Mój mąż był rozpieszczonym do granic możliwości jedynakiem. Jego ojciec prowadził dobrze prosperujące biuro rachunkowe i naprawdę przyzwoicie zarabiał. Matka nie pracowała i całą swoją energię skupiała na dbaniu o potrzeby synka – wyczekanego i wychuchanego.
Dzisiaj być może biegałaby na siłownię, do fryzjera i kosmetyczki, umawiałabym się z przyjaciółkami na maratony po sklepach czy wyjazdy do SPA. Ale te ponad trzydzieści lat temu polska rzeczywistość wyglądała nieco inaczej, dlatego pani Regina sprzątała na błysk ich duże mieszkanie, a później dom, do którego się przenieśli.
Teściowa kochała gotować
W całej okolicy zasłynęła z pięknego ogrodu pełnego kwitnących róż, tulipanów, żonkili i innych kwiatów mieniących się prawdziwą tęczą kolorów od wczesnej wiosny aż do późnej jesieni. Oprócz tego była znakomitą kucharką. Wykarmienie swoich dwóch ukochanych mężczyzn – małego i dużego – uważała za życiową misję. Lepiła domowe pierogi, kilka razy w tygodniu piekła ciasta, smażyła własną konfiturę z malin i truskawek zebranych na przydomowej działce.
Dzień bez dwudaniowego obiadu z deserem uważała za stracony. Podobnie jak podanie odgrzanej zupy czy kotletów z poprzedniego dnia.
– Ja nie wiem, jak można przerabiać rosół na zupę pomidorową czy podgrzewać wczorajsze mielone w mikrofali. Albo zamawiać tę gotową pizzę. Przecież tam jest mnóstwo konserwantów i nigdy nie wiadomo, co ląduje na tym placku – tłumaczyła mi już podczas naszego pierwszego spotkania, gdy mój ówczesny chłopak zaprosił mnie na uroczysty niedzielny obiad, aby oficjalnie przedstawić rodzicom.
– Wie pani, jeśli ktoś pracuje na pełen etat, to niestety nie zawsze ma czas codziennie gotować domowy rosół czy smażyć górę krokietów – powiedziałam, zanim zdołałam ugryźć się w język.
I to był poważny błąd
Zdaje się, że pani Regina zakwalifikowała mnie jako współczesną wyzwoloną feministkę, jak często lubiła mawiać. Doszła do wniosku, że jestem niegodna, aby wykarmić jej synka. Od tego czasu starałam się ze wszystkich sił wkupić w jej łaski, ale zdaje się, że było już pozamiatane. Złe pierwsze wrażenie później naprawdę trudno zatrzeć.
Machnęłam jednak ręką na fochy swojej przyszłej teściowej.
– W końcu nie będę z nią mieszkać na co dzień. Nasze mieszkanie będzie oddalone ponad czterdzieści kilometrów od rodzinnego domu Rafała, więc nie muszę obawiać się codziennych nalotów jego mamusi z menażkami wypełnionymi ulubioną ogórkową synka czy pojemnikami pełnymi świeżo ulepionych pierogów z kapustą, mięsem i grzybami – tłumaczyłam swojej przyjaciółce.
Jeszcze nie wiedziałam, że jestem w dużym błędzie. Krytyka moich umiejętności kulinarnych i rzekomej nieporadności w kuchni stała się ulubionym zajęciem teściowej. Zaczęło się już podczas planowania wesela, gdy zadzwoniła do firmy cateringowej, aby zamienić zamówiony przeze mnie krem z kurkami na rosół, dorzucić do karty bigos i krokiety z barszczykiem.
Machnęłam ręką, nie chcąc się kłócić. Byłam młoda, zakochana i z optymizmem patrzyłam w przyszłość. Cieszyłam się uroczystą imprezą, urządzaniem wspólnego mieszkania i nową pracą, którą miałam zacząć od przyszłego miesiąca.
