Rozumiem, że niektórym kobietom trudno pogodzić się z tym, że się starzeją. I zrobią wszystko, by odjąć sobie lat. Ale moja mama przekroczyła już chyba wszelkie granice! Wciąż nie mogę ochłonąć po naszej ostatniej rozmowie. Ona świetnie wie, jak bardzo Hani zależy na tym, by babcia przyszła do szkoły tańca i obejrzała jej występ. Mała tak długo ćwiczyła kroki, chciała się pochwalić. A co na to babunia?
– Kochanie, przepraszam, ale chyba nie będę miała czasu – odparła, gdy Hania wręczyła jej własnoręcznie wykonane, pięknie ozdobione zaproszenie.
Mojej córeczce z żalu aż się łezki w oczkach pokazały. Wzięłam mamę na stronę i zapytałam ze złością, dlaczego robi wnuczce taką przykrość. Przecież poza brydżem z przyjaciółkami nie ma w tym dniu niczego lepszego do roboty!
– To chyba jasne, nie sądzisz? – nadąsała się, a mnie ręce opadły z bezsilności.
Zresztą nie pierwszy raz…
Niezbyt się ucieszyła z tej nowiny
Moja mama ma 59 lat. I na palcach jednej ręki można policzyć tych, którzy o tym wiedzą. Dwudzieste dziewiąte urodziny były ostatnimi, które oficjalnie obchodziła. Potem zawsze obrażała się, gdy ktoś dzwonił z życzeniami, przynosił jakieś prezenty. Kiedyś zapytałam, dlaczego tak skrzętnie ukrywa swoją datę urodzenia. Tylko się wtedy uśmiechnęła.
– Pamiętaj, kobieta nigdy nie ujawnia swojego wieku. Ma tyle lat, na ile wygląda – odpowiedziała.
Przez długi czas myślałam, że to tylko zwykła kokieteria. Dziś wiem, że to zupełnie coś innego. Mama nie potrafi pogodzić się z tym, że czas upływa, a ona się starzeje. I właśnie przez to coraz częściej dochodzi między nami do konfliktów.
Zaczęło się sześć lat temu, gdy okazało się, że jestem w ciąży. Dość długo staraliśmy się z mężem o dziecko i kiedy wreszcie nam się udało, omal nie oszalałam ze szczęścia. Oczywiście, natychmiast pojechałam do mamy, żeby podzielić się z nią tą radosną nowiną.
– Będziesz babcią! – krzyknęłam, gdy tylko przekroczyłam próg jej mieszkania.
– Naprawdę? To wspaniale... – powiedziała bez entuzjazmu.
– Nie cieszysz się? – spytałam.
– Oczywiście, cieszę się… – odparła niepewnie, po czym dodała: – Ale czy nie uważasz, że jestem jeszcze za młoda na babcię? Nie mogliście poczekać?
Zrobiło mi się wtedy bardzo przykro. Jak to poczekać? Miałam już 26 lat i od czterech lat byłam mężatką. Czas już był najwyższy, by urodzić dziecko…
Moja teściowa na wieść o wnuku lub wnuczce aż podskoczyła z radości. Wzruszona mówiła, że będzie nam pomagać, opiekować się maluszkiem, czytać mu bajki, dziergać na drutach sweterki, gotować. Tymczasem moja mama stała przed lustrem i sprawdzała, czy od samej wiadomości, że zostanie babcią, nie przybyło jej zmarszczek. Rozżalona opowiedziałam o tym mężowi.
– Nie martw się. Jak dziecko już się urodzi, na pewno od razu dostanie bzika na jego punkcie – pocieszał mnie.
Bardzo chciałam, żeby miał rację, ale gdzieś tam podświadomie czułam, że nie do końca będzie tak pięknie…
Po swoich dwudziestych dziewiątych urodzinach mama robiła wszystko, by zatrzymać upływający czas. Regularnie chodziła na siłownię, stosowała dietę, odwiedzała kosmetyczkę, wklepywała w twarz i ciało tony jakichś cudownych kremów. Jeszcze przed czterdziestką poszła na operację plastyczną. Trzeba przyznać – wyglądała świetnie.
Kiedyś nawet się z tego cieszyłam. Koleżanki zazdrościły mi, że jest taka młoda, przebojowa. Że traktuje mnie jak kumpelkę, a nie córkę. Pozwala mi się malować, nosić minispódniczki i robić imprezy. Chętnie w nich zresztą uczestniczyła. Ale im byłam starsza, tym coraz częściej marzyłam o zwyczajnej mamie. Tymczasem moja mama wolała, żeby uważano nas za siostry. Nawet jak wyszłam już za mąż. A wnuczka czy wnuk zupełnie do tego wymyślonego przez nią wizerunku nie pasowali…
Moje przeczucia niestety się sprawdziły. Gdy urodziła się Hania, mama się nią zachwyciła, kupiła jej tonę ubranek i… zafundowała sobie kolejną operację plastyczną. Chociaż wcale niczego takiego nie potrzebowała. Potem czasem zajmowała się małą, ale tylko w domu. Na spacer z małą za nic w świecie nie chciała wyjść. Teściowa dumnie paradowała z wózkiem po osiedlu, chwaliła się wnuczką, zaprzyjaźniała się z innymi babciami na naszym podwórku. Tymczasem moja mama broniła się przed tym rękami i nogami. Nie potrafiłam tego zrozumieć.
