„Mąż znęcał się nade mną, a policjanci traktowali go jak dobrego znajomego. Przemoc nazywali drobnymi sprzeczkami”

Żona bita przez męża fot. Adobe Stock
Nie potrafiłam bronić samej siebie. Ale gdy w grę zaczęło wchodzić dobro dziecka, obudziła się we mnie prawdziwa lwica.
/ 26.01.2021 13:04
Żona bita przez męża fot. Adobe Stock

Kiedy przed dziesięciu laty wychodziłam za Marcina, byłam przekonana, że to idealny kandydat na życiowego partnera. Czuły, dobry i opiekuńczy mężczyzna, który zapewni mnie i naszym dzieciom spokój oraz szczęście. Rzeczywistość okazała się jednak zupełnie inna. Zamiast szczęścia i spokoju, pojawił się permanentny strach. O własne życie, a potem także o życie dzieci.

Wkrótce po ślubie Marcin zaczął pić. Wcześniej też zaglądał do kieliszka, ale zdarzało mu się to tylko od czasu do czasu, głównie przy okazji jakichś uroczystości. Teraz jednak pił coraz więcej i coraz częściej. Doszło do tego, że na wódkę wydawał wszystkie zarobione pieniądze. Odpowiedzialność za dom, rodzinę? To były dla niego tylko puste słowa. Kiedy protestowałam, dostawał szału. „Zamknij się, to moja forsa i mogę z nią robić, co chcę” – wrzeszczał, bijąc mnie, gdzie popadnie. Nie wiedziałam, jak się bronić, kogo prosić o pomoc.

Może trudno w to uwierzyć, ale o przemocy domowej w naszym miasteczku właściwie się nie mówiło. „Chłop leje babę? A co w tym złego? Widać zasłużyła” – szeptano po kątach. Ksiądz też dokładał swoje na kazaniach. Grzmiał z ambony, że wszystkie bite kobiety powinny z pokorą nosić swój krzyż. Bo rodzina jest najważniejsza. Miałam więc dwa wyjścia: cierpieć lub uciekać z domu.

Uciekałam. Do rodziców, bo innego schronienia nie znałam. Raz, potem drugi i trzeci... Najpierw sama, następnie z dwójką naszych małych dzieci. Ale zawsze wracałam. Matka i ojciec powtarzali za księdzem, że miejsce żony jest przy mężu, a poza tym ciągle naiwnie wierzyłam, że Marcin się
jednak opamięta, znów stanie się tym samym człowiekiem, którym był przed ślubem. Dobrym, czułym, opiekuńczym...

Za każdym razem mi to obiecywał. Przyjeżdżał do domu rodziców z kwiatami, padał na kolana. „Już nigdy nie tknę wódki, przysięgam” – bił się w pierś. I rzeczywiście, przez kilka dni panował względny spokój. Ale później wszystko wracało do normy. Znów pojawiał się w domu pijany, znów wszczynał awantury, przeklinał, bił.

Sama zajmowałam się wychowywaniem córeczki i syna. Sama z pensji ekspedientki utrzymywałam rodzinę. Zarabiałam niewiele, więc musiałam się dobrze nagłowić, by wystarczyło mi pieniędzy do następnej wypłaty. Od męża chciałam już tylko jednego: by zostawił mnie i dzieci w spokoju. Kiedy wracał do domu, schodziłam mu z drogi. Bałam się, że jak zacznę z nim rozmawiać, to rozwścieczę go jakimś słowem lub gestem. I znowu dostanę. Zamykałam się więc z Agatką i Bartusiem w pokoiku i czekałam, aż zamroczony alkoholem zaśnie.

Czułam się zagubiona, bezsilna. Zaczęłam wierzyć, że rzeczywiście taka już moja dola i nic nie mogę na to poradzić. Pewnie trwałabym w tej beznadziei do dziś, gdyby nie pewna tragiczna wiadomość.
Bez mała trzy lata temu okazało się, że nasza czteroletnia Agatka jest ciężko chora. Wymaga stałej rehabilitacji, drogich leków, a przede wszystkim normalnego domu. Spokojnego, bez kłótni, bójek, awantur. Kiedy wyszłyśmy od lekarza, rozpłakałam się.

„Dlaczego Bóg zsyła na mnie same nieszczęścia? W czym mu zawiniłam?” – pomyślałam zrozpaczona.
Ale potem, w drodze do domu poczułam, jak wzbiera we mnie złość. Nie na cały świat i mój parszywy los, ale na siebie. „Kobieto, przestań się nad sobą użalać! – powiedziałam sobie. – Musisz walczyć o zdrowie Agatki, ona jest teraz najważniejsza!”.