Z czasem jednak uwagi teściowej na temat mojego gotowania zwyczajnie zaczęły mnie drażnić. Była w stanie przytaszczyć nam gotowe pieczenie czy gołąbki. Przy tym uparcie twierdziła, że bez niej jej synek zwyczajnie umarłby z głodu. Podczas rodzinnych imprez, ostentacyjnie odsuwała przygotowane przeze mnie sałatki i gorące dania, twierdząc, że są za słone, mdłe czy bez smaku.
Mąż wciąż krytykował moją kuchnię
W pewnym momencie zaczęłam mieć tego dość. Ale nie to było najgorsze. Po kilku latach małżeństwa, Rafał zaczął naśladować matkę. Byliśmy już dokładnie pięć lat po ślubie, a nasza córeczka skończyła trzy latka, gdy mąż zaczął regularnie wybrzydzać przy stole. Wciąż narzekał na podawane mu obiady, twierdził, że przy kolacjach idę na łatwiznę i robię zwyczajne kanapki czy jajecznicę.
Zaczęłam mieć tego dość. Zwłaszcza że Agatka widziała zachowanie ojca i zaczęła go naśladować, odsuwając od siebie np. miseczkę z przygotowaną owsianką.
– Ble, ble – marudziła.
W końcu nie wytrzymałam i wygarnęłam mężowi, co o nim myślę.
– Widzisz, że dziecko jest niejadkiem, a ty jeszcze dajesz mu zły przykład. Ona musi jeść nabiał, warzywa, mięso. Potrzebuje białka, witamin, minerałów, żeby prawidłowo się rozwijać – próbowałam mu logicznie tłumaczyć, ale moje słowa uderzały niczym grochem o ścianę.
– Wiesz, mama nigdy nie miała problemów, żebym zjadł, to co przygotuje. Zawsze opowiada, że zajadałem się jej obiadami aż mi się uszy trzęsły – zaczął swoją dyżurną gadkę, a ja byłam przekonana, że zwyczajnie naśladuje słowa teściowej.
Wtedy powinnam odpuścić i kazać mu gotować sobie samemu. Ale chyba wpłynął na moją kobiecą ambicję zapisaną głęboko w genach, bo postanowiłam udowodnić mu, że ja też umiem gotować równie dobrze jak teściowa.
Nie wzięłam tylko pod uwagę tego, że ona siedziała z dzieckiem w domu i mogła spędzać długie godziny w kuchni. Ja odwoziłam małą do przedszkola i biegłam na osiem godzin do biura. Tam miałam na głowie kolejne projekty, wymagającą szefową, uwagi klientów. Pracowałam w branży reklamowej, gdzie cały czas coś się zmieniało.
To oznaczało konieczność śledzenia nowości, poznawania nowych programów, trzymania ręki na pulsie. Moje koleżanki z zespołu często zamawiały gotowe obiady w restauracji, raczyły rodzinkę pizzą czy kupowały gotowce do podgrzania w mikrofalówce. U nas codziennie miał być domowy obiad. Kiedy miałam go gotować?
Otóż po pracy pędziłam po małą do przedszkola, później robiłam szybkie zakupy i spieszyłam do domu, aby na kolejne godziny utknąć w kuchni. Potem była zabawa z córeczką, wspólna kąpiel, czytanie bajek na dobranoc. Gdy Agatka zasypiała, zostawało jeszcze pranie, prasowanie, ogarnianie mieszkania.
Smażenie kotletów czy przygotowywanie zapiekanki na kolejny dzień często kończyłam po północy, by wziąć szybki prysznic, zasnąć i za chwilę obudzić się na dźwięk budzika zapowiadającego kolejny dzień. A Rafał i tak tego nie doceniał i wciąż miał fochy.
– Mama zawsze mówiła, że schabowe są najlepsze, gdy trafiają na talerz prosto z patelni. Podobnie filety z ryby, mielone czy bitki. Te twoje odgrzewane z poprzedniego dnia mają całkiem inny smak – marudził, a ja dostawałam niemal białej gorączki na dźwięk jego głosu.
