Mój mąż jest doktorem socjologii. A ja jestem dumna z niego i naszej córki. Z siebie chyba też, chociaż mam pewną tajemnicę.
Miałam zaledwie 14 lat, gdy pierwszy raz spróbowałam alkoholu. Wypiłam tylko jedno piwo, a i tak wymiotowałam jak kot. Ale mój organizm szybko przyzwyczajał się do coraz większych dawek. Jak każda gówniara piłam, bo chciałam poczuć się dorosła, no i żeby dodać sobie pewności siebie.
Po kilku głębszych humor mi dopisywał i nie bałam się robić rzeczy, o których na trzeźwo bym nie pomyślała. Na przykład podrywać facetów czy, jak to określałam, pozwalać się adorować. Wraz z koleżanką poznawałam ich na imprezach. Zwykle byli to studenci, czasem trafił się również jakiś podstarzały amator kwaśnych jabłek. Nieważne. Nie szukałyśmy miłości. Tak nam się przynajmniej wydawało.
– Faceci to idioci – mówiła Kryśka, którą niedawno rzucił chłopak. – Wystarczy się uśmiechnąć i już lecą stawiać drinka.
Trzeba to wykorzystać! No i wykorzystywałyśmy
Jak to nastolatki, byłyśmy zazwyczaj spłukane, jednak na imprezach nigdy nie musiałyśmy się martwić brakiem gotówki. Zawsze znalazł się jakiś frajer, a nawet kilku, którzy płacili za nas. Zwykle nawet nie oczekiwali niczego w zamian. Chcieli tylko pogadać, pośmiać się. Czasem skraść całusa.
Ale młoda, pijana, żądna wrażeń i nowych doznań dziewczyna sama się pcha tam, gdzie nie trzeba. I tak było ze mną. Nie pamiętam, w którym momencie zaczęłam zapraszać ich do domu albo godzić się na to, by zabierali mnie do siebie. Nie pamiętam też, co dokładnie się wtedy działo. Może i lepiej. Jednak wiem, dlaczego to robiłam. Przez ten krótki czas, kiedy byłam z tymi mężczyznami w łóżku, czułam, że ktoś mnie pragnie i potrzebuje.
To była żałosna namiastka miłości, której zaznać mogłam tylko w ten sposób. Wkrótce przestało być fajnie. Coraz częściej budziłam się rano i czułam potworny wstyd. Wraz z procentami ulatniały się wszystkie dzikie żądze i cała pewność siebie.
Jeśli znajdowałam się akurat w czyimś mieszkaniu, uciekałam stamtąd, zanim mój imprezowy kochanek się obudził. Nie chciałam nawet spojrzeć mu w oczy. Miałam jednak tylko naście lat, pstro w głowie, no i pustki w portfelu.
Nie zmieniłam więc trybu życia
Któregoś razu, jeden z moich imprezowych znajomych po wspólnie spędzonej nocy wyszedł, zostawiając na stole dwieście złotych. Powiecie, że powinnam się poczuć urażona? Owszem, tak się czułam. Ale tylko przez chwilę. Potem ucieszyłam się, że mam kasę na kolejną imprezę.
Chyba nie byłam prostytutką z prawdziwego zdarzenia. Nie robiłam tego przecież co noc… Tylko wtedy, gdy bardzo potrzebowałam pieniędzy. Powiedzmy – dwa, trzy razy w miesiącu. W tamtym okresie znienawidziłam mężczyzn. Już nie traktowałam seksu jak zabawy ani tym bardziej namiastki miłości. Stał się on w pewnym sensie moim obowiązkiem, koniecznością.
Bo przecież nie powiem, że pracą! Picie, ćpanie i seks za pieniądze. Poza tym kradzieże, czasem bójki, a potem awantury z policją. Tak wtedy wyglądało moje życie. Szlajałam się po melinach, spotykałam z podejrzanymi typami, marnowałam czas. Spytacie, gdzie w tym czasie byli moi rodzice? Cóż, sama nie wiem. Nigdy za bardzo się mną nie interesowali.
Odkąd pamiętam, biegałam samopas. Ojciec nie stronił od kieliszka i znikał na całe noce, a matka też potrafiła znaleźć sobie towarzystwo. W weekendy praktycznie ich nie widywałam, dlatego bez problemu mogłam zapraszać do siebie „kolegów”. Raz matka przyłapała mnie z jednym… Ale tylko powrzeszczała, zwyzywała od dziwek i na tym się skończyło.
