– Naprawdę nie mam pojęcia, na co ty wydajesz tyle pieniędzy – westchnął Kazik, kiedy po raz kolejny robiliśmy podsumowanie domowych wydatków. – Marcin mi mówił, że oni każdego miesiąca są w stanie wpłacić na konto oszczędnościowe po pięćset złotych!
– W porządku, tylko Kazik i Magda nie mają dzieci – zauważyłam.
– Ale za to mają kredyty. Na wycieczkę do Indii, kino domowe i samochód Magdy. A nie powiesz mi, że to nic nie kosztuje – skwitował.
– Widocznie jednak nie tyle, co trójka żarłocznych dzieciaków – skwitowałam i wzruszyłam ramionami.
– Naprawdę te zakupy muszą aż tyle kosztować? – jęknął, kiedy jeszcze raz przejrzał listę wydatków.
– Chcesz, to się sam przekonaj – powiedziałam. – W sobotę wybierzemy się razem na bazar. Wreszcie nie będę musiała zrywać się o szóstej.
– Zobaczymy – uśmiechnął się. – Jak ja ci pokażę, jak się robi zakupy, to ci szczęka z wrażenia opadnie!
„No, no – pomyślałam. – Chyba zaproszę moją siostrę na ten spektakl pod tytułem: Facet na zakupach”.
W sobotę rano, jak było do przewidzenia, Kazik za żadne skarby świata nie mógł zwlec się z łóżka.
– Kobieto, przecież to blady świt, myślisz, że ktoś tam już jest? – pytał z rozpaczą o siódmej.
– Nie tylko są, ale wykupili już najlepszy towar – krzyknęłam na niego, i w końcu łaskawie wstał.
Patrzyła na niego jak na wariata
Tak jak można było się tego spodziewać, na targu był już tłum ludzi.
– Rozdają coś za darmo, czy co? – nie mógł uwierzyć Kazik. – Kto z własnej woli wstaje rano w sobotę?
Zabrałam go od razu do pana Krzysia, mojego zaprzyjaźnionego rolnika, u którego zawsze kupowałam jajka, warzywa i drób. Tego dnia nie było go, ale za stoiskiem stała jego żona, pani Matylda, którą też bardzo lubię.
– Świeże rzodkieweczki, szczypiorek i sałatę mam – zachęcała mnie do kupna, prezentując swój towar.
Aż mi ślinka pociekła na widok soczystych, niepryskanych warzyw.
– A te jajka to po ile? – zapytał Kazik, wskazując na wytłaczankę pełną pięknych, dorodnych, ciemnych jajek z chowu ekologicznego.
– Po złoty czterdzieści – odpowiedziała, ważąc dla mnie rzodkiewki.
– Znaczy za dziesięć sztuk?
Sprzedawczyni ze zdumienia aż wybałuszyła na niego czy.
– Co pan, zgłupiał!? – prychnęła. – Jaja z chowu ekologicznego i po czternaście groszy za sztukę by pan chciał?!
– Moja mama kiedyś kupowała za dziesięć groszy, to sobie pomyślałem, że w dobie wolnego rynku… – tłumaczył się zawstydzony Kazik.
– A, to pan z tych, co przychodzą na zakupy raz na dziesięć lat i jeszcze myślą, że to ich żony źle gospodarują pieniędzmi – roześmiała się i puściła do mnie oko. – Następnym razem mi pani opowie, jak mu poszło…
Zaczerwieniłam się tylko ze wstydu, szybko chwyciłam siatkę w rękę i pociągnęłam Kazika ze sobą dalej.
– Tylko wstydu mi narobiłeś! – naskoczyłam na niego.
– Nie wiem w ogóle, skąd taką babę wytrzasnęłaś – obruszył się. – Od razu widać, że ma zawyżone ceny! Zaraz ci pokażę, jak się kupuje!
Pozwoliłam mu na to, niech się chłop cieszy i myśli, że jest najlepszy. Czytałam gdzieś, że dla mężczyzn zakupy to taka uwspółcześniona wersja polowania na mamuty.
– O, popatrz, jakie piękne pomidory! – pokazał palcem na pobliski stragan i zaraz tam poleciał.
– Chcę zrobić dzisiaj moje popisowe danie, spaghetti bolognese, i potrzebne mi najlepsze pomidory – wdzięczył się do sprzedawczyni, jakby to miało sprawić, że taniej mu je sprzeda.
No i co z tego, że za 3 dychy? Przecież to podróbka!
Kiedy usłyszał cenę, mina mu zrzedła, ale próbował zachować fason i poprosił o cały kilogram. Gdyby mnie zapytał o zdanie, to dowiedziałby się, że o tej porze roku takie piękne owoce mogły być wyłącznie zasługą sztucznych odżywek i oprysków, ale skoro był taki pewny swego… Ja wiedziałam, że nie będę tych pomidorów jeść i dzieciom też na to nie pozwolę.
Na następnym straganie mój mąż wypatrzył ziemniaki.
– Patrz, jaka okazja, cztery złote za kilo – zachwycał się, więc jak miałam mu powiedzieć, że to normalna cena, skoro był z siebie taki dumny?
– To bardzo dobra cena – przyznałam z westchnieniem.
No bo w końcu jest dobra, no nie?
– To poproszę dziesięć, nie, lepiej weźmy piętnaście kilo – zarządził.
