Myślę, że jest dużo takich kobiet jak ja. Dziewczyn, które zastanawiają się, czy ich mąż już jest alkoholikiem, czy jeszcze nie. Czy te dwa, trzy piwa dziennie to za dużo? Czy tęgie pijaństwo co drugi weekend to też za wiele? Pewnie mnóstwo z nas usprawiedliwia nawet tych pijących najwięcej. Z miłości, z przywiązania, ze wstydu, ze strachu… Ja też tak robiłam. Przez wiele lat.
Kiedy byliśmy młodzi i dopiero się poznawaliśmy, zaglądał do kieliszka rzadziej. A jeśli się już upijał, to zawsze na wesoło. Żartował, wygłupiał się, wyznawał mi miłość. Nie myślałam wtedy o tych jego alkoholowych ciągotach jak o zagrożeniu.
Po ślubie alkohol stał się problemem. A właściwe to stawał się od okazji do okazji. Pierwszy raz Adam przesadził na naszym ślubie. Długo trzymał fason, ale po północy stracił kontrolę i upił się do nieprzytomności – do domu zanieśli go świadek z bratem. Do dziś pamiętam, jak lazłam za nimi w białej sukni ślubnej. Zawstydzona, rozżalona, bliska płaczu… Rano, gdy się obudził, nic nie pamiętał, i gorąco mnie przepraszał. Nie gniewałam się na niego długo. Nie umiałam.
Ta lekcja nie wystarczyła jednak na długo. W podróż poślubną pojechaliśmy nad morze i tam już popijał codziennie. Zwykle było to piwko. Zamiast skupić uwagę na mnie, poznał się z facetem z sąsiedniego domku – i co wieczór przesiadywali przy butelce. Często miałam wrażenie, że Adam wolałby spędzać czas przy kieliszku aż do białego rana, niż wrócić do mnie do domku. Zresztą, i tak nie miałam na nic ochoty, bo przychodził solidnie wstawiony. W drugim tygodniu pobytu trochę się opanował, bo zagroziłam, że jeśli nie przestanie pić, zostawię go na tych wczasach samego.
Balował z kolegami przez trzy dni
Po przyjeździe też się oszczędzał – tym bardziej że zaczęliśmy starać się o dziecko. Nie szło nam najlepiej, więc Adam musiał prowadzić zdrowy tryb życia. Rzucił nawet wtedy palenie, co uznałam za wyraźny znak, że jeśli tylko chce, potrafi skończyć z nałogiem. W końcu zaszłam w ciążę, a po dziewięciu miesiącach – w trakcie których mój mąż upił się tylko kilka razy – urodziły się bliźniaki. Nasi synowie.
To była okazja do świętowania w jego stylu. Balował z kolegami przez bite trzy dni. Nie był więc w stanie odebrać mnie ze szpitala. Przyjechał po mnie wściekły ojciec. Rodzice już wtedy widzieli, że mój mąż ma skłonności do nadużywania alkoholu. Ale ja długo stawałam po jego stronie. Na przykład wtedy, gdy przynosił nam wstyd – i straszył swoim pijaństwem dzieci. Zdarzało się wiele takich sytuacji. Bywało, że musieliśmy go we trójkę podpierać, kiedy wracaliśmy z imprezy od znajomych. Zataczał się tęgo i siedmioletnie już chłopaki musiały pomagać ojcu iść.
– Mamusiu, czy ty nie mogłaś wziąć sobie jakiegoś lepszego tatusia? – pytali synowie, gdy znów zapaskudził całą toaletę, a ja tłumaczyłam, że ich ojciec się po prostu pochorował, a to, co się stało, to nie jego wina.
I tak to się ciągnęło. Jakoś tak pełzało. Co jakiś czas Adam brał się w garść i odstawiał alkohol na dwa, a nawet trzy miesiące. Wtedy nie pił nic, ani kropli. Te dni spokoju usypiały moją czujność. Wybaczałam mu wszystkie winy i żyliśmy dalej. A potem znów, ni stąd, ni zowąd, wpadał w ciąg. Kochałam go i zawsze ratowałam z największych tarapatów. Kilka razy odbierałam z izby wytrzeźwień, czasem wiozłam na pogotowie, bo gdzieś go poturbowali. Często też pożyczałam pieniądze od rodziców, gdy brakowało nam na życie, bo on przepił wypłatę.
