„Moje małżeństwo było jak złota klatka. Nie kochałam męża, ale lubiłam luksus. Byłam zbyt chciwa, by odejść”

Byłam z mężem dla pieniędzy fot. Adobe Stock, halayalex
„Zapłacił moje czesne do końca roku i obiecał, że pokryje też opłaty za kolejny rok. – Nie chcę, żebyś sprzątała domy obcych ludzi – oznajmił, kiedy przewiozłam do niego swoje rzeczy. – Od teraz skupiaj się tylko na nauce, w dzień możesz chodzić na basen czy siłownię. Dość się już napracowałaś, moje kochanie”.
/ 30.05.2023 22:30
Byłam z mężem dla pieniędzy fot. Adobe Stock, halayalex

Do niektórych rzeczy trzeba w życiu dojrzeć. Jedną z nich jest miłość. Prawdziwa, szczera, nie chwilowe zauroczenie… Od kiedy pamiętam, chciałam się wyrwać z domu, z naszego miasteczka, właściwie to z całego województwa. Byle jak najdalej od mojego wiecznie awanturującego się ojca, uległej matki i pięciorga starszego rodzeństwa.

Gdyby nie moja ukochana babcia, pewnie jako nastolatka zaczęłabym robić straszne rzeczy z tego smutku i frustracji. Niedługo po maturze wyjechałam więc jak najdalej od rodzinnego domu do dużego miasta, gdzie zamierzałam studiować zaocznie i jednocześnie pracować.

Babcia w tajemnicy przed wszystkimi dała mi swoje oszczędności, żebym miała na start. Wynajęłam za to pokój w mieszkaniu studenckim i opłaciłam wpisowe za studium pielęgniarskie. Miałam dużo szczęścia, bo studentki, z którymi mieszkałam, poleciły mnie kilku rodzinom do sprzątania.

Właśnie tak trafiłam do państwa W.

Zamożnych ludzi po czterdziestce, którzy potrzebowali kogoś, kto dwa razy w tygodniu posprząta ich piętrowy dom w eleganckiej dzielnicy. Pani Nina była dyrektorką w dużej firmie i widziałam ją tylko raz, kiedy wręczyła mi klucze i listę obowiązków. Pan Andrzej bywał w domu częściej.

– Jest stomatologiem – wyjaśniłam babci, do której dzwoniłam zawsze w piątki. – Robi implanty. Ma swój gabinet i kiedy nie ma pacjentów, wraca do domu. Pisze książkę, wiesz, babciu? Science-fiction!

Trochę czasu musiałam spędzić na wyjaśnieniu babci tego pojęcia, ale w końcu udało mi się i babcia wyraziła swoją aprobatę dla takiego pracodawcy. Przystojny lekarz – bo i o tym jej wspomniałam – zamożny, do tego z wyobraźnią i ambicjami, by zostać pisarzem. Cóż, mnie też imponował pan Andrzej, ale nie pozwoliłam sobie na rozwinięcie tego uczucia.

Był przecież żonaty, a do tego jeszcze o dwadzieścia lat starszy ode mnie! Tak się jednak złożyło, że po około roku naszej znajomości pan Andrzej oznajmił, że już nie jest żonaty. Okazało się, że on i pani Nina rozwiedli się w kulturalny i dyskretny sposób. Tak dyskretny, że nawet tego nie zauważyłam, chociaż przychodziłam do ich domu dwa razy w tygodniu.

Właśnie dlatego się wyprowadzam, pani Ewelino – poinformował mnie obojętnym tonem, jakby mówił o tym, że w lodówce nie ma mleka. – Będę mieszkał w centrum, blisko mojego gabinetu. I będę potrzebował kogoś do pomocy w domu. Byłaby pani zainteresowania dalszą pracą u mnie?

Byłam, zwłaszcza że pani Nina już mnie nie potrzebowała, bo chciała sprzedać dom. Chyba wtedy powiedziałam babci coś takiego, że nawet przez telefon wyczułam, jak marszczy brwi. A może zwyczajnie znała życie i domyśliła się finału takiego obrotu spraw?

