u przyjaciela, dopóki nie usłyszałem, jak jego żona robi mu wyrzuty, że trzyma kogoś takiego jak ja.

Postanowiłem zacząć od nowa

– Zośka, to przecież Aleksander. Ten sam co zawsze…

– Akurat! On prawie zakatował tamtego biednego człowieka!

– Bo ten biedny człowiek zniszczył mu życie z czystej złośliwości. A może konkurencja mu zapłaciła…

– To słowa prawie mordercy. I ty mu wierzysz? Bo ja nie.

Nie chciałem być powodem małżeńskiej wojny, więc odszedłem. Jurek wcisnął mi do ręki kilka stów.

– Sorry. Gdybym mógł załatwić ci pracę…  Ale nie mam możliwości.

– Dam sobie radę, dzięki – odparłem.

Zrozumiałem, że dla swoich znajomych jestem niewygodnym sygnałem przeszłości. I że tak naprawdę to nikt mi nie wierzy. I boją się mnie. Tym razem mój wewnętrzny ból był nieporównanie większy. Musiałem go zlikwidować. Przestało mi zależeć na sobie, a tym bardziej na tym, co kto o mnie pomyśli. Wszystko to, co zdobywałem latami – szacunek, pieniądze, dom, interes – zostało mi zabrane. Jestem teraz facetem totalnie przegranym, a na dodatek kryminalistą. Więc forsę otrzymaną od Jurka przepiłem. A potem piłem dalej.

Pięć lat żyłem na ulicy, sypiałem w parkach, studzienkach kanalizacyjnych, w bramach. Byłem częstym gościem w komisariatach, izbach wytrzeźwień, nawet szpitalach. Ten czas jest w moich wspomnieniach czymś na kształt rozmazanej plamy z wysepkami trzeźwości, a tym samym świadomości. I choć starałem się trzymać z dala od ludzi, by nic nie budziło mojej agresji, nie zawsze się udawało.

Tamtego poranka – a właściwie tuż przed świtem – spałem w mrocznym zaułku starej dzielnicy, zagrzebany w stosie kartonowych pudeł leżących tuż za wielkim metalowym śmietnikiem. Wtedy usłyszałem rozmowę. Pamiętam ją, bo byłem akurat na nieprzyjemnej granicy między trzeźwością a kacem.

– Wrzucaj tu – głos był męski, nieprzyjemny; poznałem go, należał do jednego z tutejszych żuli.

– Ale ja może zatrzymam – ten należał do dziewczyny, która z pewnością nie była trzeźwa.

Też ją poznałem, mówili na nią Lala. Faktycznie, od jakiegoś czasu była gruba, ale piła i coś brała jak zawsze… Facet puścił taką wiązankę przekleństw, że nawet mnie zrobiło się nieprzyjemnie. Podniósł klapę śmietnika, coś wrzucił, a potem ordynarnie się odzywając, wywlókł dziewczynę z zaułka.
Leżałem jeszcze chwilę bez specjalnego zainteresowania, zastanawiając się, gdzie zdobędę poranny łyk, kiedy usłyszałem kwilenie. Dobiegało z kontenera. Wygrzebałem się i zajrzałem do środka. To był noworodek. Spojrzał na mnie niewidzącymi oczyma, a ja poczułem uderzenie szoku.

Nagle wszystko to, co mnie spotkało, stało się mało istotne. Byłem dorosły, dokonywałem wyborów, mogłem się bronić. Podnieść się po tym, jak rzucono mnie w błoto. Ale to dziecko? Przeleciało przeze mnie mnóstwo emocji, myśli, wspomnień. Otrzeźwiałem natychmiast. I znów stałem się abstynentem.

Czułem w sobie tę pewność, że już nic ani nikt nie podsunie mi wódki. Wziąłem dziecko i zaniosłem je na najbliższy komisariat. Powiedziałem, kto je wrzucił do śmietnika. Policjanci pojechali po matkę i ojca, żeby ich aresztować. Spisano moje zeznanie i wyszedłem. Miałem pięćdziesiąt dwa lata i zaczynałem życie na nowo. Zamieszkałem w schronisku dla bezdomnych, z pomocą ludzi znalazłem pracę. Zdobyłem nowych przyjaciół. I już myślałem, że stanę na nogi i powoli zacznę się wspinać. Miałem jeszcze tyle do ofiarowania. Byłem pełen sił, chęci. Pomysłów. Ale mój pech się nie skończył.

Czasami aż płakać się chciało

Pewnego dnia, kiedy sprzątałem ulicę, zauważyłem tego urzędnika, który z jakiegoś powodu postanowił mnie uwalić. Wysiadał z samochodu, z rodziną. Potem weszli do kawiarni. Stałem za szybą kawiarni i patrzyłem na niego, zastanawiając się, jak on może po tym wszystkim, co mi zrobił, spojrzeć sobie w oczy. I wtedy podszedł do mnie patrol policji. Aresztowano mnie. Za co? Facet zauważył mnie i zadzwonił na policję, mówiąc, że grożę jego rodzinie.

Nikt nie słuchał moich tłumaczeń, że ja tylko stałem na ulicy. Moje słowa nie miały żadnej wagi. Byłem bezdomnym sprzątaczem, byłym więźniem, alkoholikiem, który wcześniej zaatakował tego człowieka. Nikt nie brał pod uwagę, dlaczego go wcześniej napadłem, ani tego, że teraz jestem trzeźwy i nawet nie wszedłem do kawiarni. Byłem obywatelem drugiej kategorii, robakiem, którego można bezkarnie zdeptać. Rozjechać walcem władzy i znieczulicy.

W schronisku dla bezdomnych słyszałem tyle podobnych historii… Czasami aż płakać się chciało z poczucia bezradności i bezsiły. Dostałem sześć miesięcy więzienia. Prewencyjnie. Nie wiem, czy będę miał siłę znów zacząć realizować marzenie o normalnym życiu. Chyba że ktoś mi pomoże

Czytaj także:
„Marcin zostawił mnie 14 dni przed ślubem, a byłam w ciąży. Jego matka odkryła, że przemycał narkotyki i gnije w więzieniu"
„Wielki, spontaniczny romans skończył się w więzieniu… Dałem się wyrolować pannie, która zwyczajnie mnie wrobiła”
„Odwiedzałem ojca w więzieniu. Wierzyłem, że jest niewinny. Do momentu, gdy dowiedziałem się, że nie jestem jego synem”

Redakcja poleca

REKLAMA