Gdy akurat kończyliśmy ważny projekt i miałam w pracy urwanie głowy, sos do spaghetti na dwa dni. Mój mąż zrobił jednak wielkie oczy na widok talerza z makaronem.
– Spaghetti było przecież wczoraj. I już nic nie chciałem ci mówić, ale w ogóle nie było zupy. Co to za obiad składający się z samych klusków polanych mięsem mielonym z pomidorami – gderał po swojemu. – Mama zawsze mówi, że to takie szybkie danie dla leniwych, które można zjeść raz czy dwa w roku. A ty często idziesz na łatwiznę i przygotowujesz mi ten sos boloński czy ryż z kurczakiem w słodko-kwaśnym sosie.
Byłam zła, przemęczona i miałam dosyć
– To może jutro ty ugotujesz dwudaniowy obiadek z deserem, co? Ja zjem wszystko, nie będę narzekać.
– Ja? Ale jak to ja? Przecież ojciec nigdy nie gotował – niemal się zapowietrzył na myśl, że czas po pracy miałby spędzić w kuchni.
– Jasne, bo twój ojciec był jedynym żywicielem rodziny. Może tego nie zauważyłeś, ale twoja matka nie pracowała. Siedzenie w kuchni i mieszanie w garach było jej sensem życia – nie mogłam już powstrzymać się przed powiedzeniem tego, co myślę.
Rafał śmiertelnie się na mnie obraził, ale wtedy miałam to w nosie. Już zwyczajnie nie wyrabiałam ze wszystkim i doszłam do wniosku, że mąż zwyczajnie utrudnia mi życie. Postanowiłam, że muszę się na nim zemścić.
I szybko trafiła mi się okazja. Teściowie wprosili się na urodziny wnuczki. Postanowiłam, że tym razem nie będę godzinami gotować, smażyć, dusić i wypiekać, żeby w efekcie usłyszeć, że moje kulinarne zdolności są marne, a pani Regina zrobiłaby to o niebo lepiej. Myślałam, że mąż po prostu zamówi coś z cateringu. Ale on wymyślił coś innego. Powiedział matce, że zaprasza ich na grilla.
– Teraz jest ciepło, to posiedzimy sobie u nas na działce. Mała będzie mogła się wybiegać – usłyszałam, że tłumaczy matce przez telefon, a przed oczami mignęło mi jej przewracanie oczami na myśl o takiej propozycji.
O dziwo, teściowa jednak się zgodziła. Może przekonała ją myśl, że Agatka będzie mogła się wyszaleć? Trzeba przyznać, że kochała wnuczkę i ona zawsze była w stanie rozbroić babcię.
Rafał kupił jakieś karkówki i inne mięsa na tego grilla. Podejrzałam, że wyczytuje w Internecie, jak to doprawiać i marynować, ale nie odezwałam się ani słowem. W niedzielę zapakował te swoje wiktuały do pojemników i zaniósł do samochodu.
A później zaczął wyciągać z lodówki kiełbasę kupioną dla naszego Piko. Chyba zauważył moje dziwne spojrzenie, bo pojednawczym głosem rzucił:
– To wezmę dla taty. On uwielbia kaszankę z grilla, to przygotuję ją specjalnie dla niego – na jego słowa myślałam, że wybuchnę śmiechem, ale resztami sił powstrzymałam się i nic nie powiedziałam.
Ciekawe, co mój wymagający mąż powie, gdy jego matka zobaczy, że podał ojcu podgrzaną psią kiełbasę. Nie wyprowadzę go z błędu. Nie mogę odmówić sobie przyjemności ujrzenia jej zdegustowanej miny.
Czytaj także:
„Moje dzieci na widok babci zanoszą się płaczem. Teściowa mści się na nich, bo od lat toczymy spór”
„Mój mąż podoba się kobietom, a co gorsza, jest zadowolony, gdy z nim flirtują. I to na moich oczach”
„Narzeczony chce odwołać ślub, bo nie mam dla niego czasu. Ale przecież rachunki same się nie opłacą”