„Mateusz przez 40 lat był wspaniałym mężem. Gdy zachorował, było oczywiste, że się nim zajmę. Ale nie wszyscy to rozumieją”

żona, która opiekuje się mężem fot. Adobe Stock, pikselstock
„– Jak to cię nie ma? Jesteś! Siedzisz tu przy mnie, pachniesz swoją wodą kolońską, masz jeden łokieć szorstki, bo się nim ciągle podpierasz, lewe oko troszkę mniejsze od prawego… I nadal kichasz, kiedy włączam odkurzacz, i lubisz, kiedy słońce zachodzi na czerwono...”.
/ 09.06.2022 19:30
żona, która opiekuje się mężem fot. Adobe Stock, pikselstock

Zaczęło się od drobiazgów, mało istotnych głupot, na które siłą rzeczy nie zwracałam zbytniej uwagi. Dopiero teraz wiem, że nie powinnam była tego lekceważyć...

– Marysiu – powiedział któregoś dnia mój mąż – zapisz mi, proszę, na kartce nasz adres razem z kodem pocztowym i numer telefonu. I jeszcze mój PESEL.

– A po co ci to? – spytałam bez większego zainteresowania.

Ciągle coś mylę – wyjaśnił. – Jak mnie ktoś nagle zapyta, mam pustkę w głowie. Tyle tego: komórki, nipy, kody, konta…Trzeba mieć łeb jak koń!

Faktycznie można się pogubić. Zapisałam więc wszystko wyraźnie i włożyłam mężowi kartkę do wewnętrznej kieszeni marynarki. Dopiero po jakimś czasie się połapałam, że takie karteczki miał praktycznie wszędzie: w portfelu, oprawce z miesięcznym biletem, kurtce, ciepłej kamizelce… Gdzie się tylko dało. 

Zapominał nawet nazwy przedmiotów

Zaczęłam go obserwować. Niby wszystko było w porządku. Nadal godzinami rozwiązywał krzyżówki, czytał, oglądał telewizję. Tylko dużo łatwiej się denerwował. Wpadał w złość o byle co! A przecież zawsze był taki opanowany… Istne uosobienie spokoju i równowagi. A teraz coraz częściej wybuchał gniewem i krzyczał jak dziecko.

– Co ten twój Mateusz taki drażliwy się zrobił? – spytała kiedyś moja siostra. – Rzuca się o byle co, warczy na człowieka jak pies. Nigdy taki nie był.

– Starzeje się, ot co – zaśmiałam się, choć wcale mi do śmiechu nie było, bo już wtedy wiedziałam, że coś jest nie tak…

Mąż zapominał, co jadł na obiad poprzedniego dnia, a świetnie pamiętał, jakie upominki dostał z okazji przejścia z trzeciej do czwartej klasy podstawówki. Potrafił podać najdrobniejsze szczegóły sprzed lat: kolor sukienki jego mamy, smak, zapach i konsystencję kompotu rabarbarowego. Zaskoczył mnie, gdy powiedział, że tego i tego dnia w dzieciństwie rozbolał go ząb, bo zjadł zbyt dużo cukierków…

– Niedługo wrócisz do życia płodowego – żartowałam sobie z Mateusza.

Jednak bałam się. Kiedy oznajmił mi, że pamięta numery w totka, gdy trafił trójkę, naprawdę się przestraszyłam. Przecież to było ponad dwadzieścia lat temu! A potem zaczął całymi dniami wylegiwać się na kanapie. On, który nigdy nie marudził, nie przejmował się chorobami i uwielbiał aktywnie spędzać czas, teraz wciąż tylko leżał pod grubym kocem i drzemał!

– Co ci jest? – spytałam w końcu. – Idź do doktora, niech ci przepisze coś na wzmocnienie. Zrób badania, weź się za siebie!

Jak grochem o ścianę. Zresztą często mi się wydawało, że nie słucha, co mówię, tylko siedzi w swoim świecie, a to, co obok, mało go obchodzi. Raz czy dwa złapałam go na tym, że mówi sam do siebie. Co gorsza, wyglądało to tak, jakby rozmawiał z kimś, kogo tylko on widział.

Jeszcze później zaczął mylić nazwy przedmiotów.

– Podaj mi widelec – prosił.

Więc przynosiłam widelec, a on zaczynał się ciskać, że nie o to mu chodziło… Krzyczał:

– Nigdy nie słuchasz, co się do ciebie mówi! Chciałem… – i milkł, bo nie mógł sobie przypomnieć, jak właściwie nazywa się to, czego sobie życzył.

Kiedyś rozbił o ścianę słoik, bo poprosił o dżem i go dostał, choć miał na myśli miód.

W tajemnicy przed nim poszłam do przychodni i wszystko opowiedziałam. Pani doktor przepisała mężowi jakieś leki, ale nie pomogły. Zrobił się po nich jeszcze bardziej nerwowy, więc wspólnie z dziećmi postanowiliśmy, że trzeba pójść do specjalisty. I tu zaczął się problem, bo Mateusz się uparł, że nie ma mowy. Jest przecież zdrowy jak ryba.

