„Miałam 50 lat i mąż zostawił mnie dla 30-letniej bogini seksu. Załamałam się, ale rozwód to nie koniec świata”

Kobieta, która odżyła po rozwodzie fot. Adobe Stock, Anatoliy Karlyuk
„Na zmianę płakałam albo wyklinałam Edka. Tęskniłam i nienawidziłam go… Żyłam w takim stuporze ponad miesiąc. Pewnego dnia stanęłam przed lustrem i wystraszona tym, co w nim ujrzałam, podjęłam decyzję. Muszę postawić siebie na pierwszym miejscu”.
/ 16.12.2021 06:02
Kobieta, która odżyła po rozwodzie fot. Adobe Stock, Anatoliy Karlyuk

Stałam oparta o sądową ławę i z trudem powstrzymywałam łzy. Miałam ponad pięćdziesiąt lat, zostawałam sama jak palec. Przekonana, że już nic dobrego w życiu mnie nie spotka. Kiedy Edek pewnego deszczowego popołudnia obwieścił mi, że się zakochał i „jego Ula” chce, aby się rozwiódł, o mało nie spadłam z krzesła. Wszystkiego mogłam się spodziewać, ale nie tego, że mój mąż po tylu latach zechce ode mnie odejść.

– Iwona, zakochałem się w niej bez pamięci. Nie wyobrażam sobie życia bez Uli – nie miał nawet odwagi, by popatrzeć mi w oczy. – Chciałbym, żebyśmy rozstali się jak dorośli ludzie.

– Dorośli ludzie jak sobie ślubują, to dotrzymują obietnic – cisnęłam w jego stronę poduszką i wybuchłam płaczem.

Nawet nie wiedziałam, że miał romans. Każde z nas miało swoją pracę, swoich znajomych, ale mimo wszystko byliśmy razem. I wydawało mi się, że tak już będzie zawsze. Byłam pewna, że mimo tego, iż nasze motyle w brzuchu już dawno nie machały skrzydełkami, nadal się z Edkiem kochamy. Tamto popołudnie pokazało mi, że Edward owszem, kocha, ale nie mnie.

Wyszłam z sali rozpraw jak zbity pies

Edek wyleciał jak na skrzydłach i popędził do wyjścia. Chwilę później już wiedziałam dlaczego. Na dziedzińcu przed sądem czekała na niego ona. Miała maksymalnie trzydzieści lat, modnie ostrzyżone włosy i elegancki karmelowy płaszcz. Nie zdążyłam zebrać myśli, kiedy oboje ruszyli w moją stronę.

– Iwona, pozwól, że ci przedstawię – Edek nie mógł ustać w miejscu. – To jest…

– Nie interesuje mnie, kim jest ta pani – wycedziłam wściekła. – Nic, co związane z tobą, już mnie nie interesuje – zagryzłam wargę i ruszyłam w drugą stronę.

Wiedziałam, że jest tylko jedna osoba, która może ukoić moje nerwy. Kupiłam po drodze wino i kwadrans później pukałam do drzwi mojej najlepszej przyjaciółki.

– Czyli już po wszystkim? – przytuliła mnie, jednocześnie wycierając moje rozmazane od płaczu oczy. – Dawaj tę butelkę, gdzieś na świecie jest już na pewno trzynasta – wyrwała mi wino i poprowadziła za sobą do kuchni.

Na zmianę płakałam albo wyklinałam Edka. Tęskniłam i nienawidziłam go… Ewa za wszelką cenę starała się mnie pocieszyć. Ale ja po prostu bałam się samotności i smutnych wieczorów, w trakcie których nie będę miała do kogo ust otworzyć. I faktycznie tak właśnie wyglądały pierwsze miesiące mojego porozwodowego życia. Wracałam z pracy, włączałam telewizor i zawijałam się w koc. Na zmianę płakałam albo wyklinałam Edka. Jednocześnie tęskniłam za nim i go nienawidziłam. Żyłam w takim stuporze ponad miesiąc. Pewnego dnia stanęłam przed lustrem i wystraszona tym, co w nim ujrzałam, podjęłam decyzję.

Koniec tego mazania się. Pora na coś, co poprawi ci humor – odruchowo przeniosłam wzrok na wiszące na ścianie zdjęcia z wakacji.

– Nic ci tak dobrze nie zrobi, jak słońce, leżak i kieliszek sangrii. A co tam! Dzbanek, nie kieliszek! – uśmiechnęłam się do swego zmarnowanego odbicia i w ramach porozwodowej rekonwalescencji postanowiłam polecieć na Majorkę.

Do biura podróży szłam z pewnym niepokojem, bo zawsze wyjazdy organizował Edek. Młoda brunetka serdecznie mnie przywitała i chwilę później zaczęła poszukiwania idealnej oferty.

– Majorka, dwie osoby dorosłe, bez dzieci, pokój z widokiem na morze czy na hotelowy basen? – dziewczyna nie odrywała oczu od klawiatury, z wdziękiem wklepując dane w komputer.

– Na morze, bez dzieci, ale pokój dla jednej osoby – sprostowałam.

Palce agentki znieruchomiały na klawiaturze. Uniosła wzrok i popatrzyła na mnie zmieszana.

– Przepraszam, ale ludzie w pani wieku zazwyczaj podróżują parami. W sensie, że dorosłe. Że z mężem latają… Bo dzieci już odchowane… Dlatego myślałam… – próbowała się tłumaczyć, ale z każdym słowem pogrążała się jeszcze bardziej.

– Nie szkodzi. Do niedawna też brałam dwójkę – westchnęłam. – Ale teraz potrzebuję wyjazdu dla singielki – to słowo wciąż przechodziło mi przez gardło z trudnością.