– Zostawiłabyś tego cholernego pijaka! – wściekał się ojciec.
– Oj, nie przesadzaj. Nie jest pijakiem. Już dwa miesiące nie miał alkoholu w ustach – broniłam Adama.
– A wczoraj, co? Kompot pił?
– Nie, alkohol, ale raz mu się zdarzyło. Koledzy go wyciągnęli.
– Tak? Na całe trzy dni!? – pytał ironicznie tata.
– Już wrócił i jest trzeźwy. Pożyczysz mi pieniądze czy nie?
Pożyczał, a ja wracałam do domu łatać budżet i ratować rodzinę. Robiłam rosół, czasem nawet masowałam mu skronie czy brzuch, bo źle się czuł. Kochałam go, a on zapewniał, że też mnie kocha. Wybaczałam mu wszystko. No i chyba dlatego nie przestawał pić. Bo wiedział, że mimo wszystko od niego nie odejdę. Że nigdy nie straci mojej miłości. Najpewniej zapiłby się na śmierć, gdybym się nie otrząsnęła. Na szczęście, zdążyłam wszystko zrozumieć i postawić sprawę na ostrzu noża. Późno, ale jak to mówią: lepiej późno niż wcale.
Skłonności Adama pogłębiły się, gdy dzieci wyprowadziły się z domu. Co drugi, trzeci dzień przesiadywał na ławce pod blokiem z koleżkami. Chodził do pracy, ale po fajrancie wychylał piwo za piwem. Mimo że kończył robotę o godzinie szesnastej, do domu przychodził po dwudziestej. A w weekend wyjeżdżał na działkę i tam w samotności wychylał kolejne butelki. Gdy byłam obok, pociągał po kryjomu. Zauważałam dopiero po efektach – chwiejny krok, głupia mina, dziwny wyraz oczu, no i bełkot.
Doigrał się! Nagle trafił do szpitala
Nie oszczędzał się też na imprezach. Ale nie on jeden. Mężowie koleżanek też dotrzymywali mu kroku. Wszystkie się złościłyśmy, ale wszystkie uznawałyśmy, że faceci tak mają. Tłumaczyłyśmy sobie, że skoro nie bije, chodzi do pracy i nie ucieka z domu, wszystko jest w porządku. Ale nie było. Przekonałam się o tym, gdy przyszło mi wyjechać do siostry, która potrzebowała mojej pomocy. Mieszkała trzysta kilometrów od nas, więc zostałam u niej na kilka dni. Po powrocie do domu przeżyłam szok. Nie poznałam naszego mieszkania.
Z szaf w przedpokoju powyciągane były ubrania, w kuchni walały się brudne naczynia i butelki, a łazienka była zapuszczona na całego. W dużym pokoju, w butach i ciuchach nie pierwszej świeżości, na brudnej pościeli spał mój maż. Kompletnie pijany.
Zrobiłam mu straszną awanturę. Krzyczałam tak, jak nigdy dotąd. Groziłam, że odejdę, że go zostawię, albo że jego wyrzucę z mieszkania, że powiem dzieciom. A potem się uspokoiłam i zaczęłam sprzątać. On trzeźwiał w tym łóżku przez następną dobę.
Znów mnie przepraszał, znów kupił kwiaty, znów obiecywał, że więcej nie będzie. A co ja zrobiłam? Uśmiejecie się. Poszłam do banku i założyłam osobne konto, na które kazałam przelewać swoją wypłatę. Tylko tyle. Myślałam, że go tym wystraszę. Że tym razem naprawdę zrozumie. Efekt był jednak mizerny. Po miesiącu wyniósł z domu moją biżuterię, potem sprzedał sprzęt grający. Mogłabym wyliczać jeszcze długo, ale nie ma sensu. Chcę opowiedzieć o sytuacji, która postawiła go do pionu.
