Zawsze byłam uległa wobec męża. Taką już mam ugodową naturę. Nie lubię się kłócić. Odkąd jednak zostałam wdową, nie muszę się już nikogo słuchać. Postanowiłam, że będę sama decydować o swoim życiu i jak na razie nawet mi się to udaje.
Zabrzmi okropnie, ale odczułam ulgę, kiedy Roman umarł. Pięć lat chorował. Pięć długich, ciężkich lat walki z nieuleczalnym rakiem. To było najgorsze – świadomość nieuniknionej porażki. Na sali sądowej Roman nigdy się nie poddawał, a tu musiał pogodzić się z wyrokiem losu, bez prawa do apelacji. W efekcie był okropnym pacjentem, bez żenady wyładowującym złość i frustrację na każdym, kto się nawinął.
A ja byłam najbliżej...
W ostatnim okresie, przepełnionym morfiną i goryczą, w ogóle nie chciał nikogo widywać. Bał się litości. Gdy umarł – poszarzały, wychudzony, skurczony – przypominał cień dawnego imponującego siebie. Śmierć go wyzwoliła. I mnie...
Choć nie miałam pojęcia, co zrobić z nagle odzyskaną wolnością.
– Wreszcie mama odetchnie – powiedziała synowa, gospodarskim okiem ogarniając wynajętą salę i gości zgromadzonych przy stole.
Wszystkim się zajęła: pogrzebem, wyborem nagrobka, ułożeniem nekrologów, wreszcie stypą. Byłam jej wdzięczna, bo ja nie dałabym rady. Siedziałam dziwnie otępiała, patrząc na otaczające mnie twarze, niby znane, a jednak obce. Zmienili się... A ja? Co teraz stanie się ze mną?
– Niech się mama niczym nie przejmuje. Koniec harówki, ciągłych przykrości... – synowa wyraźnie piła do Romana, za którym nie przepadała, jeszcze zanim zachorował.
Z wzajemnością zresztą. Zbyt byli podobni, by się polubić. Niemniej Marcin świetnie trafił, żeniąc się z Aliną.
Natychmiast wzięła go pod pantofel, co obu stronom odpowiadało
Syn wdał się we mnie, był konformistą, typem małomównym, wycofanym, nie znoszącym kłótni. Na prawo poszedł, bo ojciec tego oczekiwał. Aplikację radcowską skończył, bo Alina go motywowała. Obecnie był radcą prawnym w dużej firmie i świetnie im się powodziło.
Mieli ładne mieszkanie w modnej dzielnicy, pełne konto i dwójkę cudownych dzieci. W każdej roli Alina sprawdzała się na medal; tylko synową nie mogła być na pełen etat, bo Roman nie tolerował drugiego osobnika alfa w swoim otoczeniu. Ta przeszkoda właśnie zniknęła...
– Teraz my się mamą zaopiekujemy. Pora na porządny urlop. Już wszystko zorganizowaliśmy, prawda skarbie? – zwróciła się do Marcina.
Syn tylko potaknął, a potem spojrzał na mnie prosząco. Przywykliśmy porozumiewać się wzrokiem, ponad głowami naszych dominujących połówek.
Zresztą wcale nie zamierzałam protestować
Spodobała mi się niespodzianka w postaci wyjazdu do luksusowego sanatorium. I grosza nie musiałam zapłacić za pobyt, choć stać mnie było. Roman zabezpieczył mnie finansowo; do końca swoich dni mogłam leżeć do góry brzuchem. nie wierzyłam własnym oczom, gdy w sali jadalnej przy szwedzkim stole natknęłam się na... Annę.
Dawną przyjaciółkę, jeszcze z czasów, gdy obie pracowałyśmy w przedszkolu, ona jako intendentka, ja – opiekunka średniaków.
– Rany, Baśka, okropnie wyglądasz! – krzyknęła na powitanie, obejmując mnie pulchnymi ramionami. – Wory pod oczami, włosy błagające o farbę i chuda jesteś jak szczapa! Kobieto, co się z tobą stało, ktoś ci umarł czy jak?
– Mąż, rak trzustki, pięć lat chorował... – wyznałam, na moment tamując potok jej słów.
– O... wybacz, kochana, przyjmij najszczersze kondolencje. Rak trzustki... Paskudna sprawa. Musiało być ci ciężko. Współczuję... – jeszcze raz mnie przytuliła.
Mocno i serdecznie, aż mnie coś chwyciło za gardło. Na pogrzebie nie płakałam. Dopiero teraz, nagle minęła apatia i dotarło do mnie, że Roman naprawdę odszedł. Łzy napłynęły mi do oczu. Tłumiony szloch wstrząsnął ramionami.
