Zdarzyło się to na moim dyżurze. Tuż po północy przywieziono do nas noworodka. Śliczną maleńką dziewczynkę, która przyszła na świat zaledwie kilka godzin wcześniej. Przywiózł ją ksiądz. Jego pies usłyszał dziwny hałas pod drzwiami i wszczął alarm. Szczęście, że ksiądz nie otworzył drzwi na oścież, tylko najpierw je uchylił, inaczej zwierzak zapewne stratowałby leżące na schodach maleństwo.
Ktoś, nim je podrzucił, zadał sobie wiele trudu, żeby było bezpieczne. Umył je, niezdarnie odciął i zawiązał pępowinę, a potem ułożył w kartonie wysłanym grubym kocem i owinął szczelnie w jeszcze jeden, miły i cieplutki dziecięcy kocyk. Przejęty ksiądz wciąż pytał o zdrowie maluszka. Miał już ponad 50 lat, ale coś takiego zdarzyło mu się podobno po raz pierwszy w życiu.
– Pani doktor, pani rozumie, to cud, że mam psa, bo inaczej nie usłyszałbym tego stworzonka, a do rana mogłoby nie przeżyć – powtarzał.
– Proszę się nie martwić, wszystko jest dobrze. Ktoś o nią bardzo zadbał – stwierdziłam zgodnie z prawdą.
Przywieziona dziewczyna była bardzo słaba
Dziewczynka była bardzo głodna i odwodniona, ale nie wyziębiona. Od razu trafiła na oddział noworodków, gdzie podłączono ją do kroplówki. Po niej do naszego szpitala przywieziono jeszcze kilku pacjentów. Kolegów, którzy pokłócili się podczas nocnej libacji, kobietę zatrutą nieświeżym jedzeniem i przeklinającą na czym świat stoi nocne podjadanie z lodówki, przepracowanego prezesa korporacji, który dostał krwotoku i chłopaka, który bojąc się kolejnej jedynki, najadł się środków nasennych, i omal nie skonał rodzicom na rękach.
O świcie leciałam z nóg. Na szczęście wszyscy dzisiejsi pacjenci mieli się dobrze. Nawet ten maluszek po kilku godzinach na sali poczuł się lepiej. Pielęgniarki co jakiś czas zaglądały do niego, dotykały paluszków, głaskały, żeby dać mu choć odrobinę ciepła. Byłam pewna, że pod ich opieką niczego małej nie zabraknie.
Po nocy pełnej przygód mogłam wreszcie położyć się na dwie godziny i nabrać sił przed obchodem. Już zamykałam drzwi dyżurki, gdy wezwano mnie na izbę przyjęć. Tym razem do dziewczyny potrąconej przez samochód. Straciła bardzo dużo krwi. Miała złamany obojczyk, nogę, pęknięte żebra, śledzionę, a do tego jeszcze wstrząs mózgu. Musieliśmy ją natychmiast operować.
– Wiesz, że ona dzisiaj urodziła dziecko? – usłyszałam od jednego z lekarzy przed zabiegiem. – Jakoś bardzo niedawno. Jeśli się obudzi… Jeśli przeżyje, musimy ją zapytać o to dziecko, bo nie wygląda na zadbaną. To na pewno nie odbyło się w szpitalu. Może poród domowy, rodzinny? Trzeba też poszukać męża…
– Jakiego męża? – zapytałam kolegi. – Przecież ona wygląda najwyżej na siedemnaście lat. Nawet nie wiemy czy jest pełnoletnia, bo nie miała przy sobie dokumentów. Poczekamy, aż ktoś zacznie jej szukać, a na razie spróbujemy postawić ją na nogi.
Po kilku godzinach byliśmy pewni, że udało nam się uratować anonimową brunetkę, ale długo nie odzyskiwała przytomności. Co jakiś czas zaglądałam do niej, bo w szpitalu byłam na przedłużonym dyżurze. Dwa dni i noc pełna wrażeń. Ledwie trzymałam się na nogach, lecz mimo zmęczenia nie mogłam zapomnieć o dziwnej dziewczynie. „Ślady porodu? Kto pozwolił jej wyjść w takim stanie? Nic dziwnego, że wpadła pod samochód. Tylko gdzie jest jej dziecko? Mam nadzieję, że żyje…” – myślałam, a oczy same mi się zamykały. Zapadałam w drzemkę.
Brunetka ocknęła się dopiero wieczorem. Mimo osłabienia zaczęła się wyrywać pielęgniarkom i żądać wypisu. Mówiła coś bez składu i ładu. O mamie, o tym, że ktoś się bardzo zdenerwuje i czeka ją potworna awantura, że ktoś będzie jej szukał. Z tym ostatnim stwierdzeniem trudno się było nie zgodzić.
– Niech pani przestanie – stanowczo przywołałam ją do porządku. – Rozumiem, że martwi się pani o dziecko, ale najpierw trzeba zadbać o siebie. Jest pani bardzo słaba.
– Nie mam żadnego dziecka! – zareagowała krzykiem.