Córka czuje się zdezorientowana
– Dlaczego tak głupio się zachowujesz? Czy ty nie kochasz Hani? – zaatakowałam ją któregoś dnia, gdy po raz kolejny zamiast wyjść z małą na dwór, wystawiła wózek na balkon i tyle.
– Ależ kocham! Tylko nie chcę, żeby ktoś wiedział, że jestem babcią. To postarza – odparła z rozbrajającą szczerością.
Nie dyskutowałam już z nią więcej na ten temat. Czułam, że to nie ma sensu, że choćbym nie wiem jak się starała – ona i tak nie zmieni zdania. Przynajmniej w najbliższym czasie. Obiecałam więc sobie, że dla świętego spokoju będę cierpliwie znosić te jej fanaberie. I poczekam, aż zaakceptuje fakt, że ma wnuczkę.
Gdy Hania poszła do przedszkola, wydawało się, że mama wreszcie odrobinę zmądrzała. Zaczęła od czasu do czasu wychodzić z małą na plac zabaw, zabierać ją na jakieś ciastka, lody albo na zakupy. Wyglądało na to, że powoli przyzwyczaja się do roli babci. Niestety, ostatnio okazało się, że to tylko pozory.
To było pod koniec lutego. Zbliżały się imieniny mojej mamy. Hania postanowiła przygotować dla niej laurkę. Siedziała i malowała chyba przez dwie godziny.
– Ładnie, mamo? – zapytała, prezentując mi rysunek: pod bukietem kolorowych kwiatuszków widniał nieporadnie nakreślony napis „Dla kochanej Marty”.
– Ślicznie, ale chyba o czymś zapomniałaś. Powinno być: dla kochanej babci Marty – powiedziałam.
– Nie, dla kochanej Marty – upierała się przy swoim moja mała córeczka.
– Ale dlaczego? – zdziwiłam się.
– Bo babcia powiedziała mi, że nie jest babcią. I że jak kogoś spotkamy na ulicy, to mam mówić do niej: Marta – odparła.
– I tak mówisz? – oburzyłam się.
– Mówię, bo nie chcę, żeby była na mnie zła. Ale powiedz, czy babcia jest moją babcią? – dopytywała się.
– Oczywiście, że jest! I bardzo cię kocha! – odparłam, starając się zachować spokój, choć aż się we mnie gotowało.
Nie przypuszczałam, że mama posunie się aż tak daleko!
– To dobrze! – ucieszyła się Hania.
A potem dopisała na laurce słowo „babcia”. Minę miała bardzo zadowoloną.
To nie były miłe imieniny. Przez całe popołudnie siedziałam jak na szpilkach i szukałam okazji, by powiedzieć mamie, co o tym wszystkim myślę. Okazja nadarzyła się, gdy poszłyśmy pozmywać.
– Podobno kazałaś Hani mówić do siebie po imieniu – zaczęłam nerwowo.
– Tak. I co w tym złego?
– A to, że krzywdzisz małą, mieszasz jej w głowie! – prawie krzyknęłam, a potem wygarnęłam jej, co mi leżało na sercu: że robi z siebie idiotkę, że czasu nie da się zaczarować, no i wreszcie – że nie życzę sobie, by zmuszała Hanię do kłamstwa. – Nie jesteś dla niej żadną Martą, tylko babcią Martą! I Hania tak będzie do ciebie mówić. Rozumiesz? – warknęłam.
– W porządku – odparła lodowato.
Tamta nieprzyjemna rozmowa odbyła się już ponad miesiąc temu. Mama prawie się do mnie nie odzywa. Jest obrażona. Kilka dni po jej imieninach próbowałam jeszcze raz z nią porozmawiać, już na spokojnie. Nic z tego nie wyszło. Gdy starałam się przemówić jej do rozsądku, wygarnęła mi, że nie szanuję jej uczuć. Bo słowo „babcia” kojarzy się jej ze starością, siwymi włosami, domowymi kapciami i robieniem na drutach. I dlatego nie zgadza się na to, żeby ktoś ją tak nazywał. Zwłaszcza przy ludziach. A ja powinnam zaakceptować tę jej słabostkę. Nie ma mowy! Przecież to głupota!
Najgorsze jest jednak to, że nasz konflikt odbija się na Hani. Córeczka tak bardzo chce, żeby babcia przyszła na jej występ do szkoły tańca... Zrobiła zaproszenie. A ona odmówiła. Tylko dlatego, że mała może powiedzieć do niej: „babciu”! Czy mama kiedyś zmądrzeje?
Czytaj także:
„Mąż wyjechał do pracy za granicę, a ja zdradziłam go na wiejskim festynie z kolegą ze szkoły. To nie może się nigdy wydać”
„Milena płakała mi w rękaw, bo odkryła romans męża. Nie potrafiłam jej współczuć, bo to ja byłam >>tą trzecią<<”
„Odkąd mama odkryła internet, nie da się żyć. Co chwilę wysyła memy i filmiki, a po minucie dzwoni, czemu nie odpisuję”