„Mąż mamy przez 15 lat ją okłamywał, by po jej śmierci położyć łapy na spadku. Wszystko zaplanował jego synalek”

Kobiety, który odebrano spadek po mamie fot. Adobe Stock, Farknot Architect
„Mama i Erwin od 15 lat byli w separacji. Ten drań ani razu nie zapytał o to, jak ona się czuje, mimo że doskonale wiedział o jej chorobie. A teraz bezczelnie żąda podziału majątkowego. Dobrze, że nie grzeszył inteligencją, bo tak właściwie, to dzięki niemu wygrałyśmy tę sprawę”.
/ 12.10.2021 08:05
Kobiety, który odebrano spadek po mamie fot. Adobe Stock, Farknot Architect

Myślisz, że powinnyśmy go zawiadomić o śmierci mamy? – zapytała mnie niepewnie Agnieszka, moja młodsza siostra.

– Kogo? – w pierwszym momencie jej nie zrozumiałam.

– No, pana Erwina.

W sekundę skoczyło mi ciśnienie.

– A po co? Nie kontaktował się z nią od piętnastu lat! – wykrzyknęłam zdumiona pomysłem siostry.

– Ale może by chciał jednak wiedzieć, przyjechać na pogrzeb…?

– Kochanie, jakby chciał wiedzieć, co u mamy, toby zadzwonił. A on jej nawet nie przysyłał życzeń na święta! Taki z niego mąż – stwierdziłam z goryczą.

– Zresztą, byli przecież w separacji. Może to jeszcze nie rozwód, ale prawie, jakby już nie byli małżeństwem.

– No tak, masz rację… – Agnieszka pokiwała głową.

Wiedziałam, że ona kiedyś była bardziej ode mnie związana z panem Erwinem, bo jeździła do niego na wieś ze swoim synem na wakacje. Mały Piotruś mówił nawet do drugiego męża naszej mamy „dziadku”. Ale to było prawie dwadzieścia lat temu i od tamtej pory, przez wiele ostatnich lat Aga nie miała z nim kontaktu. Poza tym, kiedy nasza mama i on ogłosili separację, szanowny pan Erwin nie odezwał się już ani do niej, ani do nikogo z naszej rodziny. Nawet do Piotrusia, którego podobno kiedyś kochał jak własnego wnuka i nosił na rękach!

Dziwny to był człowiek…

Od początku nie darzyłam go zbytnią sympatią. Nie to, że byłam przeciwna jego ślubowi z mamą, ale kompletnie nie rozumiałam, po co jej to małżeństwo. Mama, kiedy poznała pana Erwina, od kilku lat już była wdową. Ale samotność jej nie doskwierała. Wręcz przeciwnie, miała swoje koleżanki i nawet kilku adoratorów. Wydawało mi się, że miło spędza z nimi czas na wyjściach do kina czy do teatru i gdybym podejrzewała, że chce wyjść po raz drugi za mąż, to obstawiałabym jednego z nich.

Ten cały pan Erwin wyskoczył nagle, jak Filip z konopi. Podobno poznała go przez kuzyna naszego taty, który powiedział jej, że ma takiego przyjaciela, także wdowca, z którym jego zdaniem dobrze by do siebie pasowali. Wiem, że lubiła tego kuzyna, więc chyba bardzo się przejęła jego opinią. Zachwyciła się także tym, że pan Erwin jest taki spokojny i układny. Moim zdaniem on był zwyczajnie nijaki – ani przystojny, ani specjalnie inteligentny. I powiedziałabym, że nie tyle spokojny, co taki… w milczeniu obserwujący.

To było zresztą od początku dość kuriozalne małżeństwo, bo przecież mieszkali w dwóch różnych miastach i oboje jeszcze pracowali. Żadne z nich nie chciało na te ostatnie kilka lat dzielących ich od emerytury zmieniać pracy, więc przeprowadzka nie wchodziła w grę. Odwiedzali się więc tylko raz na jakiś czas, myśląc o tym, że kiedy nadejdzie emerytura, wreszcie się sobą nacieszą.

