„Mąż myślał, że pichcenie obiadów i pranie jego skarpet to moje hobby. Zdziwił się, gdy zobaczył, do czego jestem zdolna”

emerytka fot. iStock by Getty Images, Rob Lewine
„Przestałam go słuchać. Nagle ogarnęło mnie jakieś dziwne uczucie, zupełnie jakbym opuszczała własne ciało i oddalała się od kuchni. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, kiedy chwyciłam talerz i cisnęłam nim o ścianę”.
/ 13.10.2024 19:30
emerytka fot. iStock by Getty Images, Rob Lewine

– Znowu makaron? – Rysiek przywitał mnie nader serdecznie, sadowiąc tyłek na krześle.

– Przecież to twoje ulubione danie – rzuciłam zdawkowo, obsypując makaron pietruszką.

– No niby tak, ale bez przesady… Trzy dni pod rząd to lekkie przegięcie, nie uważasz? – zajęczał.

Nic nie powiedziałam. Jaki sens miało odzywanie się w takiej sytuacji? I tak niczego by to nie zmieniło, a mogłoby doprowadzić do jakiejś sprzeczki. Nie miałam na to siły po całym dniu w robocie.

Ciągle tylko jęczał

Gdy Ryszard uporał się z konsumpcją obiadu, odsunął naczynie, sięgnął po zimne piwo i rozwalił się na kanapie przed telewizorem. Ja, rzecz jasna, powędrowałam z brudnymi talerzami do kuchni, uporałam się z myciem garów, wytarłam blaty, ogarnęłam bałagan i zniknęłam w sąsiednim pomieszczeniu. Ale tylko na moment.

– Skombinowałabyś jakąś kawusię, co? – usłyszałam wołanie mojego króla i pana.

„Masz dwie sprawne ręce, to sam sobie zrób tę cholerną kawę, baranie” – przeleciało mi przez myśl. Ale jasne, że zwlekłam tyłek z kanapy, zaparzyłam kawę i grzecznie zaniosłam na jego tron, znaczy się fotel.

– Mhm – wybełkotał pod nosem.

Szczerze mówiąc, nie wzruszyło mnie to za bardzo. W końcu byliśmy po ślubie już trzydzieści pięć lat. Na początku darzyliśmy się uczuciem, mieliśmy wspólne plany na przyszłość. Ja kończyłam studia, a Rysiek był już po nich i pracował. Pewnie mogłam zacząć pracę jako nauczycielka, ale doszliśmy do wniosku, że skoro on nieźle zarabia, a nasza rodzina miała się powiększyć, to nie było sensu zaczynać.

Nasza córeczka Martynka była śliczna i zdrowiutka jak rydz. A ja szczęśliwa, że mogę zajmować się nią i domem. Ciągłe pranie, gotowanie, porządki, prasowanie, latanie z odkurzaczem… Bez pomocy męża, bo on harował, a ja tylko „w domu siedziałam”.

Nic się nie zmieniło

Czas leciał jednak nieubłaganie, córa urosła i się wyprowadziła. A ja dalej prałam, gotowałam, sprzątałam, prasowałam, odkurzałam.

– Taki już los żony i baby – mówiła moja mama, jak jej się żaliłam. – Lepsze to niż tyrać po kilkanaście godzin na jakiejś kasie w supermarkecie, jak inne kobity.

„Masz całkowitą rację mamo, że innego wyjścia nie było”. Czasami nachodzą mnie myśli, że gdzieś tam istnieje coś na kształt równości i sprawiedliwego podziału zadań między ludźmi. Ale chyba nie tu.
Martyna starała się w jakiś sposób namówić tatę, żeby pomógł. Za wszystko brała odpowiedzialność. Opuściła dom, ukończyła edukację, znalazła zatrudnienie i wpadała do nas co tydzień.

– Mamo, dlaczego ciągle musisz gotować? Przecież da się zamówić jedzenie – rzuciła któregoś razu, kiedy poprosiłam ją o przełożenie mięsa na talerz.

– Nic nie przebije domowych posiłków – odruchowo zacytowałam to, co zawsze mówiła moja mama.

– Wiesz, czasem trzeba się trochę zabawić i zrelaksować. A swoją drogą, może po prostu postawmy zupę w garnku? Miałybyśmy mniej sprzątania po wszystkim.

