Metrem do stacji Miłość

 Metrem do stacji Miłość fot. Panthermedia
Z Markiem łączy mnie przyjaźń, nic więcej. Tak myślałam. A jednak kiedy poszedł na spotkanie z byłą dziewczyną, czułam się, jakby ktoś wyrwał mi serce.
/ 08.11.2011 13:06
 Metrem do stacji Miłość fot. Panthermedia
Patrzyłam, jak Marek wsiada do wagonika metra i drzwi się za nim zamykają. Stał tak blisko nich, że prawie przytrzasnęły mu torbę. Wciągnął ją do środka w ostatniej chwili. Wagon ruszył i po kilku sekundach zniknął w tunelu, mrugając do mnie światłami stopu.
„Czerwone światła… Jakie to symboliczne! – pomyślałam. – STOP dla miłości!”.
Nasz związek od początku był pokręcony i oparty na dziwnych zasadach. Początkowo byłam pewna, że ustaliliśmy je oboje. Chyba tylko tak mi się wydawało. Podczas gdy ja jasno widziałam przed sobą cel, Marek zboczył z wyznaczonego kursu i postanowił mnie zaskoczyć zaręczynowym pierścionkiem. To się musiało skończyć rozstaniem.
Spotkaliśmy się na przyjęciu urodzinowym mojej koleżanki z pracy, Joanny.
Stałam z boku i przyglądałam się gościom, z których prawie nikogo nie znałam, gdy podszedł do mnie jakiś facet z dwoma drinkami.
– Jeszcze jednego? – uśmiechnął się i wyciągnął do mnie rękę.
Kiedy spoglądałam zdziwiona to na niego, to na drinka, wyjaśnił:
– Takiego właśnie piłaś, zauważyłem… Skończył ci się kilka minut temu.
Fakt, od dłuższej chwili stałam z pustą szklanką, wodząc nieprzytomnym wzrokiem po ludziach. Ale musiałam wyglądać!
– Trochę jak nawiedzona – przyznał ze śmiechem po jakichś dwóch godzinach, kiedy już zdążyliśmy obgadać francuskie kino współczesne i powieści Roberta Ludluma.
Trochę dziwny zestaw, przyznaję. Nie sądziłam, że kiedykolwiek trafię na faceta, który będzie lubił to, co ja. I jeszcze wszelkie drinki z dodatkiem limonki!

Dziwnym trafem wyszliśmy od Joanny razem, a potem wylądowaliśmy u mnie w mieszkaniu. Z tym że ja w swoim łóżku, a Marek na kanapie w sąsiednim pokoju.
Kiedy rano spotkaliśmy się w kuchni, wynikła trochę głupia sytuacja. Po tych wszystkich drinkach naprawdę nie byłam pewna do końca, czy…
– Nie, nie przespaliśmy się ze sobą – rozwiał jednak błyskawicznie moje wątpliwości.
Właściwie to ja nigdy nie miałam w zwyczaju wskakiwać komuś do łóżka zaraz po tym, jak go poznałam. A już na pewno nie mogłoby się coś takiego zdarzyć teraz, gdy cierpiałam po rozstaniu z Arturem…
Znaliśmy się cztery lata i podobno stanowiliśmy piękną parę. Niestety, pewnego dnia…
– Musimy poważnie porozmawiać! – zapowiedział mi przez telefon.
Biegłam do kawiarni jak na skrzydłach pewna, że wreszcie pogadamy o ślubie,
o zamianie naszych dwóch mieszkań na jedno większe, z pokojem dla dziecka…

W końcu oboje mieliśmy po dwadzieścia siedem lat
, każde z nas miało niezłą pracę. Pora, by coś postanowić, skoro i tak od czterech lat prawie mieszkaliśmy razem.
– Słuchaj, wiem, że teraz powiem coś jak ostatni skurwiel, ale… Moim zdaniem powinniśmy się na pewien czas rozstać, trochę od siebie odpocząć – usłyszałam.
– Odpocząć? Rozstać? – w ogóle nie zrozumiałam, o czym on mówi.
Mnie przecież ciągle było mało jego obecności, jego pięknego ciała, mogłabym go jeść łyżeczką, gdy tymczasem… On najwyraźniej się udławił moim towarzystwem!
– Poznałeś kogoś innego? – wydukałam przez zaciśnięte gardło.
– To nie tak, skarbie, nie o to chodzi
– zaczął mętnie, jednak mu przerwałam.
– Nie mów do mnie „skarbie”, bo wcale ci nie jestem droga, skoro tak łatwo potrafisz się ze mną rozstać. I nie kłam. Przynajmniej tyle jesteś mi winien. Prawdę!
– No dobrze – zreflektował się. – Jest inna dziewczyna. Przyszła do nas do pracy dwa miesiące temu. Nie wiem jeszcze, czy to coś poważnego, ale…
– …ale jesteś dla niej gotowy zakończyć nasz wieloletni związek! – dokończyłam za niego ze łzami goryczy.
Po czym wstałam i wyszłam z kawiarni.
Od razu pojechałam do mieszkania Artura i błyskawicznie spakowałam wszystkie swoje rzeczy, a potem położyłam klucze na kuchennym stole i zatrzasnęłam za sobą drzwi.

