„Miałam Filipa za księcia z bajki, a trafił mi się maminsynek. Gdy zabrał na nasze wakacje mamę, wypisałam się z tego trójkąta”

maminsynek fot. Adobe Stock, Viacheslav Yakobchuk
„Kiedy staliśmy w kolejce do nadania bagaży – a tamta parka piła sobie z dzióbków – skorzystałam z okazji i napisałam esemesa do mojej przyjaciółki. Poprosiłam ją, żeby jak najszybciej do mnie zadzwoniła i dała mi jakiś wiarygodny pretekst do wymigania się od tej wycieczki. Brak mi asertywności, przyznaję. Za karę wpakowałam się w ten ambaras”.
/ 15.12.2022 13:15
maminsynek fot. Adobe Stock, Viacheslav Yakobchuk

Jak facet traktuje mamusię, tak będzie traktował ciebie – mawiała moja babcia. No niestety, zupełnie nie miała racji.

Filipa poznałam na imprezie u koleżanki z pracy. Od razu zwrócił moją uwagę – wysoki, bardzo przystojny. Jednak zamieniliśmy ze sobą raptem parę słów. Byłam pewna, że on nawet nie zapamiętał, jak mam na imię. No cóż, nigdy nie miałam złudzeń co do własnej osoby: jestem niską, nieszczególnie atrakcyjną dziewczyną. Kiedy więc po weekendzie, w biurze, Iza powiedziała, że spodobałam się Filipowi, i już po moim wyjściu poprosił ją o mój numer telefonu, nie mogłam uwierzyć.

– Na pewno chodzi o mnie? Może pomyliły mu się imiona i tak naprawdę chciał kontakt do Ewki? – wysnułam na głos przypuszczenie. Ewa wyglądała tak, że bez trudu skusiłaby Adama, by zerwał jabłko z zakazanego drzewa. Proszenie o jej numer miało dużo większy sens.

– Chodzi o ciebie – upierała się Iza.

– Ale my prawie w ogóle nie rozmawialiśmy. No i dlaczego nie poprosił mnie o to sam?

– Filip jest trochę dziwny. Facet wart grzechu, a wciąż wstydliwy jak nastolatek. Znamy się od podstawówki, wiem, co mówię. 

Wydało mi się to przeurocze. Takie zestawienie męskiej urody i nieśmiałości. Więc oczywiście zgodziłam się, żeby Iza dała mu mój numer.

Mówiła do Filipa per „mój śliczny”

Czekałam podekscytowana przez kilka dni, ale nie zadzwonił. Teraz, gdy już narobiłam sobie nadziei, byłam okropnie rozczarowana, i było mi przykro, bo podejrzewałam, że padłam ofiarą żartu albo zakładu. Gdy już przebolałam sprawę – zaskoczenie – dostałam od Filipa esemesa. Zaproponował spotkanie i poprosił, żebym to ja wybrała miejsce i czas.

Natychmiast do niego odzwoniłam, ale nie odebrał. Najpierw wydało mi się to niegrzeczne, ale… może był akurat w miejscu, w którym nie bardzo mógł rozmawiać? Odpisałam: „Spotkajmy się w piątek wieczorem na Rynku i razem zdecydujemy, gdzie iść. Co ty na to?”. Odpowiedział natychmiast: „Już nie mogę się doczekać. Do zobaczenia, buziaczki!!!”.

Trzy wykrzykniki. Serio.

Nasza pierwsza randka była wspaniała. Filip przyniósł mi bukiecik róż i pocałował mnie w rękę.

– Tobie zostawiam wybór i decyzję, gdzie pójdziemy i co będziemy robić.

Matko jedyna… Po raz pierwszy miałam do czynienia z tak szarmanckim facetem! Takim, który nie próbował na dzień dobry ustalać, kto będzie nosił spodnie w tym związku. I to nie był koniec zaskoczeń. Niby taki nieśmiały, a od razu się przede mną otworzył i opowiedział mi o swoim życiu: o byłych dziewczynach, o rodzinie, a przede wszystkim o mamie. 

– Bardzo ją kocham i się tego nie wstydzę. To najważniejsza kobieta w moim życiu. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza?

– Ależ skąd. Ja też kocham swoich rodziców – zapewniłam go.

