Zaczęło się już w liceum. Mama krytykowała każdego chłopaka, z którym połączyła mnie choćby nić sympatii. Nic jej się w nich nie podobało. A to fryzura nie ta i ciuchy okropne, a to sposób bycia prostacki, a to rodzina podejrzana.
Zabraniała mi się z nimi widywać, twierdząc, że jestem za smarkata, że tracę czas, który powinnam wykorzystać na naukę. W efekcie zamiast cieszyć się młodością i, jak to nastolatka, zakochiwać się i odkochiwać, całymi dniami ślęczałam w domu nad książkami.
Pierwszą miłość przeżyłam dopiero na początku studiów. On miał na imię Radek i był na zarządzaniu, tak jak ja, tyle że o dwa lata wyżej. Mama od początku była nastawiona do niego negatywnie. Przed każdą randką wzdychała i kręciła nosem.
– Dziecko, pierwszy rok studiów jest najważniejszy, na spotkania przyjdzie jeszcze czas – mówiła.
Poza tym kazała mi wracać do domu nie później niż o dwudziestej drugiej. Nie pomogły tłumaczenia, że przecież nie wracam sama, że Radek mnie odprowadzi pod same drzwi. Uparła się i już, a ja nie umiałam się jej przeciwstawić.
Byłam dorosła, ale nie samodzielna
Mama cały czas mi o tym przypominała. No i w końcu sama uznałam, że skoro ona mnie utrzymuje, spełnia moje zakupowe zachcianki, powinnam jej słuchać… Zresztą związek z Radkiem i tak okazał się pomyłką.
Po zaledwie pół roku się rozstaliśmy. Wtedy winiłam za to Radka, ale dziś wydaje mi się, że to jednak przez mamę. Chłopak miał dość jej krytycznych spojrzeń, śledzenia każdego naszego kroku. Chciał mieć dziewczynę, a nie dziecko, które musi chodzić spać z kurami. Na dodatek sam…
Po Radku był Kamil. Też student, w moim wieku. Poznałam go na imprezie sylwestrowej i zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Był inteligentny, zaradny, czarujący… Myślałam że mama go polubi. Nic z tego! Wynajdywała w nim wady, wyolbrzymiała je i z satysfakcją mi o nich opowiadała.
– Zobacz, jaki on ma zaokrąglony brzuch. Za kilka lat będzie wyglądał, jakby piłkę połknął. I jak on to wczoraj powiedział? „Wziełem”, a nie „wziąłem”. Tylko idioci robią takie błędy! – naśmiewała się któregoś dnia.
Nie przyjmowała do wiadomości, że Kamil chodzi na siłownię i to zaokrąglenie to mięśnie, a z tym „wzięłem” to było przejęzyczenie, bo normalnie mówi poprawnie. Mama i tak wiedziała swoje! Utrudniała też nasze spotkania. Gdy tylko planowaliśmy jakiś wspólny wypad, ona nagle źle się czuła.
– O Boże, tak mi się w głowie kręci, naprawdę nie wiem, co się ze mną dzieje. Ale jedź, dziecko, jedź… Tak się przecież cieszyłaś z tej wyprawy – szeptała, kładąc się do łóżka.
Dobrze wiedziała, że jej nie zostawię…
Nie tolerowała nawet naszych wspólnych wyjść na imprezy. Pamiętam, jak w trakcie imienin przyjaciółki, zadzwoniła nagle na moją komórkę.
– Kasiu, nie chcę ci psuć zabawy, ale tak boli mnie serce! – płakała w słuchawkę.
Oczywiście natychmiast przyjechałam do domu, a ona w cudowny sposób ozdrowiała. Takie numery robiła mi prawie za każdym razem. Nieraz, wychodząc, obiecywałam sobie, że wyłączę telefon lub nie będę reagować na te jej nagłe ataki choroby, ale na obietnicach się kończyło.
„Wtedy udawała, ale jeśli teraz naprawdę coś jej dolega” – myślałam po kolejnym telefonie i pędziłam jej na ratunek. Praktycznie więc nie mogłam wychodzić z domu ani nigdzie na dłużej wyjechać…
Po jakimś czasie Kamil stwierdził, że to ponad jego siły, i mnie zostawił. Bardzo przeżyłam to rozstanie. Myślałam, że się nie pozbieram. Mama oczywiście mnie wspierała i pocieszała, ale teraz jestem przekonana, że w głębi duszy cieszyła się, że znowu jestem sama.
Na szczęście poznałam Marcina. To był przypadek
Wracałam z pracy samochodem i złapałam gumę. Pogoda była paskudna, lało jak z cebra. Stałam bezradna na poboczu, zastanawiając się, co robić? Kierowcy mijali mnie obojętnie, a niektórzy nawet trąbili złośliwie, bo moje auto tarasowało drogę.
