Mam trzydzieści cztery lata. Na co dzień mieszkam w wielkim, dziesięciokondygnacyjnym bloku otoczonym innymi podobnymi blokami, więc korzystam z każdej okazji, aby się wyrwać z tego betonu i pooddychać świeżym powietrzem. Wszystko jedno – lato czy zima, jeśli mam wolną chwilę, wsiadam do auta i ruszam przed siebie.
Teraz jest tyle możliwości zatrzymania się na noc w przydrożnych agroturystykach albo motelach, że nie trzeba nic planować, zresztą ja najbardziej lubię takie wypady niespodziewane i bez określonego kierunku. Wystarczy, że praca mnie dyscyplinuje i ogranicza, więc jeśli mam możliwość oderwania się od schematu choćby na dwa dni, skwapliwie z tego korzystam.
Dopóki byłem w związku z Roksaną, niełatwo było się wyrwać na takie wyjazd. Ona nie lubiła przyrody, bała się lasu, brzydziła mrówek i komarów, piszczała na widok zaskrońca, a dżdżownica doprowadzała ją do mdłości. Dlatego po paru nieudanych próbach zrezygnowałam z namawiania jej do spędzenia weekendów w plenerze i jeździłem sam, narażając się na fochy i awantury.
Ponieważ to nie była jedyna przyczyna nieporozumień między nami, w końcu każde poszło swoją drogą. Minął rok, a ja nadal byłem sam i nie tęskniłem do nowej kobiety na stałe; wystarczały mi przelotne romanse, bez wzajemnych zobowiązań…
Jestem jedynakiem
Jeśli przychodziło mi do głowy, że czas już pomyśleć o rodzinie, żonie, a może i dzieciach, to tylko przy specjalnych okazjach, na przykład w święta, bo wtedy człowiek chciałby mieć przy sobie kogoś bliskiego i nie myśleć o mijającym czasie i samotności.
Moi rodzice nie żyją. Są wprawdzie jacyś kuzyni, ale mieszkają daleko i prawie się nie znamy. Dlatego przed świętami szukam ofert wyjazdowych z kolacją wigilijną dla tych, którzy będą mieli ochotę w niej uczestniczyć. Raz czy dwa tak się zmordowałem podczas spacerów, że nic mnie nie obchodziło; przespałem Wigilię i świąteczne śniadanie zadowolony z odpoczynku.
W tym roku postanowiłem zrobić to samo, tyle że z wakacjami. Letni zmierzch nie zapada szybko. Koło 21 robi się szarawo. Niebo na zachodzie robi się granatowe, potem czarne i już po chwili nic nie widać na wyciągnięcie ręki. Takie pory dnia lubię najbardziej…
Okolica, w której postanowiłem się zatrzymać, była piękna. Wielkie lasy z równymi ścieżkami akurat do spacerów i przebieżek, miły pensjonat, czyste pokoje, smaczne jedzenie – czego mi trzeba więcej? Zarezerwowałem miejsce i postanowiłem pójść na spacer przed kolacją.
Jakieś sto metrów od domu zorientowałem się, że nie mam telefonu; został w innej kurtce, ale już nie chciało mi się po niego wracać. Pomyślałem, że kiedyś nie było komórek i ludzie sobie jakoś radzili, więc i ja nie muszę być niewolnikiem jakiejś sieci telekomunikacyjnej.
Zresztą miałem niedługo wracać…
Najpierw usłyszałem słaby pisk, a dopiero potem dostrzegłem brunatne plamy na ścieżce. Skręcały w kępę starych jagodzin, za którymi rozpościerał się niski świerk. Pod jego gałęziami leżał psiak, trzęsąc się tak, że razem z nim poruszały się zielone gałęzie. Był przerażony, ale wyraźnie potrzebował pomocy.
Muszę wyjaśnić, że nie jestem jakimś szczególnym wielbicielem zwierząt. Żadnemu nie zrobiłbym krzywdy, ale nie są mi potrzebne do towarzystwa na co dzień, dlatego nigdy do tej pory nie miałam w domu psa czy kota. Nie pamiętam także, czy kiedykolwiek miałem bliski fizyczny kontakt z futrzakiem, dlatego minęła dłuższa chwila, zanim zdecydowałem się dotknąć zwierzaka, a potem wziąć go na ręce i obejrzeć z bliska. Gdybym miał telefon, być może zadzwoniłbym do kogoś, prosząc o wsparcie, ale nie miałem. Musiałem radzić sobie sam.
Pies nie bronił się, choć widać było, jak bardzo jest wystraszony. Wyglądało na to, że z jego przednią łapką coś jest nie tak; krwawił i pokazywał drobne ząbki, kiedy próbowałam się połapać, co mu jest. Zrozumiałem, że bez weterynarza się nie obejdzie, więc wziąłem biedaka na ręce i pognałem do mojego pensjonatu. Psiak cały czas piszczał, ale się nie wyrywał – jakby rozumiał, że po pierwsze, nie ma innego wyjścia, a po drugie, jest ktoś, kto się nim życzliwie zajął.
Na miejscu dowiedziałem się, że najbliższa lecznica znajduje się w miasteczku opodal, ale o tej porze na pewno jest zamknięta, więc trzeba jechać do domu weterynarza, licząc na to, że się go zastanie i że zechce przyjąć nagłego pacjenta.
