„Mąż zamknął mnie w złotej klatce, więc spakowałam się i uciekłam. Widziałam, że będzie błagał na kolanach o przebaczenie”

Małżeństwo w kryzysie fot. Adobe Stock, fizkes
„Tomek nie był złym człowiekiem, po prostu chyba nie był odpowiedni, nie dla mnie. Nie chciałam z nim spędzić reszty życia, siedząc na kanapie i oglądając telewizję. Chciałam coś robić, gdzieś wyjść, czegoś się nauczyć”.
/ 19.03.2023 08:30
Małżeństwo w kryzysie fot. Adobe Stock, fizkes

W korytarzu wisiało nasze zdjęcie ślubne. Uśmiecham się na nim, a Tomek stoi za mną i przytula swoją twarz do mojej. To zdjęcie, widziane wiele razy dziennie, przypominało mi, gdzie jestem. Tu. I teraz. To „teraz” rozciągało się na kolejne dni, tygodnie, miesiące, lata… Utkwiłam w tym domu, w tym małżeństwie, w tym czasie. Bez sensu…

Wyszłam za mąż jako dwudziestolatka. Co wtedy człowiek wie o życiu? Zwłaszcza gdy jest zakochany. Niewiele. Sądziłam, że tak to powinno wyglądać. Rodzice dają błogosławieństwo, bo „lepiej niech idzie do ołtarza bez brzucha niż z brzuchem”. Potem ślub w kościele, w sukni jak beza, w którą mnie upchnęli i zasznurowali gorset, i wesele w pobliskiej knajpie.

Po piętnastu latach „brzucha” nadal się nie dorobiłam i nawet nie żałowałam, bo dzieci uwięziłyby mnie w „tu i teraz” jeszcze bardziej. Tomek nie był złym człowiekiem, po prostu chyba nie był odpowiedni, nie dla mnie. Nie chciałam z nim spędzić reszty życia, siedząc na kanapie i oglądając telewizję. Chciałam coś robić, gdzieś wyjść, czegoś się nauczyć.

– Może poszłabym na studia? Co myślisz? – spytałam go.

– Po co ci to? – wzruszył ramionami, sięgając po kolejną garść chipsów.

– No wiesz… może znalazłabym lepszą pracę niż pomoc bibliotekarki w szkole. Więcej bym zarobiła. Może przeprowadzilibyśmy się do miasta…

– Źle ci tu?

Teraz ja wzruszyłam ramionami. Niby nikt mnie nie bił, nie głodził, nie dręczył, a jednak czułam się jak w klatce.

Może się w końcu przyzwyczai…

– Musimy porozmawiać – oznajmiłam mężowi pewnego popołudnia.

– Mhm… – mruknął, pakując ziemniaka do ust.

– Będę studiować. Zaocznie. Idę na bibliotekoznawstwo.

– To jakiś żart? – widelec zawisł w powietrzu. – A co ja będę tu robił sam w weekendy?

– Poszukaj sobie jakiegoś hobby. Albo… też studiuj. Jest dużo kierunków, moglibyśmy razem…

– Zgłupiałaś? A po co mi to? Mało kasy do domu przynoszę? A ty? Przecież lubisz tę swoją bibliotekę…

– Tak, lubię! Ale chciałabym lubić jeszcze bardziej! – wolałam wpaść w złość, niż się rozpłakać. – Jeśli nie potrafisz tego zrozumieć, to poradzę sobie sama.

– Już to widzę! – prychnął. – Ale nie podoba się, droga wolna – mruknął i jakby nigdy nic wrócił do jedzenia obiadu. 

Odwróciłam się na pięcie i poszłam do sypialni, mijając po drodze nasze ślubne zdjęcie. Tysięczny raz spojrzałam na dziewczynę, którą kiedyś byłam. Już jej nie przypominałam, ale przynajmniej wiedziałam, że chcę iść dalej. Tymczasem młody mężczyzna, który stał za mną na tym zdjęciu, wolał tkwić w miejscu. Albo to jakoś pogodzimy, albo… Potrząsnęłam głową. Nie chciałam myśleć o „albo”.
Lato szybko minęło i od października zaczęłam studia, które wciągnęły mnie bez reszty. Weekendowe zajęcia, nauka w domu i w pracy, gdy nie było zbyt wiele do roboty.