Co więcej, moja babcia powtarzała: „tak jak mężczyzna traktuje matkę, tak będzie traktował swoją żonę”. Czyli trafił mi się prawdziwy skarb – mężczyzna wrażliwy i na tyle silny, że nie wstydzi się tego okazywać. Naiwniaczka ze mnie…

Na drugie spotkanie Filip zaprosił mnie do swojego rodzinnego domu. Hm, jak dla mnie było jeszcze za wcześnie na aż taką zażyłość, ale choć speszona, zgodziłam się. Nie chciałam robić mu przykrości. Pewnie chce mi w ten sposób pokazać, że traktuje poważnie mnie i że mu zależy. Właściwie powinnam się cieszyć – wmawiałam sobie. Niemniej dopadła mnie trema. A jak mama Filipa mnie nie zaakceptuje? W końcu jej syn wyglądał jak książę z bajki. Ja zaś byłam przeciętna do bólu, i mogła uznać, że nie dla psa kiełbasa.

Niepotrzebnie się bałam, bo… mama Filipa niemal nie zwracała na mnie uwagi. Była wpatrzona jak w obraz w swojego ukochanego synka i reszta świata praktycznie dla niej nie istniała. Zwracała się do niego per „mój śliczny”, a podczas deseru posunęła się do tego, że karmiła go ciastem jak małe dziecko, i to takie, co nie umie jeszcze jeść widelcem. To było żenujące.

Na szczęście reszta rodziny Filipa okazała się normalna i dzięki temu, mimo wszystko, całkiem miło spędziłam czas w jego domu. Nie da się jednak ukryć, że moje początkowe zauroczenie Filipem mocno przygasło. Mimo to, kiedy zaproponował mi kolejne spotkanie, nie potrafiłam odmówić. Sama nie wiem czemu. Może miałam nadzieję, że trzecie wrażenie będzie lepsze…

Czekał na lotnisku... wraz ze swoją mamą

Tymczasem robiło się coraz gorzej. Nasze randki były okropne. Filip oddawał w moje ręce całą inicjatywę; zawsze to ja musiałam wymyślać, co będziemy robić, gdzie pójdziemy. I nie miało to nic wspólnego z szarmanckością. Nie tyle liczył się z moim zdaniem, co po prostu nie miał żadnych własnych pomysłów. Za to słowa mu się nie kończyły. Ciągle mówił, głównie o sobie, często narzekał i skarżył się na cały świat. Przebywanie z nim przypominało opiekę nad rozkapryszonym przedszkolakiem. Jednak za każdym razem, gdy miałam go dość, robił coś takiego, że miękło mi serce.

Raz wziął mnie na ręce i przeniósł przez kałużę, innym razem ofiarował mi bukiet polnych kwiatów, które sam zerwał. Tego typu romantyczne gesty… Działały, ale na krótką metę. Bo piękne gesty to za mało, żeby stworzyć szczęśliwy związek.

A kiedy wreszcie posunęliśmy się o krok dalej niż trzymanie się za ręce – inicjatywa jak zwykle wyszła ode mnie – w pełni zrozumiałam, czemu taki przystojny facet jest wciąż do wzięcia. Był beznadziejny w łóżku. Nie mam może wielkiego doświadczenia, ale jako trzydziestolatka coś tam wiem na ten temat, a na pewno jestem świadoma tego, co lubię, a czego nie. Filip – taki otwarty na wszelkie moje propozycje – akurat tego nie brał pod uwagę, nie uznawał gry wstępnej i skupiał się wyłącznie na sobie. Nie musiał mi zaraz fundować maratonu zmysłów, ale dwuminutowy sprint… serio?

Postanowiłam: zrywam z nim. A on… jakby coś wyczuł! Zaprosił mnie na tygodniowy wyjazd do Hiszpanii, z okazji swoich urodzin. Ups. Kiepska pora na zrywanie. Okej, mężczyzna, który z okazji swoich urodzin robi prezent swojej kobiecie, zasługuje na jeszcze jedną, ostatnią szansę.

Nawet cieszyłam się na ten wyjazd. Załatwiłam sobie urlop w pracy, wygrzebałam z szafy najładniejsze letnie sukienki, przymierzałam stroje kąpielowe i wyobrażałam sobie, jak cudownie będzie leżeć na plaży i popijać we dwoje owocowe drinki.