Babcia Janina nie miała w życiu łatwo

Kiedy skończyła 19 lat, tuż po maturze, wyszła za nadleśniczego, najlepszą partię w mieście. Kilka lat po wojnie dziewczyny nie mogły sobie pozwolić na luksus długiego zwlekania z decyzją o zamążpójściu. Mężczyzn było dużo mniej niż kobiet, więc kiedy trafiał się jakiś, co chciał się żenić, nie było nad czym deliberować. Właśnie dlatego 19-letnia Janeczka przyjęła oświadczyny 42-letniego pana nadleśniczego, który miał własne mieszkanie w kamienicy i powóz z woźnicą. Tyle że małżeństwo okazało się bardzo trudne.

Starszy małżonek był niezwykle wymagający i nie interesowało go zdanie żony w żadnej materii. Babcia urodziła cztery córki i przekazała im przekonanie, że kobieta nie może się sprzeciwiać mężowi, bo będzie z tego powodu cierpieć. Mniej więcej to samo przekazała mi moja mama: kobieta ma być posłuszna, zaciskać zęby i wypełniać swoje obowiązki wobec męża i rodziny.

– Ewelinko, a co ty sądzisz o tym swoim panu Andrzeju? Podoba ci się troszkę, co? – zapytała raz babcia i nawet nie miałam ochoty kłamać.

– Imponuje mi – wyznałam szczerze. – Ale co z tego? To szanowany lekarz, prawie pisarz, a ja jestem tylko dziewczyną, która szoruje mu podłogę w łazience.

– To akurat jest bez znaczenia – prychnęła babcia. – Ja ci tylko mówię, żebyś ty to dobrze miała przemyślane, kiedy on zacznie okazywać ci względy. Bo mnie się coś zdaje, że to dość dziwne, żeby samotny, dorosły człowiek potrzebował pomocy przy sprzątaniu co drugi dzień… Coś tu jest na rzeczy.

W tym momencie przyszła moja kolej, by się obruszyć, i zrobiłam to, ale jakoś bez przekonania. Bo tak naprawdę czułam, że pan Andrzej lubi mnie mieć w domu częściej, niż by tego wymagała sytuacja. Aż któregoś dnia, niby to w ramach przerwy w pracy, poprosił mnie, żebym zjadła z nim lunch.

Ale nie w mieszkaniu, tylko w malutkiej włoskiej knajpce na tej samej ulicy. Przy kremie z pomidorów z bazylią byliśmy jeszcze na „pan, pani”, przy lazanii z jagnięciną i kozim serem już na „ty”, a przy tiramisu nasze czubki palców stykały się na stole, tuż przy podstawie mojego kieliszka napełnionego białym winem.

Tak, podobałam mu się od dawna

Nie, to nie przeze mnie się rozwiódł, były inne powody. Tak, planował, że w końcu się przyzna i okaże mi swoje uczucia. Nie, nigdy nie zamierzał wykorzystywać tego, że był moim pracodawcą, dlatego miał dylemat.

– No i bez sensu – skwitowałam to wyznanie, przytulając się do niego, zachłyśnięta własnym szczęściem – bo ja od dawna na to czekałam!

Andrzej okazał się fantastycznym facetem. O tym, że był błyskotliwy, zabawny i miał do siebie dystans, wiedziałam już wcześniej, teraz odkrywałam nowe rzeczy. Na przykład to, że miał gest – zapłacił moje czesne do końca roku i obiecał, że pokryje też opłaty za kolejny rok.

– Nie chcę, żebyś sprzątała domy obcych ludzi – oznajmił, kiedy przewiozłam do niego swoje rzeczy. – Od teraz skupiaj się tylko na nauce, w dzień możesz chodzić na basen czy siłownię. Dość się już napracowałaś, moje kochanie.

W sumie to miało sens. Przecież teraz sama miałam panią do sprzątania. Przyszły wakacje i Andrzej zabrał mnie na Sardynię. Nigdy nie widziałam tak niebieskiej wody w morzu, nie jadłam takich pysznych potraw i nie wypiłam tyle doskonałego włoskiego wina.

Dobrze się bawisz, kochanie? – Andrzej pytał mnie o to codziennie. – Podoba ci się ta restauracja? A pływanie łodzią? Chcesz rano śniadanie do łóżka?

Na początku przytakiwałam z entuzjazmem. Naprawdę wszystko mi się podobało! Ale z czasem zaczęłam mieć dość ciągłego wymuszania na mnie zapewnień, że jestem szczęśliwa. To było męczące, nawet jeśli wszystko było idealne. Po powrocie do domu nie miałam co robić. Szkoła jeszcze się nie zaczęła, nie pracowałam, a ileż można siedzieć na basenie czy zajęciach fitness? Czym więc się zajmowałam? Czekaniem na Andrzeja.