On jedyny się zatrzymał i, nie zważając na ulewę, zmienił koło w moim samochodzie… A potem zapytał, czy nie poszłabym z nim na gorącą czekoladę i wielkie ciacho. Zgodziłam się natychmiast.
I tak zaczęliśmy się spotykać. Marcin okazał się inteligentnym i bardzo sympatycznym człowiekiem. Zakochałam się w nim jak wariatka i mimo upływu czasu moje uczucie do niego nie słabnie.
Marcin jest kierowcą w hurtowni. Pochodzi z biednej, wielodzietnej rodziny, ale mnie to nie przeszkadza. W przeciwieństwie do mojej mamy. To jej główny argument przeciwko niemu. Gdy tylko próbuję powiedzieć coś miłego o swoim ukochanym, nie słucha lub natychmiast mi przerywa.
– To nie jest chłopak dla ciebie… Kierowca? A co to za zawód? Zasługujesz na kogoś lepszego, z wyższym wykształceniem, perspektywami, majątkiem – powtarza jak katarynka.
Ciągle ma mu coś do zarzucenia, choć tak naprawdę go nie zna. Gdy Marcin do mnie przychodzi, traktuje go jak powietrze. Rzuca tylko „dzień dobry” i to też nie zawsze, a potem ostentacyjnie wychodzi do swojego pokoju. Nawet więc nie wie, jakim jest wspaniałym człowiekiem, bo nigdy nie próbowała go poznać…
Szczęśliwie Marcina nie zraża jej zachowanie. Mówi, że mnie kocha i wszystko wytrzyma. Nawet fochy mojej mamy. A miesiąc temu zrobił to, na co czekałam: oświadczył mi się! Oczywiście powiedziałam „tak”. Przez kilka dni ukrywałam to przed mamą. A gdy wreszcie zebrałam się na odwagę i wydusiłam z siebie, że zamierzam wyjść za mąż, wpadła w histerię.
– Po moim trupie! Nie po to na ciebie chuchałam i dmuchałam, posyłałam na studia, żeby oddać byle komu – krzyczała.
– Marcin nie jest byle kim! Kocham go nad życie! – odparowałam.
– A kochaj sobie! Ale czy od razu musisz za niego wychodzić za mąż? A może ty w ciąży jesteś? – zaniepokoiła się nagle.
– Nie, nie jestem w ciąży. A ślub biorę, bo po prostu tego pragnę. Najbardziej na świecie! – wrzasnęłam.
Zauważyłam, że odetchnęła z ulgą. A potem uśmiechnęła się przepraszająco.
– Kochanie, nie denerwuj się, przecież ja chcę tylko twojego dobra. Może się jeszcze zastanowisz? Nie chcę, żebyś później żałowała… – przytuliła mnie.
– Wszystko przemyślałam i decyzji nie zmienię. Choćbyś błagała i płakała. Kocham cię i mam nadzieję, że mnie rozumiesz. I będziesz świetnie bawić się na moim weselu – spojrzałam jej w oczy.
– A więc to tak… No trudno… – mruknęła i poszła do swojego pokoju.
Byłam pewna, że pogodziła się z faktami. Niestety…
Tydzień temu wróciłam wcześniej z pracy. Weszłam cichutko, więc mama mnie nie zauważyła. Siedziała w kuchni i rozmawiała przez telefon. Tłumaczyła komuś, że bieda jest częstą przyczyną rozwodów, że bez pieniędzy nie ma szczęścia, bo samym „kocham cię” rodziny się nie wyżywi.
Myślałam, że rozmawia z którąś ze swoich przyjaciółek, więc się nie wtrącałam. Dopiero wieczorem od Marcina dowiedziałam się, że dzwoniła do niego i próbowała odwieść go od małżeństwa…
Zrobiłam jej awanturę, ona się popłakała, ale zdania nie zmieniła. Dlatego jutro się wyprowadzam! Kumpel Marcina wyjeżdża na roczny kontrakt za granicę i zostawia nam swoją kawalerkę… Miałam poczekać z przeprowadzką do ślubu, ale widzę, że nie ma co zwlekać.
Jeśli zostanę, mama nadal będzie jątrzyć. Kocham ją i nie chcę sprawiać jej przykrości. Ale musi zrozumieć, że jestem dorosła i mam prawo do własnych decyzji.
Czytaj także:
„Znęcała się nad mężem, bo nie zachodziła w ciążę. Okazało się, że bierze pigułki, a na nim zwyczajnie się wyżywa”
„Kocham swojego męża, ale dopiero przy Wacku poczułam spełnienie. Chudy, pryszczaty informatyk uwiódł panią dyrektor”
„Mój były błaga o drugą szansę, ale to duże dziecko. Wciąż go kocham, jednak nie chcę matkować dorosłemu mężczyźnie”