Po wielu latach pracy w końcu dostałam skierowanie do sanatorium. Przez dwa tygodnie miałam odpoczywać i korzystać z zabiegów zdrowotnych. I to wszystko za grosze. Chciałam zabrać męża ze sobą, ale stanowczo się sprzeciwił. Powiedział, że trzeba by za niego dopłacić pełną kwotę, a to bardzo dużo pieniędzy.
– Jakoś bez siebie wytrzymamy te paręnaście dni – uśmiechał się.
– No ja na pewno dam radę, tylko czy tobie się uda…? – patrzyłam na niego podejrzliwie.
– Co masz na myśli? – obruszał się.
– No już ty doskonale wiesz, co…
Dobrze wiedział, że martwię się o alkohol. I o to, że znów zdemoluje mieszkanie.
Ale tym razem Adam nie miał urlopu. Nigdy dotąd nie zaniedbał pracy, więc pozostawała mi nadzieja, że będzie trzymał dyscyplinę.
Dzwoniłam do niego codziennie i wydawało mi się, że jest nieźle. Gdy był w pracy, głos miał trzeźwy, a po niej wydawał się tylko lekko podpity. Całkiem nieźle jak na jego możliwości. Wydzwaniałam do męża przez tydzień, aż w końcu przyszedł weekend i wtedy już przestał odbierać telefon. Pierwszą próbę podjęłam z samego rana, a potem regularnie co godzinę dzwoniłam kolejny raz. I tak aż do późnego popołudnia – wtedy to sam oddzwonił. Spodziewałam się, że będzie zalany w trupa, że usłyszę tylko bełkot i nie potrafię się z nim dogadać. A on był w miarę trzeźwy – brzmiał jednak fatalnie.
– Co się stało? – zapytałam, gdy tylko wyszeptał „cześć”.
– Jestem w szpitalu…
– Matko, a dlaczego?
– Strasznie źle się czułem do wczoraj. Pociłem się, słabo mi było. W końcu dzisiaj rano zasłabłem na ławce i chłopaki zadzwonili po karetkę.
– Boże święty, a wiadomo już, co się stało? Dlaczego?
– Tak, lekarze mówią, że mam migotanie przedsionków.
– Ojciec twój na to chorował…
– No tak. To genetyczne.
– I alkoholowe! Przecież on też pił!
– E tam, Gośka. Daj spokój. Przyjedziesz…? – zapytał, a we mnie wezbrał straszny gniew.
Nie zepsuję sobie urlopu przez jego chlanie
Mimo że był w takim kiepskim stanie, zdałam sobie sprawę, że sam się do tego doprowadził. Znałam tę sercową przypadłość. Pamiętałam, że teść dostawał ataków, gdy tylko zbliżał się do kieliszka. Domyśliłam się, że pod moją nieobecność Adam nadwerężył zdrowie w ten sam sposób. W końcu serce nie wytrzymało obciążenia.
– No jak, Gosia, kiedy będziesz? – spytał jeszcze raz, gdy nie odpowiadałam.
– Nie będę.
– Co…?
– Nie przyjadę. Sam się w to władowałeś. Ja nie będę sobie psuła urlopu przez twoje chlanie. Dość tego!
– Ale Gośka, ja tu nic nie mam. Piżamy, szczotki do zębów, kapci. Ja jestem w brudnych ciuchach – biadolił.
Tłumaczył, że do szpitala trafił zaraz po robocie i nie ma czystych ciuchów.
– Jak to masz brudne ciuchy? Dziś sobota. Nie przebrałeś się od piątku?! – wkurzyłam się jeszcze bardziej.
– No tak się zdarzyło…
– Nieźle musiałeś balować. W takim razie powodzenia.
– Gośka, tu chodzi o moje zdrowie.
– Mówiłam ci, że już mi nie zależy!
Powiedziałam to i rozłączyłam się. Ręce drżały mi jak w febrze. Nie spodziewałam się, że mogę być taka twarda, zawsze przecież miękłam. Ale nie tym razem. Przysięgłam sobie, że nie wrócę do domu przed końcem turnusu. Postanowiłam nawet, że ja pierwsza do niego nie zadzwonię. No i, choć nie przyszło mi to łatwo, dotrzymałam danego sobie słowa.