Tych dwóch światów nie dało się połączyć

Złudne to były nadzieje! Ludzie z dwoma tak różnymi charakterami nie mogli się dogadać na co dzień – to było dla mnie jasne. Mama kochała towarzystwo, celebrowała cotygodniowe spotkania z przyjaciółkami w kawiarni, nie miała zamiaru zrezygnować z kontaktów ani z nimi, ani ze swoimi kolegami, tylko dlatego, że miała męża. On jednak tego wszystkiego nie tolerował. Chciał, żeby siedziała w domu i była tylko dla niego. No i nie widywała żadnych innych facetów!

W efekcie dochodziło między nimi do coraz większych nieporozumień, bo mama nie zamierzała się podporządkować. Nie chciała także wyjeżdżać na całe lato do męża i pracować u niego na działce, to nie była jej bajka. Ich kontakty na emeryturze, zamiast się zacieśnić, jeszcze bardziej się rozluźniły z powodu wzajemnych pretensji i scysji, do których między nimi dochodziło.

W końcu przestali prawie zupełnie się widywać, każde siedziało u siebie w domu i tylko z rzadka do siebie telefonowali. Widząc to, wzruszałam tylko ramionami i zastanawiałam się, po co właściwie mamie było to jej głupie małżeństwo. No, ale skoro chciała, to ma. Zdenerwowałyśmy się tylko z siostrą w momencie, kiedy mama zdecydowała się na wykupienie swojego mieszkania. Było spółdzielcze, dawno temu dostał je z przydziału mój tata. I kiedy tylko pojawiła się możliwość wykupienia go za niewielkie pieniądze, moja mama postanowiła skorzystać z tej szansy. Miała odłożone oszczędności.

– Powinno wystarczyć – stwierdziła.

– Ale twój mąż nie będzie miał prawa do tego mieszkania? – zaniepokoiłam się.

– A niby jakie? Przecież to są moje pieniądze i mieszkanie od lat jest moje! – podkreśliła.

– Nie byłabym taka pewna, czy to wystarczy. Moim zdaniem tu wchodzi w grę wspólnota małżeńska.

Postanowiłam jednak poradzić się jakiegoś prawnika, lecz zanim go znalazłam, pan Erwin sam nagle wystąpił z propozycją rozdzielności majątkowej!

– No proszę, a od kiedy on dysponuje jakimś majątkiem, który nagle chce tak chronić – zapytałam mamę z przekąsem. – Przecież, o ile mi wiadomo, to jego mieszkanie nie należy do niego, on je tylko wynajmuje.

– Nie mam pojęcia, o co mu chodzi – mama była wyraźnie zaskoczona, i to niezbyt mile. Nie spodziewała się tego po swoim mężu.

– Mamo, lepiej dla ciebie! – wzruszyłam ramionami.

„Już dawno było widać, że z tego małżeństwa nic nie będzie” – dodałam sobie w myślach.

– Jak on tak, to ja też! – postanowiła mama.

Powiedziała panu Erwinowi, że chce rozwodu.

– Po co iść w koszty? Może lepsza będzie separacja? Wystarczy umowa, że każde z nas zachowa swój majątek. Może to jest tańsze i szybsze rozwiązanie? – zaproponował ponoć on.

I mama się zgodziła.

Nie interesował się nią, gdy żyła, ale gdy umarła…

Była więc z mężem w separacji. Jak zwał, tak zwał, ważne że jedno z nich z drugim od tamtego momentu się nie kontaktowało. Pana Erwina guzik obchodziło, czy nasza mama żyje i jak się miewa.

– I w sumie, skąd wiesz? Może on już dawno jest na tamtym świecie? W końcu był parę lat starszy od niej – uświadomiłam siostrze.

– Masz rację – przyznała i na tym zakończyłyśmy naszą rozmowę o drugim mężu mamy, pogrążając się w bólu po jej starcie.