Na szczęście był i okazał się porządnym facetem nieodmawiającym pomocy w żadnej porze i okolicznościach. Psiak został zbadany i zdiagnozowany. Okazało się, że to młody mieszaniec z poważnie pokaleczonymi przednimi łapami i odłamkami szkła w sierści i skórze.
– Wygląda na to, że przydarzyło mu się coś niedobrego – powiedział weterynarz. – Jest w szoku, może w coś albo pod coś wpadł? Trzeba by mu zrobić USG, ale ja tu nie mam aparatu. Dam namiary na kolegę, nawet do niego zadzwonię, żeby pana przyjął, ale to pięćdziesiąt kilometrów stąd. Pojedzie pan?
– Oczywiście – zdecydowałam bez wahania.
– To na razie zajmę się tym, czym mogę, dam mu zastrzyk przeciwbólowy, żeby nie cierpiał i się trochę uspokoił, i w drogę.
Weterynarz sprawdził jeszcze, czy pies nie ma czipa, ale niestety, nie znalazł. Ruszyłem więc w drogę. Po trzech godzinach byłem z powrotem. Na szczęście badanie USG nie wykazało żadnych wewnętrznych uszkodzeń. Pies był obolały i potłuczony, jakby faktycznie zderzył się z czymś twardym, ale miał szczęście, że z tego wyszedł bez dramatycznych konsekwencji.
Nikt nie chciał go przygarnąć
Następne dni spędziłem w pokoju i co najdziwniejsze, prawie nos w nos z moim znajdkiem. Wprawdzie zrobiłem mu wygodne legowisko z koca, ale kiedy tylko go tam kładłem i gasiłem światło, zaczynał płakać prawie ludzkim głosem tak donośnie, że go w końcu kładłem obok siebie. Cwaniak, natychmiast się wtedy uspokajał.
Kiedy nadszedł czas mojego wyjazdu, zostawiałem i w pensjonacie, i w lecznicy swój numer telefonu na wypadek, gdyby go ktoś szukał. Pies nie wyglądał na zadbanego, ale może miał opiekuna i uczciwie było go zawiadomić, gdzie pies się znajduje.
Myślałem, że go podleczę i znajdę mu dom. Pytałem wśród znajomych, ale nie znalazłem żadnych chętnych. Właściwie to… dobrze się złożyło, bo pojąłem, że tak się przywiązałem do mojego psa, że nie ma mowy, abym go komuś oddał.
Nazwałem go Koleś. Mijały tygodnie, a ja nie wyobrażałem życia bez niego. Byliśmy nierozłączni!
Weterynarz, u którego byłem z Kolesiem, powiedział, że w necie ktoś szuka psa z wypadku samochodowego i że to wypisz wymaluj mój Koleś. Prosił, żebym skontaktował się z dziewczyną, która obiecuje nagrodę i błaga o informacje.
Co miałem robić w takiej sytuacji?
Odezwałem się do niej. Okazało się, że wiozła psa odebranego interwencyjnie, dlatego był zaniedbany i bez czipa. Chciała go przygarnąć, był bardzo podobny do jej psiaka, który odszedł po ciężkiej chorobie.
Usadowiła Kolesia na tylnym siedzeniu, ale źle przypięła szelki. On się z nich wysunął i próbował jej wejść na głowę właśnie wtedy, gdy pokonywała zakręt. Miała szczęście, że nie jechała zbyt szybko, ale i tak parę tygodni spędziła w szpitalu.
Od kiedy wyzdrowiała szuka psa dając ogłoszenia gdzie się da, także w internecie. Odezwało się dwóch weterynarzy; obaj leczyli i badali podobnego psa i choć mieszkają w obrębie kilkudziesięciu kilometrów od miejsca wypadku, uważają, że to może być on. Dlatego prosi o spotkanie…
Ustaliliśmy, że tak zorganizujemy spotkanie, aby Koleś mógł sam wybrać. Będziemy siedzieli w pewnej odległości i wtedy znajomy wpuści do nas psa. Do kogo podejdzie, żeby się przywitać, ten będzie jego opiekunem. Takie rozwiązanie wydawało się nam sprawiedliwe.
Koleś wszedł, machając ogonem, ale nagle się zatrzymał, jakby napotkał niewidzialną przeszkodę. Patrzył, wciągał powietrze, zastanawiał się, aż wreszcie ruszył w moją stronę. Potem w jej, znowu w moją, w jej i wreszcie usiadł pośrodku, odniósł pysk do góry i rozpaczliwie zawył. Popatrzyłem na dziewczynę. Była ładna i sympatyczna, miała śliczny uśmiech. Bardzo pasowała do mnie i do Kolesia, więc powiedziałem:
– Miejsce pobytu u mnie, ale z możliwością stałego kontaktu. Wspólne spacery i wyjazdy w plener. Opieka naprzemienna. Zgoda?
– Zgoda – roześmiała się. – Pełna zgoda!
Czytaj także:
„Latami nienawidziłam ojca, bo odszedł do kochanki. Gdy odnowiliśmy kontakt, zakochałam się w jej synu...”
„Śmiali się, że zakochałem się w bogatej i starszej o 30 lat rozwódce. Każda kobieta chciałaby tak wyglądać w jej wieku”
„Zakochałam się samotnym ojcu, którego żona odeszła do kochanka. Jestem macochą dla trójki dzieci, których nienawidzę”