Dwie koleżanki bibliotekarki zachęcały mnie do studiowania i podsuwały kolejne książki do przeczytania, pomagały przy pisaniu prac zaliczeniowych. Niby je znałam, ale nie sądziłam, że okażą się aż tak życzliwe. Koledzy i koleżanki z grupy to były w porównaniu ze mną dzieciaki. Większość zaraz po maturze, bardziej głodni życia, zabawy i śmiechu niż wiedzy. Ja w ich wieku byłam już stateczną mężatką, a nie szaloną panną, biegającą po klubach i tańczącą do rana. Nawet nie widziałam, że coś tracę, że tak można…

Zdmuchnęłam świeczki i...

Początkowo Tomek ostentacyjnym milczeniem kwitował fakt, że nie ma mnie w domu w weekendy. Przyzwyczai się, myślałam. Milczenie zmieniło się jednak w pomrukiwanie na temat durnych pomysłów, straty czasu i pieniędzy, a potem w drwiny, mniej lub bardziej kąśliwe.

Dokładnie w moje urodziny czara goryczy się przelała. Nie zważając na gości, cały wieczór rzucał złośliwościami, wykpiwając moje „świrowanie-studiowanie”, bagatelizując moje marzenie, lekceważąc aspiracje. A gdy któryś z gości próbował mnie bronić, wspierać, komentarze Tomka stawały się tylko bardziej agresywne. Totalnie skwasił atmosferę. Kiedy zdmuchiwałam świeczki na torcie, pośród różnych miłych rad dotyczących mojego urodzinowego życzenia usłyszałam też:

– I żebyś w końcu zmądrzała!

– Masz rację, Tomku. Obym zmądrzała. O, patrz, już spełniło się twoje marzenie! Mamo, możesz pokroić tort, proszę?

Sama poszłam do sypialni. Wyciągnęłam z szafy walizkę, którą wykorzystaliśmy raz podczas całego naszego małżeńskiego życia, jadąc w podróż poślubną. Spakowałam szybko to, co było pod ręką. Trochę ubrań, bielizny, kosmetyków, książki do nauki. Westchnęłam nad tym, że piętnaście lat życia można spakować właściwie do jednej walizki. Wróciłam z nią do gości.

– Drodzy państwo, impreza się przenosi. Mamo, tato, mogę u was przenocować?

Zszokowani rodzice pokiwali tylko głowami. Ci, którzy wcześniej mi kibicowali, nie kryli zadowolonych uśmieszków. Zebraliśmy się i wyszliśmy, a Tomek nalał sobie wódki do kieliszka i zawołał z mną:

– Nie myśl, że będę cię błagał! Baba z wozu, koniom lżej!

Nie spałam tej nocy. Chodziłam po moim dawnym pokoju w domu rodziców, a w głowie kłębiły mi się myśli. Nie byłam już dwudziestolatką, wiedziałam, z czym się wiąże moja decyzja. Groziła separacją i samotnością. I tak, bałam się.

Czy sobie poradzę?   

Po pracy wracałam do wynajętego pokoiku – bo jak samodzielnie, to nie u rodziców – a w weekendy jeździłam do miasta na zajęcia. Pierwszy rok ukończyłam, uzyskując stypendium. Drugi także. W trzecim pisałam jak szalona pracę licencjacką, starając się wypełnić tym pustkę w moim życiu. Bo się pojawiła, choć się jej nie spodziewałam. Nie widziałam Tomka od moich trzydziestych piątych urodzin. Zawziął się. Ja też. Przez dwa i pół roku nie rozmawialiśmy. Bardziej chyba separować się nie można. Jednocześnie żadne z nas nie złożyło pozwu o rozwód czy separację. Ja… miałam ważniejsze rzeczy do zrobienia, do przeczytania, do załatwienia. On? Nie wiem, co nim kierowało. Może nadal czekał, aż zmądrzeję i wrócę do niego na kolanach?