Sprzedawca był lekko zdziwiony, ale chyba doszedł do wniosku, że to dla jakiejś stołówki albo domu dziecka, bo o nic nie zapytał. A biedny Kazik dźwigał ze sobą te piętnaście kilogramów ziemniaków, plus jeszcze kilogram pomidorów!
– Dam radę – zapewniał mnie, kiedy chciałam mu choć trochę pomóc.
Kiedy obejrzał sobie już wszystkie warzywa i doszedł do wniosku, że woli robić zakupy w supermarkecie, bo jest taniej, zauważył, że na bazarku jest także część odzieżowa.
– Chodź, jeszcze tam zajrzymy na chwilkę, kto wie, może znajdzie się coś ciekawego – nęcił mnie.
Tak, już widzę jak idzie do pracy w tej swojej międzynarodowej korporacji w koszuli z bazarku za trzydzieści złotych! Poszłam jednak za nim. Odstawił na bok ziemniaki i pomidory, i zaczął przeglądać wystawione na straganie koszulki i bluzy. Wybrał jakąś i podniósł ją do góry, żebym mogła sobie obejrzeć.
– Taką bluzę chciał Tomek! – zawołał, pokazując znaczek znanej firmy.
– I myślisz, że to takie same jak w sklepie? – powiedziałam z powątpiewaniem, pokazując mu metkę, która już nie była wcale taka markowa. – Przecież to jakiś bubel, chińska podróbka z byle jakiego materiału.
– Daj spokój, przecież dzieciak nie będzie nikomu pokazywał metki! – zdenerwował się. – Biorę tę i może te buty! – pokazał sprzedawczyni.
Ja umyłam ręce. Chciał sam robić zakupy, no to robił. Chociaż ja wiedziałam dobrze, jak się to skończy. Nikt tego badziewia nawet nie tknie patykiem, łącznie z nim samym.
Szedł obładowany torbami, bo nie pozwolił sobie pomóc, ale robił dobrą minę do złej gry. Niedługo to jednak potrwało. Po chwili wpadł na jakąś kobietę, i wszystkie pomidory wypadły mu z reklamówki i rozsypały się wokół. Sekundę później zostały stratowane przez przechodniów. Kazik próbował je gonić, ale z piętnastoma kilogramami w siatkach, raczej niespiesznie mu to szło. Ucieszyłam się w duchu. Pryskane paskudy zostały unicestwione.
– Jak ci ludzie chodzą! – obruszał się mój mąż. – Takie drogie były! I już po moim obiedzie!
No cóż… nakupił, to teraz musi zjeść
Odciągnęłam go stamtąd, bo bałam się, że gotów jest zbierać te rozciapane pomidory i przerabiać je na ketchup!
– I co, tak łatwo jest robić zakupy? – zapytałam go słodko, kiedy już wpakowaliśmy się do auta.
Spędziliśmy na targu dwie godziny i kupiliśmy rzodkiewki, piętnaście kilo ziemniaków i kilka ciuchów, nie licząc tych nieszczęsnych pomidorów.
– Bo to miejsce było po prostu beznadziejne – zarzekał się Kazik. – Gdybym to ja wybierał… – ale zaraz zamilkł, widząc mój wzrok.
W domu z dumą zaprezentował dzieciakom ubrania z bazarku.
– Ale tato, tu przecież są cztery paski, a nie trzy – zaprotestował Tomek po dokładniejszych oględzinach.
– No widzicie smarka, dopiero tabliczki mnożenia się nie mógł nauczyć, a ile pasków ma mieć, to wie! – zdenerwował się Kazik. – Ja w twoim wieku musiałem nosić ubrania po bracie i cieszyłem się, jak nie miały żadnych łat, a ten mi będzie wybrzydzał, bo ma za dużo pasków!
Tomek nie powiedział nic więcej. Kazik wychodzi wcześniej do pracy, więc i tak nie widzi, w czym dziecko chodzi do szkoły. Buty za to zyskały akceptację syna. Niestety, musiały być doprawione jakąś chemią, bo już następnego dnia klej zaczął się topić, a podeszwy odparzyły Tomkowi nogi.
– Ale to niemożliwe – zarzekał się Kazik, kiedy dowiedział się, co stało się z jego doskonałym zakupem.
– Ta sprzedawczyni tak mnie zapewniała, że posłużą całe lata…
Z ziemniakami też mu nie wyszło. Po kilku dniach pokazałam mu, co się z nimi dzieje w ciepłej kuchni. Zaczęły się marszczyć i urosły im kiełki.
– Przecież dziadek trzymał ziemniaki przez całą zimę i nic im nie było! – mąż nie mógł w to uwierzyć.
– Bo miał piwnicę – mruknęłam.
– No i co my teraz zrobimy? – zapytał zły, patrząc na dziesięć kilko ziemniaków, które jeszcze nam zostały.
– Będziesz codziennie jadł placki ziemniaczane, na śniadanie, obiad i kolację – zapowiedziałam mu.
Od czasu tej przymusowej diety ziemniaczanej, nie słyszę już od męża o oszczędnościach i nie chce mnie więcej uczyć, jak robić zakupy.
Czytaj także:
„Mój mąż jest strasznym sknerą. W życiu mi nic nie kupił. Gromadzenie pieniędzy jest jego życiowym celem”
„Mąż zbierał na nowe auto, więc zaczął wydzielać mi pieniądze na dom. Sęk w tym, że nie miał pojęcia, ile co kosztuje”
„Związałam się ze sknerą, który oszczędzał, na czym się dało. Tolerowałam to, bo go kochałam, ale pewnego dnia przesadził…”