Cisza dzwoniła w uszach, w domu nikogo oprócz mnie nie było. Nie dość, że nie lubiłam być sama na tym odludziu, to jeszcze marzłam, bo padło ogrzewanie. Wielki salon, nasza ciągle jeszcze nie do końca wystylizowana duma, był wyziębiony, podobnie jak reszta pomieszczeń.
Nowoczesny, samoregulujący się piec, jak tylko zostaliśmy sami, postanowił pokazać mi, kto tu rządzi, i drastycznie obniżył temperaturę. Podejrzewałam, że sprawdza, na ile może sobie ze mną pozwolić. Henryk dałby mu radę albo przynajmniej spróbowałby go poskromić, ale pojechał do miasta odwiedzić mamę, nie spodziewałam się go przed wieczorem.
Założyłam grubszy sweter na lżejszy sweter i poszłam do piwnicy rzucić okiem na łobuza. Piec stał wyniosły i obojętny, świecąc oszukańczo diodą. Wybrałam numer Henryka.
– Udaje, że pracuje, ale wcale nie grzeje – rzuciłam w słuchawkę.
Mąż nie dopytywał się, kogo lub co mam na myśli, za to właśnie go kochałam.
– Ubierz się ciepło, na razie nic nie poradzę. Później postaram się ściągnąć fachowca, żeby go obejrzał.
– Piec jest na gwarancji – przypomniałam mu.
– Tylko że dziś sobota – zafrasował się.
– Czeka nas lodowaty weekend – westchnęłam – W starym mieszkaniu wiedziałabym, co robić. Poprosiłabym pana Mietka o pomoc, on by potrafił poskromić drania.
– Miał złote ręce do urządzeń, mówił, że je rozumie – w głosie Henryka było wiele ciepła, jak zawsze, gdy rozmawialiśmy o dawnym życiu na Morskiej.
– Chętnie wróciłabym na stare śmiecie – powiedziałam szczerze. – Teraz, kiedy dzieci się wyprowadziły, małe mieszkanko w zupełności by nam wystarczyło. Tęsknię za dobrymi sąsiadami. Tutaj jest jak na bezludnej wyspie, zostaliśmy całkiem sami.
– Ale za to w pięknym domu. Rozchmurz się, to tylko przejściowe trudności, mamy to, o czym marzyliśmy. Pamiętasz? Zawsze chcieliśmy zamieszkać wśród zieleni, w eleganckim domu.
– Ty chciałeś, ja pragnęłam wyłącznie większego mieszkania, bo kisiliśmy się z dziećmi na Morskiej, nie było gdzie nogi postawić.
– No to masz teraz całkiem sporo przestrzeni – podsumował Henryk. – Nie łam się, będzie dobrze. Zadzwoń do dzieci albo do koleżanki, to ci się humor poprawi.
Przydałby się dodatkowy pokój
Odłożyłam słuchawkę, zastanawiając się nad tym, co powiedział. Chętnie bym z kimś porozmawiała, ale z kim? Nie byłam przyzwyczajona do mozolnego układania życia towarzyskiego.
Kiedyś nie musiałam tego robić, nasze stare mieszkanie na Morskiej było ciasne, ale pełne dzieci, gości i śmiechu. To było takie szczęśliwe miejsce, do którego każdemu jest po drodze. Drzwi się nie zamykały, dzieciarnia z sąsiedztwa przemieszczała się, jak i kiedy chciała, nasi znajomi wpadali, traktując nasz dom jak własny. Nigdy mi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, lubiłam wieczny rejwach, ale uważałam, że przydałby się nam dodatkowy pokój, a jeszcze lepiej dwa, żeby powiększyć przestrzeń. Na przykład salon, w którym mogłabym przyjmować gości.
Wyszłam z piwnicy, stanęłam na środku imponującego pokoju i o mało się nie rozpłakałam. Miałam salon, nawet całkiem elegancki, tylko strasznie pusty. Przyjaciele i znajomi odwiedzili nas zaledwie kilka razy, potem wizyty prawie ustały. Mieszkaliśmy na uboczu, nie po drodze im było.
– Do was to cała wyprawa – powiedziała szczerze Adela, gdy spytałam, czemu nas nie odwiedza. – Wolałam, jak mieszkaliście blisko centrum, łatwiej było dojechać. Piękny macie dom, ale ciężko do niego trafić, szczególnie teraz, zimą.
Jak byliśmy u was ostatnio, z największym trudem przebyliśmy ostatni odcinek drogi. Samochodem zarzucało, Janek bał się, że utkniemy. Żeby do was dojechać, trzeba mieć terenówkę.
– Niedługo mają wyasfaltować ten odcinek ulicy – bąknęłam.
– To świetnie! – powiedziała. – Wtedy będziemy częściej się widywać, stęskniłam się za tobą. Szkoda, że wyprowadziliście się z Morskiej… To było fantastyczne miejsce do życia, bardzo przytulne, z atmosferą.
