„Mąż chciał mieć niewolnicę, a nie żonę, więc gdy odchodził, skakałam z radości. Bardziej niż za tą szują, płakałam za psem”

Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, Africa Studio
„Ja marzyłam o partnerskim związku, on widział siebie w roli pana i władcy. Chciał mnie kontrolować, sam o wszystkim decydować. Rodzice wychowali mnie na niezależną kobietę, więc nie potrafiłam się z tym pogodzić. Nie było dnia żebyśmy się nie kłócili”.
/ 03.02.2023 12:30
Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, Africa Studio

Kiedy pięć lat temu wychodziłam za Artura, nawet przez myśl mi nie przeszło, że nasze małżeństwo skończy się rozwodem. Byłam pewna, że będziemy żyć jak w bajce: długo i szczęśliwie. Ale gdy minęło pierwsze zauroczenie, zrozumiałam, że mój małżonek nie jest takim ideałem, za jakiego go uważałam.

Ja marzyłam o partnerskim związku, on widział siebie w roli pana i władcy. Chciał mnie kontrolować, sam o wszystkim decydować. Rodzice wychowali mnie na niezależną kobietę, więc nie potrafiłam się z tym pogodzić. Nie było dnia żebyśmy się nie kłócili. Na początku jeszcze liczyłam na cud, łudziłam się, że mąż się zmieni i wszystko się między nami ułoży, ale zamiast lepiej, było tylko gorzej.

Gdy więc trzy miesiące temu Artur oświadczył, że odchodzi, nawet nie uroniłam jednej łzy. Ba, poczułam coś w rodzaju ulgi, bo byłam już zmęczona tymi ciągłymi awanturami. Zabolało mnie tylko jedno, że chce zabrać ze sobą naszego psa.

– Myślałam, że Maks zostanie ze mną… – jęknęłam.

– Zapomnij! To ja go adoptowałem, podpisałem wszystkie dokumenty, więc jest mój. A ty? Przypominam ci, że go nawet nie chciałaś! – warknął.

Miał rację, nie chciałam

Kiedy rok po ślubie niespodziewanie przywiózł psa ze schroniska, byłam zła jak osa. Nie podobało mi się, że nie zapytał mnie o zdanie, sam podjął tak ważną decyzję. No bo pies to obowiązki i uwiązanie. Zero urlopów na Cyprze czy Zanzibarze… Urządziłam wtedy Arturowi karczemną awanturę. Ale już po dwóch dniach złość mi przeszła, bo Maks zawojował moje serce na amen. Był taki słodki, zabawny, przyjazny. A na dodatek bardzo mądry.

W niewiarygodny sposób potrafił wyczuć, w jakim jestem nastroju. Gdy byłam smutna, wskakiwał mi na kolana, śmiał się, szczerząc zęby, lizał mnie po twarzy. Kiedy się denerwowałam, pokazywał sztuczki. Znosił piłeczki, turlał się po podłodze, stawał na dwóch łapach. Był promyczkiem słońca rozświetlającym moje nieudane małżeństwo. I teraz miałabym go stracić?

– To może chociaż pozwolisz mi go odwiedzać, pobawić się z nim od czasu do czasu, zabrać na spacer? – nie poddawałam się.

– W życiu! Musi się przyzwyczaić, że ma tylko jednego pana. A poza tym za miesiąc wyjeżdżam do Poznania, dostałem świetną propozycję pracy – wypalił, a pode mną ugięły się kolana. – Zapomnij więc o Maksie. I nie martw się o niego. Przecież wiesz, że przy mnie żadna krzywda go nie spotka – odparł nieco cieplejszym tonem.

Rzeczywiście Artur kochał Maksa, i to z wzajemnością. Poświęcał pieskowi mnóstwo czasu i uwagi. To dlatego ostatecznie zgodziłam się, by go zabrał. Gdybym choć przez chwilę podejrzewała, że wcale mu na Maksiu nie zależy, że chce mi tylko zrobić na złość, walczyłabym jak lwica. Ale on miał dla niego mnóstwo serca. Zdecydowanie więcej niż dla mnie. Byłam więc pewna, że pies będzie szczęśliwy.

