„Eksmąż chce połowy majątku, choć to on wymusił intercyzę. Teściowa twierdzi, że zawdzięczam mężowi swój biznes”

Kobieta, która się wzbogaciła fot. Adobe Stock, Atstock Productions
Pamiętam, że Łukasz ze mnie wtedy kpił. Irytowało go, że mam ciągle nowe pomysły, rozwijam się, szukam inspiracji, podczas gdy on ugrzązł w swojej przychodni dla zwierząt. Wbrew jego prognozom, klinika wcale się nie rozwijała. Teraz chce moich pieniędzy!
/ 15.11.2021 14:53
Kobieta, która się wzbogaciła fot. Adobe Stock, Atstock Productions

Moje małżeństwo skończyło się szybciej niż pierwszy sezon „Gry o tron”, i w zasadzie równie brutalnie. Obyło się wprawdzie bez trupów, ale była walka, namiętność i zdrada. Wyszłam z tego związku pokiereszowana emocjonalnie oraz niestety finansowo, bo podczas wojny małżeńskiej ucierpiał biznes, który prowadziłam z byłym mężem.

– I co teraz? – zapytała mnie mama, kiedy zadzwoniłam po rozprawie rozwodowej, by powiedzieć, że wszystko już za mną. – Skoro sprzedajecie mieszkanie i dzielicie zysk na pół, to chyba starczy ci na jakąś kawalerkę?

Wiedziałam, dlaczego pyta. Od ośmiu miesięcy mieszkałam z nią, ojczymem i dwiema przyrodnimi siostrami. Wszyscy już chyba mieli tego dosyć, ale nie mówili, że mam się wynieść, bo przeżywałam trudne chwile.

– Tak, wyprowadzę się zaraz jak tylko sfinalizujemy sprzedaż – obiecałam i natychmiast zaczęłam się zastanawiać, co właściwie mam z sobą zrobić.

Bo tego, że pieniądze za mieszkanie miały iść na spłatę długów wspólnej firmy, nie odważyłam się mamie powiedzieć. Prawda była taka, że byłam „goła i wesoła”. Nie miałam już nic: męża, pracy, oszczędności, ani nawet planów na najbliższą przyszłość. Na szczęście Anita, moja koleżanka, wyjeżdżała na jakiś czas za granicę i zostawiła mi pod opieką swoje malutkie mieszkanko oraz trzy koty. W zamian za zajmowanie się nimi, płaciłam tylko czynsz i opłaty.

Właśnie wtedy, kiedy jeden z kotów dostał straszliwego rozwolnienia, poznałam Łukasza. Był weterynarzem w klinice, do której przywiozłam ledwie żywego Adonisa.

– Obawiam się, że mógł połknąć jakieś ciało obce – stwierdził pan doktor, głaskając kota. – Zrobimy mu usg, a jeśli będzie trzeba, to także rentgen.

Adonisowi na szczęście nic nie było, wyzdrowiał po dwóch dniach, ale troskliwy pan doktor zadzwonił do mnie w weekend z pytaniem o jego zdrowie.

– Już je i załatwia się normalnie – zapewniłam. – Czy mam przyjść na jakąś kontrolę w poniedziałek?

– Chętnie bym panią zobaczył w poniedziałek – odpowiedział – ale niekoniecznie musi pani zawracać głowę Adonisowi. Może spotkamy się na kawę bez kotów i innych zwierząt?

Spodobała mi się jego odwaga. Poszłam na kawę i zostałam na obiad. A później deser i kieliszek wina.

Żądanie intercyzy to dowód braku zaufania

Łukasz był kilka lat starszy ode mnie i właśnie rozkręcał swoją klinikę dla zwierząt. Jak opowiadał, rodzice przekazali mu sporo pieniędzy, by mógł wyposażyć gabinet i salę operacyjną, kupić urządzenia do usg czy rentgena. Resztę wziął w kredytach, ale miał nadzieję je szybko spłacić, przychodnia prosperowała.

– W przyszłości chcę mieć własną sieć przychodni weterynaryjnych – wyznał mi swoje marzenie. – Mam biznes plan, znalazłem kilka dobrych lokalizacji. A ty gdzie pracujesz?