Po powrocie do domu położyłam dzieci spać i usiadłam przy stole, w kuchni. Tym razem nie zamierzałam chować się przed mężem, jak zwykle zejść mu z drogi. Musiałam się z nim rozmówić. Przecież chodziło o nasze dziecko. Wrócił późnym wieczorem, jak zwykle kompletnie pijany.
– Dawaj coś do żarcia, bo głodny jestem – wybełkotał, ale nie ruszyłam się z miejsca.
– Nasza córeczka jest ciężko chora – powiedziałam spokojnym głosem.
– Chora? No i co z tego? Pochoruje i wyzdrowieje – zarechotał.
Poczułam jak krew odpływa mi z twarzy. Zerwałam się i pobiegłam do niego.
– Wiem, że masz to gdzieś. Ale zapamiętaj sobie: Agatka potrzebuje ciszy i spokoju. Albo więc przestaniesz pić i zaczniesz zachowywać się jak ojciec, albo pożałujesz – wycedziłam przez zęby.
W pierwszej chwili wydawał się zaskoczony, że mówię do niego w ten sposób, ale szybko odzyskał rezon.
– Ty stara k... Nie będziesz mnie tu straszyć. Zaraz ci pokażę, gdzie twoje miejsce – wrzasnął i zamachnął się na mnie.
Odskoczyłam. Runął na podłogę jak długi. Próbował wstać, ale mu nie wychodziło. Przewracał się jak małe dziecko, które dopiero uczy się chodzić. Nachyliłam się nad nim.
– Powtarzam raz jeszcze, albo się uspokoisz, albo pożałujesz – powiedziałam i poszłam do pokoju dzieci.

Niby nie zrobiłam nic wielkiego, ale wreszcie poczułam się silna. Przestałam się bać. Mąż, tak jak zresztą przypuszczałam, nie przejął się zbytnio moimi groźbami. Zachowywał się tak, jak dawniej. Ale teraz, ku jego zdziwieniu, zaczęły go spotykać przykre niespodzianki. Kiedy tylko podnosił na mnie rękę, dzwoniłam na policję. Niestety, funkcjonariusze na początku nie traktowali moich wezwań poważnie. Nie spieszyli się z interwencją i ograniczali się do pouczenia męża. Gadali z nim jak z kumplem.
„Marcin uspokój się, po co ci kłopoty” – klepali go po plecach. A jak już go zabierali, to najwyżej na godzinę, dwie. A potem wypuszczali. Wracał do domu i atakował mnie ze zdwojoną siłą.
– I co!? Policja ci nie pomoże. Nikt mi nic nie zrobi – wrzeszczał, okładając mnie.

Byłam wściekła na to, że policjanci tak łagodnie go traktują. Nie rozumiałam, dlaczego tak się dzieje. Dlaczego litują się nad pijanym oprawcą, a nie obchodzi ich los bezbronnej matki z dziećmi? Przecież w telewizji nieraz słyszałam, jak dziennikarze mówili, że takiej rodzinie jak nasza powinni założyć „Niebieską kartę”, błyskawicznie reagować na każde takie zgłoszenie. Tymczasem oni traktowali mnie jak natrętną muchę.

Mimo to nie poddawałam się. Nadal dzwoniłam, składałam skargi, chodziłam na komisariat. Tłumaczyłam, że czuję się zagrożona, a oni mają obowiązek mnie chronić. Żądałam sporządzania służbowych notatek z tych rozmów. Po każdym pobiciu jeździłam do szpitala na obdukcję, składałam oficjalne zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Wszystko po to, by mieć dowody, że mąż się nade mną znęca. I nie są to, jak mi próbowano sugerować, zwykłe małżeńskie nieporozumienia.

Mój upór i determinacja wreszcie się opłaciły. Policja w końcu skierowała sprawę do prokuratury. Mąż został oskarżony o znęcanie się nad rodziną. Sąd skazał go na osiem miesięcy więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Żadna kara za to, co mi robił, ale dobre i to.

Miałam nadzieję, że wizja odsiadki go przerazi. Nic z tego. Dalej się nade mną znęcał. I ubzdurał sobie, że mam kochanka.
– Wybiję ci z głowy tego gacha – wrzeszczał, waląc mnie po całym ciele.
Za każdym razem wzywałam policję, jednak funkcjonariusze patrzyli na jego wybryki przez palce. Chwilami miałam nawet wrażenie, że trzymają jego stronę. Dopiero gdy w szale zazdrości omal nie oblał mnie żrącym płynem, zamknęli go w areszcie.

Sprawa wróciła do sądu. Sędzia odwiesił karę i mąż trafił do więzienia. Gdy wyprowadzano go z sali sądowej, w kajdankach, miał bardzo zdziwioną minę. Nie mógł uwierzyć, że tym razem mu się nie upiecze. A ja? Ja odetchnęłam z ulgą. Zrozumiałam, że moja gehenna wreszcie się skończyła.
Od ogłoszenia wyroku minął miesiąc. Zdążyłam już nacieszyć się wolnością, ciszą, spokojem. I trochę ochłonąć. Zdaję sobie sprawę z tego, że na razie wygrałam tylko w połowie. Kara się przecież skończy i Marcin wyjdzie z więzienia. Nie wiem, co wtedy zrobi. Pewnie będzie chciał się mścić. Nie daruje mi, że przeze mnie trafił za kratki.
Dlatego wniosłam sprawę o rozwód. Chcę także, aby sąd zakazał mu zbliżania się do nas. Wiem, że nie będzie to łatwe, ale się nie poddam się. Nie zamierzam uciekać.

Więcej listów do redakcji:„Powiedziałem żonie: »Sorry skarbie, ale nasz czas minął« i odszedłem do młodej kochanki. Chciałem poczuć, że żyjꔄWybaczyłam mężowi seks ze stażystką, bo każda zdrada ma swoją przyczynę. Ja też byłam winna, że poszedł do innej”„Nie odeszła do kochanka, ale dlatego, że coś się skończyło... To bardziej boli niż zdrada”

Redakcja poleca

REKLAMA