– Ale dziś jest weekend, fajnie by było, gdyby stół prezentował się elegancko.

Harowałam za dwóch

– I kto to doceni oprócz ciebie? – wyrwało jej się. – Tata i tak będzie zajęty oglądaniem telewizji. Dla niego to bez znaczenia, a ty się tyrasz jak szalona.

– Martyśka, proszę cię, nie zepsujmy sobie tego dnia…

Wizyty mojej córki zawsze przebiegały podobnie. Usiłowała mnie do czegoś nakłonić, trafić do mnie argumentami, przemówić mi do rozsądku. Rzucała w stronę ojca sugestie, że przecież mógłby sam poradzić sobie z tymi brudnymi talerzami, ale on jedynie prychał pod nosem, mówiąc, że i tak dość się napracował, a matka – czyli w domyśle ja – skoro jest cały dzień w domu, to chyba może się tym zająć.

Przyznam szczerze, że nieustanne trajkotanie Martyny w połączeniu z moim przemęczeniem sprawiało, że miałam już tego wszystkiego dość. Pewnego razu zdecydowałam, że zamiast po raz kolejny spędzać czas na gotowaniu, pójdę do sklepu po jakieś ciastko. W trakcie spaceru przycupnęłam na moment na ławeczce.

– Daga? Czy to ty? – dotarło nagle do moich uszu.

Zauważyłam Bożenę, moją dawną przyjaciółkę. Wymieniłyśmy serdeczny uścisk.

– Kopę lat, dziewczyno! – Bożena dokładnie mi się przyjrzała. – Jak leci?

– Jak leci… – Spuściłam oczy. – Nie mam pojęcia. Ciuchy, gary, cztery ściany…

– A Rysiek? Nie wspiera cię?

Było mi wstyd

– Taa, jasne – nic więcej z siebie nie wydusiłam, a ona tylko głęboko westchnęła.

– Najwyższy czas pomyśleć o sobie – rzuciła energicznie. – Idziemy, zafundujemy sobie mani–pedi!

– Słucham? – totalnie mnie zamurowało. – Dziewczyno, od wieków nie robiłam paznokci i jakoś daję radę. Poza tym i tak je zaraz zniszczę, gdy zabiorę się za szorowanie w kiblu.

– To się nie zabieraj! Brudy nie uciekną, a Rychu też ma łapy. Niech się wykaże. Twoje rączki muszą wreszcie odsapnąć.

Poszłam z nią do salonu kosmetycznego. Spędziłyśmy tam ponad godzinę w towarzystwie sympatycznej kosmetyczki, która zafundowała mi wspaniały manicure. Co więcej, ani razu nie wspomniała o tym, w jakim stanie były moje dłonie. Paznokcie prezentowały się olśniewająco i mieniły się blaskiem, a skóra na rękach stała się jedwabiście gładka i pełna życia. Pomyślałam sobie: „Rany, jak przyjemnie!”.

Ten cudowny nastrój utrzymywał się przez kolejną godzinę. Razem z moją przyjaciółką udałyśmy się do pobliskiej kafejki, gdzie zamówiłyśmy kilka przysmaków przepyszne serniczki.

Poczułam się jak odrodzona

Ale niestety, wszystko co dobre szybko się kończy. Kiedy przekroczyłam próg mieszkania, zauważyłam, że w środku już na mnie czeka Rysiu. Ewidentnie był niezadowolony i mocno poirytowany. Powód? Na stole nie stał jeszcze przygotowany obiad, co wyraźnie go zdenerwowało.

Mój mąż demonstracyjnie westchnął z niezadowoleniem, chwycił butelkę piwa i poszedł do pokoju dziennego, niecierpliwie wyczekując na posiłek. Po kwadransie znów pojawił się w kuchni, wyraźnie zniecierpliwiony.

– Kiedy będzie gotowe? – spytał czarująco.

– Już wlewam na talerz – odparłam nucąc pod nosem.

– Wreszcie! – usiadł, zerknął na miskę i wykrzywił się. – Zupa ogórkowa?

– Ależ skąd, to rosół.

– Znów to samo? – parsknął.

– Jak to znów? – zaskoczył mnie jego komentarz. – Ostatnio jadłeś go chyba jakiś tydzień temu.

