Moja babcia miała przyjaciółkę, panią Stasię. Nasze rodziny od lat mieszkały w sąsiadujących ze sobą domkach i bardzo zżyły się ze sobą. Dlatego Stasię traktowaliśmy jak rodzoną babcię. Gdy miałam 10 lat, Stasia pokazała mi swoją rodową biżuterię – kolie, kolczyki, wisiory i pierścionki. Wszystko piękne. Nie znałam wtedy wartości takiej biżuterii, a pierścionek odpustowy ze szklanym oczkiem podobał mi się chyba bardziej niż matowy koral oprawiony w złoto. Ale gdy babcia Stasia pozwalała mi czasem coś przymierzyć, czułam się jak królewna.
Stasia odziedziczyła biżuterię po swojej ciotce, niejakiej Basi, której rodzice musieli uciekać z Rosji po Rewolucji Październikowej. Tylko to złoto udało im się ocalić… Stasia trzymała biżuterię w pięknej, chińskiej szkatułce z laki. Szkatułka była z wierzchu czarna, a w środku ciemnoczerwona, na wieczku zaś miała wytłoczony z masy perłowej rysunek przedstawiający fragment pejzażu z sosną.
Jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym
Nasze domy stały obok siebie, oddzielone drewnianym płotem, w którym była furtka prawie nigdy nie zamykana i często przez nas używana. Bogdan, trzy lata starszy ode mnie, odkąd pamiętam, całkowicie mnie lekceważył. Koledzy czasem się z niego wyśmiewali, nazywając mnie jego narzeczoną. Mnie to również denerwowało, bo mój ówczesny ideał narzeczonego daleko odbiegał od wizerunku piegowatego i wiecznie rozczochranego wyrostka z krzywym zgryzem.
Bogdan całymi dniami włóczył się po miasteczku i okolicach, często omijając szkołę wielkim łukiem. Był wiecznym utrapieniem babci, która patrząc na mnie, często rzewnie wzdychała:
– Jak dobrze byłoby mieć w domu dziewczynkę, zamiast takiego chuligana.
Gdy miałam 12 lat, po raz pierwszy z ust babci Stasi padła zaskakująca i jednocześnie kusząca propozycja.
– Wszystkie moje kosztowności kiedyś będą twoje, pod warunkiem że wyjdziesz za mąż za Bogdana. Dostaniesz te klejnoty w prezencie ślubnym – powiedziała poważnym tonem.
W jednej chwili klejnoty straciły na wartości w moich oczach.
– Ależ, babciu – krzyknęłam oburzona jej pomysłem. – On jest okropny. Wczoraj wrzucił mi do kalosza żabę. Myślałam, że umrę ze strachu. I przezywa mnie pajacem, bo mam cienkie nogi i ręce. Dokuczałby mi przez całe życie.
– To dobry chłopiec – przekonywała mnie babcia Stasia. – I naprawdę bardzo cię lubi. Kiedyś się na pewno ustatkuje i zobaczysz, że będzie wam ze sobą dobrze. No, oczywiście jeszcze nie teraz, bo jesteście dziećmi… Ale pamiętaj, że moje klejnoty mają magiczną moc. Ciocia Basia wywiozła je z Rosji po rewolucji, a ja wyniosłam je w tobołku z Warszawy po powstaniu w 1944. Na pewno przyniosą ci szczęście.
Babcia Stasia jeszcze kilka razy powracała do tego tematu, ale ja wcale nie byłam pewna, czy za cenę pięknej biżuterii warto brać sobie na głowę takiego nicponia, jak Bogdan. Po latach, mimo że byłam już pełnoletnia, Bogdan wciąż nie widział we mnie kobiety, tylko smarkulę, która mieszka po sąsiedzku i tylko z tego powodu można z nią od czasu do czasu pogadać, głównie przez płot. O dziwo, ten nicpoń i leń zdał na Politechnikę Warszawską, dostał miejsce w akademiku i stypendium. Babcia Stasia była wniebowzięta.
– Mówiłam ci, Jolu, że wyrośnie na przyzwoitego człowieka – triumfowała. – I pamiętaj o biżuterii. Dostaniesz ją w prezencie ślubnym.
Chciałam jej powiedzieć, że Bogdan widzi we mnie siostrę i koleżankę w jednej osobie, tylko nie narzeczoną. A w Warszawie lata pewnie za studentkami i ani mu w głowie jakaś tam Jolka, sąsiadka zza płotu. Zachowałam jednak te myśli dla siebie.