– Nie krępuj się, becz, na zdrowie – mruknęła życzliwie Anka.
– Ale ludzie...
– Daj spokój, od tego mają oczy, żeby się gapić! Zawsze za bardzo się przejmowałaś cudzymi opiniami. Przynajmniej Romana masz już z głowy i możesz robić, co chcesz. Uśmiechnęłam się smutno.
– Kłopot w tym, że absolutnie nie wiem, czego chcę...
– To się wysil, leniuchu, i coś wymyśl. Jak cię znam, przez całe małżeństwo pozwalałaś sobą dyrygować. Najpierw rzuciłaś pracę, bo mąż, małe dziecko, potem i mnie skreśliłaś. Widać nie pasowałam do wysmakowanego prawniczego towarzystwa. Twój wybór, więc się nie narzucałam...
– Wybacz... – zarumieniłam się.
– Wypchaj się! Lepiej łap się za talerz i nakładaj sałatki, bo nam wszystko zeżrą! Musimy cię podtuczyć. Tu akurat okażę się tyranem. Bardzo sympatycznym tyranem...
Szybko wróciła dawna komitywa i porozumienie
Energiczna, pyskata Anka była jedyną znaną mi osobą – może poza synem – która niczego nie próbowała na mnie wymóc. Rzucała temat i czekała, aż go przetrawię. Wiedziała, że potrzebuję czasu na zastanowienie, co często brano za brak zdecydowania.
Powiedziała raz: „myślisz wolno, za to dokładnie, a jak coś postanowisz, święty Boże nie pomoże”. Dobrze zapamiętała sprawę psa. Jako młoda mężatka marzyłam o szczeniaku, ale Roman się nie zgadzał, bo kłaki, brud, kłopot. Gdy nie ustępowałam, wyskoczył z uczuleniem na sierść. Nie wnikałam, czy kłamał, tylko po prostu sprawiłam sobie maltańczyka.
To rasa o uległym charakterze, dobra dla dzieci i... alergików, bo posiada włosy, nie sierść. Roman postawiony przed faktem dokonanym trochę się boczył, w końcu jednak pokochał Księżniczkę nie mniej niż ja.
Takich przykładów mojego oślego uporu nie było wiele, ale zdarzały się i Roman nauczył się je szanować. Choć z Anką zawaliłam sprawę... pod koniec turnusu przysięgłam sobie, że tym razem nasz kontakt się nie urwie. Potrzebowałam przyjaciółki i jej celnych komentarzy.
Miała rację, musiałam określić się na nowo
Bluszcz stracił swe oparcie – mogłam poszukać innego albo spróbować żyć samodzielnie. Alina nie ułatwiała mi zdania. Przejęta mym losem „samotnej, bezradnej wdowy” wyraźnie aspirowała do roli nowej podpory. Prosto z dworca odwieźli mnie do domu.
Swojego, bo w moim... synowa zarządziła remont. Siedziałam z tyłu, słuchając, czego dokonała. Marcin prowadził i tylko rzucał mi w lusterku wstecznym kontrolne spojrzenia.
– Dach wymagał naprawy, rury i okna wymiany, całość porządnego odmalowania. Przy pralni kazałam zrobić dodatkową ubikację, tych nigdy za wiele, a na dole, zamiast ściany działowej będą duże przeszklone, przesuwne drzwi. Rozjaśnią salon. No i stanowią idealne rozwiązanie, gdyby planowała mama duże przyjęcia. Ekipę znalazłam sprawną i sprawdzoną. Śpią na miejscu, więc powinni skończyć w dwa miesiące. Do tego czasu mama zamieszka z nami.
Uniosłam brwi, Marcin kiwnął głową, że zaakceptował pomysły. I mrugnął pocieszająco. Ufałam mu.
Nie tylko skłonność do kompromisów po mnie odziedziczył
Też umiał pokazać rogi, gdy czegoś naprawdę nie chciał. Widać przyklepał plan remontu i jako mój prawny pełnomocnik wyłożył fundusze. Fakt, dach przeciekał, rury wciąż się zapychały, a ogród zarósł aż wstyd. Ciekawe, czy...
– Aha, ogrodnika też najęłam, bo chwasty po pas – dodała Alina, jakby czytając w moich myślach. – Potem kupi się nowe meble ogrodowe, wstawi huśtawkę, będzie pięknie.
Czyli o niczym nie zapomniała. Jak miło, jak wygodnie. Podporządkowanie się synowej kusiło niczym relaks w letni dzień na hamaku. Tak byłoby najłatwiej, ale czy właśnie tego chciałam? Anka, z którą spotkałam się na kawie parę dni później, z żadną konkretną radą nie pospieszyła. Zresztą miała na głowie własne problemy.
