„Marzyłam o tym facecie, a on nie zwracał na mnie uwagi. Jeszcze nie wiedział, że jak sobie coś postanowię, tak musi być, i już”

kobieta myśli o wybranku serca fot. Adobe Stock, JackF
„To był tamten mężczyzna. Znaleźliśmy się blisko siebie, nasze spojrzenia spotkały się na krótką chwilę. Poczułam dziwny wstrząs, jakby uderzenie prądu, cofnęłam się, potknęłam – on złapał mnie wpół, ratując przed upadkiem. Odruchowo chwyciłam go za szyję. Moje serce gwałtownie przyśpieszyło – po miesiącach martwoty to był prawdziwy szok. Zakręciło mi się w głowie, ruszyłam nią i wtedy przypadkowo nasze usta się zetknęły, na chwilę”.
/ 16.06.2023 21:30
kobieta myśli o wybranku serca fot. Adobe Stock, JackF

Urodziłam się w rodzinie aktorów teatralnych, co oznaczało, że nie miałam "normalnych" rodziców. Po moim domu ciągle plątały się jakieś dziwne postacie wygłaszające monologi, kłócące się, każące siebie nazywać dziwnymi nazwiskami – Maria Stuart czy Marek Antoniusz, Tartuffe… Niektóre były dla małej dziewczynki nudne jak Fryderyk Wielki, okropne jak pani Dulska, a niektóre zabawne, jak np. pan Wicherkowski ze sztuki Michała Bałuckiego „Dom otwarty”.

Pamiętam, jak ojciec zabawnym tonem wykładał filozofię tej postaci względem pań: „Kobieta jest jak owoc, im dojrzalsza, tym skłonniejsza do upadku. Dlatego wymaga podwójnej opieki”.

Nie ma się zatem co dziwić, że pewnego dnia i ja postanowiłam zostać aktorką. Zdradziłam to w sekrecie mamie, a ona oczywiście w równie wielkim sekrecie powtórzyła tacie. Nie wiem, czy się ucieszyli, zawsze twierdzili, że aktorstwo to ciężki kawałek chleba. Ale zabierali mnie co wieczór do teatru, więc nie siedziałam sama wieczorami w domu, a oni mieli mnie na oku.

Wysłuchiwanie tekstów sztuk pomagało mi na lekcjach polskiego

Mijały lata, poszłam do liceum, skończyłam 16 lat i – zakochałam się. Mariusz dopiero co skończył szkołę aktorską i udało mu się dostać angaż do teatru. Teraz pojawiałam się na wieczornych spektaklach – a czasem i na próbach – również i z jego powodu. Stałam za kulisami w mroku i z bijącym sercem patrzyłam, jak gra. Był przystojny, więc obsadzano go w rolach amantów. Nienawidziłam tych aktorek, które dotykał, z którymi tańczył i wyznawał im miłość. Oczywiście mózgiem potrafiłam rozgraniczyć życie od sztuki, ale… cóż, Mariusz mnie nie zauważał, więc serce różnicy nie widziało. Cierpiałam w sekrecie.

Okazało się bowiem, że jestem wyjątkowo w tym względzie (w sprawach damsko-męskich) nieśmiała.
Po maturze zdałam do szkoły aktorskiej  za pierwszym podejściem. Wyjechałam z naszego miasta, zostawiając rodziców i Mariusza. Marzyłam, że kiedy wrócę i wyjdę na scenę, on zachwycony moją grą, padnie na kolana i odtąd będziemy już razem. Nie brałam pod uwagę tego, że jak wrócę, być może on będzie już żonaty i dzieciaty…

Na trzecim roku, na przedstawieniu semestralnym, zagrałam Lubow Raniewską w sztuce „Wiśniowy sad” Antoniego Czechowa. Kobieta miała za sobą nieudane małżeństwo, stratę syna i roztrwoniony majątek. Bagaż emocji i doświadczeń był przeogromny i z przejęciem przygotowywałam się do tej roli. Dla dwudziestodwulatki było to prawdziwe wyzwanie.

Podobno wypadłam dobrze, widownia nagrodziła nas rzęsistymi brawami. Kłanialiśmy się raz po raz, a pewien cofający się kolega potrącił mnie tak pechowo, że upadłam do tyłu i uderzyłam głową o podłogę.