Obie niby byłyśmy przygotowane na jej odejście, bo od lat chorowała i nawet gdzieś tam w głębi duszy czułyśmy ulgę, że już się nie będzie dłużej męczyła, ale rozpacz, że już nigdy jej nie zobaczymy i z nią nie porozmawiamy była silniejsza od rozsądku. Czułyśmy się z Agnieszką osierocone i samotne.

Przez trzy miesiące od jej pogrzebu nie byłyśmy w stanie zająć się uporządkowaniem rzeczy mamy, a i potem z ogromnym trudem przychodziło nam segregowanie pamiątek po niej. Nie umiałyśmy się zdecydować, co zatrzymujemy, a co nie. Wszystko wydawało się nam niezwykle ważne i wartościowe.
No, ale musiałyśmy to w końcu zrobić, żeby móc wystawić mieszkanie mamy na sprzedaż. Nie było go po co trzymać, nawet na wynajem.

Kto miałby się tym zajmować? Agnieszka mieszka w innym mieście, ja także. Już choroba mamy była dla nas ogromnym obciążeniem, bo przez ponad rok jeździłyśmy do niej na zmianę. Mama była wprawdzie pod opieką hospicjum, ale domowego. Dwa razy w tygodniu przychodziła do niej pielęgniarka, raz na dwa tygodnie lekarz. Jednak ktoś musiał być z nią przez całą dobę. Hospicjum szpitalne nie wchodziło w grę, podobnie jak wynajęta opiekunka. Nie chciałyśmy, aby mama umierała pośród obcych.

Ja mam na szczęście taką sytuację, że jestem księgową, więc część pracy zabierałam ze sobą do mamy. Agnieszka miała gorzej, musiała zrezygnować z pracy sprzedawczyni w sklepie i dorabiała sobie tylko sprzątaniem – miała klientki i w swoim mieście, i tu gdzie mieszkała mama, więc z doskoku myła im okna, wykonywała większe porządki. Nie było z tego wielkich pieniędzy, ale zawsze jakieś.

Pieniędzmi za mieszkanie miałyśmy zamiar podzielić się po równo, sprawa spadkowa właśnie się zakończyła, nie było na co czekać.

Pan Erwin zażądał podziału spadku…

Kupca znalazłyśmy szybko, bo cenę dałyśmy przystępną i samo mieszkanie było zadbane, a okolica przyjemna. Na dzień przed podpisaniem notarialnej umowy kupna-sprzedaży dostałam pocztowe awizo. Zadzwoniłam do siostry, bo nie spodziewałam się urzędowej korespondencji.

– Ja także dostałam awizo – powiedziała mi Agnieszka. – I już nawet zdążyłam odebrać list z poczty.
Zaskoczył mnie jej grobowy ton, nie spodziewałam się więc dobrych wieści.

– Będziesz w szoku! – powiedziała mi siostra. – Ten drań, pan Erwin, wystąpił do sądu o to, że mu się należy część majątku po naszej mamie!

– Ale jakim prawem?! – wykrzyknęłam, bo, faktycznie, byłam zupełnie zaskoczona. – Przecież sam wystąpił o rozwód… to znaczy o separację – poprawiłam się.– A w dodatku sprawdzałam kiedyś, że separacja ma takie same skutki, co rozwód, małżonkowie mają podzielony majątek i nie dziedziczą po sobie, chyba że zapiszą sobie coś w testamencie.

Co do tego, że mama niczego panu Erwinowi nie zapisała, byłyśmy z Agnieszką pewne. Ona w ogóle nie sporządziła testamentu, byłyśmy więc z siostrą jej jedynymi spadkobierczyniami.

– To co w tej sytuacji, sprzedajemy jej mieszkanie czy nie? – denerwowała się Agnieszka.