– Będę o drugiej, o czwartej mam kolejną wizytę – informował mnie tenże przez telefon.

Byłam więc o tej drugiej gotowa na to, żeby mój mężczyzna mógł spędzić ze mną satysfakcjonujące dwie godziny. Przygotowywałam obiad, czasem go jedliśmy, czasami uprawialiśmy seks, bywało, że Andrzej miał ochotę iść na spacer.

To samo było wieczorem

Dzwonił z informacją, o której wraca i miałam być gotowa, pachnąca, chętna do wspólnych aktywności. Kiedy nie miałam nastroju albo coś mnie bolało, Andrzej był wyraźnie zmartwiony i rozczarowany. Teraz nie dzwoniłam już do babci tylko w piątki. Dzięki nielimitowanym minutom w abonamencie mogłam rozmawiać z nią, kiedy chciałam. Oczywiście interesowała się, czy jestem szczęśliwa w nowym związku.

A jak miałabym nie być? – mruknęłam raz i babcia pociągnęła mnie za język. – Mam wszystko: dom, ubrania, wakacje, opłaconą szkołę i faceta, który chce tylko, żebym była szczęśliwa. Naprawdę, babciu, on się tak stara! Jest kochany…

– Tylko…? – podpowiedziała babcia.

– Tylko… – zawahałam się, czując, że w jakiś sposób krzywdzę Andrzeja – ja się trochę czuję jak w złotej klatce. Nie, to bez sensu, powinnam być bardziej wdzięczna, on tyle dla mnie robi…

Babcia powiedziała mi wtedy, że to wcale nie brzmi, jakbym była szczęśliwa. Nie chciałam się nad tym zastanawiać. Na szczęście przyszedł październik i mogłam wrócić do szkoły. Lubiłam swoich wykładowców i koleżanki z grupy, cieszyłam się więc, że znowu będę obracać się w znajomym środowisku.

– Załatwiłem ci przeniesienie na studia dzienne! – oznajmił Andrzej w połowie października. – Użyłem kilku kontaktów, ale udało się! Nie musisz wychodzić wieczorami i w weekendy! Teraz będziesz mieć zajęcia w dzień, a wieczory będziemy spędzać razem. Wspaniale, prawda?

Nie. Nie było wspaniale. Nie prosiłam go o załatwienie mi studiów dziennych. Lubiłam swój poprzedni tryb życia i nauki! Ale nic nie powiedziałam. A właściwie to uśmiechnęłam się i przytaknęłam, że tak, to cudownie, bo przecież lepsze są studia dzienne niż zaoczne. No i będziemy mieć wieczory dla siebie… Wtedy po raz pierwszy złapałam się na myśli, że to też jest problem. Od wielu miesięcy nie miałam własnego życia towarzyskiego.

Owszem, Andrzej zabierał mnie do restauracji, przedstawił mi swoich znajomych – wszyscy oni byli w średnim wieku i rozmawiali wyłącznie o swoich karierach, inwestycjach i gospodarce kraju – ale sama nie wychodziłam nigdzie. Brakowało mi komedii romantycznych, bo z Andrzejem chodziliśmy wyłącznie na „ambitne filmy”, tęskniłam za wieczorami z koleżankami przy winie i ciastkach. Miałam nadzieję, że z początkiem roku akademickiego znowu zacznę wychodzić ze znajomymi, ale nie mogłam się odnaleźć w nowej grupie. Dziewczyny były już zintegrowane, niespecjalnie zainteresowane „nową”. Nawet z pożyczeniem notatek był problem, a co dopiero z umówieniem się na piwo.

Zostały atrakcje wymyślane przez Andrzeja

Kolacje w restauracji, podczas których się nudziłam, polecane przez jego mądrych znajomych filmy, które przyprawiały mnie o doła, seks, który traktowałam coraz bardziej jak obowiązek, a nie przyjemność.

Coś się stało, kochanie? Coś zrobiłem nie tak? – Andrzej w końcu zauważył problem.

– Nie, wszystko w porządku! Byłeś cudowny! – zapewniłam go natychmiast, a potem… zaczęłam udawać przyjemność. Za każdym razem.

Bo przecież on był cudowny” – tłumaczyłam sobie, tłumiąc chęć wrzaśnięcia mu w twarz, że mam dosyć takiego życia i wolę szorować czyjeś podłogi, niż z wdzięczności okazywać uległość.

