Kiedy poznałam Przemka, jego zainteresowania sportowe ograniczały się do wspinaczki. Owszem, gdy już razem zamieszkaliśmy, w kącie stanął wielki wór z jego sprzętem, ale zajmował tylko niewielki kawałek naszej domowej przestrzeni.
Prawda jest taka, że do zainteresowania nartami skłoniłam go ja. Ale skąd miałam wiedzieć, że stworzyłam potwora? Okazało się, że mój mąż do nart miał wrodzony talent. Już trzy lata po tym, jak nauczył się jeździć, połknął bakcyla sportowego i zaczął jeździć na treningi „na tyczkach”. Wtedy okazało się, że w związku z tym potrzebuje kilku par nart, różnych ochraniaczy, smarów, szczotek. Ten sprzęt wypełnił połowę naszej piwnicy.
Na szczęście dwa lata po ślubie wprowadziliśmy się do niedużego domu po babci Przemka. Wtedy cały sprzęt wyjechał do garażu. Przemek doszedł do wniosku, że skoro mamy tyle miejsca, to spokojnie może sobie sprawić specjalny stół do ostrzenia nart.
– Wiesz, jaka to oszczędność, jak będą to robił sam? – przekonywał mnie.
Ja z kolei zawsze uwielbiałam robić przetwory. Dżemy, kompoty, kiszonki. W naszym mieszkaniu nie miałam na nie miejsca, więc musiałam się ograniczyć. Teraz miałam nadzieję, że w garażu, skoro i tak nie jest garażem, znajdzie się miejsce na moje słoiki.
– Przemek, to umówmy się tak. Ten kawałek – pokazałam na dużą wnękę po prawej stronie garażu – jest mój. Zrobisz mi tu regały na przetwory. A resztę możesz sobie zastawiać czym chcesz. Zgoda?
Przez dwa lata moje słoikowe królestwo było bezpieczne. Nie zagroził mu worek z paralotnią (to hobby sprzed trzech lat) ani kilka rowerów (góral, szosówka, szutrówka). Wszystko zmieściło się po stronie Przemka.
Latem pojechaliśmy na spływ kajakowy. To był pomysł Jacka, przyjaciela Przemka. Pogoda była piękna, panowie wiosłowali, a ja i Anka, żona Jacka, opalałyśmy się rozparte na przodach kajaków. Płynęliśmy spokojną, szeroką rzeką. Tylko raz natrafiliśmy na zwalone drzewo, przy którym zrobił się uskok. Było trochę manewrowania, ale udało nam się bezpiecznie pokonać przeszkodę.
– Ale fajnie – aż krzyknął Przemek. – Szkoda, że tu nie ma więcej takich miejsc.
Kilka dni po powrocie do domu zobaczyłam na stole pismo „Kajakarstwo górskie”. I już wiedziałam, co się święci…
– Przemek, możesz się zapisać na kurs i sobie popływać, twoja sprawa. Ale jak mi przywieziesz do domu kajak, to będziesz w nim spać na podwórku – zapowiedziałam.
Przemek zarzekał się, że kajaka nie kupi, przecież może go pożyczać.
Obiecanki cacanki…
– Wiesz, to jest naprawdę okazja. Ten kajak jest jak nowy, obliczyłem, że jak nie będę płacił za wypożyczanie, to się zwróci w dwa lata – usłyszałam już dwa tygodnie później.
– Dwa lata? Przemek, bądźmy realistami, za dwa lata ten kajak będzie się już tylko kurzył, jak rowery i cała reszta, bo ty będziesz wtedy jeździł na deskorolce albo nie wiem, chodził po linie…
Niestety, najlepszym miejscem na kajak Przemka okazała się moja wnęka z przetworami.
– Nic się nie martw, przeniosę twoje regały. Przesuniemy stół do nart do tyłu i regały damy tu po lewej. Ja się wszystkim zajmę, niczym się nie przejmuj.
W przemeblowaniu garażu Przemkowi pomagał Jacek. Siedziałyśmy z Anką na tarasie i piłyśmy wino. Nagle usłyszałyśmy okropny łoskot. Pobiegłyśmy do garażu. Jeden z regałów leżał na podłodze, a dookoła walały się porozbijane słoiki. Cały garaż tonął w rozbryzganych dżemach.
– Co wy wyczyniacie? Nie przyszło wam do głowy, żeby najpierw zdjąć słoiki? Rozumu nie macie?! – wkurzyłam się.
– Tak jest szybciej, no ale Jacek się potknął… – tłumaczył z głupią miną Przemek. – My to posprzątamy, nic się nie martw.
– Jasne, że posprzątacie. Ale czy także usmażycie mi nowe dżemy? Hę?
Nie odzywałam się do Przemka trzy dni. Ale dłużej nie mogłam się na niego gniewać. Kochałam go i te jego szaleństwa. Najnowsze hobby mojego męża – żeglarstwo – wydawało mi się dość bezpieczne. No bo na jacht to na pewno nie było i nigdy nie będzie nas stać. A nawet gdyby Przemek wygrał w totka albo dostał spadek po nieznanym wujku z Ameryki, to jacht trzeba trzymać w jakiejś marinie, a nie w garażu.