Diagnoza lekarska mnie przeraziła

Znalazłam jednak lekarza, który zgodził się na wizytę domową. Trzeba było tylko wymyślić jakiś podstęp, żeby mąż nie zamknął się na przykład w łazience, nie chcąc doktora widzieć na oczy. Skłamałam, że odwiedzi nas znajomy syna. Niby wrócił z saksów i szuka wspólnika do interesów. Na szczęście Mateusz uwierzył. Rozgadał się strasznie przy tym obcym człowieku. Nie dopuszczał nikogo do głosu. Zaczął się skarżyć, że nikt w rodzinie go nie szanuje i nie rozumie, że specjalnie wyprowadzamy go z równowagi, żeby się później z niego śmiać, i że mu dokuczamy, bo chcemy, żeby już umarł. Popłakał się. Byłam przerażona…

Lekarz przekonał męża, żeby się zgodził na badania. Wytłumaczył mu, że skoro nie wierzy bliskim, to niech się nim zajmą obcy i potwierdzą, że nic mu nie jest. Przeszedł więc wszystkie niezbędne testy. Wyniki były bezlitosne. Nie pozostawiły żadnej nadziei. To był Alzheimer…

Nasze życie zmieniło się diametralnie. Choroba męża postępowała bardzo szybko. Dostał ciężkiej depresji, trzeba było wprowadzić psychotropy. Bardzo schudł, bo w ogóle nie miał apetytu. Jedzenie i picie trzeba było w niego dosłownie wmuszać. Poza tym był osłabiony po lekach i niechętnie wychodził z domu, chociaż powinien, bo lekarze mówili, że długie spacery są bardzo wskazane.

Zaczęłam dbać o to, by codzienne zajęcia wykonywane były regularnie. Wszystko chodziło więc jak w zegarku. Dla zdrowego człowieka pewnie taka monotonia byłaby nie do zniesienia, ale dla cierpiącego na chorobę Alzheimera – to absolutna konieczność! Musiałam także zabezpieczyć i przygotować mieszkanie na wszystkie ewentualności. Zaczęłam od wymiany kuchenki gazowej na taką z automatycznie odcinanym dopływem gazu. W oknach zamocowałam specjalne klamki, na noc zamykałam główny zawór wody. Wszystko po to, by zapewnić mężowi bezpieczeństwo. Zupełnie jak dziecku.

– Podziwiam cię – powiedziała kiedyś moja koleżanka. – Tak się dla niego poświęcasz…

Jak ja się wtedy wkurzyłam!

– Mateusz przez ponad czterdzieści lat był wspaniałym mężem i ojcem – odparłam oburzona.

– Przepraszam cię, nie chciałam – wycofała się z lękiem.

– Dobrym, czułym, niezawodnym przyjacielem i moim jedynym kochankiem – dokończyłam. – Zawsze mogłam na niego liczyć. I teraz, kiedy choruje, miałabym go zostawić?

– Ale jak długo to wszystko wytrzymasz? – westchnęła.

– Dokładnie tyle, ile będzie trzeba. Nie twoja sprawa!

Obraziła się, i dobrze. Trzeba ostro ucinać wszystkie tego typu dyskusje. To niesmaczne!

Nigdzie go nie oddam. To mój mąż

Mateusz miał lepsze i gorsze dni. Z czasem przestał poznawać niektóre osoby. Czasami był bardzo niespokojny, miał pretensje o nic, wyrywał się gdzieś, chciał uciekać, krzyczał… Tylko ja umiałam go uspokoić. Kiedyś siedziałam w fotelu, a on drzemał na kanapie obok. Od kilku dni, mimo pięknej wiosny, było z nim gorzej: odwracał głowę, milczał… Tego wieczoru wspominałam nasze dobre lata. Jak się nam dzieci rodziły, jacy byliśmy szczęśliwi i jak się cieszyliśmy każdą wspólną chwilą...

Nagle zauważyłam, że Mateusz na mnie patrzy. Miał zupełnie normalne, bystre oczy, niezmącone chorobą. Wydawał się całkiem przytomny. Nawet lekko się do mnie uśmiechał. Bałam się cokolwiek powiedzieć, żeby nie spłoszyć tej chwili. To on pierwszy się odezwał:

Jak to dobrze, że jesteś.

– Jestem. I zawsze już będę przy tobie – zapewniłam go żarliwie. – We dnie i w nocy.

Teraz w jego oczach dostrzegłam dziwny smutek.

– Chciałbym cię o coś prosić – powiedział cicho. – Oddaj mnie gdzieś, do jakiegoś domu opieki. Żyj znowu normalnie. Ze mną to już nie jest życie.

Zamarłam.

– Przestań! – zawołałam przerażona. – Co ty opowiadasz? Przecież tutaj jest twój dom. Jesteś moim mężem!

– Jestem już tylko kulą u nogi… – westchnął.

– Mati, błagam cię, przestań!

– Nie przestanę! – prawie krzyknął. – Mnie już nie ma, rozumiesz? Moje ciało jest bez życia, bez siły, głowa bez rozumu. Po co ci pusta skorupa?

Nie mogłam powstrzymać łez. Przytuliłam go i powiedziałam:

– Jak to cię nie ma? Jesteś! Siedzisz tu przy mnie, pachniesz swoją wodą kolońską, masz jeden łokieć szorstki, bo się nim ciągle podpierasz, lewe oko troszkę mniejsze od prawego… I nadal kichasz, kiedy włączam odkurzacz, i lubisz, kiedy słońce zachodzi na czerwono...

Bardzo dużo mu wtedy powiedziałam. Nie wiem, czy wszystko usłyszał, bo po paru minutach znowu przestał się odzywać. Wrócił do swojego świata. Nauczyłam się jednak kilka razy dziennie mówić mu: „Kocham cię… Ciągle jesteś”. Mam dziwną pewność, że on to rozumie.

Czytaj także:
„Łykałam opowieści od osiedlowej plotkary jak pożywkę. Karma wróciła i sama stałam się przedmiotem jej ohydnych gierek”
„Naiwna siostrzyczka sponsoruje swoją rozrzutną córkę, a jej ciągle mało. Biedaczka przez nią nie ma nawet na ogrzewanie”
„Żyłam w dwóch związkach: z mężem i kochankiem. Skończyłam sama z brzuchem. Nie wiem, który z nich jest ojcem”

Redakcja poleca

REKLAMA