– Tylko trochę ciasne – uśmiechnęłam się.
– Nie można mieć wszystkiego. Nie narzekaj, masz piękny i wygodny dom, znam takich, co ci go zazdroszczą.
Henryk by się ucieszył, uważał, że ludzie zazdroszczą tylko tym, którym się powiodło. Chciał, żeby nasze nowe gniazdo dawało prestiż, budziło ludzki szacunek, a niechby i zawiść. Mąż długo namawiał mnie na budowę tego domu.
– Jak cię widzą, tak cię piszą. Mieszkanie na Morskiej było dobre na początek, teraz trzeba postarać się o coś lepszego – mówił. – Na Morskiej jest miło i przytulnie, ale to miejsce jest tak bezpretensjonalne, że dobre tylko dla najbliższych przyjaciół.
– To źle? – zdziwiłam się. – Kogo byś chciał przyjmować?
– Współpracowników, kolegów z uniwersytetu wraz z małżonkami, profesora – wyrecytował. – Bez właściwych koneksji nie ma mowy o dobrych kontaktach i rozwoju kariery.
Mówił, że to też dla dobra dzieci
Nigdy nie podejrzewałam go o tak rozwinięte ambicje towarzyskie, ale jako dobra żona uznałam, że muszę wspierać męża w szczytnych dążeniach. Nie miałam nic przeciw organizowaniu wykwintnych przyjęć. Byłam ciekawa ludzi, otwarta na nowe znajomości, a kariera Henryka leżała mi na sercu. Dlatego pozwoliłam się przekonać, że jeśli spadać, to z dobrego konia. Jak mamy wyprowadzać się z Morskiej, to nie do większego mieszkania, jak naiwnie planowałam, ale do prestiżowego domu otoczonego dużym ogrodem, w którym można by urządzać eleganckie letnie przyjęcia. I którym można by się pochwalić.
– Dzieci też będą zadowolone – Henryk wiedział, jak przełamać moje ostatnie wątpliwości. – Będą miały własne pokoje, dodatkowo oddamy im ciekawie zaaranżowany strych, skończą się wieczne skargi na to, kto komu podebrał kawałek podłogi.
– Malwina i Tolek dorastają, będą mieli większą swobodę w przyjmowaniu przyjaciół – ucieszyłam się.
– No widzisz – rozpromienił się Henryk. – Nowy dom będzie jak trampolina, zapewni nam odbicie. Zaczniemy wszystko od nowa, z większym rozpędem.
Tak bardzo w to wierzył, że nie miałam serca apelować do jego rozsądku. Co miał nowy dom do większych możliwości i kariery Henryka? Mąż tak bardzo pragnął prestiżowego miejsca do zamieszkania, że zaczęłam podejrzewać, iż wstydził się skromnych warunków, w jakich bytowaliśmy na Morskiej. Lubił tam mieszkać, ale czuł się niespełniony. Widać należał do mężczyzn, którzy muszą wybudować dom i posadzić przed nim drzewo.
Nie odwodziłam go od tego zamiaru
Dom to superinwestycja, kto by nie chciał takiego mieć. Przestraszyłam się jednak, kiedy Henryk zaczął mówić o bardzo dużym kredycie, jaki mielibyśmy zaciągnąć.
– Nie będziemy budować byle czego, dom ma być duży i dobrze zaprojektowany. Dokładnie wiem, jak powinien wyglądać, od lat o tym myślę. Oko zbieleje tym, którzy we mnie nie wierzyli! Nie będziemy oszczędzać na tańszych rozwiązaniach, choćby raty kredytu miały nas zarżnąć.
Przestraszyłam się takiego rozmachu. Pałac nie był nam potrzebny, pragnęłam normalnego, ciepłego domu, zaprojektowanego na nasze potrzeby i możliwości. Jednak mąż był nieugięty, wyliczył precyzyjnie, że przy naszych pensjach poradzimy sobie ze spłatami.
– Malwina i Tolek kiedyś nam podziękują – powtarzał. – To będzie siedziba, której nie będą się wstydzić, wielopokoleniowy dom na długie lata.
Co do tego ostatniego miałam wątpliwości nawet we wczesnej, entuzjastycznej fazie projektowania, ale Henrykowi niczego nie można było wytłumaczyć. Lata pokazały, że miałam rację, ale wcale mnie to nie cieszyło. Dzieci szybko wyfrunęły z niewygodnie położonego na uboczu domu, przyjaciele już nie wpadali z radosną, niezapowiedzianą wizytą, wszystkim było do nas za daleko. Trudno było się temu dziwić.
Malwina i Tolek już nie wrócą…
Owinęłam się szczelniej swetrem i przysiadłam na brzegu sofy. Skóra obicia ziębiła, salon robił wrażenie nieprzytulnego, ale urody nie można było mu odmówić. Urządziłam go z pietyzmem, pamiętając, że Henryk wstydził się skromnego mieszkanka na Morskiej. Uważał, że można je pokazać tylko najbardziej zaprzyjaźnionym znajomym. O nowej siedzibie na pewno by tego nie powiedział. Wnętrza wyglądały jak z katalogu, ale wcale z tego powodu lepiej się w nich nie czułam.