– No właśnie o tym mówię! Dlaczego ciągle serwujesz identyczne dania? Ile razy można jeść to samo? Czy zmęczony po robocie facet nie zasługuje na…

Przestałam go słuchać. Nagle ogarnęło mnie jakieś dziwne uczucie, zupełnie jakbym opuszczała własne ciało i oddalała się od kuchni. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, kiedy chwyciłam talerz i cisnęłam nim o ścianę. Zupa rozprysnęła się po całym pomieszczeniu.

Miałam tego dość

– Daga, co ci odbiło… – sapnął zdumiony, strzepując z siebie kawałki ziemniaków.

– Co? – odparłam opanowanym tonem. – Spadaj! – i wyparowałam do sypialni.

Zaczęłam pakować do plecaka bieliznę, koszulki, dżinsy, szczoteczkę do zębów i co tam jeszcze mi wpadło w ręce.

– Ej, o co chodzi? Co ty odwalasz?

– Nie mam bladego pojęcia, co dalej – warknęłam, stając w progu. – Jedno wiem na pewno: nie będę już twoją cholerną sprzątaczką. Mam serdecznie dość tego czyszczenia, szorowania i całej reszty bez jednego „dziękuję”. Koniec, jaśnie panie. Albo się ogarniesz, albo poszukaj sobie gosposi. Ja rezygnuję, z całym szacunkiem.

Zdążyłam dostrzec tylko jego zaskoczoną twarz, zanim z hukiem zamknęłam drzwi. Obróciłam się szybko i zbiegłam po schodach. Wsiadłam do auta i pojechałam prosto do mojej córki. Kiedy Martyna zobaczyła mnie z walizką w progu, rzuciła krótko:

– No proszę, bunt na pokładzie? Najwyższy czas, gratuluję.

Przegadałyśmy pół nocy. Raz płakałam, a raz chichotałam. Sączyłyśmy wino i oglądałyśmy jakieś durne komedie. To było coś… nie to samo, co zazwyczaj. Rano, kiedy weszłam do kuchni, Martyna już tam była.

Córka mnie poparła

– Dzwonił tata – oznajmiła. – Mam gdzieś, czy będzie na mnie zły, ale nie mogę już dłużej patrzeć, jak się zamęczasz, a on ciągle wyleguje się na sofie jak niedźwiedź.

– Mam do niego oddzwonić? – spytałam.

– Nawet o tym nie myśl. Przez najbliższy tydzień masz wolne, czy ci się to podoba, czy nie. Od dzisiaj to ja jestem twoją pokojówką, a ty jesteś królową – podsunęła mi pod nos filiżankę z kawą. – Teraz idę do roboty, a ty sobie leżysz i pachniesz. I tyle w temacie.

Postanowiłam zostać. Oczywiście zastanawiałam się, jak wygląda sytuacja w domu. Czy on daje sobie jakoś radę, czy ma co włożyć do garnka. Ale ta słodka beztroska była taka przyjemna. Po tygodniu usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Martyna je uchyliła. W wejściu stał Rysiek.

– Chciałbym zamienić słowo z matką – wymamrotał.

– Z mamą, a nie z matką. Poza tym ona ma imię – odparła z przekąsem. – Spytam ją, czy ma na to ochotę.

Wyszłam na spotkanie z nim. Usiedliśmy w kuchni. Jednak tym razem nie zaserwowałam ani herbaty, ani ciasta, zupełnie nic. Po prostu trwałam w milczeniu, siedząc naprzeciwko niego.

Opamiętał się

– Matka, to znaczy… Daga, posłuchaj mnie uważnie… Chodzi o to, że ja… Lepiej będzie, jeśli wrócisz już do domu!

– Co się stało, zabrakło jedzenia? A może brudne ciuchy wysypują się z kosza? – nie potrafiłam powstrzymać złośliwości.

– Nie, z koszem sobie poradziłem! Udało mi się zrobić pranie! – uśmiechnął się szeroko, jakby zdobył jakąś prestiżową nagrodę. – No dobra, przyznaję, chyba dolałem nie ten płyn, co trzeba, bo strasznie się pieniło, ale przynajmniej ubrania są czyste!

Parsknęłam śmiechem, choć nie miałam takiego zamiaru. Po chwili jednak znów zrobiłam poważną minę.

– I co, mam uwierzyć, że nagle stałeś się innym człowiekiem? – spytałam.