Gdy w dniu wyjazdu dotarłam na lotnisko, czekał tam na mnie Filip wraz ze swoją mamą.

– Jak miło, że przyjechałaś nas pożegnać, Aniu… – zaczęłam.

– Pożegnać? Przecież ja lecę z wami, głuptasku! – zaszczebiotała radośnie.

Zaklęłam w duchu. Też mi romantyczny wyjazd: ja, śliczny narcyz i jego mamusia. Dziękuję, wypisuję się z tego chorego trójkąta. Kiedy staliśmy w kolejce do nadania bagaży – a tamta parka piła sobie z dzióbków – skorzystałam z okazji i napisałam esemesa do mojej przyjaciółki. Poprosiłam ją, żeby jak najszybciej do mnie zadzwoniła i dała mi jakiś wygodny i wiarygodny pretekst do wymigania się od tej wycieczki. Brak mi asertywności, przyznaję, nie chcę robić sobie wrogów ani rozczarowywać innych. Za karę wpakowałam się w ten ambaras.

Kiedy już nadaliśmy bagaże i poszliśmy na kawę, matka Filipa zaczęła opowiadać, jak świetnie będziemy się bawić w Hiszpanii.

– Żadnego opalania, od tego można dostać udaru słonecznego. A woda w morzu jest podobno brudna i pełna zarazków, lepiej do niej nie wchodzić.

Słuchałam jej jednym uchem, czekając, aż rozdzwoni się moja komórka. Niestety, telefon milczał jak zaklęty. Widocznie Jolka jeszcze nie odczytała mojego esemesa, a tu już trzeba było się zbierać do samolotu!

Mój bagaż poleciał do Hiszpanii. Trudno

Nie polecę z nimi, choćby nie wiem co, nie polecę i koniec!

– Idźcie, zaraz was dogonię. Muszę jeszcze zapalić – rzuciłam.

– Karina, przecież ty nie palisz! – zdziwił się Filip. 

– Samolotami też zwykle nie latam, bo się boję. Muszę się wyluzować desperacko brnęłam w kłamstwo.

– To okropny nałóg, obrzydliwy. Oduczymy cię tego – powiedziała matka Filipa, biorąc mnie za rękę.

Zdusiłam w sobie przemożną chęć odepchnięcia jej.

– Byłoby wspaniale – burknęłam. – Ale to przed drogą powrotną, teraz naprawdę muszę!

Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam szybkim krokiem przed siebie. Prawie biegłam, bojąc się, że zaczną mnie gonić. Pędem opuściłam lotnisko i wsiadłam do taksówki. Już w domu uświadomiłam sobie, że mój bagaż poleciał do Hiszpanii. Trudno.

Kilka godzin później zadzwonił do mnie Filip. Ubolewał, że spóźniłam się na samolot, i pytał, kiedy mam następny. Nie odczepi się, jak nie będę szczera. Raz kozie śmierć. Zdobyłam się wreszcie na odwagę i oświadczyłam, że wcale do nich nie dołączę.

– Ale dlaczego?! – niemal widziałam, jak robi wielkie oczy.

Normalnie, ręce opadają. Nawet mu przez myśl nie przeszło, że powinien mnie choćby zapytać, czy pasują mi wczasy we troje, z jego matką.

– Myślę, że najlepiej ci będzie tylko z mamusią. I na wakacjach, i w życiu. Ja się poddaję – powiedziałam i rozłączyłam się.

Co za ulga. Faktycznie uroda nie jest najważniejsza. A maksyma babci najwyraźniej nie tyczyła maminsynków.

Czytaj także:
„Teściowa zwaliła nam na głowę swoją wredną siostrę. Nie pytała o zdanie, po prostu kazała nam oddać jej pokój naszego syna”
„Teściowa to staroświecka baba, która niańczy teścia jak dziecko, bo >>taka rola żony<<. Po moim trupie, nie wychowam tak syna”
„Teściowa płaciła mi za to, żebym popierał ją w kłótniach z moją żoną. Zaczęła kontrolować całe nasze życie”

Redakcja poleca

REKLAMA