– Owszem, ma pani. Wiadomo nam, że całkiem niedawno została pani matką. Swoją drogą ktoś panią zdrowo pokiereszował podczas tego porodu, ale o tym porozmawiamy sobie jutro. Proszę podać mi swoje dane. Czy jest pani pełnoletnia?
Nie dowiedziałam się, bo znowu straciła przytomność. Ponieważ zeszłam z dyżuru, udało mi się z nią porozmawiać dopiero następnego dnia. Ale na temat porodu nadal szła w zaparte. Musieliśmy wezwać policję.
– Jak nie dziecko, to nastolatka. Ależ oboje mamy szczęście – mrugnął do mnie porozumiewawczo funkcjonariusz, który wcześniej przepytywał księdza o noworodka.
„Rzeczywiście, to ten sam policjant” – przypomniałam sobie zmęczonego mężczyznę. I wtedy mnie oświeciło. „To przecież jej dziecko!” – pomyślałam, i popędziłam na oddział noworodków.
Nagle mnie olśniło. Przecież to jej dziecko!
Malutka czuła się dobrze. Przełożona pielęgniarek twierdziła, że za dwa, trzy dni dziewczynka będzie mogła pójść do pogotowia rodzinnego i tam poczekać albo na biologicznych rodziców, jeśli tacy by się zgłosili, albo na nowych adopcyjnych. Była śliczna. Każdy zakochałby się w niej od pierwszego wejrzenia. Wiele matek marzyło o takiej córce.
– Zabieram ją! – rzuciłam do pielęgniarek bez zastanowienia.
– Dokąd? Nie może pani! – zaprotestowały z oczywistych przyczyn.
– Za chwilę oddam, obiecuję – odparłam, manewrując inkubatorem.
– Ależ to nie jest rzecz! Pani doktor, czy pani zwariowała?! Wezwę naszego ordynatora! – zagroziła.
– Proszę bardzo, niech się pani nie krępuje – uśmiechnęłam się.
Nie miałam teraz czasu na żadne tłumaczenia. Trzeba było szybko wykorzystać okazję, póki przy dziewczynie był policjant. „Już on ją dociśnie” – pomyślałam, zjeżdżając z inkubatorem na chirurgię.
Nie muszę mówić, jaką wywołałam sensację na oddziale. Koledzy śmiali się, że zatęskniłam za dzieckiem, a to znak, że pora się ustatkować. Za to pielęgniarki patrzyły na mnie jak na chorą psychicznie. Bo i tak musiałam wyglądać: zasapana, z rozwianym włosem i szaleństwem w oczach. Ale dotarłam na czas.
– Oto i twoje dziecko – powiedziałam, wjeżdżając z hukiem na salę.
– To nie jest moje dziecko! – dziewczyna uniosła się na łóżku.
– Owszem jest – stwierdziłam. – Jeśli trzeba będzie, zrobimy badania i udowodnimy, że kłamiesz.
– Po co pani to robi? – rozpłakała się.
Dopiero wtedy zrozumiałam, że przecież ona wcale nie chciała być matką. Zadbała o swojego maluszka, ale nie mogła albo nie umiała się nim zaopiekować. Zostawiła dzieciątko w bezpiecznym miejscu i odeszła. Gdyby w naszym mieście istniały „okna życia”, pewnie podrzuciłaby je do jednego z nich, a tak musiała zdać się na szczęśliwy traf. A w zasadzie na psa biednego proboszcza.
Ochłonęłam. W tym czasie policjant zdążył już wypchnąć zaciekawiony personel za drzwi. Zostałyśmy sami: my trzy i on, funkcjonariusz.
– Może zacznijmy po kolei, a najlepiej od początku – zaproponował. – Pani doktor, proszę się uspokoić, musi pani zadbać o obie pacjentki. Przecież nie chcemy, żeby dziewczyna po operacji przeżywała stres – uśmiechnął się do brunetki.
Zrozumiałam, że chce dać jej czas. Wyjęłam chusteczki i podałam paczkę czerwonej od łez dziewczynie. Sprawdziłam jej plus, poprawiłam kroplówkę i usiadłam obok niej.
– Musisz nam wszystko powiedzieć – przeszłam na „ty”. – To nie grzech się wahać. Zdecydowałaś się urodzić i w świetle prawa możesz zrzec się tego maluszka. Obie spojrzałyśmy na inkubator. – Bardzo ładnie postarałaś się zawiązać jej pępowinę – pochwaliłam ją.
– Naprawdę? – spojrzała na mnie z wdzięcznością. – A tak się bałam. Proszę mnie zrozumieć, nie wiedziałam, że to już, a potem…
Znowu się rozpłakała.
To była historia jakich wiele...
Poczekaliśmy aż się uspokoi. A ona, kiedy już zużyła całą moją paczkę higienicznych chusteczek, w końcu zaczęła opowiadać.