Dostałam od Andrzeja niewiarygodnie dużo, a sama miałam dać mu tylko jedno: szczęście. Wiedziałam, że on chce, bym była zadowolona, nic więcej.

Ale ty nie jesteś szczęśliwa, co, Ewelinko? – domyśliła się babcia. – Pamiętam to… Wszyscy mi mówili, jaka to ze mnie szczęściara, bo wyszłam za nadleśniczego. Taka partia! Dookoła wszystko w ruinie, a tu mieszkanie i powóz! Ale wiesz co, moja mała? Ja się czułam w tym domu jak ładny przedmiot. Dziadek chciał mieć mnie za żonę i sobie mnie wziął, bo kto by mu odmówił? I tak im wierzyłam, że mam szczęście i próbowałam być szczęśliwa… Jego też się starałam uszczęśliwić, być dobrą żoną… ale tak na siłę się nie da. Za późno to zrozumiałam. Wdzięczność to nie miłość i nie oszukasz samej siebie.

Przez kolejne tygodnie usiłowałam podjąć decyzję o rozstaniu. Chciałam odzyskać swoje życie, ale z drugiej strony, jakież by było to życie? Przy dziennym trybie studiów nie mogłabym pracować, więc jak miałabym się utrzymać? Postanowiłam więc, że wytrzymam życie w złotej klatce do końca studium, a potem, już jako dyplomowana pielęgniarka, znajdę zatrudnienie i się usamodzielnię. Wyrachowane, prawda? Nieuczciwie? Pogodziłam się, że tak można ocenić moje zachowanie.

Uznałam, że cel uświęca środki

Musiałam zdobyć wykształcenie, więc przez kolejne miesiące ciągnęłam związek z Andrzejem. On za wszystko płacił, ja udawałam uczucie… Aż któregoś dnia dostałam telefon ze szpitala. Andrzej miał wypadek.

Obawiamy się, że będzie sparaliżowany od szyi w dół – oznajmiła lekarka.

Mój świat zaczął się walić. Po złamaniu kręgosłupa u nasady szyi Andrzej doznał prawie całkowitego paraliżu. Odzyskał świadomość, jego umysł działał bez zarzutu, ale nie miał żadnej kontroli nad ciałem. Musiał mieć całodobową opiekę pielęgniarską. Ktoś musiał go pielęgnować, myć, golić, przewijać… Ktoś, czyli ja. Ironią losu, kiedy jego wypisywano ze szpitala, ja właśnie robiłam dyplom pielęgniarski. Odebrałam go, kiedy Andrzej leżał już w swoim pokoju, na łóżku przeciwodleżynowym, z pełną pieluchą, wbijając wzrok w drzwi i czekając, aż ja w nich stanę.

Nie był już znanym implantologiem, jego gabinet został sprzedany, tak samo jak samochód i obligacje, które posiadał. Teraz Andrzej miał żyć z państwowej renty i oszczędności. A te poszły w głównej mierze na kupno elektrycznego wózka inwalidzkiego sterowanego ustami, zamianę mieszkania w salę szpitalną i na kosztowną rehabilitację z masażami, która wprawdzie nie mogła przywrócić mu sprawności, ale powstrzymywała jego ciało przed dalszą degradacją.

– Widzę, że jesteś nieszczęśliwa… – zaczął któregoś dnia Andrzej, kiedy myłam go mechanicznymi ruchami. – Nie mogę cię winić, że ta sytuacja cię przerasta… Nie mogę cię zatrzymywać…

Po jego twarzy płynęły łzy. Po mojej też. Nie przestawałam go myć, uciekając w głąb siebie przed pytaniem, które zadał: czy chcę odejść?

– Byłam z tobą, kiedy byłeś zdrowy, więc nie zostawię cię, kiedy jesteś chory – odrzekłam w końcu.

Dlaczego tak powiedziałam?

Na początku to było po prostu poczucie winy. Przez trzy lata brałam od niego garściami, a w zamian tylko go oszukiwałam emocjonalnie. Nie odeszłam, kiedy mnie utrzymywał, a miałabym odejść, kiedy potrzebował mojej pomocy? Gdybym to zrobiła, czułabym się po prostu jak śmieć. Gardziłabym sobą do końca życia.