Zadzwonił po dwóch dniach. Powiedział, że ciuchy i potrzebne rzeczy przywieźli mu koledzy, że już jest lepiej. Migotanie samo ustało, a on dochodzi do siebie. Pytał, kiedy wrócę, a ja powiedziałam, że z końcem turnusu, choć nie wiem, czy nie zahaczę jeszcze o siostrę. Zamilkł na chwilę, ale potem szepnął tylko: „w porządku”. Na do widzenia powiedział mi jeszcze, że mnie kocha, ale ja nie odpowiedziałam. Skończyłam suchym „cześć”.
Serce mi krwawiło, ale wytrwałam
Ostatnie dni urlopu upływały mi w nie najlepszej atmosferze. Tak po prawdzie to się męczyłam, myśląc o tym, że Adam jest w tej trudnej sytuacji sam. Nie dość że zniszczył sobie zdrowie, to jeszcze porzuciła go w potrzebie żona. Pewnie się wściekał, ale musiał się też poczuć dość żałośnie. Miałam jednak nadzieję, że tym razem coś do niego dotrze. Bo jeśli nie teraz, to już chyba nigdy.
Gdy wróciłam do domu, przeprowadziliśmy poważną rozmowę. Zmusiłam go, by zapisał się do grupy anonimowych alkoholików. Wzbraniał się, przekonywał, że nie jest uzależniony. Tłumaczył, że pije, bo lubi, a nie dlatego, że musi. I że w każdej chwili może przestać.
– Pijesz trzydzieści lat. Nie bajeruj mnie tu, że możesz to w każdej chwili rzucić!
– Mogę. Nie rzuciłem do tej pory, bo nie próbowałem.
– Próbowałeś, tylko ci nie wyszło. Dlaczego nie chcesz tam pójść?
– Bo to wstyd…
– A to, że mieszkanie zdemolowałeś, sprzedałeś moje rzeczy, straciłeś przytomność na ławce, to nie jest wstyd?
– Oj, przestań.
– Nie przestanę, bo jesteś zwykłą świnią. Pazerną na wódkę, niemyślącą, zaślepioną świnią.
– Ładnie o mnie mówisz. Jak żona.
– Mówię tak, bo już mi nie zależy. Ale możesz mój szacunek odzyskać. Zapisz się do AA, to pogadamy.
Przez trzy dni próbował mnie podejść, przeprosić, namówić, żebym odpuściła mu z tą terapią. Bez skutku. Ale ja wiedziałam, że to ostatni dzwonek i jedyna szansa. W końcu poszedł.
Od pół roku Adam nie pije. Stał się innym człowiekiem. Wesołym, energicznym, zdrowym. Jego serce pracuje tak jak powinno. Bierze co prawda leki, ale zaczął o siebie dbać. Spacerujemy z kijami, jeździmy na ryby, chodzimy na działkę. Wszystko na trzeźwo. Na razie się trzyma, nie sięga po kieliszek nawet na imprezach. Myślę, że przede wszystkim się wystraszył. Po pierwsze tego, że może zejść z tego świata, a po drugie, że mnie straci. Że naprawdę przestaje mi zależeć.
A czy naprawdę przestawało? Czy miał podstawy, by tak myśleć? Raczej nie. To był blef. Ale się udało. Mimo wszystko mam szczęście, że to dobry człowiek. W głębi duszy kochający, mądry i dość pokorny. Domyślam się, że wiele z żon alkoholików użera się ze znacznie bardziej krnąbrnymi typami. Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć im powodzenia. Trzymajcie się. Czasem się udaje.
Czytaj także:
„Mój mąż pił przeze mnie. Próbowałam od niego odejść, ale powstrzymywały mnie wyrzuty sumienia i miłość”
„Rozwiodłam się, bo mąż pił. Teściowa wmawiała mojemu dziecku, że powinien kochać tatę, a nie mnie, bo rozbiłam rodzinę”
„Teściowa całe życie mną pomiatała, a mąż od rodziny wolał butelkę. By się na nich zemścić, wymyśliłam okrutne kłamstwo”