Tuż po obronie pracy licencjackiej, kiedy promotor mnie pożegnał, wyrażając nadzieję, że w przyszłym roku spotkamy się na studiach magisterskich, zobaczyłam Tomka w hallu uczelni. Trzymał wielki bukiet kwiatów i wyglądał, jakby się wahał: podejść czy nie. Więc ja podeszłam do niego.

– Cześć.

– Cześć. Twoi rodzice mi powiedzieli, że masz dziś obronę. Chciałem ci pogratulować – wyciągnął w moją stronę bukiet.

– Dziękuję. Dużo kwiatów jak na gratulacje po obronie licencjatu, z którego się naśmiewałeś…

– Bo chciałem cię też przeprosić. Ja byłem głupkiem, ty miałaś rację. Jestem z ciebie dumny, chcę, żebyś się rozwijała i ciągnęła mnie za sobą – powiedział jednym tchem, jakby wyuczył się tego na pamięć.

– Przeprosiny przyjmuję, ale…

– Nie kończ, proszę. Daj nam szansę.

– …nie zamierzam cię nigdzie ciągnąć. Tomek, nie o to chodzi, żebyś robił coś na siłę, wbrew swojej woli.

– Źle się wyraziłem… – przygryzł wargę, zmieszany, niepewny. Dziwnie mnie to wzruszyło. Robił tak kiedyś, dawno temu, gdy zaczynaliśmy…

O nie, nie, Beata! Nie możesz teraz zawrócić, weź się w garść!

– Tomek, minęły prawie trzy lata. Z jakiegoś powodu żadne z nas nie tęskniło, nie próbowało naprawić sytuacji…

Ogarnęła istna fala rozczulenia

– Ale ja tęskniłem! – krzyknął, zwracając na nas uwagę. Zarumienił się i ściszonym głosem dodał: – Głupia duma mnie hamowała. Bo tak naprawdę chciałem się pogodzić już po miesiącu. Brakowało
mi ciebie…

– Masz na myśli: wspólnego oglądania telewizji i mojego gotowania? – zakpiłam.

– Tak, tego też – burknął. – Ale dużo bardziej twojego oddechu, zapachu, głosu. Przecież… ja… ja cię kocham, do cholery. Jesteś moją żoną, moją kobietą. Przysięgaliśmy sobie, a przysiąg się nie łamie, nie takich… Dałem plamę i potrzebowałem trzech lat samotności, żeby zmądrzeć, więc czy możesz mi wybaczyć i… no wiesz – spuścił wzrok, a mnie ogarnęła istna fala rozczulenia.

Ten Tomek, ściskający w dłoniach bukiet, zawstydzony, próbujący przeprosić, choć wyraźnie nie miał w tym wprawy, podobnie jak w miłosnych wyznaniach, proszący, bym do niego wróciła i wzięła za rękę, był kimś, kogo… dotąd nie znałam.

Nie był już tym beztroskim chłopakiem ze zdjęcia ślubnego, ale złośliwiec sprzed trzech lat też zniknął. Co ciekawe, pustka w sercu, którą nie do końca sobie uświadamiałam, jakby zaczęła się wypełniać. Zatem… wzięłam bukiet i jego dłoń. Spróbujmy i sprawdźmy, czy nadal tkwimy w niewłaściwym miejscu, z niewłaściwą osobą, w niewłaściwym życiu.

Czytaj także:
„Wystarczy, że teściowa kiwnie palcem, a mój mąż do niej leci na łeb na szyję. Moje potrzeby zostają daleko w tyle”
„Mój mąż jest strasznym sknerą. W życiu mi nic nie kupił. Gromadzenie pieniędzy jest jego życiowym celem”
„Przez kłótnie z teściową prawie poroniłam. Dopiero wtedy mój mąż zrozumiał, że powinniśmy zamieszkać sami”

Redakcja poleca

REKLAMA