Zawahałam się z odpowiedzią. Prawda była taka, że nie miałam wyuczonego zawodu, nigdy też nie pracowałam na etacie. Zarabiałam na tym, co sama wymyśliłam i wypromowałam. Ostatnim moim biznesem był prowadzony z byłym mężem punkt, w którym można było okleić samochód specjalną folią w dowolnym wzorze i kolorze. Przyjeżdżali do nas ludzie, którzy za kilkaset złotych chcieli sprawiać wrażenie, że mają nowe auto. Szło nam bardzo dobrze, dopóki pracowaliśmy w zgodzie. Potem niestety wszystko straciliśmy…

– Wymyślam różne rzeczy, na które jeszcze nie ma zapotrzebowania – odpowiedziałam wymijająco. – Potem inwestuję, reklamuję jakąś usługę albo produkt i na tym zarabiam.

– Hm, to trochę ryzykowne, no nie? – zamyślił się Łukasz. – Ja nie mam duszy hazardzisty. Lubię budować na skale, jeśli wiesz, o co mi chodzi. Zysk musi być pewny.

Roześmiałam się, że najwyraźniej przeciwieństwa się przyciągają. Faktycznie, przyciągały się, i to jak!
Łukasz może był konserwatywny jeśli chodzi o sprawy finansowe, ale w życiu prywatnym nieraz był bardziej szalony niż ja. Uwielbiał spontaniczne wypady na weekend, robił mi niespodzianki, niemal codziennie czymś mnie zaskakiwał. Ale pewnego dnia przebił sam siebie.

– Ola, wiem, że znamy się dopiero pół roku, ale dla mnie to aż pół roku! Nigdy z nikim nie byłem szczęśliwszy. Pobierzmy się! Na co tu czekać? Zgadzasz się?

Och, potrafię postawić wszystko na jedną kartę. Dwa razy w życiu zainwestowałam wszystkie oszczędności i do tego zaciągnęłam spore kredyty, by zrealizować marzenia. Teraz też uznałam, że „zainwestuję” w tej związek. Łukasz miał rację: byliśmy ze sobą szczęśliwi, zakochani, na co tu jeszcze było czekać?

Okazało się jednak, że ślub z zamożnym weterynarzem nie jest sprawą równie prostą, jak wzięcie kredytu w banku i otworzenie własnego biznesu. Tam sprawdzały mnie banki, tutaj do gry weszli przyszli teściowie. Słowa „umowa majątkowa małżeńska” po raz pierwszy padły w kontekście związku siostry Łukasza. Niby mimochodem rzuciła je jego matka.

– Robert oczywiście podpisał, nawet się cieszył, że będą mieli uregulowane sprawy majątkowe. No i dzisiaj to bardzo udane małżeństwo!

Nie obchodziło mnie to. Może szwagier Łukasza nie miał nic przeciwko intercyzie, ale dla mnie był to dowód braku zaufania. Poza tym nie chodziło przecież o już nabyty majątek narzeczonego. Ta umowa miała zabezpieczać jego pieniądze, których dorobi się już będąc moim mężem. Kompletna rozdzielność majątkowa, tak to miało wyglądać. W momencie ewentualnego rozwodu dostałabym tylko to, co sama zarobiłam i zaoszczędziłam.

– A jeśli urodzę dziecko? – zapytałam go. – Spędzę rok albo dwa w domu, nie będę w tym czasie pracować, a ty tak. Nie rozumiem, dlaczego nie miałabym mieć prawa do tych pieniędzy, poświęcając karierę na wychowanie naszego wspólnego dziecka.

– Przecież na razie nie planujemy dzieci. – zrobił unik Łukasz. – A poza tym, przecież wiadomo, że będziesz miała prawo do wszystkiego co mam. Kochanie, to tylko formalność, dom będzie nasz wspólny! Będę cię rozpieszczał jak księżniczkę do końca życia!

Mimo to miałam opory przed podpisaniem dokumentu. Uważałam, że Łukasz mi nie ufa, sądzi, że interesują mnie jego pieniądze.

– Nie chodzi o mnie – wyjaśnił. – Rodzice wyłożyli na moją klinikę sporo pieniędzy… Mówiłem ci. Pamiętam to, kiedy Daria wychodziła za mąż. Jej też dali fundusze na start biznesu i strasznie się denerwowali, że w razie jej rozwodu z Robertem, zyski, które wypracują ich pieniądze przez lata dostaną się poza rodzinę. To naprawdę chodzi tylko o nich i o ich poczucie bezpieczeństwa. Kochanie, wiesz, że wszystko do mam zawsze będzie należeć do ciebie. I wiem, że nie chodzi ci o mój majątek. Właśnie dlatego uważam, że podpisanie tej umowy nie powinno być między nami problemem.