W pewnym sensie też stała na rozdrożu
Kiedy zamknięto nasze przedszkole jako nierentowne, przeszła na wcześniejszą emeryturę.
Bezdzietna, niezamężna, sporo jednak zaoszczędziła i mogła wygodnie żyć z odsetek od kapitału. Tyle że po kilku latach znudziło jej się życie rentierki.
– Przecież nie zabiorę tej forsy do grobu. Podróże mi już bokiem wychodzą. Nie nadaję się na japońską emerytkę. Tęsknię za jakimś zajęciem i zastanawiam się nad rozkręceniem własnego biznesu. Może masz jakiś genialny pomysł?
– No.... – zawahałam się. – Byłaś świetną intendentką.
– A ty żoną doskonałą, czy to znaczy, że masz w te pędy znowu wyjść z mąż? Najlepiej za swoją synową, skoro tak cię rozpieszcza – rzuciła złośliwie.
Tyle w kwestii mądrych rad. Swoją drogą, cóż w tym złego, że sprawiały mi przyjemność troska i nadskakiwanie Aliny? Mimo zawodowych zajęć znajdowała czas, żeby pogadać, razem upiec ciasto czy wyjść na wspólne babskie zakupy. Wyraźnie nadrabiała czas i chciała się zaprzyjaźnić. Bez trudu ją polubiłam.
Za naturalne uznałam przejęcie na siebie gotowania i opieki nad wnukami, dzięki czemu Alina z ulgą pożegnała nową opiekunkę, która się nie sprawdziła. Nim remont się skończył, zadomowiłam się u nich tak dobrze, że synowa nie mogła się nachwalić.
– Jak sobie bez mamy poradzę? – westchnęła przy kolacji i zerknęła znacząco na Marcina. – No, sam powiedz. Dzięki mamie wszystko gra jak w szwajcarskim zegarku, a ja nie muszę umierać ze strachu, zostawiając dzieci pod obcą opieką.
– Yhy... – mruknął Marcin, rzucając mi krótkie, jakby ostrzegawcze spojrzenie.
Nie od razu zrozumiałam, bo zmylił mnie nadmiar zachwytów
Kto nie lubi czuć się potrzebnym i docenianym? Wtedy Alina odkryła karty...
– Może więc mama zostanie u nas na stałe? Tak będzie najlepiej dla wszystkich. Zgubi się mama w tym wielkim domu, sama. Najlepiej go sprzedać albo wynająć bogatej firmie. Odnowiony wart jest więcej – dodała praktycznie.
Ubodło mnie, że zaangażowanie Aliny w remont oraz akcja bratania się z teściową wcale nie musiały wynikać wyłącznie z życzliwości. Czyżby od początku mną manipulowała? Poczułam się nieprzyjemnie osaczona.
– To jednak mój dom... – westchnęłam.
– Ale za duży dla mamy – upierała się synowa. – Tyle sprzątania! A w każdym kącie, mimo remontu, czają się smutne wspomnienia...
– Nie przesadzaj, Ala – wtrącił się Marcin. – Nie wszystkie są przykre. Nim ojciec zachorował, przeżyli w nim wiele szczęśliwych lat. Ja też.
– Nie pomagasz – zburczała go Alina. – Staś i Lidka wreszcie mają babcię, za którą szaleją, ty odzyskałeś matkę, ja mogę w końcu poznać własną teściową, a mama być z rodziną. Po co to niszczyć? W imię czego? Wiecie, że mam rację. Wystarczy pomyśleć rozsądnie.
– Dobrze, zastanowię się jeszcze – powiedziałam ugodowo i zmieniłam temat.
Nie chciałam psuć nam apetytu. Napracowałam się przy tych krokietach. Wnuki, nieświadome napiętej atmosfery, wsuwały, aż im się uszy trzęsły. Dla nich mogłabym tu zostać. Zawsze lubiłam towarzystwo dzieci i żałowałam, że nie miałam więcej własnych.
Kochałam te lepkie łapki, zaskakujące pytania, psotne pomysły i wielkie małe problemy, które rozwiązywałam z talentem wróżki. Niczym fala powróciły do mnie miłe wspomnienia z pracy w przedszkolu... w niedzielę umówiłam się Anką w moim domu, by w spornym miejscu zastanowić się nad decyzją.