Malwina i Tolek wyprowadzili się jedno po drugim, zaraz po maturze. Córka wyjechała na studia do Finlandii w ramach studenckiej wymiany, syn pomieszkiwał u babci, skąd miał blisko na uczelnię. Nasz wielki dom opustoszał.
Miał być gwarnym ośrodkiem rodzinno-towarzyskim, a stał się pułapką… Zostaliśmy sami w eleganckiej przestrzeni, która ciągle czegoś od nas wymagała. Chciała być sprzątana, konserwowana, reperowana, ulepszana. Ciągnęła pieniądze jak pazerna kochanka, bez przerwy zaskakiwała nowymi żądaniami, była jak studnia bez dna. Wymagała zaprawy fizycznej, nie tolerowała słabeuszy, o czym przekonałam się podczas sezonowego czyszczenia zatkanych liśćmi rynien.
Ale Henryk był zadowolony, dom spełnił jego oczekiwania. Dwa przyjęcia dla zwierzchników i kolegów z pracy okazały się towarzyskim sukcesem. Profesor gratulował nam domu, podpytywał o nowoczesne rozwiązania, które wpadły mu w oko. Henryk odpowiadał nonszalancko, ale widziałam, że jest dumny i szczęśliwy. Nareszcie dopiął swego, dom wzbudził większą i mniejszą zazdrość, co znaczyło, że jego właściciel został doceniony. Nie za to, kim jest i co potrafi, tylko za to, gdzie mieszka i jak wygląda jego otoczenie…
Kompletnie nie zgadzałam się z takim sposobem widzenia człowieka, dlatego niepasujący do nas dom zaczął budzić moją niechęć. Lubię wygodę, nie jestem zwolenniczką ascetyzmu, ale zawsze uważałam, że ważne jest, by być, a nie mieć. Tymczasem nasze życie zostało sprowadzone do stanu posiadania.
– Nie będziecie przyjmować przyjaciół i rodziny, ja wam wystarczę – mówił dom, groźnie łypiąc wypucowanymi szybami.
– Będziecie na mnie pracować w pocie czoła, latami spłacać kredyt, a ja odwdzięczę się wam nienagannym wyglądem. To wam musi wystarczyć, bo więcej nie dostaniecie.
Henryk nie podzielał moich obaw. Był jak opętany, gotów na wszelkie wyrzeczenia, byle tylko mieć ten dom. Uważał, że to dzieło jego życia, ale nie zauważył, że nasze dzieci uciekły do miasta i prawdopodobnie już nie wrócą. Będą spędzać z nami wakacje, może w przyszłości podrzucą nam wnuki, ale to wszystko, czego możemy się spodziewać.
Nasz dom, w przeciwieństwie do mieszkania na Morskiej, nie leży na niczyim szlaku, jest samotną wyspą, na której utknęliśmy. Mieszkając tutaj, nie potrafię się cieszyć ładnym otoczeniem. Wystarczyłoby mi mieszkanie, w którym mogłabym gościć rodzinę i widywać przyjaciół, spędzać czas z ludźmi, którzy są mi bliscy. Bez zadęcia i fałszywych ambicji opartych na tym, kto jak mieszka.
Próbuję znaleźć dobre strony tej sytuacji
Ale to nigdy się nie spełni, na zawsze utknęliśmy w naszym prestiżowym domu. Henryk nie chce słyszeć o jego sprzedaży, zresztą dom jest obciążony dużym kredytem, nie wiadomo, czy znalazłby się na niego nabywca. Musi zostać tak, jak jest.
Próbuję znaleźć dobre strony tej sytuacji, oczywiście pomijając złośliwy piec. Oswoję ten dom i będę odliczała dni do wiosny. Ciepłe dni spowodują wzrost mojej i Henryka atrakcyjności, przyjadą na grilla przyjaciele, wrócą dzieci… Znów zaczną u nas bywać znajomi męża, będą wśród nich również ci, którzy nam zazdroszczą. Będą się mile uśmiechać, więc nigdy nie dowiem się, kim są, ale jedno jest pewne – kariera Henryka ruszyła z miejsca, tak jak to przewidywał. Nigdy nie zrozumiem dlaczego.
Czytaj także:
„Wystarczy, że teściowa kiwnie palcem, a mój mąż do niej leci na łeb na szyję. Moje potrzeby zostają daleko w tyle”
„Mój mąż był bogaczem, ale i tyranem. Wolę być biedną i samotną matką niż zastraszaną ofiarą”
„Mój mąż to egoista i zdrajca. Przyłapałam go z obcą babą, ale musi zostać w moim życiu dla dobra dziecka”