„Niedoszła teściowa obwinia mnie o śmierć syna. Twierdzi, że chciałam się go pozbyć, by zacząć nowe życie z innym”

Kobieta, która obwinia się o śmierć partnera fot. Adobe Stock
„To miał być ostatni prezent, który podarowałam Mariuszowi. Nie sądziłam, że będzie ostatnim w jego życiu. Jego matka do dzisiaj posądza mnie o zaplanowane morderstwo. A ja? Już nie byłam w stanie ułożyć sobie życia z nowym ukochanym, bo czułam się, jakbyśmy tańczyli na grobie Mariusza”.
/ 10.01.2022 12:51
Kobieta, która obwinia się o śmierć partnera fot. Adobe Stock

Zobaczyłam ją z daleka i błyskawicznie weszłam w drzwi pierwszego lepszego sklepu. Uśmiechnęłam się do ekspedientki, która spojrzała na mnie pytająco z nadzieją, że coś kupię. Zaczęłam się rozglądać i stwierdziłam, że na szczęście jest to sklep z damskimi fatałaszkami. Złapałam pierwszą z brzegu sukienkę i zapytałam, gdzie jest przebieralnia. Za chwilę byłam już bezpiecznie schowana za welurową kotarą. Wtedy jakby uszło ze mnie powietrze. Usiadłam na stołeczku, który postawiono w przebieralni dla wygody klientek i ukryłam twarz w dłoniach.

Zdałam sobie sprawę, że już przez całe życie będę uciekała przed tą kobietą. A przecież mogła zostać moją teściową. I jestem pewna, że byśmy się polubiły. Jej syn, Mariusz, był naprawdę świetnym facetem. Poznaliśmy się podczas rozmowy o pracę. Starałam się o stanowisko grafika w firmie robiącej portale internetowe. Idąc tam, miałam duszę na ramieniu, bo naprawdę zależało mi na tej robocie. Firma była znana na rynku i solidna, a to się przecież bardzo liczy w tych czasach. Nie brak bowiem oszustów, którzy „zatrudniają” człowieka tylko na „okres próbny” i po miesiącu oświadczają, że się nie nadaje, nie płacąc ani grosza. To ich sposób na oszczędności i takich firm w mojej branży jest coraz więcej.

Chciałam się więc pokazać podczas tej rozmowy o pracę z jak najlepszej strony. Zaskoczyło mnie jednak to, że nie rozmawiam z kadrową, tylko z jakimś młodym chłopakiem, który wypytał mnie szczegółowo o moje umiejętności i osiągnięcia. Widać było, że siedzi w tym temacie i rozmawiało nam się naprawdę fajnie. Jego spokój i uśmiech podziałały na mnie tak, że szybko przestałam być spięta i mówiłam swobodnie o wszystkim. Kiedy podał mi rękę na do widzenia, miałam wrażenie, że przebiegł między nami prąd. Facet naprawdę mi się spodobał i wyszłam z biura, mając myśli zaprzątnięte nie tyle pracą, co jego brązowymi oczami. Czułam, że chciałabym dostać tę robotę właśnie ze względu na niego…

Nie jestem religijną fanatyczką, ale przechodząc koło kościoła, wpadłam tam, aby się pomodlić za spełnienie mojego marzenia. Uklękłam przed ołtarzem i zaczęłam swoje „targi” z Bogiem.
– Jeśli to, o czym myślę, ma się spełnić, w bukiecie stojącym na ołtarzu będzie zwiędły kwiat – wymamrotałam do siebie, trochę wstydząc się tych magicznych pogańskich praktyk. Ale za chwilę moją twarz rozjaśnił uśmiech, bo jeden z białych goździków wyraźnie zwieszał łepek. Zadzwonili do mnie następnego dnia, że zostałam przyjęta.

Skakałam z radości. Byłam szczęśliwa, że mam tę robotę i że będę pracowała razem z Mariuszem, którego poznałam podczas rozmowy kwalifikacyjnej. Sądziłam bowiem, że jest może szefem grafików, dopiero koleżanka mnie uświadomiła:
Głupia. To jest właściciel.

Oniemiałam. Taki młody? Niby wiedziałam, że tę firmę założył chłopak, który jeszcze nie skończył studiów, ale nie przyszło mi do głowy, że może tak wyglądać. Zwyczajny podkoszulek, przeciętne dżinsy – wszystko bez logo znanych marek, żadnego zadęcia tak rozpowszechnionego wśród ludzi tego typu. Oni przecież nie włożą ciucha, którego metki od znanego projektanta nie widać na sto kilometrów.
– Boże. Przecież on zarabia setki tysięcy rocznie. – jęknęłam. – A ja miałam nadzieję, że po kilku dniach wspólnej pracy może zaprosi mnie na piwo. Chyba mi mózg odjęło, że nie rozpoznałam jego nazwiska, kiedy się przedstawił.