Chociaż wolałam już „singielkę” niż „rozwódkę” której wprost nie cierpiałam.

– Okej, już zmieniam. Majorka, siedem dni, pokój dla jednej dorosłej osoby. Hm… Brak ofert dla wybranej liczby uczestników – popatrzyła na mnie przepraszająco. – Mogę pani zarezerwować oczywiście dwójkę. Ale wtedy będzie dopłata za drugą osobę – rozłożyła bezradnie ręce.

Podziękowałam i wyszłam. Więc tak wyglądają porozwodowe podróże. Lecisz sama, z duszą na ramieniu i samotnością, ale płacisz za dwoje. Pięknie. Z odsieczą próbowała mi przyjść jak zwykle niezawodna Ewka.

– Przecież możemy lecieć razem! – klasnęła w dłonie.

– Ja, ty i twój Zbyszek? – prychnęłam.

– Dokładnie! Tyle lat się znamy, to chyba nic się nie stanie, jak weźmiemy trójkę i będziemy mieszkać razem.

– Stanie. Uwielbiam was, ale nie będę robiła za „doczepkę”. Ja chcę tam wypocząć, a nie się sfrustrować jeszcze bardziej patrząc na wasze udane małżeństwo – chlipnęłam.

– Iwonka, spokojnie, nie ty jedna liżesz rany po rozwodzie, będzie dobrze.

Popatrzyłam na Ewkę i w mojej głowie zakiełkowała pewna myśl. Kiedy przyjaciółka zamknęła za sobą drzwi, od razu sięgnęłam po laptopa.

– Raz kozie śmierć – pomyślałam. – „Rozwiedziona, ciekawa świata, stęskniona za podróżowaniem, szuka koleżanek do wspólnych porozwodowych wypraw” – zamieściłam anons i zamknęłam laptopa.
Nie miałam pojęcia, czy mój pomysł nie jest idiotyczny, czy właśnie się nie ośmieszam. Ale nie było już odwrotu. „Twoje ogłoszenie zostało zamieszczone”.

Następnego dnia w mojej skrzynce migotało dziesięć nowych maili. Od kobiet takich jak ja. Elwira miała czterdzieści osiem lat i kochała Włochy. Od jej rozwodu mijał rok. Marta właśnie czekała na ostatnią rozprawę, ale nim sąd orzeknie koniec jej małżeństwa, marzyła o urlopie pod palmami. Zaczęłyśmy do siebie pisać i dzwonić. Początkowo lekko zestresowane, zawstydzone, szybko zaczęłyśmy się zaprzyjaźniać. Tak wiele nas łączyło. Kiedy po miesiącu Elwira napisała: „To co z tą Majorką?”, już wiedziałam, co robić.

Tym razem próg biura podróży przekroczyłam dziarskim krokiem. Agentka od razu mnie poznała. Nim zdążyła zaprosić do stolika, wypaliłam:

– Nadal Majorka, nadal siedem dni, ale teraz chcę trzy dwójki. Z widokiem na morze – uśmiechnęłam się. – Sześć spragnionych życia panien z odzysku zamierza dobrze się bawić – postukałam palcami w biurko.

Wyszłam z rezerwacją i poczuciem, że można lecieć na upragniony urlop bez dopłaty do partnera widmo, za to z towarzyszkami o tych samych doświadczeniach. To były najlepsze wakacje w moim życiu. Bawiłyśmy się z dziewczynami doskonale. Zwiedzałyśmy, opalałyśmy się, wznosiłyśmy toasty za nowy etap życia i przede wszystkim nie czułyśmy się samotne.

Nowa pasja mnie wciągnęła

Wróciłyśmy i od razu… zaczęłyśmy planować kolejny babski wyjazd. Bo rozwód to nie koniec świata, ale możliwość wyjechania na jego koniec – takie hasło zaczęło nam przyświecać. Po Majorce przyszedł czas na Egipt, Tunezję, Turcję i Portugalię. Do tej ostatniej poleciałyśmy już w grupie dwunastu świeżo rozwiedzionych dam.

Po jednym z wyjazdów założyłyśmy fanpage, na którym publikowałyśmy zdjęcia z naszych wypraw. Wieść o pełnych życia rozwódkach–podróżniczkach rozniosła się lotem błyskawicy. Z tygodnia na tydzień zaczęły obserwować nas setki, a potem tysiące samotnych kobiet. Pisały, że one też tak chcą, że jesteśmy dla nich motywacją, że życie nie kończy się na rozwodzie. A mnie nowa pasja tak wciągnęła, że zaczęłam sama organizować nasze wyjazdy. Odkryłam, że uwielbiam wyszukiwać okazyjne loty, sprawdzać połączenia, transfery z lotniska, ustalać trasy i bawić się w przewodnika. Tak mnie to porwało, że pewnego dnia pożegnałam moje biurko w dziale księgowości firmy, w której pracowałam dwadzieścia lat, i otworzyłam biuro podróży. Mimo pandemii na brak klientek nie narzeka…

Kilka dni temu wysłałam byłemu mężowi pocztówkę z Dominikany. Z podziękowaniami, że wywrócił moje życie do góry nogami. Bo gdyby nie on i „jego Ula” nigdy nie dowiedziałabym się, co daje mi szczęście i że życie po rozwodzie może być piękniejsze niż przed.

Czytaj także:
„Co roku święta mijają za szybko. Mam u siebie wnuki, a potem znowu zostaję sama jak palec...”
„Mąż zdradzał mnie nawet wtedy, gdy byłam w połogu. To mitoman i seksoholik. Nie wiem, czy mogę ufać mężczyznom”
„Mąż zostawił mnie w dniu porodu. Powiedział, że brzydzi się mną i moim ciałem. Nigdy więcej go nie widziałam”

Redakcja poleca

REKLAMA