– Oczywiście, że sprzedajemy! Mamy pełnomocny wyrok sądu, że mieszkanie jest nasze, mamy na nie klienta. Temu staruchowi musiało się coś pomylić! Może ma sklerozę i nie pamięta, że się rozstał z mamą. A może jest zwyczajnie zachłanny i chce wyciągnąć ręce po jej rzeczy. Nawiasem mówiąc – nawet nam kondolencji nie przysłał z powodu jej śmierci, chociaż najwyraźniej o niej wiedział, drań jeden! Już ja mu nagadam do słuchu w tym sądzie! – powiedziałam wściekła siostrze.

I następnego dnia normalnie stawiłyśmy się u notariusza. Podpisałyśmy akt sprzedaży mieszkania, oddałyśmy klucze nowemu właścicielowi i postanowiłyśmy się nie martwić całą sprawą. Już sam fakt, że rozstawałyśmy się z mieszkaniem, w którym spędziłyśmy szczęśliwe dzieciństwo, był dla nas wyjątkowo trudny.

Nie poddamy się bez walki…

Co do roszczeń pana Erwina, to postanowiłyśmy po postu przedstawić w sądzie dowód na separację jego i mamy.

– Odpowiedni dokument musi być w jej rzeczach – powiedziała siostra, która zabrała od mamy teczki z jej papierami.

– Przeszukam je wieczorem.

Spodziewałam się od Agnieszki telefonu najwcześniej następnego ranka, ale niespodziewanie zadzwoniła jeszcze tego samego dnia, wieczorem.

– Słuchaj, znalazłam tę separację, ale ona nie jest sądowa – powiedziała niepewnym tonem.

– Tylko jaka? – zdziwiłam się.

– Notarialna.

– A to jakaś różnica? – zdziwiłam się.

– Nie mam pojęcia. Wiedziałaś o tym, że nie jest sądowa? – zainteresowała się Aga.

– Skądże! Trzeba by się teraz dowiedzieć od jakiegoś prawnika czy notariusza, co to znaczy. Pewnie nic, ale..

Byłam dobrej myśli. W końcu separacja to separacja. Nie może być przecież dwóch różnych separacji! Okazało się jednak, że może…

– Tak zwana separacja notarialna chroni własny majątek stron, ale małżonkowie nadal pozostają małżonkami i dlatego dziedziczą po sobie – powiedziała mi notariusz, a potwierdził to potem także prawnik, do którego pobiegłyśmy obie z Agnieszką, zdenerwowane bez granic.

– To niemożliwe! Mama na pewno o tym nie wiedziała! Przecież nigdy by się na to nie zgodziła, aby ten człowiek po niej dziedziczył! I co teraz? Czy pójdziemy do więzienia za sprzedanie mieszkania, które w połowie mu się należało? – histeryzowała moja siostra.

– Nie pójdziemy… W najgorszym razie będziemy musiały mu oddać pieniądze – pocieszałam ją, chociaż przecież nie było to żadne pocieszenie.

Tyle kasy! I za co? Za nic!

– Ja mu nic nie oddam! To niemożliwe, że będę musiała się z nim podzielić! – wkurzyła się Aga. – Idziemy do sądu i będziemy walczyć! Udowodnimy, że mama nie wiedziała, jakie są skutki separacji notarialnej i, że w przeciwnym razie na pewno by się rozwiodła z tym człowiekiem normalnie, w sądzie. Poza tym przecież on się w ogóle do niej nie odzywał! Nawet kiedy chorowała, to się nią nie interesował. Jestem pewna, że potrafimy wytknąć mu zaniedbania – siostra po chwili rozpaczy przyjęła pozycję bojową.

„Oby nam się udało…” – pomyślałam.

Kiedy zobaczyłam pana Erwina przed salą sądową, aż się cofnęłam. Pamiętałam go jako dość postawnego mężczyznę, a stał przede mną zgarbiony starzec prowadzony przez… No właśnie, przez kogo? To był chyba jego syn, którego nigdy nie poznałam. Kiedyś, może ze dwa razy w życiu, widziałam jego córkę, ale nie przypadłyśmy sobie do gustu.

