Zawsze kiedy myślałam o swoich korzeniach, w mojej głowie od razu rodziło się skojarzenie: dom dziecka. Stamtąd pochodziłam. Większość dzieci, które się tam znajduje, ma rodziców. W społeczeństwie panuje mit, że w placówkach opiekuńczych przebywają sieroty. Nic bardziej mylnego. Spędziłam w domu dziecka osiemnaście lat i przez ten czas przez ośrodek przewinęły się dwie, może trzy prawdziwe sieroty. Większość z nas miała rodziców, którzy po prostu nie potrafili zapewnić dzieciom godnej opieki.
Cóż, ja też gdzieś tam miałam rodziców
Ale moja sytuacja była dość skomplikowana. Matka porzuciła mnie w szpitalu, od razu po porodzie. Nie zrzekła się jednak praw rodzicielskich, a potem zapadła się pod ziemię. Sąd próbował ustalić miejsce jej pobytu. Gdyby moja sytuacja została bowiem prawnie uregulowana, mogłabym zostać adoptowana. Niestety, sprawa ciągnęła się latami i w rezultacie nigdy nie znalazłam domu.
To prawdziwy cud, że nie skończyłam tak, jak większość wychowanków placówki. Te dzieci w dorosłym życiu często powielają błędy swoich rodziców. A ja mam kochającego męża, cudowną córkę… Żyjemy całkiem normalnie. Jednak wciąż czułam wewnętrzną pustkę.
– To my teraz jesteśmy twoją rodziną – przypominał mi mąż, kiedy dzieliłam się z nim swoimi przemyśleniami. – Przestań zadręczać się przeszłością. Martwię się o ciebie.
Dlaczego moja matka mnie porzuciła?
Tylko ktoś, kto został we wczesnym dzieciństwie porzucony przez matkę, mógłby zrozumieć moje rozterki. Jeszcze jako mała dziewczynka często myślałam, że nie byłam wystarczająco dobra, żeby mama mnie pokochała. Obwiniałam się za to, że mnie zostawiła. Później niby zrozumiałam, że to z nią było coś nie tak, a jednak nie pozbyłam się niskiej samooceny.
– Chciałabym po prostu wiedzieć, dlaczego to zrobiła – wyjaśniłam mężowi. – Dlaczego mnie zostawiła… Może potem mnie szukała i nie wiedziała, gdzie jestem?
– Nie bądź naiwna, kochanie.
Mąż wielokrotnie prosił mnie, żebym zaczęła żyć „tu i teraz” i nauczyła się cieszyć tym, co mam. Jednak odrzucenie przez matkę kładło się cieniem na całym moim dorosłym życiu. W końcu podzieliłam się rozterkami z panią Ludmiłą, która niegdyś pracowała w domu dziecka, a teraz była już na emeryturze, ale wciąż utrzymywałyśmy kontakt. Otrzymałam od niej mnóstwo ciepła i nie wyobrażałam sobie, że tak po prostu miałabym wykreślić ją ze swojego życia, kiedy opuściłam mury placówki.
– Odbyłam wiele podobnych rozmów – przyznała pani Ludmiła.
– Za każdym razem radzę wam, moim dorosłym wychowankom, to samo: spróbuj. Na pewno ci taka rozmowa nie zaszkodzi, a może pomóc. Nie pochodzimy znikąd. To naturalne, że każdy chce znać swoje korzenie. Nie twierdzę, że spotkanie z matką w magiczny sposób odmieni twoje życie, ale może pomóc uporać się z demonami przeszłości. Westchnęłam głośno.
– Niby jak miałabym ją znaleźć? Nawet sądowi nie udało się ustalić miejsca pobytu. Co ja mogę?
– Oj, przecież dzisiaj jest tyle możliwości! – pani Ludmiła była nowoczesną starszą panią. – Tyle się słyszy o ludziach, którzy po latach dzięki internetowi odnaleźli swoich bliskich. Może i ty byś spróbowała?
Początkowo odrzuciłam tę myśl, ale ona długo nie dawała mi spokoju. W końcu, nie informując o sprawie mojego męża, który na pewno podszedłby do całego przedsięwzięcia krytycznie, zalogowałam się na swoim koncie na Facebooku i dodałam post. Pokrótce opisałam całą sytuację, podałam imię i nazwisko mojej matki, moją datę i miejsce urodzenia.
Nie liczyłam na zbyt wiele, a jednak…
Kiedy już po trzech dniach odezwała się kobieta, która w młodości znała moją mamę, oniemiałam. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Potrzebowałam czasu, aby oswoić się z tą sytuacją. Dlatego setki razy czytałam wiadomość, którą do mnie wysłała:
„Opisana przez panią historia od razu skojarzyła mi się z sąsiadką mojej babci. Kobieta, o której mówię, została wychowana przez dziadków. Jej matka nadużywała alkoholu, więc i ona szybko poszła w jej ślady. Babcia starała się jak mogła, by dobrze ją wychować, ale dziewczyna w ogóle nie liczyła się z jej zdaniem. Ślad po jej matce zaginął, niedługo później zmarł dziadek, a babcia z przerażeniem obserwowała, co dzieje się z jej wnuczką. W mieście zawrzało, kiedy okazało się, że dziewczyna jest w ciąży. Niedługo później zniknęła i wróciła już bez brzucha i bez dziecka”.