Jesteście moimi rodzicami? Ja mam na imię Paulina?

Obudziłam się w szpitalnej sali i nie bardzo wiedziałam, co tam robię. Pamiętam te chwile – w pokoju pojawiła się jakaś starsza para. Ona miała zapłakaną twarz, a on cierpiącą minę. Powiedzieli, że przeżyli koszmarny tydzień, kiedy lekarze próbowali wyprowadzić mnie ze śpiączki. Patrzyłam na nich i miałam w głowie pustkę.

Kim byli? Kim ja jestem? Mówili do mnie „Paula, Paulinka”. To moje imię? Nie czułam tego. Zorientowałam się, że uważają się za moich rodziców, ale ja ich nie znałam. To, że jestem kobietą, a nie mężczyzną, wynikało z budowy mojego ciała – nie ze świadomości płci.

Innymi słowy – miałam amnezję, wywołaną pechowym uderzeniem głowy o podłogę. Na szczęście nie straciłam umiejętności logicznego myślenia.

– Coś pamiętasz z roli, którą grałaś? – zapytała kobieta (mama?).

– Jakiej roli?

– Zagrałaś postać Lubow Raniewskiej – spojrzała na mężczyznę (tatę?) – Według mnie w całkiem udany sposób.

Masz, córciu, talent – powiedział facet i już chciał mnie przytulić, ale spiorunowany wzrokiem kobiety w porę się opamiętał.

Znowu zajrzałam do swojej głowy, lecz w tej pustce hulało jedynie echo: „Nic nie pamiętam, pamiętam, …miętam”, …tam”.

Lekarze obiecywali, że specjaliści wkrótce pomogą mi wypełnić pustkę pamięci. Nie udało się. Uznano więc, że trzeba sprawy pozostawić ich własnemu biegowi.

– Pamięć wróci – obiecywał psychiatra. – Jutro, za miesiąc, za rok. Potrzebny jest bodziec. Proszę dużo opowiadać Paulinie o przeszłości, pokazywać zdjęcia, filmy. W końcu o coś jej pamięć się zahaczy. Wystarczy jeden moment, a on pociągnie za sobą następne.

Przyznaję, że byłam nieco nieufna – miałam zamieszkać z obcymi ludźmi, w obcym domu, jednak czy miałam wybór? Uznałam, że raczej nikt nie ma zamiaru mnie skrzywdzić, poza tym ta kobieta jest nawet do mnie podobna… pewnie naprawdę są moimi rodzicami. Pokazywali mi zdjęcia, opowiadali o różnych momentach z przeszłości, mojego dzieciństwa. Tyle że nic nie wywoływało we mnie emocji. Słuchałam, jakby opowiadali o niezbyt interesującym życiu obcej osoby.

Żeby nie siedzieć na utrzymaniu rodziców (którzy wciąż emocjonalnie byli dla mnie obcymi ludźmi, więc nie chciałam ich wykorzystywać), zatrudniłam się na poczcie. Praca nie była wymagająca, jeśli opanowało się już technikę wypisywania określonych formularzy i naklejania na kopertach znaczków. Nie, nie byłam zadowolona z pracy, tylko miałam wrażenie, że cała moja dusza, moje jestestwo są zawieszone w kosmicznej próżni, gdzie nie ma ciążenia. I kiedy nie ma się od czego odepchnąć albo czego od siebie odrzucić, by dodać momentu pędu, to wisi się w jednym miejscu po wieczność. Bez perspektyw. I bez woli, by cokolwiek robić. Jakby się na coś czekało…

Pewnego dnia kobieta, która podobno była moją mamą, spytała, czy chciałabym jak niegdyś iść z nimi wieczorem do teatru.

– Popatrzysz sobie na scenę zza kulis, pooglądasz sztukę i może coś ci się przypomni.

Nic mi się nie przypomniało. Nie chciało mi się też wystawać za kulisami, chociaż oglądanie sztuk przypadło mi do gustu.

– Dobre i to – stwierdził facet, który podobno był moim ojcem. – Jak chcesz, załatwię z dyrekcją, żeby dziewczyny z obsługi dostawiały ci krzesło na widowni.