To żeglarstwo to też pośrednio moja wina. Dałam się namówić przyjaciołom na rejs po Morzu Śródziemnym. Byliśmy tam tylko pasażerami, mieliśmy się opalać i zwiedzać greckie wyspy. Po kilku dniach zorientowałam się jednak, że Przemek spędza podejrzanie dużo czasu z kapitanem jachtu na mostku. Pod koniec urlopu już byłam pewna. To się dzieje po raz kolejny…
Nie myliłam się. Już trzy miesiące później Przemek zapisał się na kurs żeglarski. Rok później miał już patent sternika. To wtedy z ulgą stwierdziłam, że przynajmniej do czasu nowego hobby mojego męża w naszym garażu nie znajdzie się kolejny sprzęt.
Ta ich niespodzianka wcale nam się nie spodobała…
Okazało się, że bardzo się pomyliłam. Jacek, przyjaciel Przemka, jest inżynierem. Pracuje jako wykładowca, ale od czasu od czasu wymyśla jakąś technologiczną nowinkę, na którą patent sprzedaje dużej firmie. To są całkiem spore pieniądze. Kilka miesięcy temu pochwalił się, że właśnie sprzedał kolejny patent. I że zarobił na nim więcej, niż kiedykolwiek wcześniej.
– Starzeję się, może pora kupić sobie motocykl – oświadczył na kolacji, na którą nas zaprosił.
Anka westchnęła i przewróciła oczami.
– Jasne, kupuj, ale jak się połamiesz albo gorzej to pamiętaj, że się wyprowadzam. Nie będę ci usługiwać ani podcierać tyłka. Nie ma mowy.
– Ee tam, motocykl. Jacek, wymyślimy coś fajniejszego – wtrącił się Przemek.
Straciłam wtedy czujność i nie przyszło mi do głowy, co się święci… Tydzień później Przemek powiedział, że jedzie z Jackiem nad morze.
– To taki męski wyjazd, pojeździmy trochę na rowerach, pobiegamy po lesie – tłumaczył.
Rzeczywiście, wyciągnął z garażu górala i zapakował go na bagażnik. Kiedy jednak dwa tygodnie później mój mąż znowu wybrał się z Jackiem do Gdyni, zaczęłam się niepokoić. Czułam, że on znowu coś knuje.
Nie myliłam się
– Baśka, idziemy wieczorem do Anki i Jacka. Mamy dla was niespodziankę – zapowiedział Przemek.
Ta niespodzianka nie zachwyciła ani mnie, ani Anki…
– Kupiłem łódkę. Piękną. Wymaga trochę pracy, ale już latem popłyniemy wszyscy na rejs po Bałtyku. Przemek będzie kapitanem, ale ja też zapisuję się na kurs. I będę robił patent – oświadczył Jacek i zaczął nam pokazywać zdjęcia jachtu.
Widziałam, że Anka nie jest szczęśliwa. Ja zaś odetchnęłam z ulgą, że ta łódka stoi zacumowana gdzieś daleko i raczej nie wyląduje za kilka tygodniu w moim ogródku. Owszem, łódka nie wylądowała. Ale co z tego… Po kolejnej wyprawie nad morze Przemek zajechał przez dom wielką furgonetką. Wiedziałam, że to nie wróży nic dobrego.
– No hej, jak tam? – zagadał niezbyt mądrze, a ja już wiedziałam, że on znowu przywiózł jakieś graty.
– Nie ściemniaj. Gadaj, co jest w tej furgonetce – powiedziałam.
– Nic takiego, wiesz, to tylko na kilka miesięcy… Łódka pojechała do renowacji, a z tym nie było co zrobić. Wiesz, mamy dużo miejsca, więc się zgodziłem… – mamrotał Przemek.
Odsunęłam go na bok i zajrzałam do samochodu. Całą pakę furgonetki wypełniał wielki ponton. Wielkości połowy naszego garażu!
– Ani mi się waż – warknęłam.
– Baśka, ja to wszystko przemyślałem. Jak złożę stół do robienia nart, a twoje półki z przetworami przestawimy do tyłu, to ponton postawimy na boku pod ścianą i nawet go nie zauważysz – wyłuszczył mi swój pomysł Przemek.
Wzruszyłam tylko ramionami. Wiedziałam, że nie wygram. Poszłam do domu, wzięłam dwa koszyki i poszłam do garażu ratować moje dżemy. Tym razem wolałam nie powierzać ich losu mojemu mężowi. Mam nadzieję, że latem ponton opuści nasz garaż. Ale już wiem, że jego miejsce zajmie potem coś innego. Ciekawe, co za rok, dwa wymyśli mój mąż. Jedno muszę przyznać – z Przemkiem nuda mi nie grozi…
Czytaj także:
„Mój mąż był bogaczem, ale i tyranem. Wolę być biedną i samotną matką niż zastraszaną ofiarą”
„Ja i mój mąż byliśmy jak para wygodnych kapci. Wszystko się zmieniło, gdy Szczepcio znalazł sobie tę wstrętną kochankę”
„Mój mąż utrzymuje kontakt tylko z wpływowymi i bogatymi znajomymi. Twierdzi, że przyjaźnie muszą mu się opłacać”