To był ten moment w moim życiu, kiedy musiałam zdecydować, na co stawiam, co jest dla mnie najważniejsze. Uznałam, że tym czymś jest miłość. Podpisałam intercyzę i poślubiłam Łukasza. Przez pierwszy rok naszego małżeństwa rzeczywiście miałam poczucie, że wszystko co miał należało i do mnie. Potem jednak coś się między nami zaczęło wypalać, a wraz z tym przyszły kłótnie o pieniądze.

– Dobrze wiesz, że wszystkie moje zarobki idą na spłatę leasingu za maszyny. Naprawdę nie mogę wziąć pieniędzy na wyposażenie chłodni. To byłby nasz wspólny biznes!

Rozkręcałam wtedy produkcję lodów i ciast. Nie cukiernię, tylko manufakturę, w której jako pierwsza w Polsce wprowadziłam warsztaty z robienia lodów. Ale Łukasz nie chciał w tym brać udziału. Owszem, mogłam wydawać nasze wspólne pieniądze na zakupach czy podczas wakacji, ale jeśli chodzi o moje pomysły na biznes, był nieugięty. Miałam wrażenie, że stoją za tym moi teściowie.
Mój biznes z uczeniem ludzi jak robić lody kręcił się dość niemrawo, więc go sprzedałam, nawet z niewielkim zyskiem. Pieniądze natychmiast zainwestowałam w sprowadzenie do Polski pewnej marki kosmetyków do włosów i… męskich bród.

Okazało się, że w porę wyczułam trend, bo mężczyźni niemal lawinowo zaczęli zapuszczać wąsy i brody. Zaczęłam zatem sprowadzać także akcesoria do ich pielęgnowania, a wkrótce potem wpadłam na pomysł otworzenia profesjonalnego salonu barberskiego.

– Przecież ty nawet nie jesteś fryzjerką! – Łukasz krytykował mój projekt.

– Nie ja będę przecież strzygła te brody – obruszyłam się. – Będę właścicielką salonu, zatrudnię profesjonalnego barbera i fryzjerów, wprowadzę usługi kosmetyczne dla mężczyzn. Muszę też sprzedawać kosmetyki przez internet.

Pamiętam, że Łukasz ze mnie wtedy kpił. Irytowało go, że mam ciągle nowe pomysły, rozwijam się, szukam inspiracji, podczas gdy on ugrzązł w swojej przychodni dla zwierząt. Wbrew jego prognozom, klinika wcale się nie rozwijała. Właściciele zwierząt komunikowali się na forach internetowych i nie biegali już do weterynarza z każdym drobiazgiem. O kolejnej placówce Łukasz już dawno musiał zapomnieć, bo póki co nie był w stanie spłacać rat i czynszu nawet za obecną. Gwoździem do trumny okazała się malutka i tańsza lecznica otwarta na naszym osiedlu. Niemal z dnia na dzień Łukasz stracił połowę pacjentów.

W pewnym momencie musiał stawić czoła brutalnej prawdzie: klinika przynosiła straty. Co miesiąc trzeba było dopłacać do interesu.

– Nie możesz tego ciągnąć w nieskończoność – mówiłam do niego w tych rzadkich chwilach, kiedy ze sobą rozmawialiśmy.

Bo generalnie od dawna już nie mieliśmy o czym. Nasz intensywny romans na początku przerodził się w codzienną rutynę, zabijającą nudą i powtarzalnością, z rzadka tylko przerywaną kłótniami o pieniądze. Tym razem jednak to nie ja byłam stroną, której na nich zależało.

– Cholera, Łukasz, przecież ci mówiłam, żebyś nie kupował tego aparatu do echa serca! Ilu miałeś pacjentów, którym trzeba było zrobić badanie kardiologiczne? Dwa psy i kota przez trzy miesiące? Przecież to się nie ma prawa zwrócić w takiej małej przychodni… 

– Nie mów: „a nie mówiłam”, proszę cię – żachnął się. – Po prostu pożycz mi pieniądze na spłatę raty.

Pożyczyłam mu. Dlaczego nie, skoro właśnie otwierałam drugi salon barberski w kolejnym mieście, a moje kosmetyki do brody sprzedawały się przez internet niczym baloniki przed sylwestrem? Liczyłam się z tym, że mąż nie odda mi tych pieniędzy, bo niby z czego. Jego przychodnia z miesiąca na miesiąc przynosiła coraz większe straty. Wiele razy mówiłam mu, że lepiej ją teraz sprzedać, niż powiększać długi.