Babcia Stasia zachorowała i była coraz słabsza
Zmarła, gdy Bogdan już skończył studia i pracował w dużej firmie. Ostatni tydzień przed jej śmiercią spędził razem z nią, w swoim starym domu. Na jej pogrzebie był przygnębiony i bardzo mizerny, ostatnie przeżycia mocno go poruszyły. Został zupełnie sam. Było mi go serdecznie żal. Opieka nad chorą i sprawy związane z pogrzebem, które wspólnie załatwialiśmy, bardzo nas zbliżyły.
– Ja chyba już tu nie wrócę, Jolu – powiedział do mnie, gdy szliśmy z cmentarza. – Sprzedam tę chałupę, wezmę kredyt i kupię w Warszawie mieszkanie. Zadzwonię do ciebie, wpadniesz na parapetówkę?
– Oczywiście. Zadzwoń wcześniej, może będę mogła ci w czymś pomóc? No wiesz, w takich babskich sprawach jak kupno firanek, zasłonek i tym podobnych drobiazgów… Chyba że masz już tam jakąś „kobiecą rękę”, która to załatwi? – spytałam, niby żartem, ale w napięciu czekając na odpowiedź.
– Nie mam nikogo. Wiesz, jakoś po wyjeździe do Warszawy nie miałem ochoty na jakieś poważniejsze znajomości damsko-męskie. Ot, parę mało znaczących epizodów. Nie spodziewałem się, że tak będę tęsknić za domem... i za tobą.
Poczułam, że łzy napływają mi do oczu. Ja też za nim tęskniłam. I to jak jeszcze.
– Czy ty kiedyś słyszałeś o planach matrymonialnych babci Stasi względem ciebie i mnie? – spytałam Bogdana po dłuższej chwili milczenia.
Spojrzał na mnie bystro.
– Owszem, nawet często. Ale byłaś dla mnie zawsze niedościgłym wzorem wszelkich cnót, stawianym mi przez babcię wysoko na piedestale. A ty przecież nigdy nie chciałaś nawet na mnie spojrzeć. Nie masz chyba zbyt miłych wspomnień o mnie z tamtych czasów?
– To chyba był twój „okres błędów i wypaczeń” – stwierdziłam, rzucając okiem na wysokiego, przystojnego mężczyznę idącego u mojego boku.
Niejedno wtedy sobie wyjaśniliśmy
O dziwo, śmierć babci Stasi zbliżyła nas bardziej niż zamieszkiwanie obok siebie. Wkrótce Bogdan kupił dwupokojowe mieszkanie w stolicy. Ja również w tym czasie zamieszkałam w Warszawie, u samotnej kuzynki mojej mamy. Gdy po trzech miesiącach Bogdan oświadczył mi się, przyjęłam to jako naturalną kolej rzeczy. Nie wyobrażaliśmy sobie już życia bez siebie. Bogdan nawet powiedział, że ja się urodziłam właśnie dla niego.
Żałowałam jedynie, że babcia Stasia nie dożyła tej pięknej chwili. O biżuterii nie wspominało żadne z nas. Byłam pewna, że Bogdan spieniężył ją na zakup mieszkania, bo za stary dom w małym miasteczku nie otrzymał zbyt dużo gotówki. Nie poruszał tego tematu, bo prawdopodobnie było mu przykro, że nie spełnił życzenia babci i nie przekaże mi tych klejnotów w prezencie ślubnym.
Po weselu, o świcie, gdy wróciliśmy do naszego mieszkania, a Bogdan, zgodnie z tradycją przeniósł mnie na rękach przez próg, natychmiast podszedł do starego, solidnego biurka, które przywiózł ze swojego domu, i wyjął jakąś paczkę w ozdobnym papierze ze skrytki za szufladą.
– To dla ciebie. Prezent ślubny.
Drżącym rękami rozsupłałam tasiemki, rozerwałam papier… Moim oczom ukazało się znajome pudełko z laki.
– A więc ich nie sprzedałeś? – uśmiechnęłam się przez łzy do mojego męża.
– Nigdy bym tego nie zrobił, tylko to mi po babci zostało. Poza tym przed śmiercią musiałem jej obiecać, że się z tobą ożenię i biżuterię dam ci w prezencie ślubnym. Ostatniej woli się nie odmawia.
Czytaj także:
Zięć wysłał moja córkę na wojnę, bo tam zarabiała najlepiej
Karma wraca. Ukochany zostawił mnie w ciąży, a potem zrobił to samo mojej przyjaciółce
Zakochałam się w zajętym mężczyźnie i walczyłam o niego 10 lat
Jacek miał 10 lat i nie chciał uwierzyć, że jego mama nie żyje