Jak łatwo się domyślić, moje upodobanie do imprez musiało się odbić na stopniach w szkole. Nauka była ostatnią rzeczą, o której wówczas myślałam. Nie chodziłam na lekcje. Groziło mi wyrzucenie za nieobecności. Chcieli mnie też zamknąć w poprawczaku, a ja cudem się wywinęłam. Bardzo nie chciałam tam trafić, bo wiedziałam, że wtedy będę skończona. Trzy moje koleżanki wylądowały w takim miejscu.
Dziś dwie siedzą w więzieniu, a jedna nie żyje, bo dostała kosą podczas bójki. Od początku było jasne, że tak skończą. W poprawczaku, podobnie jak w bidulu, trzeba być twardym – każdy głupi to wie. Uczysz się tam tylko tego, co jest ci niezbędne do przetrwania – przemocy. Na zewnątrz też jest przemoc. Ale jest i wybór…
Właśnie strach przed tym miejscem zmobilizował mnie, na szczęście, do działania. Skończyłam liceum i zdałam maturę, choć kosztowało mnie to niemało wysiłku. Teraz sobie myślę, że już wtedy tliła się we mnie jakaś iskierka, która kazała mi iść do przodu. Nie pozwalała zatrzymać się i pogrążyć w bagnie do końca.
Ale prawdziwy przełom przyszedł trzy lata później
Od roku mieszkałam u mojego ówczesnego chłopaka, Marka. Kiedy go poznałam, próbowałam coś zmienić w swoim życiu, choć niezbyt mi się to udawało. Nadal imprezowałam, tyle że przestałam się puszczać. Byłam wyniszczona przez alkohol i bardzo zmęczona. Nienawidziłam siebie i wszystkiego, co mnie otacza. Gdzieś w głębi duszy marzyłam o spokoju. Ale Marek nie mógł mi go zapewnić.
W pełni należał do świata, w którym żyłam. Do świata pełnego brudu i przemocy. Pewnego dnia, gdy wróciłam, przywitał mnie uderzeniem w twarz.
– Ty dziwko! – wysyczał.
– O co ci chodzi?! – wrzasnęłam, zasłaniając się przed kolejnym ciosem. Okazało się, że ktoś „życzliwy” poinformował go o tym, że kiedyś sypiałam z mężczyznami za pieniądze. Marek był pewny, że nadal to robię za jego plecami. Postanowił się zemścić, a jego zemsta była bardzo okrutna.
– Skoro tak lubisz się p…, to na pewno ci się to spodoba – powiedział z paskudnym uśmieszkiem, po czym zaciągnął mnie do pokoju, gdzie czekało trzech jego kolegów. Nie napiszę, co się działo potem. Powiem tylko, że tamten dzień do końca życia będzie tkwił w mojej pamięci, przypominając mi o tym, od czego powinnam się trzymać z daleka.
Obudziłam się rano potwornie obolała w pustym mieszkaniu. Odetchnęłam z ulgą, bo całe towarzystwo zniknęło. Wszędzie walały się butelki po wódce i pety. Nadludzkim wysiłkiem udało mi się wygrzebać z cuchnącej pościeli i pokuśtykać do drzwi.
W końcu, dysząc ciężko, stanęłam w progu i zawahałam się. Dokąd pójdę? Wróciłam do domu. Bez większych nadziei, że przyjmą mnie tam z otwartymi ramionami – w końcu nie kontaktowałam się z rodzicami od ładnych paru miesięcy. Ale przecież nie miałam innego wyjścia.
Ojca jak zwykle nie było. Matka ledwo na mnie spojrzała. Siedziała na kanapie pochłonięta oglądaniem serialu i obżeraniem się prażynkami.
– W lodówce jest zupa – mruknęła, nie odrywając wzroku od ekranu. Poszłam do łazienki i spojrzałam w lustro. Wyglądałam okropnie… Blada twarz, podkrążone oczy z resztkami makijażu, tłuste włosy i pusty wzrok. Umyłam się szybko i padłam wycieńczona na łóżko. „Tak dłużej być nie może” – zdążyłam pomyśleć, zanim zapadłam w głęboki sen.