Nie słuchał mnie. Zamiast tego zaczął pić, żeby rozładować stres. Mieliśmy ze sobą coraz mniej wspólnego, coraz częściej myślałam, że z tym człowiekiem nic mnie już nie łączy. Któregoś razu przeprowadzał zabieg sterylizacji suczki rasy basenji. Wcześniej wypił trochę alkoholu, właściwie jak co dnia. Podczas operacji popełnił błąd i biedna suczka jej nie przeżyła…

Właścicielka drogiego, rodowodowego psa rozpętała piekło. To był koniec kliniki. Artykuły o pijanym weterynarzu, który zabił zwierzę pojawiały się w lokalnej prasie niemal co dnia, właścicielka suczki wniosła pozew i żądała zadośćuczynienia. Łukasz nie radził sobie z sytuacją i pił coraz więcej. Któregoś dnia odkryłam, że nie pił sam.

Małżeństwo to coś więcej niż spółka handlowa

Niezapowiedziana, wróciłam wcześniej z innego miasta, gdzie otwierałam stoisko z kosmetykami w galerii handlowej i zastałam mojego męża potężnie wstawionego i w objęciach obcej kobiety. Jej bielizna leżała pod moim łóżkiem, obok pustych butelek po winie…

Zażądałam rozwodu. I wtedy nagle okazało się, że wszyscy – mój mąż, jego rodzice, nawet siostra
– oczekują, iż przy rozstaniu podzielę się z nim majątkiem.

– Moim majątkiem?! – wykrzyknęłam, słysząc od teściowej te słowa. – Tym, który wypracowałam sama podczas trwania naszego małżeństwa? – uściśliłam, cała zjeżona.

– No wiesz, w sumie to Łukasz cię wspierał – usiłowała mi wmówić „mamusia”. – Kiedy za niego wychodziłaś, nie miałaś kompletnie nic, a on ci zapewnił mieszkanie i życie na poziomie. Gdyby nie to, czy dzisiaj miałabyś te swoje salony?

– Może i tak, ale to on i wy chcieliście intercyzy, nie ja! – nie wytrzymałam. – Gdybyście się tak na nią nie uparli, to faktycznie, Łukasz miałby prawo do połowy zarobionych przeze mnie pieniędzy.

Zniosłam jeszcze trochę prób manipulacji i wpędzania mnie w poczucie winy, jak to ja wykorzystałam biednego Łukasza, by się dorobić, a teraz opuszczam go w takiej trudnej sytuacji. Ale ja miałam już dość. Kłótnie, alkohol, w końcu zdrada… Wniosłam pozew o rozwód i otrzymałam go podczas pierwszej rozprawy.

– Ponieważ podpisali państwo małżeńską umowę majątkową, sprawa jest bardzo prosta – orzekła sędzia i godzinę później byłam ponownie singielką. Bogatą singielką.

Dzisiaj, w trzecią rocznicę naszego rozwodu, myślę sobie, że w ogóle nie powinnam była wychodzić za kogoś, kto żądał ode mnie podpisania intercyzy. Na pewno są ludzie, którzy nie mają z tym problemu, ale ja miałam. Łukasz o tym wiedział, a mimo to mnie do tego zmusił. Patrząc z perspektywy czasu, widzę, że to właśnie zaczęło zabijać nasze uczucie. Czy nie jest ironią losu, że ta nadmierna ostrożność zwróciła się w sumie przeciwko niemu? Bo przecież małżeństwo to coś więcej niż spółka z ograniczoną odpowiedzialnością, a mąż czy żona to nie wspólnicy w interesach.

Ja to dobrze wiem, bo niedawno przyjęłam oświadczyny od mojego przyjaciela z dzieciństwa. Dopiero po dwóch nieudanych małżeństwach odkryłam, że tak naprawdę jesteśmy dla siebie stworzeni. Nasz ślub będzie cichy i skromny, a słowo „intercyza” nigdy między nami nie padło. Po prostu po dwóch bankructwach uczuciowych wiem już, w co inwestować. W miłość, szczerość i zaufanie. Reszta to tylko dodatek.

Czytaj także:
„Wpadliśmy po 3 miesiącach znajomości. Myślałam, że jakoś to będzie, ale on… powiedział, że nie jest gotowy i odszedł”
„Przez spadek po babci rodzina chciała wydrapać mi oczy. Ciągali mnie po sądach i przez 20 lat unikali jak ognia”
„Przyjaciółka na spotkanie ze mną zabrała 2-letniego syna. Byłam wściekła. Czy w tym kraju nie ma opiekunek do dzieci?!”

Redakcja poleca

REKLAMA