Zostanę z nim przez trzy lata – powiedziałam babci, kiedy to dokładnie przemyślałam. – Rok mojej pracy pielęgniarskiej za każdy rok, kiedy on mi płacił za studia. Myślę, że to uczciwe. Powiedz, babciu. To uczciwe? – domagałam się rozgrzeszenia.

– Uczciwie będzie, jeśli mu o tym powiesz, a nie będziesz udawać, że jesteś z nim z miłości – łagodnie odpowiedziała babcia. – Nie dość ci tego oszukiwania go? Powiedz mu, że spłacisz swój dług i odejdziesz, tylko tak będzie uczciwie!

To była najtrudniejsza rozmowa w moim życiu. Powiedziałam Andrzejowi wszystko: że czułam się zamknięta w złotej klatce i od dawna myślałam, żeby odejść, ale byłam po prostu chciwa. I że teraz nie czuję wobec niego nic prócz tego, że mam do spłacenia dług. I że przepraszam… Widziałam, że to go załamało. Żądał, żebym natychmiast odeszła, ale postawiłam na swoim. On musiał oszczędzać, żeby za trzy lata zatrudnić nową pielęgniarkę, ja chciałam spłacić swoje zobowiązania i zacząć żyć z czystą kartą. Wykonywałam więc swoje obowiązki sumiennie, znosząc jego wrogie milczenie.

Chyba ono było najgorsze. Po jakimś czasie zaczęłam tęsknić za jego humorem, opowieściami, nawet tymi pytaniami, czy jestem szczęśliwa. Ale on nie chciał ze mną rozmawiać. Nie chciał rozmawiać z nikim, lekarz stwierdził, że to początki choroby… Przeraziłam się i wtedy odkryłam, że zależy mi, żeby Andrzej był zadowolony, żeby nie miał w oczach tego bezdennego smutku, tej próżni…

– Znalazłam twoją książkę – oznajmiłam któregoś dnia. – Jest świetna, powinieneś ją skończyć. Zobacz, zainstalowałam ci w komputerze program, który przetwarza mowę na pismo. Możesz pisać, wysyłać maile, surfować w sieci…

O dziwo, to go zainteresowało

Zaczął mówić do komputera, a ja siadywałam pod drzwiami i słuchałam jego głosu, zafascynowana fabułą powieści. Kiedyś zgłosiłam mu jakąś uwagę co do treści i poprawił to. Tak zaczęliśmy znowu rozmawiać. Dzisiaj mija ósmy rok od wypadku. Nie odeszłam po trzech latach. Dlaczego?

Bo po dwóch zorientowałam się, że kocham tego człowieka. Że fascynuje mnie jego umysł i podziwiam jego osobowość. Nauczyliśmy się żyć z jego chorobą. Takich par jak my jest w Polsce kilkaset. Niesprawne ciało nie przeszkadza w miłości. Dzięki tym wydarzeniom dojrzałam, nauczyłam się radzić sobie z trudnościami, stałam się silniejsza, bardziej świadoma siebie. Śmieszą mnie komentarze rodziny czy znajomych, że marnuję sobie życie. Co oni mogą wiedzieć o naszym związku? Wspiera mnie tylko babcia. Kiedy wyznałam jej, że kocham Andrzeja i zostanę przy nim, powiedziała mi:

– Dobrze wybrałaś, moja mała. Bo widzisz, nie każdemu jest dane kochać tego, z kim żyje. Mnie nie było i tylko tego w życiu mi żal. Więc jeśli kochasz, to nie patrz na przeszkody, tylko na człowieka. Tylko to się liczy.

Myślę, że to dobra rada nie tylko dla mnie. Chodzi o to, żeby zawsze dostrzegać drugą osobę, nawet w najtrudniejszych życiowych okolicznościach. W moim przypadku miłość przyszła nie w dobrobycie, tylko w nieszczęściu. Może po prostu wcześniej do niej nie dojrzałam?

Czytaj także:
„Ślub miał być początkiem szczęścia, a był zwiastunem tragedii. Rodzice postawili na swoim, a ja straciłam miłość życia”
„Odwołałam ślub 2 godziny przed ceremonią i porzuciłam narzeczonego, ale dzięki temu poznałam miłość życia”
„Narzeczony porzucił mnie przed ołtarzem, więc... wyszłam za kumpla. Nie po to przez 2 lata planowałam ślub, żeby się nie odbył”

Redakcja poleca

REKLAMA