Drzwi do przeszłości uchylały się przede mną bardzo powoli

Zgodziłam się. Kilka tygodni później, kiedy jak zwykle siedziałam na widowni teatru, w którym pracowali oboje moi „rodzice”, nieoczekiwanie na scenie pojawił się zupełnie nowy aktor – w zastępstwie za aktora, który się rozchorował. Jego twarz skądś była mi znajoma. Ale skąd?

Po spektaklu poszłam do rodziców za kulisy. Kiedy na nich czekałam, ktoś wpadł na mnie na korytarzu. To był tamten mężczyzna. Znaleźliśmy się blisko siebie, nasze spojrzenia spotkały się na krótką chwilę. Poczułam dziwny wstrząs, jakby uderzenie prądu, cofnęłam się, potknęłam – on złapał mnie wpół, ratując przed upadkiem. Odruchowo chwyciłam go za szyję. Moje serce gwałtownie przyśpieszyło – po miesiącach martwoty to był prawdziwy szok. Zakręciło mi się w głowie, ruszyłam nią i wtedy przypadkowo nasze usta się zetknęły, na chwilę.

– Przepraszam – mężczyzna poczerwieniał na twarzy. – To nie było celowe, ja…

– Bardzo mi się podobało – powiedziałam nagle; serce łomotało mi w piersiach, przez ciało przelewały się fale ciepła.

On wciąż obejmował mnie w pół.

Nie chciałam, żeby mnie puścił, bo bałam się, że to życie ze mnie uleci i znów będę zimna i martwa…

– Więc umówisz się jutro ze mną na kawę? – zapytał.

Skinęłam głową.

– Mam na imię Mariusz.

– Paulina.

– Wiem – powiedział i uśmiechnął się, lekko mrużąc oczy. – Poniekąd jesteśmy starymi znajomymi, chociaż chyba nigdy ze sobą nie rozmawialiśmy – stwierdził.

Wieczorem leżałam w łóżku, a przed oczami cały czas miałam twarz Mariusza. Czułam, że go kocham, i że ta miłość tkwi we mnie o wiele głębiej i jest znacznie starsza. Zrozumiałam, że znałam go w moim poprzednim życiu – ale na pewno nie byliśmy razem, skoro powiedział, że ze sobą nawet nie rozmawialiśmy. Więc jak to było?

Boże, tak bardzo chciałam pamiętać… Chciałam być pełną, całą, prawdziwą kobietą dla niego. Serce biło mi coraz mocniej, a ja miałam wrażenie, że uczucie uchyla drzwi do przeszłości. Choć otwierały się z dużym trudem, w pewnej sekundzie rozwarły się na oścież. Zalała mnie fala wspomnień przeszłych dni, minionych fascynacji, dziewczęcych marzeń. I usłyszałam głośne oklaski, gdy kłaniałam się na koniec „tamtego” przedstawienia.

Gdy następnego dnia pojawiłam się w kawiarni, Mariusz ze zdziwieniem stwierdził, że jestem jakaś inna.

– Mniej ci się podobam? – zażartowałam.

Pokręcił przecząco głową.

– Jesteś jakaś radośniejsza, i jakby bardziej zdecydowana – odparł.

– Pamiętam – roześmiałam się. – Dzięki tobie pamiętam! Wiem, kim jestem!

I opowiedziałam mu wszystko – jak się w nim latami podkochiwałam, i jak zderzenie z nim przywróciło mi pamięć. A tak naprawdę – pamięć przywróciła mi miłość, którą do niego czułam.

Od sześciu lat jesteśmy razem. Śmiejemy się czasem, że musiałam stanąć na głowie, abyśmy się odnaleźli.

Czytaj także:
„Mój kochanek ma kochankę. To dziwne, wiem, ale i od męża, i od niego wymagam wierności”
„Kochanek działa na mnie jak wizyta w SPA. Romans sprawia, że jestem lepszą żoną, matką, szefową. Nie czuję się winna”
„W domu czeka na mnie mąż, a na wakacjach kochanek. Moje podwójne życie trwa 5 lat, ale chyba nikogo nie krzywdzę?”

Redakcja poleca

REKLAMA