Potem wiele razy miałam żałować tego kroku, gdy serce krwawiło mi z rozpaczy i tęsknoty. Wmawiałam sobie, że gdybym zostawiła u niego choć swoją szczoteczkę do zębów albo rozpyliła w jego szafie swoje ulubione perfumy, nie zapomniałby o mnie tak szybko, jak to zrobił. A przynajmniej jego nowa dziewczyna poczułaby moją przytłaczająca obecność!
Minęło pół roku, a ja nadal miałam nadzieję, że mój były chłopak się opamięta i wróci do mnie – skruszony, stęskniony i z bukietem kwiatów na przeprosiny.
„Przecież nikt go nie rozumiał tak jak ja! – powtarzałam sobie. – I nikt mu nie potrafił zrobić tak fantastycznego masażu pleców”.
Dlatego teraz, stojąc naprzeciwko Marka myślałam tylko o tym, jak to dobrze, że w pijanym widzie nie zdradziłam Artura…
– Dzięki za miły wieczór i poranek – Marek pierwszy przerwał niezręczne milczenie.
– Zostań chociaż na kawę – zreflektowałam się, ale nie chciał.
Pożegnał się szybko i wyszedł, nie zostawiając mi nawet numeru swojego telefonu.
W ciągu kilku następnych dni myślałam o Marku z sympatią. Całkiem fajny był z niego gość. Tak dobrze nam się rozmawiało. No, ale nawet nie wiedziałam, jak go szukać. To znaczy mogłam podpytać Joannę, był w końcu jej gościem, jednak jakoś nie potrafiłam się zdobyć na ten krok.
On potrafił. Któregoś dnia zadzwonił.
– Hej, Monika! W sobotę w jednym ze studyjnych kin jest maraton filmów francuskich. Masz ochotę pójść? – spytał, jakbyśmy rozstali się wczoraj.
– Dlaczego nie? – odparłam ucieszona.

Potem dowiedziałam się, że już tego pierwszego wieczoru wziął mój numer od Joanny. Krępował się wcześniej odezwać, wiedząc, że byłam zaabsorbowana innym facetem…
– I chyba nadal jesteś – stwierdził w pewnej chwili, gdy wyszliśmy po filmie. – Ale mnie to nawet odpowiada. Trzy miesiące temu puściła mnie kantem moja dziewczyna.
– Tęsknisz za nią? – spytałam szybko.
– Jak cholera! Cały czas tylko wymyślam różne scenariusze jej powrotu. Jeden bardziej absurdalny od drugiego.
– Znam to – przerwałam mu. – Ja też wierzę w to, że Artur w końcu przejrzy na oczy. No bo sam powiedz, jak można się zakochać w zwykłej sekretareczce, gdy miało się taki kąsek na talerzu jak ja?
– Nie mam pojęcia – westchnął. – Pewnie rzuciła na niego tylko chwilowy czar.
„Jak on mnie dobrze rozumie! – pomyślałam, lekko rozbawiona. – Taki przyjaciel to prawdziwy skarb, bo zawsze potrafi przybliżyć męskie spojrzenie na wiele spraw”.
Od tamtej pory zaczęliśmy się przyjaźnić.