Już podczas tej pierwszej rozprawy zrozumiałam, że to ten syn jest tak naprawdę motorem całej sprawy. Przedstawił się jako prawnik, więc on doskonale musiał wiedzieć, jakie są skutki notarialnej separacji! Był pewny siebie, momentami nawet butny. Nie prowadził sprawy, bo zgłoszony został jako świadek. Adwokatem jego ojca został jakiś jego kolega, to było widać, że się dobrze znają.

Cała byłam w nerwach, kiedy zeznawałam i gdy zeznawała blada jak ściana Agnieszka. Powiedziałyśmy o zachowaniu pana Erwina i o tym, że mama nie miała pojęcia, co to znaczy notarialna separacja i jakie konsekwencje z niej wynikają.

– Do końca swoich dni była pewna, że dziedziczymy tylko my, jej córki. Tym bardziej że pan Erwin w żaden sposób nie przyczynił się do powstania jej majątku. To majątek zgromadzony przez naszego ojca i mamę – dowodziłyśmy.

Powiedziałyśmy także o milczeniu pana Erwina i o tym, że nie przyjechał na pogrzeb mamy. Nie wiem jednak, czy nasze zeznania na wiele by się zdały. Nawet nasza prawniczka powiedziała, że nie jest pewna wygranej, bo przecież mama była dorosła i skoro nie rozwiodła się, tylko przeprowadziła notarialną separację, to musiała wiedzieć, co robi.

– Boże, gdyby można było cofnąć czas! – denerwowałam się. – To wszystkiego bym dopilnowała! Nie wierzyłabym mamie na słowo, tylko wyjaśniła jej, że musi się rozwieść, bo to najpewniejszy sposób. Ale teraz było już za późno.

I pewnie byśmy przegrały sprawę z mężem mamy, gdyby nie to, że… on sam się wkopał! Otóż przyznał się przed sądem, że to właśnie jego syn, prawnik, doradził mu, aby przeprowadził tylko notarialną separację, bo on nie ma nic, a jego żona dysponuje znacznym majątkiem. I w dodatku zrobił to u znajomego notariusza, który… nie poinformował naszej mamy o wszystkich jej skutkach!

Pan Erwin był najwyraźniej z siebie dumny i czuł się zupełnie bezkarny, bo jak stwierdził: separację przeprowadził prawie piętnaście lat temu, a po dziesięciu latach przestępstwo się przedawnia.

– Po dziesięciu latach od ujawnienia, a nie od popełnienia! – uświadomiła mu sędzina. – A ujawnił je pan w tej chwili.

Jest sprawiedliwość na tym świecie!

Zobaczyłyśmy z siostrą, jak były mąż naszej mamy blednie, a jego syn czerwienieje. Najwyraźniej nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.

– Stary idiota! – syknął pod adresem ojca. – Teraz wszyscy za to odpowiemy!

„No i dobrze wam tak!” – pomyślałam. Wiedziałam już, że mamy z siostrą wygraną w kieszeni. I faktycznie, sędzina orzekła, że panu Erwinowi nie należy się nic z majątku naszej matki, tylko w całości dziedziczymy po niej ja i Agnieszka.

Mimo tego zadowalającego wyroku postanowiłyśmy nie odpuścić i dodatkowo wytoczyłyśmy sprawę o oszustwo. Panu Erwinowi oraz notariuszowi, który popełnił przestępstwo, zatajając przed naszą mamą skutki notarialnej separacji. Nie wiemy jeszcze, jak się zakończy ta sprawa, ale dla nas i tak jest najważniejsze, że pan Erwin nie położył łapy na naszym dziedzictwie. 

Czytaj także:
„Gdy Basia zrzekła się praw do mieszkania po matce, siostra zerwała z nią kontakt. Zależało jej na kasie, nie na rodzinie”
„W wieku 16 lat oddałam córkę do adopcji. Dostałam szansę by spłacić swój dług i uratować życie chorej wnuczki”
„Mój partner ma 38 lat, a jego nowa kochanka 20. Nie pozwolę mu odejść, przecież mamy dziecko”

Redakcja poleca

REKLAMA