Czułam, że będę tęsknić za Maksem

Nie sądziłam jednak, że aż tak. Myślałam o nim dniami i nocami, żałowałam, że jednak o niego nie walczyłam, że tak łatwo się poddałam. Brakowało mi uśmiechu, który zawsze miał na pyszczku, przytulania, merdania ogonem, lizania po twarzy, a nawet porannych spacerów. Kiedy byliśmy jeszcze z Arturem razem, często kłóciliśmy się, kto ma rano wyprowadzić Maksa, bo oboje lubiliśmy pospać. On upierał się, że teraz moja kolej, ja, że jego. I tak w kółko.

A biedny psiak przebierał łapami pod drzwiami i czekał, aż któreś z nas się w końcu zlituje. Teraz byłam gotowa zrywać się codziennie, nawet o czwartej rano, i spacerować, choćby w strugach deszczu, śnieżycy, wietrze czy innym kataklizmie, byleby tylko wrócił. Ale wiedziałam, że to niemożliwe. Kilka razy dzwoniłam do Artura, próbowałam negocjować, ale szybko kończył rozmowę.

– Maks jest szczęśliwy, spokojny i już o tobie zapomniał. Przestań więc do mnie wydzwaniać, bo to i tak nic nie da – burczał i się rozłączał.

Wiem, że to głupie, może niepoważne, ale po każdej takiej rozmowie wylewałam morze łez. Kilka dni temu było mi tak smutno i źle, że aż pojechałam do swojej przyjaciółki, Agnieszki, i opowiedziałam o tym, co przeżywam.

– Uff, to mi ulżyło, bo myślałam, że płaczesz za Arturem – powiedziała.

– Za Arturem? Nie, no co ty… Było, minęło, nie ma o czym mówić. Oczywiście jest mi przykro, bo myślałam, że nam się jednak ułoży. Ale tak naprawdę to tylko Maksa mi brakuuujeee – zabuczałam.

Aga zastanawiała się przez chwilę.

– Słuchaj, to może w takim razie pojedziesz do schroniska i wybierzesz sobie jakiegoś sympatycznego psiaka? – zaproponowała, a ja zerwałam się na równe nogi.

– Nie ma mowy! Żadnego psa nie chcę, tylko Maksa! – krzyknęłam.

– Rozumiem, rozumiem… Serce nie sługa, kochasz Maksa, i kropka… – pokiwała głową. – Ale sama mówiłaś, że twój były za żadne skarby ci go nie odda.

W najbliższą sobotę wybiorę się do schroniska

– Dokładnie. Gdy dzwonię, mówi „nie” i rzuca słuchawką. Nawet na spacer nie pozwala mi Maksia zabrać…

– To może jednak się zastanowisz? W schroniskach jest tyle biednych, samotnych, opuszczonych psów. Jak przygarniesz takiego, to nie dość, że dasz mu szansę na dom i szczęśliwe życie, to jeszcze sama poczujesz się lepiej – przekonywała.

– Nie wiem… To jednak nie to samo. Maks był jedyny, kochany. Nie da się go ot tak zastąpić – westchnęłam.

– Rzeczywiście, nie da. Ale wiesz co? Założę się, że pokochasz tego nowego psiaka tak samo jak Maksa. A on pokocha ciebie. I będziecie nierozłączni.

– Tak sądzisz?

– Jestem tego pewna. Zobaczysz, staniesz przy boksie, spojrzysz mu w oczy i będziesz wiedziała, że to ten.

– No dobrze, pomyślę – poddałam się.

W najbliższą sobotę wybiorę się do schroniska i przejdę się wzdłuż boksów. Może nowy psiak nie zastąpi mi Maksa, ale wierzę, że wypełni pustkę w sercu. No i jeszcze jedno: będzie tylko mój. Nawet formalnie. Na razie jestem sama, ale nie wiadomo, co w przyszłości wydarzy się w moim życiu. Może spotkam na swojej drodze jakiegoś mężczyznę? Jak nam się ułoży, to cudownie. A jak nie, to pies ze mną zostanie.

Czytaj także:
„Mój mąż jest strasznym sknerą. W życiu mi nic nie kupił. Gromadzenie pieniędzy jest jego życiowym celem”
„Mój mąż skończył 40 lat i zachowuje się jak rozkapryszone dziecko. Z tym kryzysem to chyba prawda”
„Przez kłótnie z teściową prawie poroniłam. Dopiero wtedy mój mąż zrozumiał, że powinniśmy zamieszkać sami”

Redakcja poleca

REKLAMA