W końcu wylądowaliśmy w łóżku i było nam ze sobą cudownie, bo bez zobowiązań. Każde z nas już spotkało swoją drugą połówkę jabłka i teraz tylko czekało, aż ta połówka się opamięta, przestanie błądzić i wróci, by stworzyć z nami związek na całe życie.
Początkowo spotykaliśmy się tylko w weekendy, bo przecież oboje mieliśmy mnóstwo innych spraw. Wkrótce jednak zaczęliśmy spędzać coraz więcej czasu zarówno ze sobą, jak i ze wspólnymi znajomymi.
Poznałam rodziców Marka, on moich, a także Agatę, moją siostrę.
– Fajny ten twój chłopak! – stwierdziła kiedyś. – Artur był taki bufonowaty.
– Marek nie jest moim chłopakiem! – odparłam naburmuszona.
– To dlaczego tyle czasu spędzacie razem? – zdziwiła się. – Wyglądacie jak para.
– Ale nią nie jesteśmy – uparłam się.
Agata  była przekonana, że właśnie Marek to ktoś dla mnie właściwy i wciąż powtarzała, że jej zdaniem wkrótce weźmiemy ślub.
– Ale ja kocham Artura! – wykrzyczałam jej kiedyś, doprowadzona do ostateczności.
– Nie sądzę, kochanie. Po prostu jesteś ambitna i nie potrafisz się pogodzić z sytuacją, że on nie kocha ciebie – odparła spokojnie.
Na szczęście my z Markiem nadal byliśmy absolutnie pewni, czego oczekujemy od życia. On chciał swojej Karoliny, a ja Artura.
– Zobaczysz, jeszcze kiedyś pojedziemy we czwórkę na wakacje! Wy z Arturem będziecie mieli już ślicznego synka…
– A ty z Karoliną właśnie będziesz spodziewał się córeczki, którą na moją cześć  nazwiecie Moniczką. W końcu Karola będzie mi coś winna za to, że cię dla niej przechowałam, chroniąc przez zakusami innych kobiet – dokończyłam za niego.
Wreszcie nadszedł ten dzień, kiedy Marek przybiegł do mnie jak na skrzydłach.
– Słuchaj, zadzwoniła do mnie Karolina
i spotkałem się z nią! – wykrzyknął.
– Chce do ciebie wrócić? – poczułam, że ściska mi się serce; na pewno z emocji…
– Tak! Zobaczyła nas dwoje w jakimś centrum handlowym. Mówi, że wtedy zrozumiała, jak bardzo mnie kocha i nie chce mnie stracić – opowiadał poruszony.
– To świetnie! Biegnij do niej!
Patrzyłam,  jak wsiada do samochodu i rusza, machając mi przez okno z radością. Zostałam sama…

Te trzy tygodnie, które nastały po rozstaniu z Markiem, były okropne. Czułam się potwornie samotna, bo straciłam prawdziwego przyjaciela. Ale rozumiałam, że już nie możemy ze sobą być tak blisko. Oczywiście bez seksu, skoro w jego życie znowu wkroczyła Karolina. Kiedy więc wieczorem usłyszałam dzwonek do drzwi, pomyślałam o wielu możliwych gościach, tylko nie o Marku…
Tymczasem on stał na moim progu całkiem pijany i bełkotał:
– Słuchaj, Monika, zerwałem z Karoliną! Zzzzrozumiałem, że kocham tylko ciebie! Wyjdzieszszsz za mnie?
Byłam w szoku! Posadziłam go w kuchni
i napoiłam mocną kawą, usiłując nie dopuścić do tego, aby wyjął ze swojej torby puzdereczko z pierścionkiem zaręczynowym!
– Daj spokój, nie taka była między nami umowa. Ja kocham Artura – powtarzałam wściekła, że niszczy wszystko, co było piękne między nami. – Zamówię ci taksówkę!
– Nie… Spłukałem się na ten pierścionek. Pojadę metrem – wydukał w końcu, nieco trzeźwiejszy po kilku filiżankach kawy.
– Odprowadzę cię na stację – musiałam mieć pewność, że pojedzie do domu.
Teraz stałam na peronie, patrząc na światła oddalającego się pociągu. Tylko dlaczego nie byłam szczęśliwa? Dlaczego przynajmniej mi nie ulżyło? Czułam taki potworny ból, jakby ktoś mi wyrwał serce! Nie było tak nawet po rozstaniu z Artkiem…
„Cholera, do diabła z Arturem, tym… bufonem! – fuknęłam w myślach. – Porzucił mnie jak brudną koszulę, a potem przez półtora roku nawet nie zadzwonił! Miałabym mu wybaczyć takie zachowanie? Po co? Przecież wcale go już nie kocham! – dotarło do mnie
z całą jasnością. – Kocham Marka!”.

Gdy podjechał drugi pociąg, wsiadłam do niego.
Miałam zamiar złapać Marka w drodze do domu i wszystko wyjaśnić.
Wagon zatrzymał się na kolejnej stacji i wtedy go zobaczyłam. Stał na peronie, jakby zamierzał jechać z powrotem.
Wyszłam na peron. On, najwyraźniej wyczuwając moją obecność, odwrócił się. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę.
– Chciałem wrócić do ciebie i nie odpuścić, aż się zgodzisz w końcu zostać moją żoną – powiedział w końcu. – Znasz mnie, ja się tak łatwo nie poddaję!
– Teraz masz do mnie bliżej niż kiedykolwiek… – odparłam poważnie.
– To co? Jedziemy razem do domu? – zapytał, a uśmiech szczęścia rozjaśnił mu twarz.
– Do mojego czy do twojego?
– Do naszego, kochanie! Do naszego! – odpowiedział mój Marek.

Redakcja poleca

REKLAMA