Kiedyś rzuciłam ukochaną pracę, teraz miałabym sprzedać dom, w którym mieszkałam pół życia. Lidka i Staś natychmiast wdrapali się na górę piasku, zalegającą na podjeździe. Obserwowałam ich z salonu. Mimo bałaganu, pozostawionych przez robotników składanych łóżek, narzędzi i innych klamotów – prezentował się wspaniale.
Jasny, przestronny, w sam raz na... Właśnie, na co?
Nie ciągnęło mnie do hucznych przyjęć. Anka skorzystała z nowej ubikacji, krzyknęła: „Działa!”, a wróciwszy, spojrzała na mnie uważnie.
– Skąd ta nostalgia na twojej twarzy? Powinnaś się cieszyć, remont na ukończeniu, niedoróbek nie widać. Co jest? – szturchnęła mnie.
Więc jej powiedziałam o propozycji Aliny.
– Fiuu! – gwizdnęła przeciągle. – Ładnie cię podeszła...
– Z jej punktu widzenia to istotnie najlepsze rozwiązanie – próbowałam być obiektywna.
– A z twojego? Tego chcesz? Być gospodynią u synowej? Wzruszyłam ramionami.
– Przynajmniej nie byłabym sama, a tutaj...
Rozejrzałam się po salonie. Mój wzrok znowu przyciągnęły składne łóżka polowe. Coś mi zaświtało. Dodatkowa łazienka na pewno się przyda. Przesuwne drzwi zgrabnie podzielą parter domu na część do zabawy i do drzemki. Odwróciłam głowę, wracając spojrzeniem do wnuków. Naraz oczami wyobraźni zobaczyłam prawdziwą piaskownicę, dalej huśtawki, zjeżdżalnię... I olśniło mnie, „wymyśliłam pomysł”, jak mawiał kiedyś mały Marcin.
– Czy wciąż chcesz rozkręcić biznes? – spytałam Ankę. – Bo miałabym dla ciebie propozycję.
Przedstawiłam przyjaciółce plan i ta aż otworzyła usta z wrażenia.
– Rany, Baśka, jesteś genialna! Że też sama na to nie wpadłam? Powinno się nam udać. Niby nic, a wciąż miejsc brakuje. Mam znajomości w urzędach, Sanepidzie, zajmę się formalnościami i od września... ruszymy!
Anka zakasała rękawy; mnie pozostało wytłumaczyć synowej, czemu jednak z nimi nie zamieszkam. Musiałam być sprytna, by zyskując nowy cel w życiu, nie utracić kontaktu z urażoną rodziną.
– Przedszkole...? – bąknęła zdumiona Alina. – Chce mama założyć w domu prywatne przedszkole. Sama?!
– Z przyjaciółką. Kiedyś już razem pracowałyśmy. Zna się na rzeczy. I ma własną kasę, więc ewentualny zarzut, że chce żerować na mojej naiwności odpada. Właściwie... – uśmiechnęłam się – powinnam ci podziękować. Gdybyś nie wysłała mnie do sanatorium, nie spotkałabym Anki. Gdybyś nie zarządziła remontu, dom nie nadawałby się na przedszkole.
– Czyli to moja wina?!
– Zasługa.
– Ale... – na gwałt szukała kontrargumentów – co z Lidką i Stasiem?
– Zostaną pierwszymi przedszkolakami, jeżeli tylko się zgodzisz. Kontakt z rówieśnikami im się przyda. Będzie im łatwiej w szkole... – nęciłam.
– Sama nie wiem... Marcin, no powiedz coś! – zwróciła się o pomoc do męża.
– Maltańczyk – mruknął, uśmiechając się pod nosem. – Przesądzona sprawa. Mama już zdecydowała.
No i otworzyłyśmy we wrześniu nasze przedszkole
Na razie mamy dziesięcioro dzieci, w tym dwoje moich wnuków. Alina sprytnie pozbawiona prawa weta, z początku trochę się boczyła, ale w końcu ustąpiła. Teraz wręcz chwali się przed znajomym „swoim” pomysłem.
Zupełnie jak kiedyś Roman, który całą zasługę za pojawienie się w naszym domu Księżniczki, uroczej suczki rasy maltańczyk, przypisywał sobie. Niech tam. Przecież nie lubię się kłócić...
Czytaj także:
„Po ślubie moja Kalinka zmieniła się w jędze nie do wytrzymania. Szkoli mnie jak w wojsku. Ktoś mi podmienił żonę"
„Urodziłam i mąż stracił na mnie ochotę. Woli po nocach oglądać porno niż pójść ze mną do łóżka. Czuję się jak śmieć"
„Po 12 latach pracy, dzięki której wzbogacił się on, jego dzieci i jego była żona, ja nie mam nic”