Kobieta była pewna, że chodzi o moją matkę. Zgadzało się imię i nazwisko, czas. No i miasteczko, w którym mieszkała, było oddalone od miasta, gdzie się urodziłam o kilkanaście kilometrów. Niesamowite. Zawsze wyobrażałam sobie, że mama musiała wyjechać gdzieś daleko, dlatego nie mogła się ze mną skontaktować. Tymczasem była tak blisko!
„Potem na kilka lat kobieta, o której piszę, zniknęła. Pojawiła się po śmierci babci i do dziś mieszka w jej domu. Dom – to chyba za dużo powiedziane. Nie wiem, jak można żyć w takich warunkach. To ruina. Kobieta, która może być pani matką, jest na prostej drodze, żeby zapić się na śmierć”.
Zastanawiałam się, co zrobić z tą wiadomością. Próbowałam studzić swoje emocje, ale przychodziło mi to z trudem. To przecież nie mógł być przypadek. Musiało chodzić o moją matkę. Kiedy zamieszczałam post, nie zastanawiałam się nad konsekwencjami. Prawdę mówiąc, nie liczyłam, że uda mi się tak szybko znaleźć matkę.
W końcu podjęłam decyzję. Nie chciałam o niczym informować męża. Wiedziałam, jaki miałby stosunek do mojego planu. Uznałam, że najwyżej opowiem mu o wszystkim później. Wsiadłam do samochodu i pojechałam. Po drodze wiele razy miałam ochotę zawrócić, ale nie stchórzyłam. Tylko ja wiem, ile kosztowało mnie to emocji i samozaparcia. Bałam się tego spotkania, ale wiedziałam, że tylko tak mogę rozliczyć się z przeszłością.
A jednak wyświadczyła mi przysługę…
Nawigacja doprowadziła mnie pod wskazany adres. Kobieta, która do mnie napisała, ani trochę nie przesadzała. Dom był w strasznym stanie. Nie mogłam uwierzyć, że ktoś w tej ruinie mieszka! Dach groził zawaleniem, budynek był zarośnięty wysoką trawą, a okna straszyły powybijanymi szybami. Już na zewnątrz czułam fetor stęchlizny. Zapukałam, ale nikt nie odpowiedział.
Nacisnęłam klamkę, drzwi nie były zamknięte na klucz. Delikatnie je popchnęłam i weszłam do środka. Buty kleiły mi się do podłogi, w powietrzu unosił się zapach wilgoci, dymu papierosowego i przetworzonego alkoholu. Serce waliło mi jak oszalałe. Moja matka była tak blisko, a jednocześnie tak daleko… Byłam zrozpaczona, widząc, w jakich warunkach żyje! Ale najgorsze było dopiero przede mną.
Weszłam do pokoju, a raczej do pomieszczenia, które je przypominało. Na stoliku walały się puste butelki, tu i ówdzie rzucono niedbale niedopałki papierosów. Że też jeszcze nie puściła chałupy z dymem! Na kanapie siedziała ONA. Była zbyt pijana, aby zdziwić się nagłym wtargnięciem nieznajomej osoby. Wybełkotała tylko:
– O soo chozzzi?
Spojrzałam na nią. Kiedy mnie urodziła, była młodą dziewczyną. Teraz więc nie mogła mieć więcej niż pięćdziesiąt lat, tymczasem wyglądała co najmniej na siedemdziesiąt. Nie miała przednich zębów, skóra na twarzy zwisała jej smętnie, a czerwone plamy dowodziły temu, co już wiedziałam – moja matka była totalną alkoholiczką.
Co powiedzieć? Co robić?
Żyła w brudzie i ubóstwie. Podejrzewam, że od dawna nic nie jadła, bo pewnie szkoda jej było pieniędzy na jedzenie. Wyglądała jak kościotrup. Każdy grosz najpewniej przeznaczała na alkohol.
– Ja… – zawahałam się
Zobaczyłam już wystarczająco dużo. Zrozumiałam, że ta kobieta, porzucając mnie w szpitalu, wyświadczyła mi przysługę. Nie mogła podjąć lepszej decyzji. Podziękowałabym jej, gdyby była przytomniejsza. To dzięki niej miałam teraz normalne życie. Gdybym miała wychowywać się w takich warunkach…
– Przepraszam, pomyliłam adres – bąknęłam tylko i wyszłam.
Pani Ludmiła miała rację. Mimo iż nawet nie porozmawiałam z matką, to spotkanie mi pomogło. Jeszcze bardziej doceniam to, co mam i jestem wdzięczna mężowi, że stworzył ze mną rodzinę. Normalną, kochającą się… Rodzinę, jakiej nigdy nie miałam.
Czytaj także:
„Chłopak córki poprosił mnie o pożyczkę, a ja mu ją dałem. Ten drań oszukał Basię i orżnął naszą rodzinę na 50 tys. złotych"
„Pracodawcy to harpie, faceci to świnie, a przyjaciółka ma jeszcze czelność wciskać mi, że to ja jestem >>toksyczną<< osobą”
„Mój mąż zamienia się za kierownicą w dzikusa. Wścieka się i wrzeszczy. Ostatnio niechcący nawrzucał swojemu szefowi”