Byłam pewna, że nie mam żadnych szans. Tacy faceci z pieniędzmi chcą mieć przecież u swojego boku niezłą laskę, najlepiej jakąś początkującą, ale już znaną modelkę. A nie przeciętną szarą myszkę, której jedynym atutem jest talent graficzny. Ale Mariusza zauroczył właśnie mój talent… Od początku doskonale się dogadywaliśmy i to nie tylko zawodowo. Oczywiście, musiał minąć mi początkowy szok i onieśmielenie, że zagaduje do mnie facet, który podobno ma już na swoim koncie kwotę z pięcioma zerami.

A potem to już nawet nie zauważyłam, kiedy zostaliśmy parą. Muszę powiedzieć, że podczas pierwszych wspólnych miesięcy było mi z Mariuszem cudownie. Byłam zaskoczona tym, że mieszka skromnie w dwupokojowym mieszkaniu i nie jeździ porsche, tylko odrestaurowanym, czterdziestoletnim amerykańskim mustangiem.
– To kultowy model – przekonywał mnie z dumą. – Rocznik 1967, widziałem taki na filmach i zawsze o nim marzyłem.

Mimo to nie dało się ukryć, że nie była to wypasiona bryka dla biznesmena. Podobało mi się jego podejście do pieniędzy. Niestety, po jakimś czasie coś zaczęło się zmieniać. Kiedy patrzę z perspektywy czasu na to, co się działo, uważam, że te zmiany były nieuniknione. Jest przecież takie powiedzenie: „Jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać tak, jak one”. Mariusz dostał propozycję sprzedania dużego portalu, który założył kilka lat wcześniej. Miał ponad milion użytkowników miesięcznie i był naprawdę łakomym kąskiem. Dobrze wiedziałam, że jeśli ta transakcja dojdzie do skutku, to konto Mariusza będzie już sześciozerowe.

Ale nie to mnie niepokoiło, tylko Artur, młody i prężny prawnik, którego zatrudnił mój ukochany, aby pomógł mu w podpisaniu korzystnej umowy. Gdybym musiała opisać go jednym słowem, to powiedziałabym: pozer. Wszystko miał na pokaz i robił na pokaz. Drogi garnitur, markowy zegarek, dobry samochód kupiony na kredyt. Widziałam chciwość w jego oczach i nadzieję, że podczas tej transakcji na pewno wreszcie się dorobi.

A co najgorsze, to nie wiem, jakim cudem zaczął mieć ogromny wpływ na Mariusza. Mój chłopak zaczął się zmieniać… Przede wszystkim nagle kupił drogi apartament i powierzył jego urządzenie modnej kreatorce wnętrz. Minęły więc czasy, kiedy razem wpadaliśmy do marketu, aby kupić zabawną deskę sedesową z zatopionymi w niej muszelkami tylko dlatego, aby przypominała nam o cudownych chwilach spędzonych razem nad morzem. Teraz liczył się szpan.

Nie mogłam się nadziwić temu, jak szybko człowiek potrafi się zmienić? Gdzie się podział ten mój bezpretensjonalny Mariusz, który nie dbał to, aby mieć na koszulce napis Dolce&Gabbana?
Jak można dawać kilka tysięcy złoty za t-shirt? – mawiał. A teraz nagle okazało się, że można.
Patrzyłam na niego i… robiło mi się go naprawdę żal. Intuicyjnie wiedziałam bowiem, że źle się czuje w tej nowej, nie swojej skórze. Ale jednak się uparł przy tym wizerunku. Najgorsze, że nie potrafiłam w tej sytuacji dotrzymać mu kroku, bowiem nadal uważałam za bezsens kupienie sukienki z metką Versace. Oddalaliśmy się od siebie coraz bardziej….

I w pewnym momencie przeżyłam szok. Ta cała kreatorka wnętrz zaplanowała w apartamencie Mariusza, w przejściu między kuchnią a salonem filar, który pokryła nierdzewną stalą. Brudziło się to jak diabli, widać było na tym każde dotknięcie palców i Mariusz dostał na punkcie tego filara prawdziwej obsesji. Wiecznie go polerował miękką szmatką. Tamtego wieczoru wpadli do nas znajomi, bez zapowiedzi. Przyszli w drodze z jednego klubu do drugiego, już na lekkim rauszu i usiłowali nas namówić na wspólne wyjście. Rozbawione dziewczyny dorwały się do tego filara i zaczęły się przy nim wyginać, jak tancerki przy rurze.

Mariusz się wściekł. Najpierw zaczął je przeganiać, a kiedy się nie dały odgonić, wywalił całe towarzystwo z domu. A potem wkurzony polerował swój ukochany filar chyba przez kwadrans. Patrzyłam zaskoczona i czułam, że w miarę, jak rośnie moje zdumienie, maleje moja miłość do tego faceta. I zostaje po niej tylko litość, że tak się jednak dał opętać mamonie i obcym ludziom, którzy mu wmówili, że „być to znaczy mieć”.