– Mam 17 lat, a na imię Julia – spojrzała błagalnie na policjanta. – Nie planowałam tej ciąży. Brzuszka nawet nie było widać, więc nikt się nie zorientował, że coś jest ze mną nie tak. Mój chłopak, to znaczy kolega, nie nadaje się na ojca. Ćpa, pije, zmienia panienki jak rękawiczki. Nie planowałam z nim życia. Po prostu zdarzyło się. Wakacje, słońce, wyjazd nad morze, imprezy po świt, nareszcie z dala od matki… No i zostałam z konsekwencjami. Mama chyba by mnie zabiła, gdyby się dowiedziała. Odkąd odszedł ojciec, wychowuje mnie sama. Jest bardzo zasadnicza. Wiecie państwo, ma już gotowy plan na moje życie. Mam być sławna i bogata, dobrze się ustawić, a więc i prowadzić. W jej mniemaniu powinnam żyć jak w klasztorze, trzymać dziewictwo dla najlepszej partii, jaka mi się zdarzy. A tu dzieciak…
Chrząknęłam znacząco. No tak, historia jakich wiele. Nic dziwnego, że dziewczyna postąpiła w taki sposób. Jasne, że lepiej by było, gdyby się z tym nie kryła. Ale strach przed reakcją otoczenia robi swoje.
– Proszę mi wierzyć nie mam nic do tej małej – ciągnęła Julia, która wyraźnie się uspokoiła. – Wiem, że jest śliczna. Trzymałam ją na rękach… To było takie niespodziewane! Nagle poczułam skurcze – i po prostu urodziłam tę małą. Mama akurat pracowała na nocną zmianę. Jakoś sobie poradziłam. Już wcześniej czytałam w internecie jak odebrać poród w domu, więc wiedziałam, co robić. Ale ten ból… Nikt nie pisał, że to aż tak boli. Nie chciałam zrobić jej krzywdy, ale wziąć też jej nie mogłam – spojrzała na córkę.
– Ale teraz możesz ją wziąć albo… – powiedziałam spokojnie.
– Albo się jej zrzec, a my zapomnimy o całej sprawie – wtrącił policjant. – Prawda, pani doktor?
Skinęłam głową na znak, że całkowicie się z nim zgadzam.
– Sama nie mogę niczego zrobić. Jestem niepełnoletnia, więc musi zrobić to moja mama. Pani wie, co mnie czeka? Dla niej jestem święta. Pewnie dlatego pomyślałam o plebani. Cieszę się, że ksiądz Czarek ją znalazł i małej nic się nie stało. Należy jej się dobre życie – po raz pierwszy się rozchmurzyła. – I co teraz będzie? – spojrzała na nas.
– Muszę sporządzić notatkę – powiedział policjant. – No i… Niestety trzeba wezwać twoją mamę.
Dziewczyna jęknęła.
– Ja z nią porozmawiam – zgłosiłam się na ochotnika. – Przecież nie zabije lekarki? – zażartowałam.
– To i ja pomogę! – zawtórował mi policjant. – Nie bój się. Nic złego ci się nie stanie. Ale czy… Czy naprawdę nie chcesz zająć się tą małą? Nie będziesz żałować? To twoja córka.
– Nie mogę – odpowiedziała pośpiesznie Julia. – Naprawdę nie mogę.
Schodząc z dyżuru, kazałam pielęgniarkom obserwować dziewczynę. Rzeczywiście, rozmowa z jej matką stanowiła dla mnie prawdziwe wyzwanie. Przemądrzała i przeżarta cynizmem kobieta przy każdym zdaniu serwowała mi przemowy w stylu, jak to się w życiu wycierpiała, i co ją za to teraz spotyka. Dobrze, że Julia nie została z nią sam na sam.
Bez zmrużenia oka babcia podpisała papiery adopcyjne w imieniu córki. Nikt z nas nie nalegał, żeby Julia zatrzymała swoją pociechę. Nie wyglądała na taką, która sobie poradzi, chociaż w świetle prawa miała jeszcze czas, by zmienić decyzję.
Z tego co wiem, nie zmieniła. A jej córeczka? Pielęgniarki nazwały ją Zosią. Podobno nowi rodzice, zakochani w małej do szaleństwa, uszanowali ich decyzję i zostawili dziewczynce nadane przez nie imię. Wiem to od policjanta, który dobrze żyje z ośrodkiem adopcyjnym.
– A tośmy mieli historię! Jak w filmie! – śmiał się, gdy kiedyś spotkaliśmy się pod szpitalem. – Tyle że happy endu, niestety, nie było – westchnął.
– Dlaczego? Julia żyje, ma się dobrze. Zosia znalazła kochających rodziców, a ci rodzice cieszą się śliczną córeczką. Tylko babcia musi pogodzić się z faktem, że świat nie jest idealny, i jej córka też. Ale może to i dobrze? – zamyśliłam się.
Czytaj także:
„Moja nastoletnia córka jest w ciąży. Gówniara nie widzi nic złego w tym, że zmarnuje sobie życie”
„Córka oskarżyła mnie, że nie przypilnowałam wnuczki i ta zaszła w ciążę. A sama nie wiedziała, że Maja ma chłopaka”
„Nie umiałam dotrzeć do nastoletniej córki. Czekałam tylko, aż zajdzie w ciążę. Nie mogłam do tego dopuścić i wymyśliłam plan”