Po tym wszystkim, co już o mnie wiecie, pewnie nie uwierzycie, że miesiąc później zapisałam się do… oazy.
A tak właśnie było!
Nie doznałam żadnego religijnego nawrócenia, nic z tych rzeczy. Nie byłam nawet pewna, czy wierzę w Boga. Po prostu miałam dwadzieścia dwa lata i po dziurki w nosie życia, które prowadziłam do tej pory. Chciałam uciec od niego jak najdalej i spróbować czegoś innego. Czegoś, co pozwoli mi odzyskać do siebie szacunek. To był zupełny przypadek.
Po prostu zobaczyłam ogłoszenie i pomyślałam: „A co tam, spróbuję”. Na pierwszych spotkaniach czułam się jak kosmitka. Ten świat, ci ludzie byli tak inni od tego, co znałam! Na początku czaiłam się gdzieś w kąciku, obserwowałam i słuchałam. Nie chciałam się odzywać, bo strasznie się bałam, że ktoś się zorientuje, kim jestem, i powie, że to nie miejsce dla takich jak ja.
Że wyrzucą mnie na zbity pysk, bo jestem brudna i zła. Ale nic takiego się nie stało. Ludzie byli przyjaźni. Rozmawiali na różne tematy, śmiali się. Przeżyłam szok, gdy na któreś spotkanie jeden ze studentów przyniósł gitarę. Wszyscy tańczyli i śpiewali, choć nikt nie pił alkoholu! Ja też przestałam pić. Nie od razu, to nie takie proste… Jednak odkąd zerwałam dawne kontakty, było dużo łatwiej.
Postanowiłam, że będę tak samo święta jak ci studenci z oazy. Artura poznałam po roku, zaczepił mnie na którymś z wyjazdów. Podszedł do mnie z bukietem stokrotek, które sam nazbierał.
– Piękne kwiaty dla pięknej dziewczyny… – powiedział. Banalny tekst? Nie dla kogoś, kto nigdy nie dostał od faceta nawet badyla! Artur studiował socjologię i już wtedy zamierzał robić doktorat. Był szarmancki, inteligentny i nie pchał się z łapami, co stanowiło dla mnie nowość. Naopowiadałam mu o sobie mnóstwo kłamstw.
Powiedziałam na przykład, że musiałam pomagać rodzicom, i dlatego nie poszłam na studia, tylko do pracy. Spodobało mu się to. Stwierdził, że mam dobre serce. Nigdy nie wspomniałam o zakrapianych imprezach, o tym, co się na nich działo, ani o żadnej rzeczy, która mogłaby postawić mnie w złym świetle w jego oczach.
W naszej słonecznej kuchni unosi się zapach świeżo upieczonego ciasta. Uśmiecham się, posypując babkę cytrynową cukrem pudrem. Uwielbiam sobotnie poranki w gronie rodziny. Kroję słodki przysmak na małe kawałeczki, po czym układam je na paterze i stawiam przed mężem.
– Wreszcie jakiś głos rozsądku w morzu postępowych bredni! – Artur podnosi wzrok znak czasopisma. – Czy wiesz, że coraz więcej nastolatek ćpa, pije i się prostytuuje? – spytał retorycznie. – Autor twierdzi, że takie jednostki należy izolować. Żeby jedno zgniłe jabłko nie zatruło całego zbioru. Całkowicie się z tym zgadzam!
– Ludzie to nie jabłka, kochanie… – zaczynam, lecz gryzę się w język. Artur to dobry człowiek, lecz przez lata studiów nad zachowaniami człowieka zagubił gdzieś zdolność kierowania się sercem. Patrzył na ludzi jak na obiekty badań, a nie jak na żywe istoty, spośród których każda jest inna. Mój mąż nigdy by nie podejrzewał, że jego przykładna żona zna świat, o którym on tylko czytał – od kuchni.
Czytaj także:
„Po ślubie moja Kalinka zmieniła się w jędze nie do wytrzymania. Szkoli mnie jak w wojsku. Ktoś mi podmienił żonę"
„Urodziłam i mąż stracił na mnie ochotę. Woli po nocach oglądać porno niż pójść ze mną do łóżka. Czuję się jak śmieć"
„Po 12 latach pracy, dzięki której wzbogacił się on, jego dzieci i jego była żona, ja nie mam nic”