Przypomniał mi się także Andrzej, szef ekipy, która robiła te wszystkie „dizajnerskie” cuda w domu mojego chłopaka.
– Jak ludzie nie mają co robić w życiu, to sobie fundują taki filar razem z gosposią do jego polerowania – śmiał się.
Podobało mi się jego trzeźwe spojrzenie na te nowobogackie cuda, które zaprojektowała w mieszkaniu Mariusza tamta baba. I odkryłam ze zdumieniem, że z tym chłopakiem rozmawia mi się równie fajnie, jak z dawnym Mariuszem.

Andrzej był inteligentny. Skończył studia lingwistyczne i nie mogłam zrozumieć, dlaczego pracuje jako robotnik.
– Wolałabyś nauczyciela? – zapytał mnie kiedyś z uśmiechem. – Bardziej byś mnie wtedy szanowała?
Natychmiast zrobiło mi się głupio.
– To nie tak… zaczęłam się tłumaczyć.
– Słuchaj, studiowałem anglistykę dla przyjemności, bo lubię ten język. A remontuję wnętrza, bo to lubię. Mało kto może o sobie powiedzieć, że jego hobby jest jednocześnie zajęciem przynoszącym zyski. Ty tak możesz?
– Mogę – uśmiechnęłam się i już wiedziałam w tym momencie, że osiągnęliśmy porozumienie.

Zakochałam się w Andrzeju tak samo mocno, jak 3 lata wcześniej w Mariuszu, bo był równie prostolinijny i zwyczajny, jak niegdyś mój chłopak. Teraz dusiłam się w tym nowym mieszkaniu Mariusza jak w złotej klatce. I nie mogłam zaakceptować jego przemiany. „Mój” chłopak nie wyrzuciłby z domu przyjaciół tylko dlatego, że dotknęli kawałka blachy. Nie zdradziłam Mariusza. Byłam uczciwa i powiedziałam mu szczerze, że odchodzę. Próbował mnie zatrzymać, ale bez przekonania. Może też doszedł do wniosku, że już do siebie nie pasujemy?

Chyba bardziej niż on przejmowała się moim odejściem jego mama, która mnie zawsze bardzo lubiła. Powiedziała mi kiedyś szczerze, iż myślała, że zostanę jej synową. Szalenie mnie tym wzruszyła. Co się stało, że zmieniła o mnie zdanie i znienawidziła mnie tak, iż teraz chowam się przed nią w damskiej przebieralni? Czy naprawdę powinnam czuć się winna temu, co się wydarzyło? To był przecież wypadek, przykry zbieg okoliczności… A jednak to ja opłaciłam Mariuszowi tamten kurs pilotażu…

Zawsze marzył o lataniu, a mimo to nigdy nie zdecydował się pójść na kurs. Nie wiem dlaczego… Przecież nie chodziło o pieniądze, których miał bardzo dużo. Ja nie mam tak zasobnego konta, jak on, ale kiedy zobaczyłam na jednym z portali kurs pilotażu z ogromną zniżką, od razu przyszedł mi do głowy Mariusz. To będzie mój prezent pożegnalny – pomyślałam. – Ilekroć potem będzie wzbijał się w chmury, zawsze pomyśli o mnie.

Mariusz skończył kurs teoretyczny i rozpoczął lekcje latania. Przed ostatnią zadzwonił do mnie, aby mi powiedzieć, że strasznie mi dziękuje, że jestem cudowna i że nie traci nadziei, że mimo wszystko będziemy jeszcze kiedyś razem. Godzinę później już nie żył... Jego samolocik roztrzaskał się o płytę lotniska podczas lądowania. Nie wiadomo jeszcze, co zawiodło…

Zrozpaczona poszłam na pogrzeb Mariusza. Ale jeśli sądziłam, że z jego matką połączymy się w bólu, to się myliłam. Ona oskarżyła mnie o jego śmierć. Powiedziała, że specjalnie dałam mu taki prezent, aby się go pozbyć ze swojego życia na zawsze, bo chciałam je sobie urządzić z kimś innym. Nie umiem spojrzeć jej w oczy, nie chcę, aby spoczęło na mnie jej oskarżycielskie spojrzenie. Boję się jej nienawiści.

Może to wyrzuty sumienia, które czuję, sprawiły także, że nie umiałam sobie ułożyć życia z Andrzejem, bo cały czas myślałam o tym, że nasz związek budujemy na grobie Mariusza. Teraz jestem sama…

Czytaj także: „Mój ojciec ma 51 lat i romans z dziewczyną, która ma 21 lat. A moja biedna mama niczego się nie domyśla”„Poślubiłam wdowca z dwiema córkami i... wredną matką zmarłej żony, która buntuje przeciwko mnie dzieci”„Moja żona jest w ciąży, ale nie ja jestem ojcem. Nie sypiam z nią od 2 lat”

Redakcja poleca

REKLAMA