– Nie, znaczy się tak… Sporo nad tym główkowałem. Martyna również ostatnio namieszała mi w głowie. Bo wiesz, jak to u nas w domu zawsze było. Stary tyrał, a matka opiekowała się dzieciakami i nikt nie marudził. Ale rozumiem, że teraz mogą być inne realia i faktycznie może od czasu do czasu powinnaś odsapnąć albo gdzieś wyskoczyć. Ewentualnie czasami możemy coś zamówić do żarcia, żebyś nie musiała pichcić…

– Ludzie kochani – westchnęłam. – Normalnie cud nad cudami…

Wziął się za siebie

Pożegnaliśmy się w zgodzie. Dałam słowo, że to wszystko jeszcze raz rozważę i zobaczymy, co dalej. Podpuszczona przez Martynę, jakoś pociągnęłam kolejny tydzień, a potem stawiłam się w mieszkaniu, spodziewając się totalnej masakry. Bałagan, syf, porozrzucane brudne gary, walające się śmieci i ciuchy – moja wyobraźnia już to wszystko widziała.

Kiedy przekroczyłam próg naszego mieszkania, oniemiałam z wrażenia. W powietrzu unosił się zapach świeżości i czystości. Zaczęłam rozglądać się dookoła. Szyby w oknach lśniły, naczynia były umyte, a podłoga błyszczała. Zlew i umywalka zostały dokładnie wyszorowane, podobnie jak toaleta. Na dywanach nie dało się dostrzec nawet jednej okruszynki. Stałam jak wryta na środku salonu, gdy nagle do mieszkania wpadł Rysiek.

– No jesteś wreszcie! – zawołał podekscytowany. – Jak dobrze, że już dotarłaś! – po czym wcisnął mi w dłonie ogromny bukiet żółtych tulipanów. – To chyba twoje ulubione, prawda?

Zawsze miałam alergię na żółte rośliny, ale co miałam powiedzieć? Wykrzywiłam usta w sztucznym grymasie i oznajmiłam:

– No tak, fajnie znów tu być. Ale wiesz, takie rzeczy to nie na moje nerwy.

Chyba mu zależało

– Chodź, pokażę ci coś – pociągnął mnie za rękę w stronę kuchni.

Na drzwiach lodówki przyklejona została karteczka z pewnym harmonogramem.

– Spójrz, w te dni kończę pracę wcześniej, więc mogę zająć się zakupami. W tym czasie ty mogłabyś przygotować coś do jedzenia, a potem wyjść na spacer. Soboty to mój czas na odkurzanie, a we wtorki ty sprzątasz łazienkę. Wyrzucaniem śmieci zawsze zajmuję się ja. Gdy ty gotujesz, ja zmywam naczynia i na odwrót. A w każdą niedzielę wybierzemy się razem do miasta, zjemy obiad na mieście, odwiedzimy Martynę – rzucił okiem na moją twarz, próbując odczytać reakcję.

Parsknęłam niepohamowanym śmiechem, który nie dawał mi spokoju. Osioł czy nie, ale facet dał z siebie wszystko. Pięć dni już za nami. Przez cały ten czas nie było potrzeby, żebym wyrzucała śmieci. Zmywa po sobie jak opętany, a chociaż po tej akcji woda leje się strumieniami, to nie narzekam, doceniam gest. W piątek upiekę jakieś ciacho, a w sobotę wpadnie Martyna.

Zastanawiam się, jak zareaguje, gdy zobaczy ojca z odkurzaczem. Zamierzam we wtorek odwiedzić kosmetyczkę, aby zrobić sobie paznokcie. Środa to dzień lenistwa – muszę uważać, żeby ich nie zepsuć. Nie wiem, jak długo to potrwa. Najważniejsze jednak, że coś drgnęło i Kopciuszek w końcu się zbuntował.

Dagmara, 61 lat

Czytaj także:
„Korepetycje po lekcjach skończyły się dwoma paskami na teście. Żałuję, że tak łatwo uległam młodzieńczym wdziękom”
„Teść ciągle mi dogryzał, że powinnam być kurą domową. Za karę się pochorował, a mi wcale nie było go żal”
„Żona wymyślała setki powodów, żeby nie iść ze mną do łóżka. Sama jest sobie winna, że wpadła mi w oko inna kobieta”

Redakcja poleca

REKLAMA